Dyskusje o czytaniu i nieczytaniu stały się już naszą narodową tradycją.
Polacy nie czytają? Źle! Czytają nie to co trzeba? Jeszcze gorzej! Co roku rozpaczamy nad wynikami badań czytelnictwa Biblioteki Narodowej, a czasami ktoś dolewa oliwy do ognia. Zrobiła to niedawno Olga Tokarczuk z następującą wypowiedzią:
Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze.
Rozumiem to tak, że literatura „wyższa” wymaga pewnego przygotowania, innymi słowy – czytanie książek Tokarczuk to zajęcie nie dla każdego, a dla ogólnie pojętej „inteligencji”.
Pojawiły się oczywiście głosy, że słowa Noblistki psują i tak niełatwą promocję czytelnictwa. Ale czy naprawdę ktoś przestanie czytać (lub nie zacznie) bo ktoś coś powiedział? Można też dyskutować, czy naprawdę wielka literatura nie była tą, która trafiała pod strzechy.
Pomyślałem jednak, że korzystając z okazji warto zwrócić uwagę na to, jak czytniki „demokratyzują” czytanie książek.
1. Na czytniku nikt nie widzi co czytam
Gdy jedziesz pociągiem i trzymasz przed sobą czytnik, nikt nie wie czy czytasz akurat nową Tokarczuk czy nowego Mroza. Czy jest to poważna i ambitna literatura, czy zaledwie kolejny kryminał z serii.
Oczywiście to co jest zaletą dla jednych, dla innych będzie wadą, bo utrudnia snobowanie się na „bycie czytelnikiem”. Tu na szczęście większość czytników umożliwia wyświetlanie okładki na wygaszaczu, albo po prostu na początku książki – zatem zdjęcie na Instagrama da się zrobić.
O na przykład tak:
Wyświetl ten post na Instagramie
Jeśli więc ktoś chce się pochwalić – zrobi to, ale można powiedzieć, że czytnik chroni prywatność czytającego.
Tak samo – nikt nie pyta, co kupuję lub pobieram na czytnik. Nie jest tajemnicą, że bestsellery w abonamencie Legimi to często mało ambitne romanse. Ale to co mam na wirtualnej półce pozostaje moją tajemnicą.
Działa to również w drugą stronę. Jeśli uświadamiam sobie, że do ogarnięcia nowego dzieła Noblistki brakuje mi lektury „Czarodziejskiej Góry” czy zgoła „Dziadów” – mogę je sobie na czytniku przetrawić, nie będąc narażonym na pytania „dlaczego dopiero teraz”, albo „ej, po co takie smuty, jakiś kryminał byś poczytał”.
2. Na czytniku tekst jest dla mnie bardziej dostępny
Dostępność jest sprawą, której się nie zauważa, aż zaczyna nas dotyczyć. A wielu osób dotyczy już po czterdziestce, gdy zaczyna się gorzej widzieć z bliskiej odległości. Fachowa nazwa tej przypadłości to „prezbiopia”, choć używane jest też troszkę przerażające dla czterdziestolatka określenie „starczowzroczność”. To nie jest jeszcze ten moment, gdy zaczyna się nosić okulary „do czytania”, ba – wiele osób do tego momentu nigdy nie dochodzi, wolą unikać sytuacji, w których nowo ujawniona wada wzroku będzie przeszkadzać. Mówiąc wprost – unika czytania. Powiększenie liter czy wybranie bardziej czytelnego kroju czcionki lekturę często ułatwia.
Mówiąc o krojach czcionki – nie zapomnijmy o foncie Open Dyslexic, który zrobił parę lat temu furorę, dziś znajdziemy go np. na Kindle, ale możemy też wgrać na inne czytniki.
Czytałem opinie, że pomaga w czytaniu nie tylko dyslektykom. No i dobrze – nawet jeśli osobiście uznamy że najlepszy do czytania jest Comic Sans – to jest nasza lektura i nasz wybór.
Od lat to powtarzam – ogromną zaletą czytników jest to, że to my sami decydujemy o wyglądzie tekstu, bo to co wybrali projektanci wyglądu książek nie musi być dla nas optymalne.
3. Jeśli czegoś nie rozumiem, mogę to sobie sprawdzić
Jedną z mało docenianych, a jednak nieraz przydatnych funkcji czytnika jest słownik. I nie chodzi tu tylko o czytanie książek w językach obcych, ale i we własnym.
Na Kindle mamy dostępne dwa słowniki języka polskiego. I gdy czegoś nie rozumiem, nie waham się sprawdzać. Jak ostatnio, przy lekturze Pogo. Czym właściwie jest „kaniula”?
Ponieważ czytniki mogą działać online, w wielu modelach da się sprawdzić znaczenia słów w Wikipedii, albo wyszukać je w Google. I to też jest szalenie wygodne, bo raz że nie musimy sięgać po inne urządzenie, dwa – że nie musimy się nikomu przyznawać, że nie wiemy kim jest np. wymieniona w książce osoba.
Możemy sobie ciekawe fragmenty na czytniku podkreślać, w przypadku wielu czytników je eksportować (tak to działa u mnie na Kindle), no i mieć poczucie, że rozwijamy się wraz z przeczytanymi książkami.
Podsumowanie
Gdy widzę reklamy czytników – Kindle, Kobo albo PocketBooka – nie mam wrażenia, że chodzi o produkt dla jakiejś elity. Nie, czytanie jest normalnym zajęciem dorosłego człowieka, który wybiera je jako sposób spędzania wolnego czasu, rozrywki, albo nauki.
W Polsce z czytania robi się nieraz taką niemalże świętą aktywność, która osobę czytelnika nobilituje. Nie wystarczy czytać, trzeba czytać rzeczy właściwe, które przecież nie są dla każdego. Czytniki pozwalają tę bańkę przebić. Trafiają rzeczywiście pod strzechy, zaś strażnikom literatury jako świątyni nic do tego, co na nich czytamy.
PS. Użycie „Nowych Aten” jako ilustracji całego sporu podejrzałem na Facebooku, nie pamiętam niestety u kogo. Zdjęcie na testowanym kiedyś PocketBook InkPad Color.
Czytaj dalej:
- Dyrektywa Omnibus – co to oznacza dla kupujących e-booki i jak przygotowały się polskie księgarnie?
- Aktualizacja 5.16.3 dla Kindle – ale tylko 10. i 11. generacji! Amazon porzuca wsparcie dla czytników z lat 2015-2017?
- Aktualizacja 5.16.1.3 dla Kindle Scribe: ustawienia kontrastu w PDF, tryb kolumnowy dla EPUB (!) i podgląd notatników
- Nie, z badań Biblioteki Narodowej nie wynika, że „e-booki wymierają”. Choć cudów nie ma…
- Czytnik jako ideał „antybiblioteki Umberto Eco”?
