Czy wiecie, że ściągając pirackiego e-booka narażacie się na niebezpieczeństwo? Tak twierdzi ekspert przepytywany w Gazecie Wyborczej.
W dzisiejszym numerze jako „temat dnia” ukazał się obszerny wywiad Wojciecha Szota z Arturem Wojciechowskim, dyrektorem Centrum Cyberbezpieczeństwa Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Podoba mi się tytuł artykułu w sieci: „Skoro kradnie ktoś taki jak Zuckerberg, to jak mają nie kraść zwykli ludzie?”, ale już mniej wstęp: „Ściągasz ebooki z nielegalnych stron? Uważaj, mogą okazać się cyberbronią”.
W wywiadzie pojawia się kilka dość według mnie kuriozalnych tez i warto myślę je tutaj wyjaśnić.
Spis treści
Meta kradnie, kradniemy i my?
Zacznijmy od tego, że niedawno ujawniono, że firma Meta (właściciel Facebooka) używała do trenowania swojego LLM (podstawy narzędzi AI) e-booków z Library Genesis, w skrócie LibGen, czyli jednej z największych pirackich stron świata.
To, że wielcy gracze trenują swoje modele na e-bookach z różnych szemranych źródeł nie jest zaskoczeniem, już rok temu pisałem o podobnych oskarżeniach.
Ale tym razem na stronach dziennika The Atlantic pojawiła się… wyszukiwarka bazy LibGen, z sugestią, że z tych danych mogła korzystać firma Zuckerberga. I na świecie ruszyło oburzenie na giganta technologicznego.
W Polsce informację rozpropagował Rafał Hetman, którego post miał setki udostępnień.
Swoją drogą chyba nikt nie zrobił Library Genesis większej reklamy jak oburzeni autorzy, którzy masowo linkowali do wyszukiwarki, z hasłem „są tu nasze książki!”.
Od streszczenia afery z LibGen zaczyna się wywiad. Niestety, od razu dowiadujemy się rzeczy dziwnych.
Sama LibGen nie „posiada” plików. To strona zawierająca linki do torrentów, czyli plików z rozszerzeniem .torrent, które zawierają informacje o tym, skąd w sieci P2P pobierać dane. Użytkownik, znajdując serwis torrentowy, pobierając z niego taki plik i instalując na swoim komputerze program zwany klientem torrentów, może w kilka sekund zacząć udostępniać i pobierać, nielegalnie, książki, komiksy, czasopisma, artykuły naukowe czy audiobooki.
Owszem, LibGen i inne tego typu serwisy udostępniają torrenty, ale bez problemu można ściągnąć stamtąd pojedyncze e-booki. Czy pominięcie tego w wywiadzie miało zniechęcić do ew. sprawdzania przez czytelników, co tam można pobrać?
Znów „nielegalne pobieranie”
W wywiadzie pojawia się teza, którą branża lubi powtarzać.
Może oburzenie pisarzy faktem, że Meta trenuje swoją AI na ich – o zgrozo, ukradzionych złodziejom – dziełach, przełoży się na całe środowisko i może zrozumiałe stanie się to, że tego zjawiska nie można już bagatelizować i pomijać? Szczególnie dziś, gdy możliwość nielegalnego pobierania plików z przestępczych źródeł w internecie może być wykorzystana jako realna broń przeciwko nam samym.
Potrzebujemy też edukacji i prewencji. Za często działamy pod wpływem impulsu, jako reakcja na incydent. Cenne byłoby unaocznienie tego, że utwór kultury to nie jest jakiś tam kolejny plik, a efekt pracy wielu osób. Jeżeli go ściągamy z nielegalnego źródła, czyli po prostu kradniemy, to okradamy nie tylko twórcę, ale wszystkich, którzy przy powstaniu tego dzieła pracowali
Warto powtórzyć. Udostępnianie e-booków jest nielegalne, może być karane i bywa karane, ale samo pobieranie nielegalne nie jest.
Przypomnijmy art. 23. ustawy o prawie autorskim:
Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego.
Zresztą o dozwolonym użytku wzmianka w wywiadzie jest.
