Nie każdy zdaje sobie sprawę, że publikowanie e-booków i audiobooków, a już szczególnie z chęcią zysku może nam dość mocno skomplikować życie.
Będąc dziś na Targach Mediów i Książki (Vivelo) na Stadionie Narodowym trafiłem w pewnym momencie na panel dotyczący cyfrowego piractwa, zorganizowany przez Stowarzyszenie Czytam i Słucham Legalnie. No i dowiedziałem się o paru przypadkach skutecznego ścigania ludzi zarabiających na udostępnianiu treści cyfrowych.
Bardzo świeżą informację opublikował dziś portal Wirtualne Media i była ona też omawiana na panelu.
Otóż znany dziennikarz i autor, Przemysław Semczuk wygrał właśnie z youtuberem, niejakim Dawidem W., który na kanale „GameTech” opublikował jego książkę Kryptonim „Frankenstein” w wersji audio. Nie tylko opublikował, ale zachęcał też, aby włączać audiobooka na noc, tak aby „wszystkie reklamy mogły się wyświetlić”.
I tu wyjaśnienie dla osób, które nie rozumieją: youtuberzy zarabiają na wyświetleniach reklam. Zwykle kilka-kilkanaście złotych na tysiąc odsłon. Im więcej wyświetleń, tym większe zarobki – stąd to „nawalanie” filmami przez najbardziej znanych celebrytów. Filmy Dawida W. miały nawet kilkaset tysięcy wyświetleń.
Jak dowiedziałem się na panelu, Semczuk najpierw zwrócił się do wydawcy, ale ten nie zareagował. Postanowił więc zgłosić na policję „kradzież własności intelektualnej”. Rozprawa potrwała rok, w międzyczasie na wniosek prokuratury YouTube udostępnił dane posiadacza kanału. No i efekty: youtuber skasował kanał, zwrócił zarobione pieniądze, zapłacił też nawiązkę i grzywnę. Łącznie około 10 tysięcy złotych.
W praktyce straci więcej, bo jak się okazało, był studentem szkoły oficerskiej, która go wyrzuciła i nakazała zwrot 150 tysięcy złotych – kosztów trzech lat nauki…
Uzupełnienie: to nie jest własna inicjatywa uczelni – chodzi o to, że uczniem szkoły oficerskiej może być tylko osoba niekarana sądownie. I to jest nieprzewidziana – ale znacznie boleśniejsza kara.
Semczuk tak komentuje wyrok sądu:
– Kara wydaje się surowa. Ale przestępstwo, którego dokonał, czyli udostępnianie książek na YT to kradzież, zagrożona wyrokiem trzech lat pozbawienia wolności przy zarabianiu na reklamach lub dwóch lat za udostępnianie „z dobrego serca”. Więc nie miał wyjścia: w trakcie procesu przyznał się do winy i przeprosił.
W kwietniu pisałem o tym, że skończyła się trwająca ponad dekadę batalia wydawców z serwisem Chomikuj – tu jak wiemy, cypryjska spółka uniknęła poważniejszych konsekwencji. To jednak i wydawców i autorów nie zniechęca, przykład Semczuka pokazuje, że można skutecznie walczyć o swoje prawa.
A sam autor będzie szukał teraz użytkowników z Chomikuj i innych serwisów, którzy udostępniają pliki. Jak twierdzi:
Przypomnę, że proces Chomikuj.pl trwał ponad dziesięć lat. Sprawa Dawida W. tylko rok. Jaki z tego wniosek? Pozywanie platformy jest głupotą. Jest to przestępstwo ścigane z urzędu i jak widać można ukarać sprawcę.
Ja tu widzę pewną różnicę, bo jednak w przypadku tego youtubera było ewidentne zarabianie na pobraniach. Podobnie będzie w przypadku ludzi wrzucających linki afiliacyjne do serwisów warezowych. Ale w przypadku Chomika czy innych serwisów hostingowych nie uzasadni się chęci zarobku, wtedy potencjalna kara jest mniejsza.
Oczywiście – branża wydawnicza lubi mnożyć liczbę pobrań przez cenę książki i na tej podstawie szacować swoją stratę (szerzej o tym pisałem w artykule z mitami na temat piractwa), nie jest jednak powiedziane, że na taką nawiązkę zgodzi się sąd.
Tak czy inaczej, apeluję: uważajcie co udostępniacie i nie szukajcie „pomysłu na biznes” takiego jak pan Dawid W. bo może się to skończyć podobnie jak w jego przypadku. :-)
Źródło: Wirtualne Media. Źródło ilustracji: Dall-E 2 – poprosiłem o Frankensteina ze słuchawkami w bibliotece.