- Słownik języka polskiego dla Kindle – nowa wersja (luty 2023)
„Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze.”- czyli większość ludzi się załapie :) (…oczywiście nie mam na myśli twórczości O. Tokarczuk)
Prywatność i czytniki, legimi czy inne aplikacjie (również te bankowe, „zakupowe”)..ha, ha, ha!
Są różne poziomy prywatności – Legimi wie co czytasz, ale pasażer z pociągu już nie.
To tak samo jak z „trybem prywatnym” w przeglądarce. Inny użytkownik komputera nie znajdzie śladów Twojej działalności w historii, ale dostawca internetu o tym wie, chyba że wejdziesz kolejny poziom prywatności czyli VPN.
Powiedziałbym raczej, że chroni „publiczność” czytającego (której ochronę czytelnik książki papierowej może sobie łatwo zapewnić…mało tego, może nawet podjąć próbę zmylenia ciekawskich spojrzeń i udawać, że czyta Tokarczuk). W elektronicznym świecie prywatność, to tylko kolejne dane na serwerze. Jak dokładne potrafią być…o tym można poczytać na Świecie Czytników ;)
To tak jak z wyjawieniem komuś swojego seretu…przestaje być „twój”.
Tokarczuk powiedziała prawdę o czytelnikach. Jeżeli ktoś coś czyta to są kryminały i romanse. Bonda, Mróz, Lipińska rządzi w statystykach. Nieliczni czytają coś innego klasykę literatury pięknej, książki biograficzne, naukowe, historyczne.
Swoją drogą polecam gorąco czterotomowy „Dziennik” Sándor’a Márai’a pisany od 1943 aż do śmierci 1989.
A może sama sobie przeczy. Po co wydawać książkę, jeżeli ludzie nie mają jej kupować? Mogła przykładowo wydać mocno ograniczony nakład, dostępny tylko dla osób, które przejdą jakieś testy kompetencji, pewne testy wrażliwości oraz pewne testy kulturoznawcze…oczywiście testy musiałby być odpowiednio przygotowane, żeby książki przemawiały do tych jedynie słusznych geniuszy.
Jaką prawdę o czytelnikach, że są „idiotami”? Literatura po prostu jest, kto ma ochotę/potrzebę niech sięga. Nie ma znaczenia romans, kryminał, pseudo/naukowe, filozofia czy fantasy. To, że ktoś lubi czytać … nie oznacza, że jest idiotą (nie oznacza też, że nim nie jest).
Wypociny Tokarczuk to poważna literatura? To chyba była ironia?
Lem o niej pisał:
„Obraziła mój rozum”
„To jest nie tylko mowa-trawa, ale również dowód na to, że autorka studiowała psychologię w ubiegłym wieku” – ocenił Lem.
„Więcej niż połowy nie uczytałem”
„Książka ta zirytowała mnie tak, że więcej niż połowy nie uczytałem” – przyznał Lem. „Nie wykluczam, że na ostatnich stronach mogły się w niej znaleźć jakieś mądrości, ale wątpię, bo to jest dobre dla dziesięcioletnich dzieci, ale nie dla mnie” – dodał.
To mogę prosić o przykłady poważnej literatury?
Polskiej i obcej.
W tym współczesnej — od 1900 roku do dziś.
Właśnie. Co czyta Mariusz?
„Polskiej i obcej.” Dwa w jednym: Lord Jim.
Co to miało być ? Mariusz…
Ale to nie jest artykuł o tym, czy Tokarczuk wielką artystką jest.
A nawet jakby był, to zdanie Lema (który mógł co najwyżej czytać jakieś wczesne jej teksty) nie musi przesądzać o wszystkim. Czyjeś książki mają nas prawo irytować i nie musimy w tym celu powoływać się na Autorytet.
Lem pisał to o jednym eseju Tokarczuk, „Lalka i perła”. Inne rzeczy jak „Prawiek” twierdzi, że czytał, ale do niego „nie przemawiają”, cokolwiek to znaczy. Oczywiście ma prawo, nie ma obowiązku zachwycać się twórczością Tokarczuk, to nie Słowacki.
Mariuszu, zapewne czytałeś ten wywiad, a nie powtarzasz rzeczy przeczytane w internecie? Ciekawi mnie, jak podchodzisz do wcześniej opinii co do ówczesnego rynku książki (stąd wspomniana Tokarczuk), że za PRL było lepiej, bo komitety wojewódzkie ustalały, co można wydawać, a nie…. A nie jak jest teraz (tzn. wtedy), że małe wydawnictwa wydają co im się podoba i kto to widział, i komu to potrzebne…
A jeśli ktoś chciałby się zapoznać, pan Stanisław z Krakowa o Tokarczuk wspomina w wywiadzie z Beresiem: Tako rzecze Lem. Ale ostrzegam, że trochę dziaderskie.
PS. W tym wywiadzie Bereś wspomina, że „W ogóle poziom umysłowy społeczeństwa polskiego jest niski.” XD
Mariusz: Lemowi nie spodobała się jedna pozycja Tokarczuk, a ty to rozciągasz na całą twórczość. I od razu kwalifikujesz jako „wypociny”.
Lem dość krytycznie wypowiadał się o amerykańskich książkach si-fi (może poza Leguin). Tolkien mu się nie podobał. I z tego powodu powinienem uważać, że to dno?
Opinia jest jak d**Pa. Każdy ma swoją.
Ogólnie Lemowi mało co się podobało i jego własną twórczość nie była tu wcale wyjątkiem.
Tolkien się Lemowi nie podobał, ponieważ Lem w ogóle nie cenił fantasy – wolał twardą sf. Amerykańscy autorzy sf mu się nie podobali, ponieważ uważał ich książki za idiotyczne – wyśmiał ich poziom intelektualny bardzo obszernie i dokumentnie, o ile pamiętam, w „Fantastyce i futurologii”.
Tokarczuk mu się nie podobała z tego samego powodu – była dla niego za mało inteligentna. Nawiasem mówiąc, uważam, że miał rację. Lem mógł być sardonicznym mizantropem, mógł być pesymistą i cynikiem, ale był od Tokarczuk znacznie lepszy jako pisarz i jako myśliciel. Nawet te jego powieści, gdzie stosunkowo niewiele się dzieje, jak „Głos Pana” czy „Katar”, do dziś dnia czyta się znakomicie i pamięta się nawet po latach. Od czasu do czasu jemu też się zdarzało rozwlekle przynudzać, czasem i jego fabuła grzęzła w jałowym ględzeniu, ale u niego to był wyjątek, a u Tokarczuk niestety norma.
Myślę, że Mariusz przytoczył wypowiedź Lema właśnie w tym kontekście, sugerując, że Tokarczuk uważa się za wielką intelektualistkę, zbyt inteligentną dla prostych ciemnych mas, podczas gdy są ludzie, którzy ją samą uważają za ciemną masę.
był od Tokarczuk znacznie lepszy jako pisarz i jako myśliciel.
I wtedy asymon (lekko złośliwie) zapytał „jak się się takie rzeczy mierzy?”
Też jestem ciekaw jak to zostało zmierzone.