Owszem, jest to naganne moralnie, jeśli ktoś ściąga e-booka, którego mógłby kupić, to pozbawia dochodu wszystkich, którzy się do jego powstania przyczynili. Ale nie można go za to ścigać. Wyjątkiem są torrenty czy sieci p2p, gdzie pobierając zwykle sami też coś udostępniamy.
Znów kolosalne (a wirtualne) straty
Ale kto dzisiaj korzysta z torrentów? Prowadzący wywiad Wojciech Szot zauważa:
— Jako nastolatek korzystałem z programów P2P takich jak Kazaa i eMule. Wydawało mi się, że wraz z upowszechnieniem się serwisów streamingowych, problem piractwa mocno zmalał. Twórcy serwisów abonamentowych i streamingowych sami podkreślali, że tani dostęp do ebooków czy muzyki jest rozwiązaniem na piractwo.
Na to jednak dostaje odpowiedź, że ruch na serwisach z torrentami wcale nie maleje i co gorsza – nikt się tym nie interesuje – choć według mojej wiedzy, wydawcy aktywnie od dawna walczą z nielegalnym udostępnianiem, udało się np. doprowadzić do zamknięcia paru warezowych forów.
Blisko sześć lat szukałem instytucji i osób, które są zainteresowane tematem i aktywnie włączą się w zwalczanie piractwa. Dopiero niedawno Polska Izba Książki zareagowała na zagrożenie. Zostałem zaproszony do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na spotkanie Zespołu ds. pola literackiego.
Prezentując tematykę piractwa, pokazałem tam, jak wygląda proces nielegalnej dystrybucji audiobooków przez jednego zaledwie użytkownika, który tylko od września 2024 r. do marca 2025 r. udostępnił w sieci 6250 audiobooków.
Wartość tych plików — gdyby ktoś chciał je kupić — to ponad 312 tys. zł. Biorąc pod uwagę użytkowników, którzy ściągnęli te pliki, dochodzimy do 7 mld zł potencjalnych strat lub utraconych zysków i niezapłaconych podatków.
W wydaniu papierowym te „miliardowe straty” trafiły nawet do ramki pod tekstem.
To jest ulubiona sztuczka wszystkich, którzy straszą nas piractwem. Liczą udostępnienia i pobrania plików, mnożą przez cenę detaliczną, no i wychodzi ogromna strata, którą rozgłasza branża wydawnicza.
Już 7 lat temu omawiałem raport renomowanej firmy Deloitte, której wyszło, że Polacy wydają co roku 144 mln złotych na… nielegalny dostęp do książek, a 153 mln – prasy. Pokazywałem absurdalność tych kwot – znacznie wyższych niż wielkość rzeczywistego rynku e-booków i e-prasy w Polsce.
Kiedyś skutecznie te wyliczenia wyśmiewał serwis Strata Kazika (linkuję do Web Archive), gdzie można było się dołożyć do wirtualnych strat naszych ulubionych artystów.
Pamiętaj, kopiowanie to kradzież!
Za każdym razem, kiedy kopiujesz płytę swojego ulubionego artysty, pozbawiasz go części należnego mu dochodu. Wielkość tej straty można łatwo określić, mnożąc liczbę wykonanych kopii przez cenę detaliczną płyty. Nasz sprytny plan polega na automatycznym robieniu kolejnych kopii albumu „Hurra”. Kiedy kończy nam się miejsce na dysku, po prostu usuwamy stare kopie, by zrobić miejsce na następne.
Uznaliśmy, że to najprostszy sposób, żeby kogoś ograbić na dużą kasę. Wystarczy, że będziemy w kółko kopiować muzykę (w tym przypadku płytę „Hurra” Kultu – 27,99 zł za sztukę w sklepie SP Records), a strata Kazika szybko osiągnie takie rozmiary, że po podziale łupu wszyscy zostaniemy bogaczami.
Liczba pobrań może coś mówić na temat zainteresowania, ale mówi niewiele na temat potencjalnych strat, bo nie wiemy, ile osób dokonałoby zakupu, gdyby kopia „piracka” nie była dostępna.
A co ze znakami wodnymi?
