Rewolucja, która nastała wraz z premierą ChatGPT dotarła już prawdopodobnie na półki polskich księgarń z e-bookami.
Minął zaledwie rok od premiery usługi ChatGPT, co jak pisałem w marcu – zwiastuje rewolucję również na rynku książki. Narzędzia sztucznej inteligencji kiedyś były niszowe, teraz są powszechnie dostępne, no i coraz częściej używane – przede wszystkim tam, gdzie niewielkim kosztem trzeba przygotować dużo treści. Masowo używa ich już branża SEO. Co w przypadku książek? Mamy pierwsze przykłady w Polsce.
Maciej Lesiak, prowadzący serwis dadalo.pl opublikował niedawno artykuł: Między innowacją a dezinformacją – analiza rynku książek generowanych przez sztuczną inteligencję. Przeanalizował w nim dokładnie jeden przypadek:
Czy na polski rynek wydawniczy wprowadzane są śmieciowe publikacje generowane przez AI, z wyssanymi z palca nieistniejącymi bibliografiami oraz treściami o wątpliwej jakości naukowej? Czy w dobie dezinformacji renomowane księgarnie jak HELION, PWN oraz serwisy abonamentowe jak Empik GO dystrybuują, posiadają takie książki w swojej ofercie przyczyniając się do tym samym świadomie albo i nie do dezinformacji? Pokażę także jak spam content marketingu za sprawą AI wszedł do księgarni i jak jest prawdopodobnie monetyzowany. Chciałbym, żeby mój artykuł był wkładem w dyskusję nad rewolucją AI.
Zachęcam do lektury całego artykułu – tu moje podsumowanie i wnioski.
„Teorie spiskowe” z czata?
Elisabeth Coleger to nazwisko niezwykle płodnej autorki. W naszej porównywarce znajdziemy aż 52 tytuły. O wszystkim: psychologia, związki, biologia, genetyka, nawet geometria. Czasami towarzyszy jej niejaki Alan Coleger, odpowiedzialny za 92 tytuły – tu głównie poradniki różnego rodzaju.
Maciej Lesiak zwrócił uwagę na książkę Elisabeth Coleger, wydaną w lipcu tego roku, zatytułowaną Teorie spiskowe: przykłady i jej analiza.
No, już sam tytuł za bardzo po polsku nie brzmi. Widzimy też, że coś nie gra, gdy przeczytamy uważnie opis.
Autorka opisuje historię powstawania teorii spiskowych oraz ich wpływ na ludzką psychikę. Przedstawia początki teorii spiskowych w starożytności i średniowieczu. Książka omawia różne kategorie spisków wraz z przykładami. Analizuje dowody, które przyczyniają się do powstawania teorii spiskowych i objaśnia, dlaczego niektóre mają wielu zwolenników. Książka bada również wpływ teorii spiskowych na społeczeństwo. Przedstawia czytelnikom, jak odróżnić prawdziwe informacje od teorii spiskowych.
W opisie – podobnie jak w książce – mylone są spiski z teoriami spiskowymi. Tak jakby ktoś przetwarzał po prostu materiały, nie wiedząc nic na ich temat. Brzmi jak automat? Jak najbardziej.
Co więcej:
- W książce są powtórzenia, tak jakby autor nie czytał tego, co było 10 stron wcześniej [z tym, że to się zdarza w książkach jak najbardziej autorskich, gdzie zabrakło redakcji]
- W książce są formułki znane z odpowiedzi ChataGPT, np. różne zastrzeżenia dotyczące szkodliwości teorii spiskowych.
- Mamy ewidentne przykłady halucynacji (które autor nazwał lunatykowaniem) – np. na końcu zmyślona bibliografia – lista pozycji, które nie istnieją. Zresztą nazwiska autorów i tytuły są dość generyczne: „Mariusz Nowak Teorie spiskowe i ich wpływ na społeczeństwo 2018, Jan Głowacki Teorie spiskowe: geneza, rozwój, implikacje 2015, Ewa Kowalska Teorie spiskowe: psychologiczne aspekty i ich wpływ na jednostkę 2014″.
- Co więcej – zmyślone są też przypisy.
Podobnie jak dla Macieja Lesiaka, dla mnie nie ulega wątpliwości, że ta książka to jakiś humbug, który mógł powstać w dużej części na podstawie odpowiedzi ChatGPT, czy też podobnych narzędzi (Bing, Bard itd.).
