Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

O tym, że żal mi pani Kai

Na początku miałem o tym napisać na swoim blogu prywatnym, bo temat bezpośrednio z e-bookami nie ma wiele wspólnego. Ale jest o autorach, jest o rynku wydawniczym, jest wreszcie o czytelnictwie w Polsce. Niechże więc będzie tutaj. 

Od dwóch tygodni toczy się dyskusja wokół następującego wpisu pisarki, Kai Malanowskiej na Facebooku.

Treść wpisu: 6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I coś tam tego... pozdrawiam rynek czytelniczy”

Na tę wypowiedź zareagował błyskotliwie inny pisarz, Jakub Żulczyk:

Od 8 lat utrzymuję się praktycznie tylko i wyłącznie z pisania, nie licząc epizodów pracy w radiu czy w telewizji. Jednak byłbym szalony, gdybym liczył na wpływy z moich książek jako na główne źródło utrzymania. Pisanie to ciężki kawałek chleba, i jestem zdania, że ten kawałek chleba trzeba uprawiać z godnością i gotowością do wewnętrznego płodozmianu. Od wielu lat pracuję jako publicysta, felietonista, scenarzysta, zacząłem pisać dla teatru. Pisałem treatmenty filmów i scenopisy teledysków, opowiadania reklamowe i scenariusze spotów społecznych. Wszystko to razem, zebrane do kupy, traktuję jako pisanie. Pisanie to mój zawód, do którego podchodzę bardzo poważnie. Książki są w nim najświętsze, ale nie oczekuję od tego, co dla mnie święte, że zapłaci mi za prąd, nowe buty i bukiet kwiatów dla dziewczyny. Bądźmy realistami, a nie mazgajami. […]

W takiej sytuacji są ludzie trudniący się piórem nie tylko w Polsce, ale również we Francji, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych. Prowadziłem kiedyś miłą mailową korespondencję z amerykańskim pisarzem Marty Beckermanem, moim rówieśnikiem, autorem świetnych książek „Idiocracy” i „Generation slut”; nie mogłem wyjść z podziwu, jak zbieżne są nasze sytuacje zawodowo-finansowo-mentalne, chociaż ja mieszkam na Mokotowie, a Beckerman na Brooklynie.

Malanowska odpowiedziała w felietonie na łamach Krytyki Politycznej:

Oczywiście, nie potrafię obiektywnie ocenić własnej twórczości. Być może moje powieści są istotnie męczące, niszowe i przeznaczone dla specyficznego odbiorcy. Prawda jednak wygląda tak, że ostatnia z nich miała dobre recenzje i otrzymała nominacje do dwóch ważnych nagród. A to oznacza, że w niemal czterdziestomilionowym państwie na polecaną przez specjalistów książkę miało ochotę zerknąć tylko trzy tysiące osób.

Potem nastąpiły kolejne wypowiedzi, łącznie z tekstem Krzysztofa Vargi w ostatnim Dużym Formacie.

Ja bym na miejscu Malanowskiej się cieszył, że aż trzy tysiące ludzi kupiło jej powieść, bo – dam tu zdanie aż skrzące się banałem – żaden czytelnik nie ma obowiązku czytać Malanowskiej, żaden klient księgarni nie jest nijak zobligowany do tego, aby kupować Malanowskiej powieści, nie tylko zresztą Malanowskiej, nikt nie jest zobligowany do kupowania jakichkolwiek powieści, a że akurat rynek jest pełen świetnych książek, to trzeba niestety nieustannie wybierać, nic dziwnego nie ma w tym, że większość akurat nie wybiera Malanowskiej.

Łatwo jest punktować autorkę i pytać, o co ma właściwie pretensje? Czy sam fakt wyboru takiego zajęcia (bo niekoniecznie: zawodu) ma oznaczać opiekę ze strony państwa? Dlaczego państwo miałoby wspierać tych a nie innych autorów?