Moim zdaniem Lem miewał świetne pomysły i miał bardzo „ciężkie” pióro.
Zależy, ogólnie się nie zgodzę. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce po przeczytaniu paru tych popularnych powieści („Powrót z gwiazd”, „Eden”, „Niezwyciężony” itp. ) wziąłem się za „Golema XIV”. I się odbiłem. A w zeszłym roku przeczytałem, a właściwie przesłuchałem, i uważam że książka jest świetna i dobrze napisana. A ja wtedy byłem po prostu za młody i za głupi.
O CZYM WŁAŚNIE MÓWI OLGA TOKARCZUK.
Książka (Golem) dziś oczywiście lekko przestarzała, traktuje o tym, o czym pisał Dawkins w „Samolubnym genie”, i nie wiem, czy koincydencja, czy wpadło mu coś Dawkinsa w oko, książka Lema wyszła, zdaje się, kilka miesięcy później.
Mam teraz rozgrzebany „Głos Pana”, zacząłem audio, ale to z kolei nie jest książka do słuchania, ale moim zdaniem nie dlatego, że „ciężkie pióro”, tylko traktuje o poważnych rzeczach.
…a taka „Summa technologiae” do dziś czeka ;-)
Nie należy się zgadzać, ale pisarzem był jednak dość kiepskim ;)
I to również wg swojego własnego zdania i tu z Lemem zgadzam się bezapelacyjnie ;)
Tylko, że właśnie sięgnąłeś po GoLema będąc za młodym i za głupim, PRZECZĄC SŁOWOM TOKARCZUK. To czy zrozumiałeś, nie zrozumiałeś, drążyłeś temat żeby zrozumieć, porzuciłeś bez zrozumienia, wróciłeś do niego starszy i mądrzejszy itd,, to już jest „twoja historia”, nie Lema, nie Tokarczuk, tylko twoja czytelnicza historia.
Prawdopodobnie Lem wcale by się tym nie zmartwił, że sięgając po książkę byłeś za młody i za głupi…to taka jedna z „miarek”, którą mógłbym się posłużyć (szukajcie a znajdziecie ;)
…poza tym, może coś jest na rzeczy, że jej książki trafiają „pod strzechy”, a nie tam, gdzie by sobie życzyła :P
Jak się mierzy? Hmm… Nie tak trudno.
Dobry pisarz to ten, kto spełnia parę warunków. Jego tekst musi się bronić na poziomie zdania i na poziomie całości utworu.
Jeśli dobry pisarz tworzy w języku polskim, to pisze ładną polszczyzną. Ten warunek spełniają i Tokarczuk, i Lem. Oboje są sprawni na poziomie leksykalnym i składniowym. Zdania umieją pisać dobre, przyjemne w odbiorze. Lem jest moim zdaniem lepszy, bo miał więcej inwencji językowej i więcej językowego humoru, ale to tylko kwestia gustu.
Natomiast na poziomie całości utworu, czyli kiedy chodzi o umiejętność skonstruowania fabuły, Lem i Tokarczuk wyraźnie się różnią. Lem tworzy fabuły znacznie lepiej skonstruowane, bardziej zwarte, podczas gdy u Tokarczuk fabuła nie tylko rozłazi się na różne strony, co jeszcze można by uznać za zamierzone, ale w dodatku miejscami zapada się pod ciężarem zbędnych elementów. Za dużo miejsca w jej powieściach zajmują werbalne wypełniacze, masa tabulettae.
Dobry pisarz tworzy wyraziste, interesujące postacie, światy, problemy, sytuacje. Nie muszą być oryginalne, ale powinny zapadać w pamięć. Lem często spełnia to kryterium, Tokarczuk spełnia je czasami. Widać, że ma niezłe pomysły – ale te pomysły zostają rozmyte przez jej skłonność do przegadania, przefajnowania, przekombinowania.
Dobry pisarz pisze potoczyście, wciągająco. Oczywiście, najlepsi są pod tym względem niektórzy twórcy literatury popularnej, którzy piszą wręcz hipnotyzująco, tak że od ich książek trudno się oderwać, zasadniczo jednak powinien to umieć każdy pisarz, lepiej czy gorzej. Lem umie – Tokarczuk nie. Przez jej powieści człowiek brnie z wysiłkiem – i sądząc z relacji w internecie dotyczy to przeważającej większości czytelników.
Myślę, że Tokarczuk zdaje sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego kreuje się teraz na pisarkę elitarną, dla nielicznych. Wygląda mi to na mechanizm psychologiczny, dzięki któremu ona sama jako pisarka czuje się w porządku. To ci, którzy w pocie czoła przedzierają się przez jej powieści, powinni się poczuć jak plebs, nie dorastający do wybitnego dzieła.
Robert Browning, brytyjski poeta, podchodził z pobłażliwym humorem do faktu, że większość czytelników nie rozumie jego wierszy. Tokarczuk patrzy na ludzi nie z humorem, ale z wyższością. Odcina się od niemytego pospólstwa. Jej prawo, ale prawem czytelników jest wzruszać ramionami – na jej fumy i na jej książki.
Lema czytać może każdy. Tokarczuk – nie. To jest różnica
Aby przeczytać ze zrozumieniem „Solaris” wystarczy wiedza ze szkoły podstawowej – podstawy fizyki i filozofii. Jest w stanie to dzieło przeczytać i się nim zachwycić moja nastoletnia córka.
Ale aby przeczytać ze zrozumieniem „Księgi Jakubowe” trzeba znacznie więcej przygotowania. Wymagana jest znajomość historii oraz podstaw zasad trzech religii na poziomie znacznie przewyższającym szkołę średnią.
Tyle o warstwie merytorycznej. W warstwie językowej jest podobnie. Lem jest dużo łatwiejszy do strawienia. Autor ten używa bardzo prostego wręcz technicznego języka okraszonego pięknym słowotwórstwem jak np. „bladawiec”, ale to słowotwórstwo nie utrudnia czytania.
Tokarczuk odwrotnie używa bardzo kwiecistego języka, porównań i metafor. Osoby o prostym umyśle taki język męczy.
Lema czyta się jednym tchem, Tokarczuk wymaga zadumy. To zupełnie inny rodzaj literatury.
Osobiście lubię oboje autorów i przeczytałem prawie wszystko co napisali, ale jeśli w tym sporze miałabym zająć jakieś stanowisko, to bym napisała, że Lem po prostu Tokarczuk nie zrozumiał. Czyli jednak nie wszystkie książki są dla wszystkich.
Bardzo ciekawe podejście do zalet e-czytelnictwa! Podsumowanie też super. Osobiście doceniam niesamowicie wszelkie zalety czytników, a prywatność nigdy mi do głowy nie wpadła – przecież to kolejny, wielki plus! Kroje czcionek doceniam, wbudowane słowniki też, choć sam nie wiem czemu, nie korzystam ;) Dzięki za ciekawy tekst i świeże spojrzenie na temat czytelnictwa cyfrowego!