Tylko jedno zastrzeżenie. Książki pani i pana „Coleger” wydawane są od kilku lat, a przecież ChatGPT powszechnie używany jest dopiero od roku. Lesiak przypuszcza, że wcześniej te pozycje były ogarniane na szybko np. przez kompilację jakichś prac wynajętych studentów, a teraz po prostu twórcy przerzucili się na AI, bo jest to szybsze.
Co w tym złego?
Ktoś może powiedzieć, ale wolność słowa przecież mamy, jeśli chcę kupić książkę wygenerowaną przez czat, czy też skompilowaną na podstawie Wikipedii, to mój wybór. Tak samo jak ludzie kupują powieści z domeny publicznej, które przecież można za darmo ściągnąć z Wolnych Lektur.
Problemem jest oczywiście wprowadzenie w błąd. Jeśli książka zawiera fragmenty wygenerowane przez jakieś narzędzie lub całkowicie zmyślone, to czytelnik został oszukany. Jeszcze gorzej, jeśli się nie zorientuje i wiedzę nabytą w ten sposób będzie wykorzystywać. Dezinformacja będzie się szerzyć.
Ceny tych książek skalkulowane zostały na kilka-kilkanaście złotych, co daje sporą szansę, że ktoś kupi, zobaczy że to nie jest nic warte, no i machnie ręką, nie będzie reklamował. No i jak słusznie zauważa Lesiak, problem mogą mieć też użytkownicy abonamentów – Empik Go, czy Legimi dla Kindle mają miesięczny limit – jeśli weźmiemy taką bezużyteczną książkę, nie weźmiemy innej.
Nie wiem czy należy takie rzeczy sprzedawać. Na pewno należy jednak je wyraźnie oznaczać i uprzedzać czytelników.
A kto to wydaje?
E-booki Elisabeth Coleger wydaje w Polsce platforma Riderò, czyli „serwis internetowy umożliwiający samodzielne przygotowanie książki do publikacji, druku i jej późniejszej dystrybucji bez udziału pośredników”.
Jak wynika z historii na ich stronie jest to część projektu, powstałego w 2013 roku – i uwaga – w Rosji. Za działalność tej platformy w Polsce odpowiedzialna jest firma Ridero IT Publishing sp. z o.o. Książki papierowe sprzedawane są w Bonito, e-booki w różnych księgarniach, ich dystrybutorem jest Virtualo.
No i teoretycznie każdy może do Ridero się zgłosić i wydać książkę. Na rynku self-publishingu jest w Polsce kilka innych podobnych platform, niedawno swoją usługę uruchomił nawet Empik.
Co ciekawe, na stronie Ridero znajdziemy reklamę usług opartych o AI – za jedyne 399 zł można zamówić „okładkę z neurosieci”. O generowaniu tekstu nie piszą i sądzę, że odpowiada za to ich użytkownik.
Co z tym zrobić?
Kto powinien poczuć się odpowiedzialny za wprowadzanie takich książek do obiegu? Księgarnie? Dystrybutorzy?
Główna odpowiedzialność za filtrowanie takich książek leży według mnie na platformie, która je wydaje. W końcu jeśli pojawi się więcej takich „kwiatków” będzie to klęska dla wizerunku, zniechęcenie kupujących i klientów. Jeśli czytelnicy będą masowo reklamowali takie książki, księgarnie zrezygnują ze współpracy z daną platformą.
Pytanie czy polskie platformy self-publishingowe lub „vanity publishing” w ogóle o swoją renomę dbają? Bo w praktyce, problem jakości e-booków z tego źródła mamy już od dawna. Self-publishing od zawsze przyciągał grafomanię, książki publikowane bez elementarnej korekty czy redakcji, nieraz brzmiące jak bełkot.
Przecież nawet pozycje wydawane „na bogato” przez blogerów z dużymi zasięgami, z wersją papierową, twardą okładką, własną stroną sprzedażową, nie są od tych problemów wolne. Potem czytam na LC recenzje, w których czytelnicy wytykają powtórzenia czy literówki na każdej stronie. A co dopiero w przypadku autorów, którzy nie przejmują się społecznością (bo jej nie mają), a chcą po prostu jak najwięcej zarobić?
AI zmienia tyle, że da się w większym stopniu „pójść na ilość”. Zamiast jednej książki na miesiąc taki „twórca” jest w stanie zrobić jedną dziennie, albo i więcej.