Wzdragam się przed tym, że oto jakiś urzędnik będzie przydzielał dotacje na podstawie punktów, które zdobędzie konspekt książki. Choć… tak przecież działa państwowe wsparcie kultury. Choćby dla czasopism. Pieniądze z ministerstwa otrzymywały zarówno Krytyka Polityczna, jak i Fronda.

Warto też pamiętać o tym, że sami autorzy nie bardzo orientują się jak to wszystko działa, co trafnie podsumował Władysław Zdanowicz:

Ja rozumiem, że kilku Polaków utrzymuje się wyłącznie z pisania, ale to nie jest żaden dowód, że każda napisana książka pozwoli jej autorowi na życie które jest pokazywane w mediach, czy serialach, gdzie autorzy to albo pijani degeneraci, albo inteligenci żyjący w luksusach – które jak wiadomo dla różnych osób są różne. Wracając do sedna, w społeczeństwie funkcjonuje nadal absolutnie fałszywy portret pisarza, który w 99,99999 % nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Dodatkowo przeszło 90% autorów nie ma zielonego pojęcia jak działa rynek książki. Podobny procent nie ma żadnej wiedzy na temat umowy wydawniczej i podpisze każdą aby tylko trafić na półkę. Wiele osób przede mną mówiło już o tym oficjalnie, ale możliwe jest, że liczba osób które piszą przewyższa już liczbę osób które czytają, a najgorsze jest to, że wierzą w każdy mit który sprzedaje im wydawca. I mógłbym o tym wiele pisać, ale po co, skoro to nikogo nie interesuje, bo w jego wypadku będzie zupełnie inaczej.

Mnie nie bulwersują wypowiedzi autorów o głodowych tantiemach, ale przecież to łatwo wszystko wyliczyć, aby wiedzieć przy zastosowaniu matematyki na poziomie szkoły podstawowej ile on na danej książce zarobi. Ale uważam także, że należy o tym mówić, aby wreszcie odbrązowić mit autora/pisarza.

No właśnie – co z tym mitem? Wydaje mi się, że sytuacja twórcy w dzisiejszych czasach nie jest o wiele bardziej skomplikowana jak 300 lat temu:

  • Albo traktujesz swoje pisanie jako zajęcie dodatkowe, jako hobby i nie spodziewasz się wiele więcej, poza satysfakcją i wdzięcznością czytelników. To jest najzdrowsze podejście, bo dzięki temu zachowujesz motywację wewnętrzną, nie przejmując się tym ile egzemplarzy się sprzeda.
  • Albo traktujesz to pisanie jako projekt komercyjny – to się wiąże przede wszystkim z dostosowaniem do rynku, dla którego piszesz, jak też aktywnym działaniem na rzecz zdobycia tego rynku. Nie oznacza to porzucenia drogi artysty, raczej skierowanie jej w odpowiednim kierunku. Malanowska, z tego co widzę nie pisze literatury niszowej – jej historie mogą więc trafić do wielu czytelników.
  • Albo liczysz na hojnego sponsora – kiedyś byli to książęta, dziś są albo firmy albo urzędnicy… No, ale sponsor płaci, sponsor wymaga. Choćby określonej tematyki.

Można dziś wybrać self-publishing i otrzymywać do 100% wpływów z książki (w praktyce mniej). Tę drogę wybrał choćby wspomniany wyżej Zdanowicz. Ale to też nie jest rozwiązanie dla każdego, bo wydawca może i bierze swój haracz, ale gwarantuje, że można skupić się na pisaniu, a nie na myśleniu jak załatwić dodruk, konwersję, promocję i spotkania autorskie.

A dlaczego mi żal pani Malanowskiej?

Po pierwsze – że faktycznie – ona na tej książce nie zarobiła, a możliwe, że to udało się to komu innemu. Wydawcy, dystrybutorowi, na pewno drukarni. Sytuacja, w której w tym biznesie w zasadzie każdy musi zarobić poza autorem jest niejako wymuszona – to, czy twórczość artystyczna się sprzedaje jest niewiadomą i ryzyko tego ponosi w dużej mierze autor.

Co więcej, potrafię sobie wyobrazić, że za jakiś czas ktoś jeszcze zarobi.