Z ciekawości sprawdziłem i wydaje się, że obecnie nie da się legalnie kupić tego audiobooka. Możliwe, że to jest jakoś związane z procesem?
Sam fakt próby zarabiania na tym jest oczywiście bezwzględnie kradzieżą, ale z drugiej strony jako odbiorca znowu odbijam się od ściany braku możliwości legalnego zakupu.
Na Amazonach można kupić.
Płytę CD…
Czyli żeby uzyskać produkt używalny w obecnych realiach technologicznych trzeba mieć jakiś starszy sprawny sprzęt…
Nie zgodzę się.
Większość współcześnie sprzedawanych miniwież, odtwarzaczy czy jak to tam się nazywa – ma jednak (obok USB i Bluetootha) napęd CD. Mieści on jedną płytę (a nie jak w czasach zmieniarek – pięć), ale można na niej odsłuchać audiobooka.
Można też kupić zewnętrzny napęd (nagrywarkę) CD/DVD – w marketach elektronicznych za niecałe 100 zł. Przyda się nie tylko po to, żeby coś przegrać/skonwertować z właśnie kupionej płyty z audiobookiem, ale żeby obsłużyć dość pokaźne w niektórych przypadkach domowe archiwum płyt (z muzyką, ze zarchiwizowanymi starymi plikami, ze zdjęciami, z filmami, w tym takimi z uroczystości rodzinnych).
Tobie może się przyda, ja nie mam żadnego napędu na płyty od ponad 10 lat bo to przeżytek i ani razu go nie potrzebowałem od tego czasu. Jak ktoś sprzedaje coś tylko na płycie to dla mnie tak jakby w ogóle nie sprzedawał.
Ja mam napęd i czasem korzystam z biblioteki, warszawskie mają dużo audiobooków na płytach CD.
Można sobie np. kupić napęd zewnętrzny na USB, to nie są drogie rzeczy, a nie przewracać oczami, że wstecznictwo.
Płyty CD nie mają zabezpieczeń watermark, zgrane pliki można pożyczać znajomym bez obawy, że audiobook z naszymi danymi „wypłynie” gdzieś na chomikuju.
Właśnie sprawdziłem i jest godzina na YouTube jako promocja empik go i w sprzedaży na virtualo.pl
Bardzo się cieszę z obrotu sprawy a szczególnie z reakcji szkoły. Niezły materiał na oficera. :/
Poczytałem trochę, bo mimo wszystko reakcja szkoły wydawała się dość surowa. Jednak z tego co widzę to kandydat na oficera nie może być sądownie karany, więc po prostu postąpili zgodnie z przepisami. Gdyby Semczuk wystąpił o odszkodowanie z powództwa cywilnego, może by się tamtemu upiekło. Ale jako że to policja założyła sprawę karną to było zaorane. W każdym razie koleś musiał znać ryzyko, z góry wiedział że jakiekolwiek naruszenie prawa = wylot.
Nie zdążyłem sprawdzić przed publikacją, ale też sądziłem, że to jest po prostu wymóg prawny (raczej studenta UW czy SGH by nie wyrzucono). No i to niestety „efekt uboczny”, który mocno skomplikuje mu życie.
Chyba zależy od kierunków, OIDP to takie rzeczy na prawie i medycynie też oznaczają wylot.
Studia prawnicze taka osoba chyba może skończyć. Ale już na aplikację się nie dostanie, a nawet jeśli wyrok jest zatarty, to będzie problem z wpisem np. na listę adwokatów, bo w wymogach jest mowa o „nieskazitelnym charakterze”.
Jeśli wyrok jest zatarty to nie jest to dosłowne: ślad o nim się zaciera i nikt nic nie wie?
No, w Krajowym Rejestrze Karnym takiej osoby już nie ma, przynajmniej w teorii. Ale o tym że ktoś był skazany można się chyba dowiedzieć też z innych źródeł.
Typ łamał prawo (autorskie) będąc swiadomym, że konsekwencje są jakie są. Poczucie bezkarności, czy głupota?
Inna sprawa, że są równi i równiejsi, np. typ od Tokles Film konsekwencji nie poniósł.
Link do artykułu nie znajduje odnosnika
Dziękuję, w linku był faktycznie błąd, prawidłowy to:
https://swiatczytnikow.pl/piractwo-e-bookow-najwieksze-mity-czytelnikow-i-branzy-wydawniczej/
To naprawdę straszne że taki np. mako_new nagrywał genialne audiobooki książek, z których większość i tak nie była sprzedawana. I dobrze że czarni panowie z wydawnictw go postraszyli i przestał.