Amazon, który sam pracuje nad AI, no i ma środki, aby takie książki pisane z automatu wykrywać ogłasza, że pozwoli publikować ledwie trzy dziennie. No to jest objaw desperacji i de facto kapitulacja. Nie są w stanie kontrolować jakości, ograniczają więc ilość.
Co my możemy zrobić jako czytelnicy? Poza zgłaszaniem każdego takiego przypadku do sklepu i platformy? Jasne, możemy z założenia ignorować e-booki publikowane przez „samowydawców”, chyba że mamy powód, aby autorowi ufać, bo np. śledzimy jego bloga czy kanał.
Ale co zrobić, gdy wśród renomowanych wydawców też pojawią się książki, może nie napisane przez ChatGPT, ale z jego wspomaganiem? A może już się pojawiają? Pozostaje tylko nadzieja, że redakcje poważnych wydawnictw będą w stanie wszystko wyłapać.
Choć wyścig technologiczny trwa, narzędzia AI będą coraz lepsze, no i coraz trudniej będzie i redaktorom i czytelnikom się w tym wszystkim zorientować.
A czy Wam zdarzyło się już naciąć na książkę pisaną przez automat?
Źródło grafiki otwierającej artykuł: midjourney.
Jak najbardziej już są na platformach typu ebookpoint, kilka dni temu zgłosiłem jednego takiego przedsiębiorczego autora inaczej. Odpowiedź klasyczna: przyjrzymy się. Książki nadal są do kupienia w księgarni. :)
Kilka miesięcy temu kupiłem w Empiku ebook „Kosmologia. Tajemnice Wszechświata”. Autor: Enderson Edgar. Po przeczytaniu kilku stron książki miałem wrażenie, że to publikacja dla dzieci niedorozwiniętych umysłowo i w zasadzie należałoby ją zwrócić, gdyby to było możliwe. Nie miałem pojęcia kim jest Enderson Edgar, wiec sprawdziłem, że taki fizyk, astronom, kosmolog etc. … nie istnieje. Kto zatem napisał tę „naukową” szmirę? Okazuje się, że autor wprawdzie nie istnieje, ale istnieje bardzo pomysłowy rosyjski start up (jakież to szlachetne i nowoczesne określenie, prawda), który seryjnie i automatycznie produkuje takie gnioty, od „Jak się wyspać w nocy” poprzez „Tajemnice Wszechświata” po „Królowie Polski: Od Mieszka I do Stanisława Augusta Poniatowskiego”. W sumie nieistniejący Enderson Edgar ma na koncie 41 „książek” i zapewne „pisze” dalej. Oczywiście rosyjski strat up książek nie sprzedaje, on je „automatycznie” produkuje, sprzedają polskie księgarnie uczestnicząc w tym szalbierstwie. „Kosmologia Tajemnice Wszechświata” Endersona Edgara nadal do kupienia w Empiku w cenie 26,25 zł za ebook. Należy może zadać pytanie, czy nabywcy takich publikacji nie są ofiarami oszustwa? Można podejrzewać, że tak niestety jest, i że księgarnie robią to całkiem świadomie. A jak czytelnik pójdzie do sądu? Co wtedy? Czy taka praktyka przyczynia się do rozwoju publikacji elektronicznych? Czy wydawnictwa stosujące takie metody nie podcinają aby gałęzi na której siedzą z powodu chęci nienależnego zysku?
ale tak z innej beczki, to po co w ogole cos takiego kupowac bez jakiejkolwiek weryfikacji co to? :)
Ale dzięki temu można napisać, że w abo Empik Go masz TYSIĄC PIĘĆSET TYTUŁÓW!!!
Przeglądam sobie tego Edgara, i faktycznie fascynujące rzeczy, „Co robić, aby zostać cierpliwym człowiekiem”, „Co robić, aby mniej myśleć i się nie denerwować”, „Jak poznać nowych przyjaciół” a nawet… „Jak zmotywować kobietę do uprawiania seksu”. W razie jakiejś awarii dowiemy się też „Co zrobić, aby uniknąć kłopotów”.
Dodatkowo Edgar ma chyba siostrę lub żonę Michelle, która pisze o problemach młodzieży, lub jak utrzymać silny i zdrowy związek. Ale też zdradzi, czego kobiety nigdy ci nie powiedzą.