Czasami odwiedzam księgarnię Dedalusa na Koszykowej w Warszawie i widzę te wszystkie przecenione rozprawy doktorskie „Motyw X w pisarstwie Y na tle Z”, wiadomo, nikt tego nie czyta, coś trzeba zrobić z nakładem. Możliwe, że za parę lat ktoś napisze doktorat „Motyw depresji w pisarstwie Kai Malanowskiej na tle dekadentyzmu pierwszej dekady XXI wieku” i w tym celu weźmie grant na kwotę wyższą niż te 6800 zł które ona zarobiła na swojej ostatniej książce.

To rzecz znana. Wielu artystów nie ujrzało grosza za swoją twórczość, albo „wybawiły” ich od tego zagrywki prawników. Świat wciąż zarabia na zespole The Beatles, ale prawa majątkowe do ich utworów posiadają od dawna… spadkobiercy Michaela Jacksona.

Po drugie – smutno mi się czyta taką argumentację Malanowskiej, że:

…ostatnia z nich miała dobre recenzje i otrzymała nominacje do dwóch ważnych nagród.

Czy nominacja np. do NIKE dla „Patrz na mnie, Klaro!” cokolwiek zmienia, albo udowadnia? Tylko tyle, że książka spodobała się krytykom. Oczywiście, wokół samego tytułu robi się trochę szumu, co może sprawić, że sięgną po nią kolejni czytelnicy. Ale tak… nie musi być.

Wspomniane trzy tysiące książkę kupiło. Ile osób przeczytało. Ile uznało ją za ważną dla siebie?

Gdybym był autorem powieści, to najbardziej by mnie kręciły nie pieniądze (które w tym momencie nie muszą odzwierciedlać wysiłku włożonego w pisanie), nie nominacje – a właśnie maile od ludzi, którzy książkę przeczytali i coś zmieniła w ich życiu, może wyraziła jakoś ich własne odczucia, powstrzymała przed głupią decyzją i tak dalej.

Zresztą niezła analogia jest z blogiem – co mi po konkursach i branżowym lansie, jeśli czytelnicy będą odpływali? Jedyną nagrodę jaką otrzymałem w roku 2008 za innego jeszcze bloga wpisałem sobie do CV i do niczego więcej się nie przydała. Za to pracując nad Światem Czytników w zasadzie codziennie mam potwierdzenie, że to co robię ma sens.

Czy pani Malanowska ma wiernych czytelników, na których może liczyć i szukać w nich motywacji dla swojej pracy? Czy tylko trzyma się tych dwóch nominacji?

PS. Wszystkie trzy powieści Kai Malanowskiej dostępne są bez problemu w e-bookach. Aż dziwne, że żadna księgarnia nie zrobiła promocji. Jest nawet parę haseł do wyboru, np. „pozdrawiam rynek czytelniczy”. :-)

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

91 odpowiedzi na „O tym, że żal mi pani Kai

  1. ThimGrim pisze:

    Nie wiem o co cały ten ambaras. Malanowska powiedziała coś o czym wszyscy dobrze wiedzą, że rynek książek w Polsce jest lipny, a argument z nagrodą (czy tam nominacją) NIKE tym bardziej o tym świadczy – jeżeli uważana za najbardziej prestiżową nagroda przyznawana książkom w Polsce nie jest w stanie podbić znacząco sprzedaży, to co to za nagroda? U nas chyba wszystkie nagrody (muzyczne, filmowe etc.) rozdaje się tylko po to żeby po prostu rozdać jakąś nagrodę i stworzyć pozór, że to ma jakieś znaczenie. Oczywiście marketing to samo zło ;), ale na tym przykładzie widać, że jak nie działa, to zarówno autor jak i czytelnik skazani są na marazm. Innymi słowy, można to tłumaczyć z góry na dół (marketing->czytelnik) albo z dołu do góry (czytelnik->marketing) ale tak czy siak wychodzi na to samo: jak nie ma jednego to nie ma drugiego. I odwrotnie. U nas nie ma niczego, Kononowicz wprowadził.