Wojciech Szot zauważa:
— Opowiem tobie i czytelnikom o pewnym kuriozum. Biblioteka na warszawskim Mokotowie wypożycza ebooki. Wystarczy się zarejestrować w systemie. Fajnie, tyle że biblioteka wysyła taki plik mailem, z informacją, że po 30 dniach mam go usunąć. Pliki — sprawdziłem — nie mają zaszytej żadnej informacji o mnie jako wypożyczającym. Za to mają kod umożliwiający zidentyfikowanie źródła zakupu takiego pliku przez samą bibliotekę.
Zastanawiam się, kiedy wydawcy odkryją, że ich przychody wyciekają nie tylko przez kreatywne podejście firm abonamentowych, ale również przez dezynwolturę niektórych bibliotek.
Jeśli rzeczywiście tak jest, że biblioteka wysyła pliki mailem, no to bez wątpienia łamie licencję na której e-booka nabyła, chyba że są to jakieś nieznane mi typy umów bezpośrednio z wydawcami.
Jak dobrze wiemy, w Polsce e-booki sprzedawane są bez zabezpieczeń DRM, natomiast zazwyczaj stosuje się znaki wodne, którymi zabezpieczane są e-booki kupowane w księgarniach. Jeśli więc taki e-book z biblioteki gdzieś wycieknie, to przynajmniej teoretycznie powinien mieć ukryty znak wodny kupującego, bo chyba gdzieś go musieli kupić. I wtedy łatwo byłoby dojść, kto był tym oryginalnym nabywcą.
Tutaj zgodzę się z Arturem Wojciechowskim:
Watermarking używany w Polsce do zabezpieczania ebooków jest nieskuteczny, ignorowany i łatwy do obejścia.
Bo faktycznie, z tego co wiem, wydawcy nie ścigają udostępniających na podstawie znalezionych w e-bookach danych kupującego, bardziej skupiając się na zamykaniu np. grup facebookowych, gdzie kwitnie wymiana. Czy rozwiązaniem byłby powrót do DRM? Nie, bo popularne systemy są dość łatwo łamane. Nie mówiąc o tym, ilu czytelników byśmy od razu wykluczyli, bo ich czytnik byłby niekompatybilny ze stosowanymi zabezpieczeniami. Przechodziliśmy tę dyskusję w Polsce kilkanaście lat temu.
Historie o niebezpiecznych e-bookach
Czytałem dalej wywiad i unosiłem coraz bardziej brwi. Na przykład przy takiej wypowiedzi eksperta z rzeszowskiej uczelni:
Rzadko kiedy myśli się o tym, jak bardzo strony takie jak LibGen, zawierające odnośniki do milionów rozmieszczonych na całym świecie plików, są niebezpieczne.
Piracki plik to idealny nośnik współczesnej broni cyfrowej, a niewiedza użytkowników są najlepszymi jej dystrybutorami. Łatwo jest dokleić do takiego pliku wrogie nam oprogramowanie.
Nie można więc pomijać tego, że piractwo jest także zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa i tego, jakie daje możliwości na gruncie wojskowym. Wniosek? Walka z piractwem leży w polskim interesie militarnym. Gdybyśmy lepiej o to dbali, może nie byłoby polskich książek w tej bazie, a co za tym idzie – Meta nie mogłaby użyć ich do trenowania swojej sztucznej inteligencji. A my byśmy się nie zastanawiali, czy pirackie ebooki mogą być cyberbronią
Zaraz, ściągnę z pirackiej strony plik EPUB, który wgram na czytnik, w jaki sposób ma on mi zaszkodzić? EPUB czy PDF nie jest plikiem wykonywalnym, który może zawierać złośliwy kod.
Prowadzący wywiad, podobnie jak ja, troszkę nie dowierza:
— Czy są jakieś dowody, że obce służby mogą przez torrenty narobić szkód? Nie tylko państwu, ale także jednostkom.
— To nie muszą być od razu służby, ale zwykli cyberprzestępcy. Taki zmodyfikowany plik może doprowadzić do infekcji twojego komputera prywatnego, firmowego czy uczelnianego. […]
Niestety — powtórzę po raz kolejny — nie mamy badań i nie wiemy, jakiej skali to dotyczy. Mamy syndrom wyparcia. Nie przeciwdziałamy, bo udajemy, że wszyscy jesteśmy legalni albo że nie ma takiego problemu.