Dodatkowo ten ruski startup (lub wydawnictwo Ridero) świadczy usługę PR i każda z książek ma całkiem dobre oceny, 4+, poza „Najlepszymi naturalnymi metodami aby zajść w ciążę”, bo tylko 1,5 gwiazdki. Choć zamiast negatywnej oceny ten ktoś mógł przeczytać książkę „Czym jest rozczarowanie i jak sobie z nim poradzić”.
Kurczę, teraz przez was coś sobie kupię, może „Jak poznać czarownicę”? Nie znam żadnej czarownicy, a brzmi jak dobra zabawa.
Jak to nie znasz żadnej czarownicy? :D Na YT jest przecież taka jedna, która się chwali: „Jestem Współczesną Czarownicą – nie, nie, to nie żart!” :D
A tak serio, to zastanawia mnie jak można mieć ponad 100k subskrypcji na takim kanale. Ale może przeczytaj tę „książkę” i powiesz czy się zgadza i czy to faktycznie „współczesna czarownica” :D
„Ale dzięki temu można napisać, że w abo Empik Go masz TYSIĄC PIĘĆSET TYTUŁÓW”.
W Legimi 250 tys.
Legimi też podbijało kiedyś liczbę tytułów. Zapamiętałem to dobrze, jak kiedyś przez długi czas usuwałem z porównywarki wiele anglojęzycznych wydawnictw z jakąś podłej jakości erotyką.
„ale tak z innej beczki, to po co w ogole cos takiego kupowac bez jakiejkolwiek weryfikacji co to”? :)
Słuszna uwaga (ja tak robię jeśli nic nie wiem o autorze), ale przecież księgarnia i jej repertuar bywa milczącym doradcą kupującego. Jeśli ― jak sprawdziłem ― w każdej księgarni eboków w PL jest kilkadziesiąt „książek” „autorstwa” nie istniejących Elisabeth Coleger i Alan Coleger, to zwykły klient ma prawo myśleć, że to autorzy o renomie światowej, przecież nie sposób znać się na wszystkim. A tymczasem to taśmowa produkcja wyspecjalizowanych algorytmów AI. Ok. jedna z księgarń w przypływie szczerości określiła dzieła „spółki autorskiej” Coleger jako produkty. Inne idą w zaparte i udają, że sprzedają książki. Czy już na początku swej „kariery” AI kojarzyć się musi oszustwem?
Nie wiem, ale znajomi grzybiarze w UK przestrzegaja przed anglojezycznymi. Generalnie po co czytac rzeczy, ktore nie byly recenzowane przez wiarygodne osoby…
No, generalnie nie zbierałbym grzybów (do jedzenia) na podstawie książek, nawet jeśli nie napisało ich AI :)
Wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko raz.
————————-
Nieprzyjemnie jest natrafić na fińską książkę kucharską, której tłumacz nie znał się naprawdę dobrze na grzybach. W austriackiej gazecie „Die Presse” w 2010 roku znalazła się następująca notatka:
Mimo niebezpiecznego błędu w tłumaczeniu w Finlandii przez wiele lat sprzedawana była książka kucharska 1000 parasta salaattia (1000 najlepszych sałatek) autorstwa Rodericka Dixona, w której znalazł się przepis na sałatkę ziemniaczaną z piestrzenicą. Piestrzenica kasztanowata bez odpowiedniego przygotowania jest silnie trująca. W książce zabrakło wskazówki, że do bezpiecznego spożycia konieczne jest dwukrotne obgotowanie i opłukanie grzybów. Stało się tak, ponieważ w angielskojęzycznym oryginale chodziło o sałatkę ziemniaczaną ze smardzami, a nie piestrzenicami. Fińskie wydawnictwo wycofało z księgarni trzecie wydanie książki i zamieściło ostrzeżenie w internecie.
Dziwnym trafem nic nie wiadomo o ewentualnych zatruciach wspomnianą sałatką ziemniaczaną. Może dlatego, że w Finlandii piestrzenica kasztanowata – pomimo zawartej w niej substancji trującej – jest popularnym grzybem jadalnym. Jest ona tam dopuszczona do sprzedaży na targowiskach i w zwykłych sklepach spożywczych, jeżeli klienci zostali poinformowani o właściwym sposobie jej przygotowania. Niebezpiecznie słabą znajomość słownictwa, jaką wykazywał tłumacz wspomnianej książki kucharskiej, najwyraźniej zrównoważyły doskonałe kompetencje Finów w dziedzinie grzybów.