    0
  2. Wojciech pisze:

    Prawie dostałem zawału, że to spoiler Pomnika cesarzowej Achai.

    Fakty są znane od dawna, przeciętny Polak czyta przez rok mniej niż książkę, a rynek jest bardzo nasycony. Do the math.

    0
    • YuukiSaya pisze:

      Gorzej – jeszcze mniej Polacy kupują, a to oznacza naprawdę kiepskie liczby.

      0
    • rudy102 pisze:

      A skąd pochodzą te dane, mówiące o tym, że przeciętny Polak czyta mniej niż jedną książkę? Bo od zawsze uważałem je za mit.
      http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,15405981,Polak_kupuje_srednio_poltorej_ksiazki_rocznie__Czech.html
      Tu piszą, że kupujemy półtorej, więc czytamy na pewno więcej niż jedną, bo spora część czytających nie kupuje, tylko korzysta z bibliotek, czy chomika. Mój chrzestny czyta 50-60 rocznie, a nie kupuje praktycznie nic.
      Ze statystyk ministerstwa wynika, że „Tylko 11% osób w Polsce to aktywni czytelnicy. 61% Polaków nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki, 28% czyta sporadycznie od 1 do 6 książek rocznie.”
      Czyli prostą matematyką przyjmując, że aktywni (czytający więcej niż 6) czytają średnio tylko 7 (a na pewno jest to więcej), a sporadyczni powiedzmy 3 to wychodzi 77+84 na 100.
      http://www.maciejorzechowski.pl/27112/czy-polacy-czytaja-ksiazki.html

      0
      • zipper pisze:

        Statystyka to trzeci rodzaj prawdy. Po prostu aktywnie czytający kupują dużo książek. Ja w 6 miesięcy kupiłem 40 książek. Sąsiad nie kupił wcale.

        A więc statystyczny zipper kupił 20 książek.

        0
      • Doman pisze:

        Z drugiej strony jest dużo ludzi kupujących więcej niż czytają. Wystarczy poczytać choćby komentarze pod promocjami na Świecie Czytników ;)

        0
    • mincel82 pisze:

      Nie no… jestem przeciętnym czytelnikiem i czytam rocznie więcej niż jedna książkę przeciętnie… to ze rynek jest nasycony nie znaczy że jest z tego nasycenia wybrać… Jak stanę przed półką w księgarni i widzę tonę bzdetów w stylu 'lavstory’ czy też kolejne na poziomie gimbazjalnym 'zapychacze pustych czaszek’ naszej młodzieży to wolę wyjść i nie tracić czasu na szukanie czegoś z sensem. Biorę wypróbowanego autora, a jak jeszcze jest to ebook na promocji to już w ogóle mega kocur.

      0
  3. Alabama pisze:

    Recenzje książek Malanowskiej pojawiły się już dawno na portalu „Lubimy Czytać”. Takie recenzje jak poniższa z pewnością nie skuszą do zakupu książki:
    „Kaja pisze cudownym, wręcz poetyckim językiem, szkoda tylko, że nie bardzo ma o czym pisać. Ta literatura bardziej przypomina pisanie jako formę terapii – przelanie na papier emocji (w tym jest dobra), ale zdecydowanie brakuje dobrej, wciągającej historii. Żeby nie powiedzieć, że nie ma jej w ogóle. W rezultacie wyszedł emocjonalny bełkot, i niewiele więcej.”

    0
  4. Dam pisze:

    Jeśli potraktujmey pisanie jako zwykłą pracę, a wydawcę jako pracodawcę to sytuacja wygląda tak, jakby pensja pracownika produkującego powiedzmy silniki, zależała od tego jak dobrze sprzedają się te silniki. Wydawcy w 100% przerzucają ryzyko na autora, a sami zawsze mniej lub więcej na interesie zarobią. Z tego też zapewne wynika, że same wydawnictwa do dziś nie potrafiły się choćby dogadać i wporowadzić spójnego programu promocji czytelnictwa. Bo i po co?