Czyli całą tezę o szkodliwości e-booków ekspert opiera o własne przekonanie, bo nie ma przypadków, aby takie serwisy zarażały komputery użytkowników. A skoro są używane masowo, to chyba byłoby o tym słychać?
Niebezpieczne owszem, może być samo korzystanie z niektórych serwisów pirackich. W dawnych czasach, gdy królowały jeszcze tzw. binarki (czyli grupy Usenetowe z plikami), bardzo często zamiast filmów, programów czy e-booków były tam pliki RAR zawierające pliki wykonywalne z wirusami. No, a samo poruszanie się po tych stronach stanowiło czasami ryzyko kliknięcia w coś, co przeniesie do zainfekowanej strony. Brak jednak dowodów, aby dotyczyło to LibGena czy podobnych serwisów, a tym bardziej ludzi udostępniających sobie pliki na Facebooku.
Podsumowanie
Zdecydowałem się na taką dość długą polemikę z wywiadem, o którym może za trzy dni nie będzie nikt pamiętał, ale z drugiej strony – może ktoś na jego podstawie wyrobi sobie błędne opinie o tym, jak wygląda piractwo i jak z nim walczyć.
Piractwo jest niewątpliwie zjawiskiem, które szkodzi rynkowi książki, szkodzi twórcom, ostatecznie też czytelnikom, bo twórca, który nie sprzedaje dostatecznej liczby książek, poszuka stabilniejszego zajęcia.
Ale jak pisałem jeszcze w 2020 – istnieje bardzo wiele mitów wokół piractwa, a które branża wydawnicza czy też rozrywkowa lubi powtarzać, aby promować korzystne dla siebie rozwiązania. No i ten wywiad dość bezrefleksyjnie część tych mitów powtarza, dodając kolejne – jak choćby te o „niebezpieczeństwie” e-booków.
Zresztą czytelnicy Wyborczej nie dali się chyba wrobić, bo w komentarzach mamy wytknięcia tych czy innych niedopowiedzeń.
Na przykład tego, jak wiele „pirackich” książek skanują i udostępniają wolontariusze, bo oryginały wpadły w „czarną dziurę” 70 lat ochrony praw autorskich od czasu śmierci autora. Tę ochronę wywalczyły sobie wielkie koncerny z Disneyem na czele, tymczasem tysiące pozycji wydanych w czasach PRL kiśnie gdzieś w bibliotekach, bo nie mają potencjału komercyjnego, aby ktokolwiek chciał je wznowić w formie elektronicznej.
Pisałem o tym szerzej w artykule Wszystkie nasze pirackie hipokryzje – oto ktoś na Chomikuj wrzucił skany Młodego Technika z lat 70., które mogę sobie teraz czytać wygodnie na kolorowym czytniku. Ten ktoś łamie prawo. Ale czy ja okradam autorów? Przecież nikt nigdy by tego nie wydał dzisiaj. Prawo autorskie od lat nie potrafi poradzić sobie z utworami osieroconymi i takimi bez potencjału komercyjnego.
W komentarzach pojawia się też długa wypowiedź znanego mi zresztą profesora i edytora Wikipedii, który zwraca uwagę na to, że „LibGen i podobne projekty są masowo używane w świecie naukowym”. Wielu naukowców nie stać po prostu na kupowanie publikacji naukowych, więc proszą o nie autorów czy znajomych, którzy mają dostępy do odpowiednich baz.
Pozostaje zapytać, dlaczego Wyborcza opublikowała wywiad, który wprowadza tyle zamieszania i spogląda na zjawisko dość jednostronnie?
No cóż, wzmożenie dotyczące AI jest cały czas dość duże – a ostatnio dochodzi jeszcze słowo „bezpieczeństwo” odmieniane przez wszystkie przypadki. A połączenie AI z cyberbezpieczeństwem to już murowany temat na publikację.
„Pozostaje zapytać, dlaczego Wyborcza opublikowała wywiad, który wprowadza tyle zamieszania i spogląda na zjawisko dość jednostronnie?”
Może z tych samych względów, z których regularnie pluje na temu i shein nie porównując towarów z allegro i polskimi sklepami …
I oczywiście uważa, że dostęp do streamingu jest wystarczający i nie przejmuje się brakiem możliwości kupowania plików mp3 z muzyką.