To najfajniejszy tekst, jaki przeczytałam nt. tej nieszczęsnej wypowiedzi Tokarczuk. Zabawny, nie nadęty ;)
W archiwalnym wywiadzie dla TVP 3 Tokarczuk powiedziała, że stara się pisać „także dla ludzi”. Może się noblistka zdecyduje :). Dla kogo pisze.
A mnie to ogólnie wisi… Czytam to co lubię, kocham czytniki (oczekuje ich rozwoju), zdradziłem Kindla dla PB (bo czytnik ma być ludzki a nie amazoński).
I wiadomo – czytam bo to lubię :)
Lepiej, żeby czytali romanse niż nie czytali wcale. Niestety ale nie zgodzę się z nasz noblistką. Chociaż i tak nie sądzę, żeby jej słowa kogokolwiek przekonały do czytania lub do nieczytania.
I jesteś zadowolony ze zmiany? Pytam z ciekawości, bo mnie odstrasza wygląd (cóż, kwestia gustu, ale ten zaokrąglony dół czytnika wcale mi się nie podoba) oraz brak chmury na książki. Więc pomimo większej wygodny przy korzystaniu z Legimi chyba nigdy się nie zdecydują na zmianę.
Jako chmurę na ksiażki w PB traktuję DropBoxa. To dla kupionych. Ale ostatnio mało kupowałem bo Legimi cały czas w użyciu.
Co do kształtu – oba czytniki mam w okładkach – etui. Nawet nie pamiętam jak wyglądają.
No tak, tylko na Dropboxie chyba nie masz cytatów, prawda? To nie tak, że mam klapki na oczach i „tylko Kindle”, ale wciaż czekam aż ktokolwiek inny da mi możliwość otwarcia swoich ulubionych ksiażek na telefonie/tablecie/Onyxie i spojrzenia na ulubione cytaty, które mam tam zaznaczone (cóż… taki fetysz ;) ). Też głównie czytam z Legimi (chyba, że to książki po angielsku lub po hiszpańsku, te są z Amazona), ale ulubione książki i tak kupuję. Prawdę mówiąc gdyby Kobo miało coś takiego, to bym się w tej chwili przeniosła na ich 8-calowy model, bo on mi się z wyglądu podoba. I to pomimo braku Legimi, bo do Legimi w razie czego mam jeszcze Onyxa.
Chociaż i tak nie sądzę, żeby jej słowa kogokolwiek przekonały do czytania lub do nieczytania.
Jej słowa nie miały nikogo przekonywać. Stwierdziła, że jej książki nie są dla każdego, nie każdemu będą się podobać, nie każdy zrozumie. Zrobiła się modna po wiadomej nagrodzie i no i niestety czytelnicy się odbijają. Podobnie było z Szymborską, nie wiem czy pamiętasz, choć nobla dostawali naprawdę gorsi do czytania autorzy.
Ja się nie obrażam, bo wiem że jestem za głupi na „Ulissesa” czy „Tęczę grawitacji”. A w tym roku poza nowym tłumaczeniem „Tęczy” ma wyjść jeszcze „Niewyczerpany żart” :)
Powiem tak, przeczytałam „Ulissesa”. Czy zrozumiałam? Nie. Czy jest mi z tym źle? Też nie. Jest sporo klasyki, literatury poważnej, która do mine przemawia (jestem ogromną fanką Austen i tego jak jest w stanie przedstawić charaktery ludzi, tym bardziej, że po 200 latach są one wciąż aktualne), ale są też takie, które do mnie nie przemawiają.
Zaś co do pani Tokarczuk, to nawet chciałam kiedyś jakąś jej książkę przeczytać, ale po tej snobistycznej wypowiedzi, która mnie akurat osobiście obraża, to już jednak sobie daruję. Dlatego o ile uważan, że jej tekst raczej nieczytających nie przekona do czytania (mówię ogólnie, o czytaniu czegokolwiek), o tyle jej słowa przekonały mnie do nieczytania jej książek.
¯\_(ツ)_/¯
Najgorsze co może nas spotkać to generalizowanie i przymuszanie.
„Nie będę czytał bo snob(ka)” vs „Musisz przeczytać bo noblist(k)a”.
Jesteście pewni, że niektórzy pisarze i pisarki, szczególnie ci sprzed czasów obecnych wszędzie mediów, nie było jeszcze większymi pyszałkami, socjopatami, snobami etc.? I jaki to ma związek z ich twórczością?
Oczywiście ma. Ale czy taki, że od razu ta twórczość będzie nam się nie podobać?
Staram się oddzielać autora od człowieka, którym jest, to na początek. Oraz nie ograniczać do jednego rodzaju literatury.
Nie to dobre, co dobre, ale co się komu podoba.
No cóż. Nie lubię hipokrytów i snobów i nic na to nie poradzę. I uważam, że nie da się oddzielić autora od jego ksiażek, bo zawsze poglądy autora będą oddziaływały na książki, które pisze.
I o ile chętnie sięgam po książki autorów, z których poglądami się nie zgadzam, bo lubię poszerzać horyzonty i najczęściej po takiej literaturze nadal stwierdzam, że nie zgadzam się z autorem, ale i tak cieszę się, że przeczytałam. O tyle nie mogę znieść tych dwóch typów ludzi, czyli hipokrytów i snobów.
Oczywiście nie uważam, że to coś złego, że ktoś czyta panią Tokarczuk, bo w przeciwieństwie do niej ja nie jestem snobką i uważam, że każdy jest tak samo dobry niezależnie od tego co czyta czy też nie czyta (chociaż nie powiem smutno mi, że tak mało osób czyta, bo uważam, że każda książka, nawet harlekin, thriller czy fantastyka czegoś nas uczą).
Poza tym w tej wypowiedzi nie podoba mi się jeszcze mylenie przyczyny ze skutkiem. To książki sprawiają, że jesteśmy bardziej wrażliwi, a nie trzeba mieć wrażliwość, żeby czytać książki. Ktoś kto pisze książki i do tego takie uważane za „literaturę poważną” nie powinien robić takich błędów.
Nie wiem, czy udaje się oddzielać autora od książek. Moim zdaniem tak, ale to moja opinia.
Co więcej, o większości autorów, których czytam, wiem tak mało, że nie mam zielonego pojęcia, czy są snobami, czy hipokrytami, czy jednym i drugim. Gdybym miał się z nimi spotykać twarzą w twarz, rozmawiać etc. – na pewno by mi to przeszkadzało. Ale ponieważ raczej do tego nie dojdzie, więc skupię się na czytaniu.
w tej wypowiedzi nie podoba mi się jeszcze mylenie przyczyny ze skutkiem. To książki sprawiają, że jesteśmy bardziej wrażliwi, a nie trzeba mieć wrażliwość, żeby czytać książki.