    „Czy nominacja np. do NIKE dla „Patrz na mnie, Klaro!” cokolwiek zmienia, albo udowadnia? ”

    No jednak coś udowadnia. Mimo wszystko literatura to nie tylko „gust”, to kwestia jednak też warsztatu, talentu, nominacji do tego typu nagrody nie dostanie jednak grafomański tekst napisany na kolanie. Mi osobiście ta książka może się nie podobać, ale jednak zdaję sobie sprawę, że autorów którzy potrafią pisać, nie jest znowu aż tak wielu. Na tej samej zasadzie jak nie lubię gry na harfie (a wielbicieli jest zapewne mniej, niż kupiło książkę o której mowa), co nie oznacza że nie ma obiektywnych kryteriów aby wyłuskać artystów, którzy to potrafią, choć zapewne nie znajdą oni nigdy masowego uwielbienie, a płyty z ich koncertami nigdy nie sprzedadzą się w nakładach zespołu Weekend.

    0
    • rudy102 pisze:

      To niech autorzy się ogarną i zaczną podpisywać lepsze umowy. Bo chyba teza z artykułu, mówiąca, że podpiszą byle co aby ich książka była na półce i 90% z nich nie ma pojęcia jak działa rynek, jest prawdziwa..

      0
      • zipper pisze:

        A jak ma być inaczej, skoro w tym układzie autor jest stroną o wiele słabszą. Sapkowski czy Pilch to mogą sobie dyktować warunki. Cała reszta zęby w tynk.

        0
      • asymon pisze:

        Czyli jak mi się nie podoba płacenie wysokiego OC za samochód, to powinienem „się ogarnąć” i znaleźć polisę ze składką roczną np. 100zł?

        0
        • eRajwa pisze:

          OC jest ponoć obowiązkowe, wydawanie książki na warunkach dyktowanych przez dane wydawnictwo niekoniecznie. Zwłaszcza że jest coś takiego jak „print-on-demand” i można wydać pierwszą partię książek własnym sumptem.

          0
        • mrówa pisze:

          Oczywiście, bo OC jest obowiązkowe i nie ma wpływu na jego jakość, ale jaki to ma związek z tematem?

          0
    • Krzysiek pisze:

      Tylko przy produkcji silnika biorą udział pracownicy którzy nie muszą mieć jakiegokolwiek pojęcia o tym jak ten silnik działa. Ktoś inny opracował dokumentacje, zbadał itd – ktoś inny ponosi odpowiedzialność za to co się dzieje z tym silnikiem i jak on pracuje. Pracownik robi/składa do kupy coś co ktoś zatwierdził.

      W przypadku autora to on odpowiada za treść. Wydawca pewnie i może na to jakoś wpływać ale pewnie w jakimś bardzo ograniczonym zakresie, zatem podział odpowiedzialności wydaje się całkiem sensowny.

      0
  5. Rafał Pawlak pisze:

    Dobre podsumowanie, szczególnie rozbicie sukcesu na miary i jego określenie z Twojego punktu widzenia. Gdy rozpisywałem się u siebie na temat tej aferki także zauważyłem ten dysonans, że jako pisarka oczekuje pieniędzy, ale nie dostosowuje swojego produktu do realiów panujących na rynku.

    0
  6. 8 o'clock pisze:

    Wiem kim jest pan Żulczyk, wiem, kim p. Varga, a od dziś nawet wiem, kim jest pani Malanowska: niedoceniona przez czytelników pisarka, która skarży się w Krytyce Politycznej, jak mało zarabia na książce. i że w ogóle pisanie „pierdoli” (jak dla mnie bez różnicy).
    Sława chodzi dziwnymi drogami.