Title : Tajemnicze życie grzybów
Author(s) : Robert Hofrichter [Hofrichter, Robert]
———————
Pytanie jeszcze, ile z tych 1000 przepisów na sałatki opisanych w książce zostało kiedykolwiek przygotowanych? :) No i może zamiast piestrzenicy wykorzystano łatwiejsze do zdobycia grzyby?
Btw. z Wikipedii, gdzie hasła grzybowe są w miarę dobrze opisane: „Dawniej piestrzenica masowo była sprzedawana na straganach i spożywana. Gdy ustalono, że była przyczyną zatruć, zakazano jej sprzedaży. Piestrzenicę kasztanowatą można odtruć przez suszenie lub długotrwale gotowanie. Ponieważ jednak trudno ustalić po jakim czasie obróbki termicznej gyromitryna traci swoje trujące własności, w większości krajów Europy jest uważana za grzyb trujący i nie jest dopuszczona do obrotu handlowego. Jedynie w Finlandii jej susz jest dopuszczony do spożycia”
Może odpowiedzią na problem niskiej jakości tekstów generowanych przez AI jest ostatni akapit tego tekstu:
„…wyścig technologiczny trwa, narzędzia AI będą coraz lepsze…”
Jeśli jakość tych tekstów pójdzie w górę to nie problemu nie będzie – prawda? Być może nawet wkrótce oznaczenie „tekst napisany przez AI” będzie oznaką pewnej gwarantowanej jakości „nie niższej niż” (już dzisiaj można spotkać książki znacznie gorsze od tego co wypluwa chatgtp).
No, to jest rzecz do konkretnej analizy w czym będą lepsze. W oparciu o właściwe źródła i unikaniu zmyślania, gdy nie potrafią nic napisać – czy raczej lepsze w tym zmyślaniu. Przypuszczam, że płatne narzędzia rozwijane na potrzeby różnych projektów będą coraz bardziej dbać o wiarygodność, a masówka służąca do generowania spamowego contentu już niekoniecznie.
„Jeśli jakość tych tekstów pójdzie w górę to nie problemu nie będzie – prawda”?
Dojdzie do pewnego poziomu, którego nie przekroczy. AI nie jest twórcza tylko odtwórcza, może za 500 lat będzie inaczej, nie dziś. Prędzej czy później (po kilku wyrokach sadowych?) księgarnie sprzedając śmieciowego ebooka będą zobowiązane do adnotacji, że taki-to-a-taki autor nie istnieje, zatem nie sugerujemy poprzez brzmiące z angielska nazwisko, że to specjalista np. w kosmologii, tylko przyznajemy, że automat, a produkt jest śmieciowy. Zatem nie 30 zł jak za książkę Penrose’a, laureata nagrody Nobla z fizyki, tylko 3 zł za produkt śmieciowy.
Gdy patrzę na „dzieła” wielu ludzkich autorów, też mam wrażenie, że są jedynie odtwórczy. Książki tzw fiction, fabularne są często do mdłości przewidywalne i nudne.
To jest także szersze zjawisko w sztuce. Wielu jest zdania, że obecnie nie powstaje nic nowego w muzyce, bo wszystko już było, a to, co jest wydawane, jest jedynie kolejną wariacją poprzedniego. To samo dotyka netfliksy. Tak więc ten tego, ludzie już od dawna tylko w jakimś ułamku są innowacyjni i twórczy.
Na ten moment AI faktycznie jest odtwórcza, ale można zadać sobie też quasifilozoficzne pytanie: jak powstaje sztuka? Czy przypadkiem nie przez mieszanie form, pewien ferment twórczy i przez losowe eksperymenty z materiałem, często będąc efektem przypadku? Wtedy AI nie jest taka nieludzka, wszak jest tworzona także na podobieństwo człowieka. I jest coraz lepsza w tym. To nie będzie 500 lat. I to nie moje zdanie, a tęgich głów.
Poza tym przetwarzanie j. polskiego jest do tyłu w porównaniu do angielskiego.
„księgarnie sprzedając śmieciowego ebooka będą zobowiązane do adnotacji, że taki-to-a-taki autor nie istnieje”
Najpierw może zmuśmy wszystkie inne firmy-niefirmy, które od lat stosują pokrętne praktyki, by były transperentne i uczciwe w stosunku do konsumenta. :)
Amazon to niech popracuje nad AI, bo tłumaczenia w ich sklepie leżą i kwiczą.