Ale wiesz, to jest twoje opinia, nie żaden naukowo udowodniony fakt. Chyba.
uważam, że każda książka, nawet harlekin, thriller czy fantastyka czegoś nas uczą
Przeczytałem (albo czytałem i nie dokończyłem) w życiu tyle (przepraszam, ale nie znajduję lepszego słowa, najwyżej moderacja usunie) ch*j*wych książek, że pozwolę się nie zgodzić ;-)
„Ale wiesz, to jest twoje opinia, nie żaden naukowo udowodniony fakt. Chyba.” – nie wiem czy opinia, dla mnie to najzwyklejsze logiczne myślenie. Jestem matematykiem z zamiłowania (chociaż nie z zawodu) i logiczne myślenie jest dla mnie bardzo ważne. Chociaż jeżeli chcesz badanie, to też się znajdzie ;) https://www.healthline.com/health/benefits-of-reading-books#strengthens-the-brain
Co do „ch*j*wych książek”, to też czytałam ich sporo, bo jak się czyta ponad 100 książek rocznie, to trudno, żeby wszystkie były dobre (nawet nie będę przytaczać tytułów tych złych). Ale nawet najbardziej głupia książka dawała mi coś. Czasem były to tylko jakieś informacje z codziennego życia ludzi w innym kraju (jeżeli nie była to polska książka). Chyba nie pamiętam takiej książki, która nie dałaby mi absolutnie nic i była absolutną stratą czasu.
Mi szkoda czasu na czytanie kiepskich (wg mnie) książek/ książek które mi nie podchodzą ;)
Ja na przykład romansidła kijem nie tknę, ale jak komuś się podoba, to co mi do tego :)
Ok, jednak się złamię i podam jeden przykład, żeby powiedzieć o co mi chodzi z tym, że każda książka coś mi daje. Już jako dorosła osoba przeczytałam Zmierzch, bo kiedy wszystkie moje koleżanki z klasy to czytały, to uznałam, że nie mam ochoty. Pomimę walory estetyczne oraz językowe tej pozycji (ale jak ktoś lubi, to co mnie do tego; dwie moje przyjaciółki są fankami tej serii, ale nigdy nie doszło między nami do żadnych kłótni z tego powodu), ale ta książka dała mi ciekawą wiedzę na temat tego jak funkcjonują szkoły w USA. U nas jest tak, że są klasy i wszystkie lekcje masz wg danego rozkładu zajęć. A ze „Zmierzchu” dowiedziałam się, że w USA zapisujesz się na konkretne lekcje i masz je z różnymi osobami (np. matematkę masz z innym zestawem ludzi niż biologię, zajęcia teatralne czy jeszcze coś innego). Może banał, bo nie wiem po co mi ta wiedza, ale nie da się zaprzeczyć, że czegoś się nauczyłam (ale nie na tyle, żebym miała ochotę czytać kolejne części tej serii).
> Jesteście pewni, że niektórzy pisarze i pisarki, szczególnie ci sprzed czasów obecnych wszędzie mediów, nie było jeszcze większymi pyszałkami, socjopatami, snobami etc.?
Pewnie trzeba mieć niemałe pokłady zadęcia w sobie, aby nagle w życiu postanowić – napiszę książkę, bo mam coś do powiedzenia wielu ludziom i oni będą wdzięczni za to.
Teraz patrzymy na tych autorów i w sumie to może i faktycznie powiedzieli coś ciekawego. Ale to perspektywa czasu i błąd przeżywalności.
A kto kupilby ksiazke pisarza, ktory regularnie bije zone?
Darth Artorius, też zwróciłam na to uwagę. Kiedy Tokarczuk dostawała Nike, była właśnie opisywana jako taka pisarka, która i pisze wartościowe rzeczy i ma szeroką rzeszę czytelników, czyli (zaskakująco) jednak trafia pod strzechy. I to była zaleta.
A napisz, proszę, jak ten PB w codziennym użytkowaniu w porównaniu do Kindle’a? Chodzi mi o ekran – czy to jest to samo, czy czuć różnicę? Szukam teraz czegoś, żeby się przesiąść i ekran jest dla mnie najważniejszy.
Jeśli chodzi o rzecz „popularne”, to nie znajdę teraz, ale pamiętam jakiś wywiad, gdzie Tokarczuk wyznała, że „Prowadź swój pług” napisała trochę na odczepnego, bo prace nad „Księgami jakubowymi” się przedłużały, a wydawca cisnął… Więc powstał eko-kryminał, podobno najbardziej przystępna jej książka, ale jednak nie najlepsza.
„Bieguni”, zgoda, są ciężcy w odbiorze, sam dokończyłem za trzecim podejściem (i uważam że te porozrzucane wątki się jednak kleją). Ale serio, taki „Prawiek” nie jest jakimś hermetycznym dziełem które wymaga znajomości XIX-wiecznej literatury pruskiej czy coś. „Opowiadania bizarne” to świetna książka, czysta fantastyka, uważam że gdyby dla żartu podmienić jedno czy dwa opowiadania w zbiorze „Wydech” Teda Chianga, to nikt by się nie połapał. I vice versa.
Czytałam Tokarczuk w liceum, ale to było dawno temu, czasy Prawieku, Domu dziennego. I pamiętam te książki jako przyjemne, takie popularne w dobrym znaczeniu. Potem mi ktoś wciskał Prowadź swój pług i wydało mi się to takim miałkim pitu-pitu, więc postawiłam na Tokarczuk krzyżyk. Być może błędnie, jeśli to był, jak piszesz, swego rodzaju zapychacz. Teraz przy okazji awantury o idiotów myślę, czy czegoś nie przeczytać i nie sprawdzić, jak się sprawy mają. Chyba, jeśli już, to będzie ten Empuzjon, bo Księgi Jakubowe jakoś zupełnie mnie nie pociągają.
Sprzedalem wszystkie Kindle i za bardzo już nie pamietam ich ekranu. Ale uczciwie stwierdzę, że PB są dobre. Nie nęci mnie powrót do Kindla.
Lepsze są oczywiście nowsze modele PB jak InkPady czy TL5. Stary TL4 troche muli. Ale w czyyaniu to nie przeszkadza.
Dzięki. Kusi ten PB.
Dlaczego prawdę nazywasz nieszczęściem?
Taka jest smutna prawda nie wszystkie książki są dla wszystkich, albo nie na każdym etapie ich czytelniczej drogi. Ja nie wstydzę się tego że do Ulyssesa podchodziłam trzy razy, a „Mistrza i Małgorzaty” albo „Ferdydurke” za pierwszym razem zupełnie nie zrozumiałam.
Nawet ukochany z wierszy i piosenek Stachura w pewnym momencie był dla mnie zbyt trudny – bo byłam zbyt młoda i niedoświadczona jako czytelniczka.
Ale minęło kilka lat, liznęłam trochę kultury, trochę filozofii, trochę historii różnych religii, ale przede wszystkim wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Krótko mówiąc poznałam trochę życie i nagle wszystko stało się prostsze.
Dziś zachwycają mnie książki których kiedyś nie rozumiałam, a nudzą te które kiedyś bawiły.