” … dlaczego Wyborcza opublikowała wywiad, który wprowadza tyle zamieszania i spogląda na zjawisko dość jednostronnie”?
Od początku w 1989 roku mącenie należy do sposobu istnienia tej gazety.
Jeśli ktoś ściąga ebooki nielgalnie, choć mógłby kupić, należy to potępić. No jasne. A jak nie może kupić legalnie, bo było i już nie ma, nigdzie!, to co wtedy? Ostatnio miałem taki przypadek.
O ile nie była to sytuacja ratująca życie, to również należy to potępić.
Jesli nie można nabyć „normalnie”, dlaczego potępiasz? Ani autor, ani wydawca nic nie traci, bo i tak nie ma jak zyskać, skoro książka/ebook nie jest do kupienia w księgarni.
A wydawcom trochę się nie opłaca wydawanie „staroci” trochę też przez zmiany w prawie autorskim, będące skutkiem lobbyingu posiadaczy tychże praw, m. in. Disneya. To dzięki nim ochronę wydłużono do 70 lat.
Ochrona autorskich praw majątkowych w Polsce początkowo, na mocy ustawy z 1952 roku wynosił 20 lat od śmieci twórcy. Na mocy ustawy z 1 stycznia 1976 roku wydłużono ten okres do 25 lat. Na mocy obecnie obowiązującej ustawy z dnia 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych okres ochrony wynosił 50 lat. Od dnia 22 lipca 2000 roku obowiązuje 70 letni okres ochrony autorskich praw majątkowych po śmierci twórcy.
https://tworcawprawie.pl/jak-dlugo-autorskie-prawa-majatkowe/
Owszem, pdf/epub mogą być wektorem ataku, mimo że nie są plikami wykonywalnymi. Wystarczy, że są nimi programy, w któych je otwieramy i te programy mogą zawierać podatności wykorzystywane przez ściągnięty plik. Tu jest ciekawa prezentacja: https://www.youtube.com/watch?v=U1PjEfNtHqA
Kiedyś opisywałem teoretyczną możliwość przejęcia Kindle przez spreparowany plik PDF.
https://swiatczytnikow.pl/lubisz-czytac-moge-przejac-twojego-kindle-przy-pomocy-e-booka-kolejna-zalatana-dziura-bezpieczenstwa-kindle/
Jest to jednak możliwość całkowicie teoretyczna, wykorzystująca dawno załataną podatność i trudno wyobrazić sobie działający atak. To nie jest nic porównywalnego np. do Pegasusa, którego (jeśli wierzyć mediom) służby instalowały jak chciały.
A po co ktoś miałby mi infekować czytnik, skoro może telefon?
A kto powiedział, że tw ściągnięte pliki są otwierane na czytniku a nie na telefonie czy komputerze?
„To nie jest nic porównywalnego np. do Pegasusa, którego (jeśli wierzyć mediom) służby instalowały jak chciały”.
„Jeśli wierzyć mediom” … no żart. Służby nie instalowały jak chciały tylko za zgodą sądu. Nie znaleziono żadnego przypadku użycia Pegasusa bez zgody sądu.
Nie chodzi mi o to, czy miały zgodę, ale o techniczną możliwość. :)
Wystarczy że w ebooku z chomika jest w treści książki link prowadzący na „lewą” stronkę z jakimś malware. Taki link można po prostu podmienić w treści książki, bo wydawcy i tak je umieszczają.
To nawet nie jest tak oczywiste, jak kliknięcie załącznika faktura.exe w mailu.
Myślę, że w Polsce najwięcej szkód w legalnym czytelnictwie spowodował „moralny upadek” Legimi. „Ja im płaciłem, a oni okradali wydawców/autorów? A teraz chcą ode mnie jeszcze więcej kasy za tzw katalog klubowy? Nigdy w życiu, lepiej już piracić samemu”, że tak zacytuję anonimowego kolegę.
Jak ktoś chce, to szuka powodów, a jak nie chce – wymówek.
„Winne” może być Legimi, pół wieku okupacji Sowietów, Tusk, Kaczyński, czy somsiad-złodziej. A wybór każdy podejmuje sam.