Przecież te artykuły pisane przez AI są z reguły zgrabniej napisane niż wypociny dziennikarzyn i innych autorzyn. Jasne, nie sięgają literackich szczytów – tak samo jak większość ludzkich pismaków. Zdaję się wręcz, że średnia jakość AI tekstu jest wyższa od przeciętnej napisanej przez człowieka. ;)
Nie wiem jakie artykuły czytałeś, ale te na które na natrafiłam, to nawet jeżeli były językowo ok (a i to nie zawsze), to najczęściej zawierały merytoryczne błędy.
Odkąd mam Legimi przekonałam się, że spora część książek to produkty książkopodobne. Nauczyłam się z marszu odsiewać wydawnictwa vanity press albo wydające szurskie publikacje i w niektórych księgarniach wprost brakuje mi takiej funkcji.
Ale nie wpadłam na to, że powinnam wykluczać też nieistniejących autorów …
„Odkąd mam Legimi przekonałam się, że spora część książek to produkty książkopodobne”.
Nie mam Legimi i dobrze mi z tym. Jak czytam tytuły książek (lub „książek”) , które oni podstawiają wchodzącym na ich stronę to mnie zwyczajnie mdli.
Mają też dobre pozycje w ebookach i audiobookach (w tym świetne synchrobooki, gdzie można się przełączać). Generalnie polecam ich ofertę.
Ciągle korzystam z dostępu przez t-mobile i za pakiet ebooki i audiobooki bez limitu płacę 34,99 zł.
hahaha czy ta reklama jest wygenerowana przez chatgpt?
Amazon jest już tak zalany tego typu „książkami”, że niestety musiało to się pojawić w Polsce i nie wiem jak z tym walczyć, te LLM będą tylko lepsze z czasem, poza tym mogą być sprawdzane przez człowieka.
Z linku, który podał Robert ten fragment mówi wszystko:
„Księgarnie godzą się na propagowanie spamu?
Można powiedzieć, że PWN albo HELION mają tyle tysięcy podobnych i śmieciowych publikacji, że nie mogą wszystkiego monitorować. To samo można rzekomo powiedzieć na temat EMPIK GO. Jednak to wcale nie tłumaczy tego, że posiadają w swojej ofercie tego typu produkty. Cena od kilku do kilkudziesięciu złotych np. 5,09 zł za dostęp do książki napisanej przez Elisabeth sprawia, że osoba, która je wyszukuje będzie skłonna po pierwsze kupić, a w przypadku wątpliwej jakości zrezygnować z reklamacji, ponieważ to tylko kilka złotych.
W przypadku usług subskrypcyjnych sprawa jest jeszcze prostsza. Osoba w abonamencie miesięcznym ma określoną ilość slotów do wykorzystania. Czyli możemy wypożyczyć np. 8 książek miesięcznie. Jeśli wyszukujemy publikację po słowach kluczowych jest bardzo prawdopodobne, że po prostu ją ściągniemy i wykorzystamy slot miesięczny. Z naszej opłaty abonamentowej idzie część zarobku dla autora książki. Z jednej strony wydaje się, że istnienie śmieci nie jest na rękę serwisom abonamentowym, ale wychodzi na to, że jednak serwisy świadczące dostęp abonamentowy na tym zarabiają. Im więcej potencjalnych możliwych odpowiedzi na zapytania klienta, tym lepiej. Ponieważ te książki są wynajmowane przez pomyłkę, sloty są wykorzystywane. Nikt tego nie reklamuje, ani nie opiniuje. Zarabia dostawca usługi abonamentowej oraz przede wszystkim producent spamu z AI”.
A nie jest tak, że trzeba przeczytać 10%, żeby wykorzystać „slot”? W ostateczności napisać oburzonego maila do Legimi „Co wy tu za g*** sprzedajecie, proszę odblokować mi slot i drugi w ramach przeprosin!”
W g’woli ścisłości trzeba przeczytać 10%, żeby właściciel praw majątkowych dostał kasę. Ale to wszystko nie dotyczy Kindle’a. Tam jeżeli wrzucisz na czytnik, to nie ważne czy przeczytasz czy nie to „slot” jest wykorzystany, a kasa idzie do wydawnictwa. Dzieje się tak, bo Legimi w przypadku Kindle’a nie ma możliwości sprawdzenia, czy tylko wrzuciłeś książkę na czytnik, czy też ją przeczytałeś.