IMHO jeszcze lepiej działają smartfony. Kiedyś człowiek z książką mógł być postrzegany jako odcinający się od grupy. A teraz nie wiadomo, czy czytasz noblistkę, czy przeglądasz filmiki na tiktoku.
A ja czytam podczas gdy tancze na tiktoku.
Jeszcze lepiej działają audiobooki – mamy słuchawki w uszach i nie wiadomo czy słuchamy noblistki, czy Maty. :)
„Made my day” :D
No nie wiem, niektórym udaje się tak słuchać w słuchawkach w komunikacji, że siedząc dwa rzędy dalej jestem w stanie rozpoznać pojedyncze słowa czy nawet fragmenty zdań. Z tym, że to nigdy nie są audiobooki.
Moim zdaniem wypowiedź Olgi Tokarczuk została źle zrozumiana. Ona mówiła o kompetencjach dotyczących czytania ogółu książek, a nie tylko jej.
Tak swoją drogą, to dosyć komiczne, że czytający literaturę z kanonu kryją się, żeby nie wyjść na snobów. A czytający literaturę popularną, kryją się, żeby nie wyjść na „idiotów”. Społeczeństwo tajniaków :)
Dla mnie najbardziej komiczne jest to, że czytający książki papierowe uważają się za lepszych od czytających na czytnikach (wystarczy otworzyć takie LC i poczytać komentarze pod jakimś artykułem o czytnikach). Tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.
Nie zdawałem sobie nawet sprawy z istnienia tego zjawiska. Przekraczamy granicę czystego absurdu :)
U wielu z tych osób występuje lęk przed techniczną stroną obcowania z czytnikami. To taki rodzaj „niepełnosprawności”. Znam takie przypadki.
Przez social media ludzie zbytnio się martwią, co o nich myślą inni.
Kiedyś też się martwili, ale jakoś chyba mniej.
To pewnie część prawdy. Ale myślę, że także tzw. formacja to powoduje, edukacja, wychowanie… Skądś się to bierze :)
To może rozwiązaniem byłoby mniejsze uzewnętrznianie się na tych mediach?
Nie piszę co/jak robię/czytam/słucham/ubieram etc, nie narażam się na potencjalną krytykę.
Czy to mogłoby być aż tak proste….?
Zawsze powstawała literatura dla każdego. Szczególnie gdy nauka czytania upowszechniła się.
Teraz konkurentem literatury jest internet – blogi,YT, TikTok, fora. Kultura obrazu i słowa mówionego wygrywa ze słowem czytanym. Literatura „pop” istnieje nadal ale sporo osób wybierze opowieści obrazem. Ruchomy komiks.
Czytniki „odkryłem” ponad 10 lat temu i od tego czasu towarzyszy mi wszędzie.
Przez to że stałem się „książkoholikiem” zaraziłem czytaniem moje dzieci (dzisiaj już dorosłe) które wkręciły się w czytanie na dobre (UWAGA: preferują papier gdyż, jak stwierdziły, fizyczny kontakt z książką jest dodatkowym czynnikiem stymulującym czytanie).
Jestem czytelnikiem kategorii 50+ i mobilność czytnika, możliwość dostosowania czcionki (powiększona i trochę pogrubiona), łatwość korzystania ze słowników oraz regulacja podświetlenia czytnika jest czymś co powoduje iż przedkładam czytnik nad tradycyjną książkę.
Natomiast poza w/w aspekty techniczne przedkładam to iż jestem światkiem „książkowego efekt motyla”
Przykład: przeczytałem książkę (ebook) lekką łatwą i przyjemną, podczas rozmów przy obiedzie zaintrygowałem jedną z córek do przeczytania – przeczytała pierwszy rozdział na czytniku następnie przeczytała wersje papierową. Wspólna ożywiona dyskusja o losach bohatera zachęciła do przeczytania książki moją drugą córkę. Czytała ona książkę w drodze do i z pracy w autobusie, zaciekawiło to panie kontrolerki. Zachęcona pozytywną opinią kontrolerka kupiła książkę swojej córce która tak się wkręciła iż kupiła całą serię.
Ebook czy papier – jakie to ma znaczenie – ważne aby czytać, a wspólna dyskusja na temat przeczytanej książki – BEZCENNE !!!
Pewnie, że tak. Nie ma się co elitaryzować, tylko fajnie jest dyskutować :)
„a wspólna dyskusja na temat przeczytanej książki – BEZCENNE !!!” – dlatego ja z moją siostrą mamy mały prywatny „klub czytelniczy”. Jedną ksiażkę w miesiącu czytamy taką samą (raz ja wybieram, raz ona) i dzięki temu mamy o czym rozmawiać :)
Dziękuję za podsunięcie fajnego pomysłu :)
To teraz napisz jeszcze co to za książka, niech to eskaluje.
…strzelam, seria „Lipowo” ;)
(nie czytałem, nie mam pojęcia z czego strzelam…nie chcę eskalacji)
Ależ pudełko…ten „motyl” mnie zmylił :)
Szukałem czegoś co miało być lekkie łatwe i przyjemnie, coś co będzie odskocznią od dokumentu, reportażu i historii i trafiłem na:
Katarzyna Berenika Miszczuk – Ja, diablica.
Początkową lekka infekcja „wirusowa” przerodziła się w schorzenie pod nazwą Cykl: Wiktoria Biankowska.
Bardzo szybko okazało się że istnieje kilka odmian wirusa który rozprzestrzeniał się w rodzinie i najbliższym otoczeniu – Aneta Jadowska – Heksalogia o Wiedźmie, wirus ten zmutował i powrócił w Cyklu Szamańskim. Jak pokazują prognozy wirusologów publikowane na lubimyczytac.pl należy się liczyć z kolejnymi mutacjami wirusa.
Ostatnimi czasy za sprawą Katarzyny Miszczuk i książki Gniewa przeżywam nawrót wirusa należącego do cyklu Kwiat paproci – nie pomagają żadne szczepionki, wirus ten ciągle powraca wywołując niepochamowany uśmiech na twarzy i natarczywe pytanie co będzie w kolejnym rozdziale.
Może już bez tego „medycznego” odniesienia – Katarzyna Berenika Miszczuk oraz Aneta Jadowska potrafią swoimi książkami wywołać uśmiech na twarzy i zdystansować się do problemów realnego świata.
O, to może Nomen Omen Marty Kisiel wam podejdzie.
Roztrząsanie „dylematu” e-book czy papier to nic innego jak wyważanie drzwi od dawna otwartych.
Jeśli można powiedzieć „czytelnik kategorii” to jestem 79+ i nie miałem przed – tak mniejwiecej – 12 laty żadnych objekcji by czytniki zaakceptować, nie odrzucając „papieru” co oczywiste.
Są książki którym tylko papier odda ich wartość, co jest chyba też oczywiste.