Na marginesie: czytanie art. 23 ust. 1 zd. 1 pr.aut. bez ust. 2
„Zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.”
może być nieco mylące ;-)
Poziom dziennikarstwa jaki prezentuje redaktor Szot mimo wszystko na wiele więcej mu nie pozwala. Uszanujmy że w ogóle ukazują się takie teksty, bo mogłyby nie
Akurat redaktorowi Szotowi tutaj niewiele mogę zarzucić, robił w tym wywiadzie co mógł.
Nie powiedziałbym że wydawcy na firmach abonamentowych tracą możliwe przychody. Jeden z nich (Czarna Owca) powiedział ostatnio u tegoż samego dziennikarza, że odkąd z Legimi wyszedł, to mimo takich przypuszczeń, ogólnie stracił w łącznym rozrachunku. Klienci nie zaczęli kupować ala carte, ten segment stoi w miejscu. Więc chyba zabrakło jasnego stwierdzenia, że JEDYNĄ alternatywą dla piractwa są legalne biblioteki i abonamenty. Chciwość każe wszędzie szukać złotych, ale chyba to tak nie działa, że ludziska mają nadmiar i chętnie by wydali na książki ale nie mają jak
Po rynku papierosow i alkoholu widac ze maja, tylko nie chca. Sama mam, ale wole udac sie do biblioteki jesli juz wyczerpie sie formula abonamentow.
Trochę złe porównanie. Tak samo można stwierdzić, że obroty Lidla, Biedronki i stacji benzynowych pokazują, że Polacy mają pieniądze i je wydają. Są to jednak towary innej kategorii i innej hierarchii potrzeb. Nie czarujmy się – papierosy i wódkę kupi nawet (a pewnie zwłaszcza)
najprostszy człowiek, a książkę? Więc to nie jest adekwatne porównanie.
nie chodzi o zadne porownanie, prosty fakt ze nie chodzi o brak pieniedzy tylko o to, na jakie zachcianki je wydac.
PDF nie jest plikiem wykonywalnym, ale może być plikiem niebezpiecznym: https://www.adobe.com/acrobat/resources/can-pdfs-contain-viruses.html
szczegolnie na czytniku – nie popadajmy w paranoje, jak 75-letnia Zdzicha, ktora nie wlaczy komputera, bo ją okradną, co nie przeszkadza jej wrzucic do smietnika osiedlowego reklamowki z 20 tys zł, bo Pan przez telefon mowil, ze te 20 tys zl z banku jej ukradna
Otóż to. Każdy kto na co dzień pracuje z pdfami powinien o tym wiedzieć. Ostatnio pojawiło się nawet kilka pełnoprawnych gier w tym formacie.
No właśnie! To że coś wygląda jak teoretycznie bezpieczny plik PDF (np. link do) może usypiać czujność użytkowników a być niebezpieczne. Może jednak ekspert miał trochę racji dmuchając na zimne?
Jest różnica między mówieniem, że teoretycznie jest takie ryzyko, a straszeniem, że mogą nas atakować przez zarażone e-booki.
A może po prostu ceny są zbyt wysokie? W przypadku książek sama produkcja i transport ma znaczny koszt, ale wysłanie pliku jest zdecydowanie mniej kłopotliwe. Zamiast kombinować z wyciskaniem ~80% mogli by spróbować zmniejszyć ceny ebookow. No ale nikogo rynek nie interesuje long term, liczą się zyski tu i teraz.:)
Ćśśś, nie mów tak, na tym blogu panuje narracja, że ebooki są tanie.
Bo są, tylko musisz być twardy i cierpliwy, poczekać na promocję/ zbierać punkty.
Zobacz, z 320zł na 99zł w tym Faulkner i Napoleon całkiem nowe
https://bsky.app/profile/siwyrobek.bsky.social/post/3lla6qow4y22d
Słyna Ceramowska seria PIWu jest w ebokach po 20zł.
Audi z bieżącego rocznika też jest tanie, tylko musisz być twardy i cierpliwy, za 15 lat kupisz je za dwie pensje.