    0
  7. Andrzej pisze:

    Paranoja. Pani Malanowskiej się poprzewracało w głowie. Ciekawe czy ona sama chodzi do kina na każdy film nominowany do Złotych Orłów?? To czy książką jest dobra czy nie weryfikuje rynek, a nie nominacje. Za długo żyję na tym świecie, żeby nie wiedzieć na jakiej zasadzie to działa.
    Po drugie trzeba pamiętać że na rynku jest przesyt. Szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę ogół książek, także wszelkiej maści biografię ludzi którzy właściwie nic wielkiego nie zrobili oprócz tego, że zaśpiewali dwie hitowe piosenki albo strzelili 4 gole Realowi. Nie wspominając już o poradnikach w stylu perfekcyjnej pani domu. Ja osobiście nie mam za dużo czasu na czytanie, więc „połknę” 25-27 książek rocznie. Do tej pory nie przeczytałem żadnej książki (!) genialnego Lema, Gombrowicza czy Mrożka przeczytałem tylko to co kazali w szkole, nie przeczytałem mnóstwa innych książek wielkich pisarzy, polskich i światowych, a tu jakaś Pani pisarka ma pretensje, że prawie nikt nie chce (w tym także ja) czytać jej literatury. Przykre…

    0
    • zipper pisze:

      Mogę zagonić witkami do Lema, jeżeli potrzeba :P Koniecznie musisz znać Solaris i Niezwyciężonego. Resztę możesz dobrać jak chcesz. :P

      0
  8. Cyber Killer pisze:

    Fajny artykuł.

    Co do samej sprawy ile autor z czegoś dostaje – uważam że błędem jest sprzedawanie na sztuki książek czy innych kulturowych mediów.Liczyć kasę od sprzedanej sztuki twórca odcina się od swoich odbiorców – zwraca uwagę który zapłacił, ile zapłacił, a jeśli mniej, lub w ogóle (o zgrozo) nic, bo pożyczył lub zpiracił to jest największym wrogiem! Jaka jest alternatywa? Jedną z nich jest wspomniany sponsoring, lub nawet lepiej – crowdfunding. Autor mówi co napisze, mówi ile chce kasy, jeśli ludzie się zrzucą to wtedy pisze i wypuszcza (żeby było fair do ludzi to bym tu jeszcze dodał że powinien wypuścić to za darmo, najlepiej na licencji public domain). Wszyscy wiemy jak kickstarter działa. Dziwi mnie że więcej pisarzy nastawionych komercyjnie nie działa w ten sposób – przecież to pewny zarobek, bo nawet jak ludzie nie zbiorą to wtedy po prostu książki nie pisze i może pójść pracować w innej branży.

    Żeby nie było, że jestem „oderwany od rzeczywistości”, bo sam nie „tworzę”, to proszę – zrobiłem jakiś czas temu grę wraz ze znajomymi. Dostępna za darmo, z pełnym kodem źródłowym, ale na co dzień mam inną pracę zarobkową niż pisanie gier, ponieważ jestem realistą.

    0
    • asymon pisze:

      Nie dam złamanego grosza autorowi o którym po raz pierwszy usłyszę przy okazji kampanii crowdfundingowej.

      I koło się zamyka, bo żebym mógł o autorze usłyszeć, powinien wydać „klasycznie” kilka (co najmniej) przyzwoitych książek. Albo jedną wybitną. Finansowaniu grafomanii mówię nie, wystarczy że parę razy kupiłem czekoladę z wierszem Jerzego Ł. Sylwiana.

      0
      • zipper pisze:

        Musiałby najwyżej wypuścić cyfrowo za darmo pierwszą część cyklu, który będzie kontynuowany pod warunkiem zebrania funduszy na sfinansowanie ich.

        Ale to raczej mało realistyczny pomysł.

        0
      • Cyber Killer pisze:

        Fakt, zapomniałem że w naszej kulturze coś już musi być popularne, żeby było popularne (tak jak trzeba mieć doświadczenie w pracy, żeby dostać pracę, w której się zdobędzie doświadczenie) – klasyczny problem wszelkich nowych pomysłów (indie). No ale to już są kwestie marketingu samej kampanii crowdfundingowej. Oczywiście że autor powinien wypuścić jakieś próbki tego jak pisze, czy to w formie opowiadań czy dużych fragmentów powieści.