Pozostaje kupować książki których pierwsze wydanie było przed 2022r…
Ciekawe czy newsy/artykuły gazet/czasopism też już są generowane przez AI.
Jedno jest pewne – era podejmowania decyzji (np. wyborczych) na podstawie faktów zakończyła się bo fake newsy łącznie z obrazem „z miejsca zdarzenia” można będzie tak spreparować że nie będą do odróżnienia od prawdziwych wydarzeń, pozostanie bazowanie na zaufaniu do konkretnych osób… gorzej że już wkrótce niektórzy z nas będą ufać influencerom/youtuberom którzy nie istnieją, istnieje tylko ich profil.
„Pozostaje kupować książki których pierwsze wydanie było przed 2022”.
Można zacząć od sprawdzenia, czy dany autor istnieje. Jeśli nie istnieje negocjować z księgarnią: kupię ale za 1,50 zł. 😊 No i pisać, pisać w opiniach …
Ja kupiłem dzisiaj pomarańcze w Lidlu i kwaśne są :(
Właśnie je jem i się krzywię.
Kwaśne? To tak jak moja Jadźka!!!
Wrócimy do czytania klasyki :) Ale wyjdzie nam to może na lepsze ;)
Ciekawe jakie dyskusje wiedli mnisi gdy wynaleziono prasę drukarską :).
Tak, chciałbym powiedzieć, że to nie to samo, ale z punktu widzenia mnicha skryby…
„Ciekawe jakie dyskusje wiedli mnisi gdy wynaleziono prasę drukarską”. :).
Tysiąc lat wcześniej książki (zwykle zwoje) przepisywali niewolnicy, później mnisi. Pod koniec średniowiecza była to więc banalna zmiana techniki. O tyle teraz jest zupełnie inaczej, że nad AI zwykły człowiek nie jest w stanie zachować kontroli, przecież nawet jego osobiste urządzenia zbierają o nim dane mogące posłużyć do inwigilacji ich właściciela. Przy takim zalewie informacji jaki jest teraz, ponad wydolność człowieka, jeszcze AI dorzuca od siebie do tego kotła.
Historia zatoczy koło, po książki wrócimy do KSIĘGARNI (i ich, zamkniętych dla AI platform internetowych).
E tam, te AI-książki wydaje Ridero, wydawnictwo które i tak omijam. Zacznę się martwić jak zobaczę to w Literackim czy PIW.
A jak ostatnio byłem w księgarni, to mnie wpuścili, nie sprawdzali czy czytam e-booki, więc ciagle można to i to. I żebyś się nie zdziwił z tym zamknięciem, bo widziałem tam na wystawce książki „wydawnictwa” Psychoskok, a ich pożal się Boże „korekta” na pewno puści takie rzeczy, jeśli bot zapłaci.
A ja nie do końca rozumiem ten problem. Przecież Amazon, jest pełen tytułów bezwartościowych, spłodzonych przez jakichś dziwnych autorów, za to o nośnej tematyce. AI tylko przyśpiesza generowanie chłamu , którego pełno w Amazonie.
Po prostu trzeba zwracać uwagę na autorów i wydawnictwa, chyba nie ma innego sensownego sposobu.
To może czas na komentarz autorstwa samej AI:
„Nie wiem jak wy, ale ja mam dość książek wygenerowanych przez AI. Nie chodzi mi o te, które są napisane przez ludzi z pomocą AI, ale o te, które są całkowicie wymyślone przez maszyny. Niektóre z nich są tak absurdalne, że aż śmieszne. Na przykład, ostatnio natrafiłem na tytuł „Jak zostać milionerem w 10 dni dzięki hodowli ślimaków”. Albo „Sekrety uwodzenia kobiet według Napoleona Bonaparte”. Albo „Jak przeżyć apokalipsę zombie z pomocą origami”. Kto to kupuje? I dlaczego? Czy to jest jakiś sposób na pranie brudnych pieniędzy? Czy to jest jakiś eksperyment społeczny? Czy to jest jakiś żart? Nie wiem, ale wiem, że nie zamierzam tracić czasu i pieniędzy na te bzdury. Wolę poczytać coś sensownego, coś co ma duszę, coś co ma autora. A nie jakieś wyplute przez algorytm słowa bez sensu i logiki. Nie dajcie się nabrać na te sztuczne książki. One nie mają nic wspólnego z literaturą.”