Ojej, jakie to porównanie nietrafione. Akurat kupiłem „Skrwawione ziemie” Snydera z 2010 r. za niecałe 20 PLN. W Empiku (twarda okładka) obecnie kosztuje niemal 125 zł. Okej, można pewnie znaleźć miękką oprawę za połowę tej ceny. Taki ten ebook drogi? Do tego wyobraź sobie, że nie był „zajeżdżony” jak to 15-letnie Audi! Niesamowite! ;-)
PIW w ogóle ma ebooki po 20 złotych i mniej, z zastrzeżeniem, że tylko na swojej własnej stronie :)
Nie no, podrożały ostatnio, w pandemii ceny papieru wzrosły, a ekskluzywne wydania klasyki w Świecie Książki są… ekskluzywne, muszą kosztować.
Ot, tacy Nędznicy Hugo., albo Pani Bovary Flauberta. Na szczęście można kupić wydanie papierowe, które jest sporo tańsze, a też ekskluzywne.
Nie wiem jakie zarobki mają drukarze czy inni transportowcy, ale teza że znacząco wyższe niż obsługa IT wydaje mi się brawurowa.
Temat przerabiany już wiele razy, panowie z Artrage wyjaśnili to dobitnie, w wersji dla dorosłych:
https://www.podkasty.info/katalog/podkast/6658-ArtRage_wcale_nie_podcast/Wcale_nie_podcast_Co_z_tymi_ebukami
Mój główny problem związany z zakupem ebooków polega na tym, że są nieodsprzedawalne. Nie mówiąc już o tym, że w Amazonie kupujemy licencję na …przeczytanie, a nie samą książkę. Rozumiem, że taka jest rzeczywistosć i trzeba się przyzwyczaić, ale jakoś trudno mi to przychodzi. 95% beletrystyki, którą czytam, to książki jednorazowe. I forma abonamentową jest tu idealna.
A czatowanie na promocje, zbieranie punktów, kuponów, żeby ebook miał „ludzką” cenę, jest dla mnie nieakceptowane. Alternatywa jest okropna: czekanie albo przepłacanie.
Płacenie dodatkowo 14 złotych za książkę w ramach abonamentu wydaje mi się zaprzeczeniem samej idei takiej usługi. I te kończące się licencje na sprzedaż poszczególnych tytułów.
Bądź tu człowieku uczciwy😜
Czemu czekanie aż książka stanieje jest dla Ciebie okropne?
A zbieranie punktów itp. nieakceptowalne?
Chyba nie byłem wystarczająco precyzyjny i rzeczywiście zabrzmiało to dziwnie. Nie chodzi mi o „zwykłe” czekanie, aż książka stanieje, ani też o udział w różnych programach lojalnościowych. Rzecz w tym, że sami wydawcy przyznają, że zawyżają „okładkowe”, wyjściowe ceny książek elektronicznych, żeby móc je obniżać – bo taka jest specyfika naszego rynku książek – polski czytelnik lubi kupować na „promocjach”. Więc trzeba czekać aż wydawca łaskawie zastosuje cenę „promocyjną”, czyli „normalną”. Ja rozumiem, że z czasem nowości przestają być nowościami i ceny naturalnie spadają, ale nie o takie czekanie mi chodziło.
To nie o to chodzi. Okładkowe ceny są zawyżane, żeby wydawca mógł dać rabat, wymuszany przez dystrybutorów i wyjść na swoje.
Jeśli chcesz (jako wydawca) zarobić na książce 30 zł (chodzi o przychód, nie dochód, bez wnikania), to musisz na okładce napisać 60 zł i dać dystrybutorowi rabat 50% (czasem już 55% podobno, zasłyszane na podcaście Artrage). Jeśli dasz na okładce cenę 40 zł, to zarobisz tylko 20 zł. Gdyby dystrybutor brał 25%, wydawcy zostałoby 30 zł z 40. I to dlatego książka kosztuje 60, nie 40 zł.
Oczywiście dystrybutorzy mogliby brać mniej, ale po co, skoro mogą więcej? I podobno to nie jest zmowa cenowa.
Fakt, ale problem jest szerszy. Oczywiście dystrybutorzy (4 największych kontroluje 80% rynku) mają na system sprzedaży duży wpływ, ale dotyczy to całego modelu handlu książkami. Jakiś czas temu pisał o tym Robert.
Poniżej garść cytatów:
„Ponieważ rynek ebooków ukształtował się w modelu SPECJALNYCH OKAZJI, bardzo mało ludzi kupuje ebooki bez SPECJALNEJ OKAZJI.