No i to jest duży problem związany z utworami porzuconymi/niewydawanymi, których ochrona trwa w najlepsze tak jakby były bestsellerami Disneya. Rozwiązaniem byłoby skrócenie ochrony praw autorskich do dzieł, których nikt nie publikuje, no ale lobby wydawnicze raczej będzie przeciw.
Przy okazji artykułu wszedłem na https://stratakazika.pl/ i się … zdziwiłem.
No, już nie działa, komuś się nie chciało utrzymywać domeny :)
A o tych wyliczeniach pisałem również tutaj:
https://swiatczytnikow.pl/czy-polacy-naprawde-wydaja-na-nielegalne-e-booki-144-mln-zlotych-rocznie/
Czyli gdyby nie był studentem szkoły oficerskiej to zapłaciłby tylko 10tys zł. Jednym słowem śmieszne pieniądze. Jeżeli kara jest tak niska, to tylko zachęci innych, bo zysk wart jest tak niskiego ryzyka.
Z opisu wynika, że w tych 10 tysiącach zawarty jest cały zysk oraz parę innych rzeczy, więc Twój wniosek wydaje się nieuprawniony.
Już prędzej należałoby stwierdzić, że YT jest niezbyt opłacalnym kanałem do uprawiania „piracenia”. Lepiej założyć własną stronę i trzepać hajs z reklam.
„Piracenie” na YT jest o tyle ryzykowne, że przecież Google musi mieć dane na podstawie których wypłaca wynagrodzenie, wystarczy więc, że prokuratura o niej poprosi.
Zysk pirata to niekoniecznie to samo, co poniesiona strata (ta rozbieżność jest szczególnie widoczna w przypadku kradzieży złomu).
Ale swoją drogą, jeśli koleś miał tak zaangażowaną publiczność, że zachęcał też, aby włączać audiobooka na noc, tak aby „wszystkie reklamy mogły się wyświetlić” to równie dobrze mógł w ten sposób monetyzować jakiś legalny materiał.
Wysokość kary zapewne wyliczona na podstawie osiągniętego zysku. A może nawet i nie na podstawie zysku, a potencjalnych strat autora, a jak wiadomo straty są wyliczane na podstawie samych darmowych pobrań/wyświetleń.
Nie są wyliczane – tzn. nieraz tak wyliczone sumy padają w pozwach, ale to bardziej po to, aby zejść do jakiejś sensownej kwoty ugody. A sądy uchwalają znacznie mniejsze odszkodowania, np. trzykrotna kwota licencji za publikację, wyliczonej według jakichś stawek.
Zresztą popatrzmy na ten przykład, weźmy że audiobook kosztował 30 zł (nominalna cena z Publio z 2017), ledwie 1000 odsłon, dawałoby już 30 tys. zł teoretycznego roszczenia. A film miał zdaje się więcej odtworzeń.
IMO nieuprawnione jest nazywanie naruszenia praw autorskich kradzieżą. Inne podstawy prawne, inny rodzaj czynu. W szczególności istotą kradzieży jest pozbawienie właściciela dostępu do jego własności, co w oczywisty sposób tu nie ma miejsca (dochodzi do pozbawienia przychodów, tak, ale nie przedmiotu). Analogią kradzieży mogłaby być sytuacja, w której złodziej kasuje wszystkie kopie dzieła u oryginalnego autora, a następnie przedstawia je jako swoje.
Można interpretować jako „pozbawienie domniemanych zysków”. Bo jak to zawsze wychodzi w dyskusji, nie wiadomo czy ten co ściągnął , kupiłby, nie mając możliwosci ściągnięcia za darmo. Jeśli ów „pirat” nie miałby z tego procederu zysków to dobry „papuga” móglby go wybronić.
Jest język specjalistyczny i potoczny. Kradzież pomysłów może podpadać co najwyżej pod prawo patentowe, a podkradanie pracowników w ogóle nie podpada pod żaden artykuł. No ale tak się mówi, kijem Wisły nie zawrócisz.
A co gdyby ow pirat nie mieszkal na stale w Polsce?
Nie pamiętam, jak się skończyło udostępnienie tekstu książek bez zgody autora przez Google’a? Ktoś poszedł do więzienia? Ktoś zapłacił grzywnę? A nie, wygrali wszystkie procesy, za mocni są. Co innego jakiś dzieciak.
wystarczyło przeczytac własnym głosem fragment (audioteka daje godzinę) i ludzie na pewno woleli by kupic oryginał
Ciekawy case, dzięki za podzielenie się!