Sezon ogórkowy zaczął się na dobre, dlatego media szukają sensacyjnych tematów. I w ten sposób jedno doniesienie agencji Reuters „przedrukowane” zostało przez większość serwisów technologicznych.
O co chodzi? O spam w Kindle Store! Za pośrednictwem platformy Kindle Digital Publishing książkę do Amazona może wstawić każdy, choć, jak pisał Szymon, nie jest to zawsze takie proste. Z możliwości tej korzystają spamerzy, wrzucają do sklepu dużo niepotrzebnego śmiecia i liczą, że ktoś go kupi. Na kilkaset tysięcy pozycji w księgarni, śmieci jest pewnie kilkanaście tysięcy.
Ale o co ta cała afera? Tak było od zawsze. W Kindle Store może książkę opublikować każdy grafoman, można wziąć nawet teksty dostępne publicznie (choćby kompilację utworów pisarzy XIX-wiecznych) i próbować to sprzedać. Wśród książek za jeden, dwa czy trzy dolary znajdziemy sporo takich, które nie są warte nawet jednego centa. Tak samo, jak przeglądam co tydzień pozycje darmowe – za przeglądanie niektórych powinno się brać wynagrodzenie. ;-) Ale czy faktycznie jest to taki problem?
Kupujący mają przecież parę prostych sposobów na sprawdzenie, czy nie biorą „kota w worku”.
- Przede wszystkim darmowy fragment – pobieramy „sample” i od razu widzimy czy tekst może nam się do czegoś przydać.
- Obecność recenzji i ich treść. W Amazonie też się zdarzają fałszywe, więc poza gwiazdkami warto popatrzeć, kto co pisze. Jeśli książka nie ma żadnych recenzji, jest to samo w sobie podejrzane.
- Sprawdzenie takich informacji jak autor, wydawca, opis, okładka. Jeśli opis składa się z jednego zdania, a okładka zrobiona Paintem, to powinno wzbudzić wątpliwości.
Amazon nie wchodzi w rolę wydawcy i nie ocenia merytorycznie wydanych książek. Byłoby to zresztą sprzeczne z ideą self-publishingu. Może co najwyżej sprawdzać, czy nie dochodzi do plagiatów czy innych naruszeń prawa. Dlatego nie sądzę, aby sytuacja miała się zmienić – ale na szczęście decyzję o kupnie książki podejmuje zawsze czytelnik.
Autor zdjęcia: Kodomut, CC BY 2.0
Problem podobno nie jest błahy (wspominałem o nim na Gazecie – http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104665,9820666,Amazon_ma_problemy_ze_spamem.html) Boryka się z nim nie tylko Amazon, ale też Smashwords. Chociaż tam spamerzy mają trudniej, bo serwis wypłaca należności kwartalnie i ma więcej czasu na wyciągnięcie ewentualnych konsekwencji. Pomysły jakie pojawiły się na rozwiązanie tego problemu:
– więcej opcji społecznościowych potwierdzających wyjątkowość publikacji (polecane, opisy, recenzje itd.),
– opłaty za dodawanie do katalogu KDP Amazona.
Ten drugi nawet dość słuszny. Bolesny, ale jednak. Wystarczyła by niewielka, prawie symboliczna kwota za dodanie do katalogu, by pozbyć się części spamerów żerujących na darmowym sposobie naciągania.
Dzięki za linka, nie wiedziałem że o tym też pisałeś.
Sposób z płaceniem nie musi być wcale dobry, bo u spamerów wszystko sprowadza się do opłacalności. Jeśli z jednej „spamerskiej” książki dostaje $100, to opłaci mu się wydać np. $10 przy publikacji. Oczywiście, jeśli opłata byłaby bezzwrotna w przypadku odrzucenia, w to wlicza się ryzyko spamera, ale to też może dotknąć ludzi, którzy próbują opublikować „Polish edition”. :-)
Ciiicho! ;)
Większość strategii spamowania opiera się na efekcie skali. Wysyłam miliard e-maili. Viagrę kupi tylko 0,01% odbiorców, ale to i tak jest sto osób. Dla spamera to nie problem, bo wysłanie ich wszystkich kosztuje tyle samo: nic.