Inaczej mówiąc: Jeśli nie zrobisz jakieś fajnej i atrakcyjnej promocji (…) nikt ich nie kupi. (,,,)
Co oznacza mniej więcej tyle, że aby zrobić atrakcyjną promocję, by ktokolwiek zechciał kupić ebook, musisz mieć z czego zejść.
Podsumowując: aby sprzedać ebooka musisz zrobić atrakcyjną (dużą) obniżkę. Np. 40-60%. (…)
Musisz więc cenę bazową ustalić na takim (wyższym poziomie) abyś mógł dużo zejść, bo jak zaczniesz z niskiego progu to na nikim twoje promo na 10% nie zrobi wrażenia i nie kupi.”
Dotyczy to wszystkich uczestników rynku. Wydawcy sprzedający książki bezpośrednio też tak postępują. Przypomina to handel na arabskim bazarze. Można to lubić, ale ja akurat nie jestem fanem.
No ja właśnie mam wrażenie, że te wieczne promocje są właśnie pochodną zawyżania ceny okładkowej. Często książka w dniu premiery jest przeceniona 30-40%, choć zwykle tylko papier.
Ale nie mam żadnych badań, czy coś, takie ogólne wrażenie.
no to dla mnie liczy się realna cena do zapłacenia, a nie stosunek do absurdalnej ceny okładkowej.
Za to ostatnio trochę zniechęciłam się do abonementów, bo zobaczyłam, że … nic mi po nich nie zostaje.
Doszłam do wniosku, że muszę przeliczyć, czy nie bardziej opłaca się kupić ebooka i mieć go na zawsze.
Zwierz Popkulturalny zachęca do kupowania ważnych dla nas książek i filmów, tak żebyśmy zawsze mieli do nich dostęp.
Te ważne kupuję w wersji papierowej🙂
Kupiłem czytnik….wspaniale…zacznę swą przygodę w ebookami od Vonneguta…lecz co to? jak to?……..ała……nic nie jest dostępne jako ebooki epub/mobi nigdzie w żadnej księgarni z ebookami………..jak tu żyć….?……….Ale!…Jest…! SĄ EBOOKI VONNEGUTA……na stronie gryzonia dostępne wszystko do wyboru…do koloru…epub/mobi/pdf…inne formaty………..jestem uratowany……………
W przypadku książek papierowych moglibyśmy szukać egzemplarzy używanych. Jeśli chodzi o ebooki mamy wydawniczą czarną dziurę. A natura próżni nie znosi…
Są po angielsku, bywają za dolara-trzy, ot na przykład terazMother Night za dwa.
ale jeno po naszemu umiem czytać….a i to kiepsko
A to trzeba się było uczyć!
a po jakiego? i tak umre
Te 70 lat ochrony praw autorskich to przegięcie. 20 by wystarczyło. Wydawcy mogliby już teraz wydawać wiele fajnych tytułów z końcówki ubiegłego wieku. Nie byłoby potrzeby szukania ich po pirackich stronach.
https://en.wikipedia.org/wiki/Copyright_Term_Extension_Act
Najgorsze, że ten przepis blokuje też np. publikację w Wikiźródłąch książek, które u nas są już w domenie publicznej (bo minęło 70 lat od śmierci autora), ale jeszcze nie w Stanach.
Bardzo proszę już nigdy nie pisać rzeczy typu:
„EPUB czy PDF nie jest plikiem wykonywalnym, który może zawierać złośliwy kod.”
W przypadku PDF to jest nieprawdą. Są one niebezpieczne, tak samo jak XMLe przez to, że są to formaty bardzo rozbudowane i ciężko poprawnie zaimplementować ich czytnik. A co do EPUBa to nie wiem – być może można tam jakiś złośliwy kod w JavaScript umieścić (ale tylko zgaduję).
Poza tym proszę pamiętać, że osoby ściągające coś z internetu najpierw otworzą to na komputerze, żeby zobaczyć czy książka w ogóle nadaje się do czytania (czy to np. nie zeskanowane pliki graficzne przejechane OCRem, które zawierają miliony błędów). No i nasze komputery są tu głównie zagrożone.