Serial Reader to aplikacja dla iOS, która zmienia książki w… powieści w odcinkach i tym samym ma nam pomóc je przeczytać.
Rzadko piszę tutaj o aplikacjach do czytania e-booków, szczególnie na tabletach i telefonach, chyba że ich koncepcja jest na tyle ciekawa, że warto o niej donieść.
Założenie Serial Readera jest takie, że jeśli mamy do czynienia z wielką księgą, to trudno nam się zmobilizować do jej przeczytania. Dlatego dostaniemy jeden czy dwa rozdziały dziennie, tak aby codzienna lektura nie zajęła więcej niż 20 minut.
Zainstalowałem sobie aplikację na swoim iPadzie. Po uruchomieniu dostajemy od razu pytanie, kiedy chcemy dostać kolejny odcinek.
Następnie możemy dodać swój pierwszy serial…
Do wyboru są książki z domeny publicznej, czyli zwykle klasyka literatury. To samo znajdziemy w wersjach na czytniki w Projekcie Gutenberg.
Gdy wejdziemy do kategorii, przy każdym z tytułów widzimy na ile odcinków zostanie podzielony. Tu literatura amerykańska.
A tu klasyka rosyjska.
Jak widać, przeczytanie Anny Kareniny zajmie nam 159 odcinków. I tak mniej niż Klan czy inna Moda na sukces…
Od razu dostajemy pierwszy odcinek, a w kolejnych dniach następne, niezależnie od tego czy przeczytaliśmy poprzednie.
Można wybrać wielkość czcionki, nie ma jednak dostępu do słownika.
Oczywiście jako użytkownik czytnika w żadnym wypadku nie zamierzam korzystać z Serial Readera – czytnik tu zawsze wygrywa z tabletem.
Widzę też inne wady akurat tego rozwiązania. Aplikacja bezmyślnie wrzuca mi kolejne odcinki nawet jeśli nie przeczytałem poprzednich – szybko zostanę przygnieciony przez ilość tekstu. Na nic nie przyda się więc podział tekstu na mniejsze zjadliwe części. Z drugiej strony – jeśli akurat „Przygody Hucka” mnie wciągną – to po co mam czekać do jutra na kolejny odcinek, chciałbym czytać dalej i nie mogę.
Ale potrafię sobie wyobrazić przydatność takiej funkcji w czytniku – oto mam wielką powieść i czytnik mi ją podzieli na 30 części na każdy dzień. Od Starego Testamentu do „Lodu” i „Ksiąg Jakubowych”.
Ciekaw jestem, czy byście z takiej możliwości korzystali. Czy podział na części może motywować?
Inna sprawa, że w tym momencie na Kindle wystarcza mi funkcja Time To Read, dzięki której wiem, że np. jadąc dzisiaj tramwajem mogę sobie przeczytać jeden z rozdziałów „Bożego Igrzyska”, bo zajmie mi to dwadzieścia parę minut. Podobnie działa czas do końca rozdziału w aplikacji Legimi i chociaż te wyliczenia czasami są bardzo zgrubne, pozwalają się zorientować, jak dużo przed nami.
Prus pisał np. Lalkę w odcinkach do gazety. Tak samo robił chyba Dickens. To musiało być ciekawe przeżycie. Podobnie jak dziś cliffhangery w serialach, gdzie trzeba czekać tydzień na to co się wydarzy w następnym odcinku.
Parę lat temu próbował to kontynuować Amazon przez Kindle Serials – to miały być książki pisane właśnie w odcinkach i wysyłane regularnie na czytnik. Nie wiem jak to się sprawdziło, ale ostatnio o tym przycichło i nie ma już nowych „seriali”, są tylko zakończone.
20 minut. Widzę poważny problem. Przez 20 minut przeczytam dobre 50 stron polskiego czytadła (np. Pilipiuka), 10 stron artykułu naukowego albo pewnie ze stronę Hegla. Taka aplikacja brzmi jak słaby pomysł :)
No właśnie ciekawi mnie jak to jest szacowane, ludzie przecież czytają w bardzo różnym tempie.
Kody woblinkowe ważne do dziś ;)
gnvxfnkr
ihlihhqn
Fajna sprawa. Ja mam problem z wgryzieniem się w agnielskie teksty. Taki podział może mi pomóć :) Sprawdzam !
http://www.feedbooks.com/book/3127/password-incorrect
– spróbuj tego, króciutkie teksty, niektóre nawet śmieszne – Mrożek to nie jest ale da się czytać, długość na początek jak znalazł. No i za darmo ;-)
A tu jest ta sama książka w wersji oryginalnej, może zainteresuje nieczytających po angielsku:
http://www.passwordincorrect.com/haslo-niepoprawne-centrum-pobran/
dzięki!
Głupota. Nie lepiej mieć całą pozycję w czytniku/telefonie i czytać wedle własnego uznania? Sprowadzenie czytania książki do poziomu zadania domowego mija się z celem. No chyba że ktoś czerpie przyjemność z możliwości pochwalenia się znajomym. „Tak czytam 20 minut dziennie…” Albo owe 20 minut traktuje jak zło konieczne.
Wydaje mi się, że bardziej chodzi o osoby, które nie czytają na co dzień wmawiając sobie, że nie mają czasu i takie dorzucenie 20 minut klasyki do planu dnia może im pomóc przeczytać cokolwiek – kwestia dodatkowej motywacji, a podzielenie na mniejsze części sprawia, że można sobie każdego dnia odfajkować, że się coś przeczytało, a nie że się brnie od miesiąca ;) Jeśli to ma działać, to niech działa na zdrowie. My po prostu nie jesteśmy odbiorcą docelowym ;)