To samo z ebookami. Jeśli zautomatyzuję proces publikowania, to być może tyko jedna z książek na tysiąc przyniesie dochód. Ale to nie problem, jeśli jestem w stanie ich opublikować milion – wszystkie mogą mieć nawet taką samą treść, ale różne tytuły, autorów, opis – byle się załapać w wynikach jakiegoś wyszukiwania w googlach. I tu właśnie wchodzi nawet niewielka opłata za publikację – taka praktyka przestaje się opłacać.
http://www.theglobeandmail.com/news/technology/digital-culture/social-networking/spam-clogging-amazons-kindle-self-publishing/article2063929/singlepage/#articlecontent
Problem wywołany został przez Reutersa i wygląda na sporą akcję PR-owską, mającą zahamować kupowanie tanich książek. Spam-publishing (czy raczej bulk-publishing) to nie jest wybryk ostatnich dni, ani nawet miesięcy. Myślę, że w grę wchodzi nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt tysięcy książek. Nie zdziwię się, jeśli ktoś oczacuje na powyżej 100000.
Manuel Ortiz Braschi już w marcu miał na koncie około 3300 książek opublikowanych jako autor lub redaktor. To raczej nie pojedyncza osoba, ale „content farm”. Zbierają treści z internetu, legalnie, półlegalnie lub zupełnie nielegalnie i publikują w ilościach hurtowych.
Uczulam również na autorów podpisujących się: eBook-Ventures, eBook Me. Więcej o tym jak rozpoznać spam: http://ebookfriendly.com/2011/06/20/how-to-identify-spam-books-in-kindle-store-checklist/
Zamierzam podwyższyć cenę swoich książek do $2.99 żeby nie być kojarzonym ze spamem polegającym na copy&paste. Wielu autorów może chcieć tak zrobić. Ceny wzrosną. Biorąc pod uwagę, że dla niektórych $0.99 to za drogo, to raczej nie ma się co cieszyć.
ale równocześnie są książki … no powiedzmy czytadełka które kosztują 0,99 dzięki czemu sprzedają się w setkach tysięcy… a jakość no cóż wampiriady czy przytulaśne love story dla niektórych są warte 0,99 i kilku godzin czytania …
Zapoczątkowana przez Reutersa nagonka nie ma odstraszyć od kupowania spamu, ale od kupowania książek po $0.99. Takie jest moje zdanie. I prawdę mówiąc udaje im się – w głowie zostanie „nic to dobre nie może kosztować 99 centów, bo 99 centów to spam”.
Gdy w kwietniu robiłem zestawienie bestsellerów w Kindle Store, 28 pochodziło od self-publisherów, a aż 18 miało cenę $0.99: http://www.teleread.com/paul-biba/28-out-of-100-top-kindle-ebooks-are-self-published-by-piotr-kowalczyk/
Robię zestawienie czerwcowe i jest dużo gorzej. Duże wydawnictwa zacierają rączki.
Ale czemu w ogóle nazywa się to „spamem”, a nie normalnie „chłamem”? I w takim razie, czym się Amazon, czy inna księgarnia e-bookowa różni pod tym względem od zwykłej księgarni, punktu taniej książki etc? I w tych, i tych, dużo pozycji to zwykły wydawniczy chłam. Ba, są całe wydawnictwa, które utrzymują się wyłącznie z takiego chłamu. Tu jedyna różnica może polegać na tym, że za chłamem w e-bookach nie musi stać wydawnictwo, a może jedna osoba, choć w porównaniu z tanimi wydawnictwami, gdzie liczba zatrudnionych to nieraz ledwie kilka osób, to mała różnica.
A e-księgarnie zawsze będą miały przewagę, ze względu na prostotę i łatwość recenzowania/oznaczania gorszych/lepszych pozycji, zatem konsumencka podatność na chłam winna być niższa. Jedyne, co dodatkowo mogą zrobić ze swojej strony to położyć nacisk na ochronę praw autorskich – bowiem to przynajmniej by odsiało chłam kradziony od reszty.
Podsumowując, ja w ogólę nie widzę ani w tym zjawisku żadnego ewenementu, ni tym bardziej problemu. Czyżby chodziło o topniejące zyski tradycyjnego, „papierowego” księgarstwa/wydawnictwa, które próbuje podkreślać, że chłam na papierze jest rzadszy (pewnie ze względu na koszty), niż w e-bookach?
Też mnie trochę nazywanie tego procederu 'spamowaniem’ dezorientuje. Ze spamem, czyli niepożądanymi wiadomościami nie ma to nic wspólnego.
http://en.wikipedia.org/wiki/Spam_%28electronic%29
50centow za opublikowanie ksiazki i tyle
a dochod na zbozny cel albo na obnizenie cen kindle dx ;)