W przypadku Mistrza i Małgorzaty gdyby było widać nazwisko tłumacza – to byłoby prawdziwe znawstwo czy prawdziwy snobizm? ;-)
A snobizm wyższego rzędu to chyba coś w stylu „Dostojewskiego czytuję w oryginale”.
**********
Kiedyś na quorze był interesujący wpis ciekawego autora (Jakub Bończak) dlaczego interesuje się on wiekami XVII i XVIII. Oprócz innych argumentów był taki: wcześniej poziom alfabetyzacji społeczeństwa był za mały, potem (wiem XIX i kolejne) za duży. Te czasy którymi (on) się zajmuje to taki okres, w którym ludzie umiejący czytać i pisać mają zazwyczaj coś ciekawego do powiedzenia. Później ich głos ginie w tłumie, inaczej ujmując hałas tła jest już zbyt duży.
Oczywiście uprościłem jego argumentację. To była jedna z ciekawszych wypowiedzi jakie czytałem na quorze.
„Dostojewskiego czytuję w oryginale” – dla niektórych snobizm, a dla innych potrzeba serca, czytanie ulubionego autora bez zniekształcenia przekazu przez tłumacza.
„Zniekształcenie” przekazu przez tłumacza działa w obie strony :-)
Coś w tym jest. Też lubię czytać ulubione książki w oryginale, żeby wyłapać pewne „smaczki językowe”, które znikają poprzez tlumaczenie. Myślę, że snobizm zaczyta się wtedy kiedy niepytany zaczynasz o tym opowiadać na prawo i lewo i właśnie z takim przekazem „czytam w oryginale, ktokolwiek czytający tłumaczenie nie jest tak dobrym czytelnikiem jak ja”.
Jak w tym kawale o studencie prawa…
– Cześc, nie mam czasu rozmawiać, studiuję prawo.
– Ale to ty zadzwoniłeś.
xD
(studenci prawa – wybaczcie xD)
Jeżeli ktoś jest znawcą XIX-o wiecznego rosyjskiego w mowie i w piśmie, również kojarzy wzorce kulturowe ówcześnie panujące etc – to pełna zgoda.
Jeżeli nie, to pozostanę sceptyczny. Ja też dla Mistrza i Małgorzaty wiele lat temu odświeżyłem sobie rosyjski (zwłaszcza że kupiłem wydanie z obszernym wstępem zawierającym dyskusję o kształtowaniu się tej powieści) ale nie mam złudzeń w kwestii zrozumienia przez samego siebie całości przekazu, nie mówiąc o subtelnościach.
Jasne, jeżeli mamy tłumaczenie „po łebkach” to jest inaczej. Nie wiem jak był tłumaczony na nasz język Dostojewski, XIX-o wieczna literatura rosyjska nigdy do mnie nie chciała dotrzeć. Natomiast w dobrym zrozumieniu kultury (nie tylko przeszłej) istotna jest znajomość języka i kontekstu. Nawet jeżeli dzieło dotyka kwestii uniwersalnych, to robi to za pomocą ściśle określonych środków. Przykładowo znajomość sposobu wymowy angielszczyzny przełomu XVI i XVII otworzyła oczy na nierozpoznane wcześniej elementy w dramacie elżbietańskim. Zmieniło to wymowę samych dzieł? Raczej nie. Ale pozwoliło na lepsze ich zrozumienie, pozwoliło na docenienie kunsztu autorów, niektórym dało możliwość rozsmakowania się w nieuświadomionym wcześniej bogactwie.
Na zakończenie. Z faktu że istnieją jednostki potrafiące smakować oryginał nie wynika że każdy czytający w oryginale jest taką jednostką.
Na zdjęciu było akurat tłumaczenie Drawicza. :)
MiM miał/a/o szczęście do tłumaczy. Albo my mieliśmy /mamy szczęście do tłumaczeń.
Ja ze „swojej” drugiej wersji rosyjskiej, a ściśle rzecz biorąc ze wstępu do niej dowiedziałem się jak bardzo wersja powszechnie przyjęta te trzydzieści lat temu jest „wersją żony”. To było jeszcze w czasach dwóch tłumaczeń u nas. Ten kontekst powstawania tego arcydzieła literatury (o którym wówczas nie miałem zupełnie pojęcia) dodaje sporo smaku do samej książki. Warto się z nim zapoznać i warto przeczytać tę powieść w tych kilku istniejących polskich przekładach.
W ostatnim czasie popularność nowych przekładów MM wynika też częściowo z tego, że oryginał jest już w domenie publicznej, więc wydawcy nie muszą płacić za licencję.
A ja uwielbiam tłumaczenie Lewandowskiej. Jej przekłady z rosyjskiego – tłumaczyła też m. in. Strugackich – mają dla mnie magiczny urok.
Po prostu czytajmy, nie ważne co i w jakiej formie. Pozdrawiam
Ja mam to samo podejście. Nie mnie oceniać, co kto czyta i dlaczego :)
„Czytajmy i dajmy czytać” ;)
Ja na przykład lubię poczytać autorów jak Dostojewski, Steinbeck czy Hugo, zanurzyć się w języku, psychologię postaci, problemy społeczne itp., porozmyślać na lekturą.
Ale jednocześnie lubię też poczytać coś dla „czystej” rozrywki, jak np. ostatnio fantastykę Marcina Mortki (przy okazji polecam – wspaniały sposób na odstresowanie).
Lubię odkrywać lektury będące tzw. klasyką, ale jak coś mi nie podejdzie to się nie zmuszam. I tak życia nie starczy na przeczytanie wszystkiego :D
Ja jestem najlepszym przykładem na to, że pani Tokarczuk się myli. Jestem idiotą a czytam całkiem sporo.
O ile sie nie podszywasz pod człowieka którego znam z komentarzy, to nie jesteś idiotą. Więc przykład do kitu :P
EDIT: w sumie, jeśli się podszywasz, to też nie jesteś idiotą (bo wiesz pod kogo się podszyć)
Znam naprawdę inteligentnych ludzi co w ogóle nie czytają, wolą gry, filmy, seriale. Każdy robi to co lubi. Twierdzenia typu, że czytelnictwo to jakaś elitarność to chyba ma wartość tylko dla tych co dużo czytają. Ale to tak samo hak np. ja lubię gry jrpg tacy jak ja też mogliby sobie gadać, że jrpg to dla elit.
Wczoraj w Guardianie padlo w jednym z artykulow stwierdzenie, ze sportowcy, muzycy i inne gwiazdy show biznesu musza byc inteligentni, bo inaczej nie odniesliby sukcesu.
Ale zastosowałeś wnioskowanie odwrotne.
Tokarczuk mówi: „X czyta” ⇒ „X nie jest idiotą”.
z tego absolutnie NIE wynika, że „X nie jest idiotą” ⇒ „X czyta”
A ja mam wrażenie, że jest wiele hałasu o nic:
„Literatura nie jest dla idiotów” – a, przepraszam, jest? Żeby czytać, nawet te przysłowiowe harlekiny, to jednak trzeba mieć pewne zacięcie i chęci, a nie tylko ambicje do picia,palenia i p..nia.
„Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy.”
Znowu: pytanie co rozumiemy „iść pod strzechy”. Bo (znowu IMO) zostało tu, użyte w znaczeniu „ma to czytać każdy”. Otóż nie każdy – przyjęła, że nie chce pisać dla ludzi poniżej pewnego poziomu i ja to rozumiem. Czy to źle, że powiedziała to wprost? Czy naprawdę mamy się umizgiwać do głupoty i udawać (w imę czego? politycznej poprawności?) że profesor uniwersytetu reprezentuje ten sam poziom co żulik spod budki z piwem ?
Wielka mi Noblistka. Dostała Nobla ale pamiętajcie, że to nie my, zwykli, pospolici Kowalscy je przyznajemy. Mnie hype na czytanie dzieł Noblistów nie rusza więc i tak nie sięgnę po jej książki, czytam to co ja chcę czytać i nikomu nic do tego. Raz w życiu spotkałem się z sytuacją kiedy na pytanie „co czytałeś ostatnio?” odpowiedziałem, że książkę Stephena Kinga, nie zapomnę tego dziwnego spojrzenia, gdy sam zapytałem „a ty?”, usłyszałem tytuł i autora jakiejś książki filozoficznej (sprawdziłem to później w internecie), skwitowałem to krótko „…acha”. To tak jak w obecnych czasach jest moda na picie prosecco (ja na to mówię prześmiewczo „prossiako”) :D A w czymże to jest lepsze od innych trunków? No właśnie. Kilka dni temu widziałem w internecie przezabawny filmik jak gość w różnych środkach transportu siedział i czytał różne „dziwne” książki, a to o seksie, o pozycjach, o chorobach wenerycznych, „poradniki dla zabójców”, itp. i jego znajomy nagrywał reakcję ludzi wokół ;)) Mnie cieszy jak ludzie w ogóle czytają książki, nieważne jakie. To zawsze może być powód do zagadania i poznania kogoś kto nam poleci tą czy inną książkę ;) A pani Tokarczuk powinna dodawać na swoich książkach dopisek „tylko dla ludzi z IQ niemniejszym niż 150” ;> Jej słowa odniosą odwrotny skutek i raczej nie przysporzą jej nowych czytelników a być może i straci niektórych, przypomina mi to podobną sytuację gdy Kora z Manaam walnęła tekst podczas jednego z programów typu Mam talent (nie pamiętam którego już) o kupowaniu jej albumów.
Tokarczuk powiedziała prawdę o czytelnikach. Jeżeli ktoś coś czyta to są kryminały i romanse. Bonda, Mróz, Lipińska rządzi w statystykach. Nieliczni czytają coś innego klasykę literatury pięknej, książki biograficzne, naukowe, historyczne.
Swoją drogą polecam gorąco czterotomowy „Dziennik” Sándor’a Márai’a pisany od 1943 aż do śmierci 1989.
Rządzą jak rządzą. Już parę lat temu ogłoszono, że sprzedało się 100 tysięcy egzemplarzy „Ksiąg Jakubowych”. Oczywiście kwestia ile osób je przeczytało, u ilu stoi na półce i czeka na lepsze czasy. :)
https://spidersweb.pl/rozrywka/2021/01/29/najlepiej-zarabiajacy-pisarze-2020
Jelinek, herta mueller, ingeborg bachmann….czy nawet de beauvoir – czy to są autorzy wydawani na czytniki? Czy to jest ten poziom, co za przeproszeniem bonda, czy nawet inspirujaca się Mannem Nobilstka? Na czytniki wydaje się coś, co ma się sprzedawać masowo, a masowość to antonim luksusu… już pomijam kwestię tak zwanej ekologii… wydania elektroniczne powinny być 80% tańsze niż papierowe.
„Na czytniki wydaje się coś, co ma się sprzedawać masowo, a masowość to antonim luksusu…”. Doprawdy? Na czytniki dostępna jest praktycznie cała klasyka literatury, zarówno w płatnych wydaniach dostępnych w księgarniach internetowych, jak i darmowych w serwisach typu wolnelektury.pl.
Poproszę o link do wymienionych przeze mnie największych autorek literatury niemieckojęzycznej, tak dla egzemplifikacji, zamiast dziobem kłapania…
Jeśli któreś większe wydawnictwo czasem wydaje tych hurr durr wielkich autorów, których nikt prócz filologów nie czyta, to ebook też się pojawia. Bo wydawnictwa traktują ebook i papier jak jeden produkt. A w Polsce prawie nic się nie sprzedaje masowo, tym bardziej w ebookach. To co piszesz to jakieś kompletne bzdury oderwane od rzeczywistości. Cala wymieniona czwórka miała co najmniej jednego ebooka w księgarniach.
Sprawdziłem Elfriede Jelinek na empik.com i nie ma w sprzedaży żadnego polskiego wydania jej książek. W e-booku był wydany jeden tytuł, ale w tej chwili żadna e-księgarnia go nie oferuje:
Simone de Beauvoir: na empik.com po polsku dostępne tylko jej „Nierozłączne”. Ten sam tytuł dostępny jest też jako e-book.
O tych dwóch autorkach można więc powiedzieć, że w Polsce nie są w tym momencie szczególnie wydawane ani w e-bookach, ani w papierze. Zatem Twój argument o tym, co wydaje się w formie tradycyjnej, a co elektronicznej, uznaję za mało ważący.
To teraz wiem dlaczego tych autorów (ek) nie ma w mojej księgarni za rogiem. Te wszystkie dodruki, wznowienia, rozchodzą się jak ciepłe bułeczki i jak raz na miesiąc tam zajrzę, to pusto, brak w papierze tej klasyki.
;-P
Sprzedaż ebooków to może 10% rynku książki, czyli w wersji elektronicznej wydaje się jedynie ekskluzywne lektury, które trafiają do elit. Natomiast papier to masówka dla plebsu (85%).
https://tygodnik.tvp.pl/61418220/olga-tokarczuk-pisarka-wszystkich-polakow
Dyskusje o OT trwają.
można odczytać to też inaczej
Pani tokarczuk nie musi się przejmować bo rząd i instytucje publicznej zamawiają jej ksiązki i tłumaczenia, zatem nie musi pisac składnie i zrozumiale. Bo po prostu nikt normalny nie kupiłby takich gniotów więc wymyśla się nowe szaty cesarza, tylko w kwestii książek. „Nie rozumisz, znaczy sie nie znasz i basta”
Omijac jej tfurczośc przez duże tfu
Taa. Z pewnością. Rząd i instytucje publiczne zamawiają jej książki i tłumaczenia. Zwłaszcza pisowski rząd i pisowskie instytucje :D
Myślę, że tak, zamawiają do bibliotek szkolnych, ponieważ należy do lektur.
https://biblioteka.pl/artykul/Lista-lektur-szkolnych-2021-2022/10722
No, to jest poważny argument za tezą niejakiego kołtuna :)