„Lunatykowanie” – w tym kontekście chyba chodziło o halucynowanie :)
A co do dezinformacji – jest zła obojętnie, czy zostanie stworzona automatycznie, czy „ludzko”. A „ludzko” to cały biznes od lat istnieje, bywa, że skrajnie szkodliwy, jak pseudomedyczne poradniki ludzi, którzy o medycynie nie mają pojęcia. Osobiście wolałbym, żeby było skupienie na krytyce treści szkodliwych bez względu na sposób jej tworzenia, a nie na wybranym sposobie, bez względu na to, co jest nim tworzone.
Faktycznie, użyłem tutaj określenia autora, który mówi o lunatykowaniu, ale powinna być halucynacja. :) Poprawiłem.
Co do wiarygodności, poradniki medyczne wytrenowane na porządnych bazach i uwzględniające np. metaanalizy będą na pewno skuteczniejsze niż wiele wynurzeń influencerów.
consensus.app mógłby tu robić niezłą robotę, gdbuy gdyby się dorobił opcji „weryfikatora”
Problem polega na tym, że nie ma miejsca w sieci (adres, strona itp.), gdzie byłaby na bieżąco aktualizowana lista taki produktów – tworów sztucznej inteligencji. A może coś takiego jest? Dobrze by było, aby wydawcy mający coś takiego w ofercie również zadbali o wyraźne oznaczenie takich pozycji, np. stosownym hasztagiem. Wtedy czytelnik przed zakupem mógłby zdecydować, czy akurat tego szuka i zakupu dokonałby w pełni świadomie.
Pół roku później.
Książki książkami, ale „codzienne” media elektroniczne pełne są w tej chwili wygenerowanych automatycznie informacji, które służą tylko temu, żeby czytający je przewinęli od początku do końca stronę zawierającą reklamy na których zarabia ich właściciel.
Co najgorsze komentarze pod tymi „artykułami” świadczą o tym, że ludzie się na zawarte w nich treści łapią nie zadając sobie trudu dokonania najmniejszej weryfikacji. Pierwszy lepszy plotkarski portal czytany codziennie dla rozrywki przez tysiące ludzi informuje: „córka znanej aktorki wystąpiła z nią na czerwonym dywanie” z wygenerowanym automatycznie zdjęciem zawierającym fotkę tejże aktorki z młodości i drugą teraźniejszą spreparowaną przez AI w jeden obraz. Komentarze tylko typu: „skóra zdjęta z matki”, „jak dwie krople wody” jeden za drugim, bez chwili zastanowienia i bez najmniejszego rzucenia okiem w Googla (zdjęcia tejże córki [zupełnie nie przypominającej matki] można znaleźć w necie bez problemu).
„Znany pisarz nie żyje” (o bezsensie informacji, że osoby osoby znane nie mające problemu z zasobami zaczynają nagle reklamować rzeczy typu „krem ma wybielanie odbytu” rozpisywać się nie będę).
Jeśli ludzie dają się na takie dające się sprawdzić jednym kliknięciem historie, co jeśli weryfikacja informacji będzie wymagała większego zaangażowania i szukania bardziej niedostępnych źródeł?
Po ostatniej „epidemii” z mrożącymi krew informacjami zaopatrzonymi w zdjęcia dziesiątek trumien ze zwłokami ofiar zupełnie innej tragedii, która wydarzyła się zupełnie gdzie indziej kupę lat wcześniej, które wzbudziły dziką histerię i totalny paraliż wśród mieszkańców wymienionego regionu (sprostowanie nie pomogło, fama poszła)
nic mnie już nie zdziwi.
AI może ogłosić początek wojny, zmasowany atak eskimosów i egipcjan na Polskę, apokalipsę zombi, lądowanie Marsjan (albo że banki rozdają pieniądze za darmo) a ludzie zaczną się zabijać, żeby oszczędzić sobie ewentualnego strachu czy cierpień związanych z ewentualnymi zaszłościami tego typu (albo będa się tratować w drodze do banku).
Niby człowiek z roku na rok i z pokolenia na pokolenie powinien być mądrzejszy, a jednak jest coraz głupszy.
I pół biedy (chociaż nie będzie lekko) jeśli tą naiwność będziemy wykorzystywać przeciwko sobie sami (wojna informacyjna) – co jeśli zacznie ją przeciwko nam wykorzystywać AI? Obawiam się, że jako gatunek będziemy skończeni.