        0
        • asymon pisze:

          Przypomniałem sobie, że właśnie ostatnio skończyłem debiutancką powieść wydaną w (chyba) debiutanckim wydawnictwie. Ale autor był mi znany, napisał parę dobrych opowiadań, publikował w Nowej Fantastyce czy zbiorach opowiadań wydawnictwa Powergraph, także sporo bardzo dobrych tekstów u Parowskiego, w darmowym Czasie Fantastyki. „Pokój Światów”, Paweł Majka, polecam.

          Druga rzecz, która przychodzi mi na myśl w tym kontekście to „Trójka” Szymona Adamusa. Jego z kolei kojarzę tylko z internetu (zresztą książka to selfpublishing), z opuszczonego chyba już portalu technologie.gazeta.pl, ale też z jego bloga Obywatel HD. Ta książka może nie tak dobra, jak poprzednia, ale daje radę, nie tylko na tle innych pozycji s-p.

          Więc śmiem twierdzić, że niestety(?), warto mieć tzw. warsztat, niestety latami pracować nad stylem, a szanse że ktoś nagle się objawi znikąd i w debiucie literackim stworzy dzieło, że „klękajcie narody”, są niewielkie. Więc na crowfundingowe pieniądze ode mnie raczej nie ma co liczyć.

          0
          • zipper pisze:

            Czas Fantastyki w ogóle jeszcze istnieje? Bo coś mi się wydaje, że odkąd ogłosili, że są za darmo to jakby upadli.

            Możesz podać nazwiska tych autorów, tak w ogóle? Chętnie obadam.

            0
            • asymon pisze:

              Zdaje się, że CzF przejęty został przez NCK, dla mnie to nawet lepiej bo nie mam gdzie trzymać makulatury.

              A nazwiska podałem przecież :-) Paweł Majka (bardziej, to ten z CzF) i Szymon Adamus (mniej, choć na tle innych selfpublisherów wyróżnia się na plus, dałem radę przeczytać chyba trochę z nostalgii do gry Deus Ex).

              0
  9. W. pisze:

    Mam wątpliwości, czy akurat dwie nagrody, do których ta autorka miała nominacje, działają pozytywnie na wpływy ze sprzedaży książek w jakikolwiek sposób z nimi kojarzonych. Przynajmniej dla mnie niektóre doświadczenia z lektur w ostatnich latach sprawiły, że te nagrody stały się może nie antyrekomendacją, ale wskazują, że trzeba do autora i książki podchodzić jak do jeża. Chyba czytający zawodowo krytycy ze znudzenia zbyt często szukają odmienności i eksperymentów na siłę.

    0
    • Robert Drózd pisze:

      No ja mogę tylko powiedzieć, że promocje z okazji nominacji do Nike działają bardzo wybiórczo – są autorzy popularni tak czy inaczej (np. Twardoch), ale i tacy, przy których na promocje nie ma wielu chętnych…

      0
  10. Mateusz pisze:

    Nikt jej nie każe być pisarką. Jeśli chodzi jej wyłącznie o lepsze zarobki może powinna rozważyć karierę na taśmie w fabryce margaryny.

    0
  11. 8 o'clock pisze:

    Parafrazując: mamy demokrację i każdy czyta co chce ;)

    0
  12. KasiaW pisze:

    Być może moje pytanie jest nie na miejscu, bo nie znam, kobiety ani jej twórczości (aczkolwiek, jak czytam że to o depresjach, obsesjach i opresjach, to wiem, że pisarka nie z mojej bajki), ale ciekawi mnie co poza napisaniem (jak sama przyznaje autoterapeutycznych) dwóch czy trzech książek, wulgarnym wpisem na facebooku i narzekaniem w kolejnych wywiadach pani pisarka zrobiła, żeby promować czytelnictwo a co za tym idzie wychowywać sobie potencjalnych czytelników i nabywców.

    0
  13. KartonowePudełko pisze:

    Po przeczytaniu nacechowanego tanim gimnazjalnym prymitywizmem emocjonalnym wpisu Pani Malanowskiej na Facebooku, jestem pewien, że jej pisanie nigdy mnie nie zainteresuje.

    0
    • bastard pisze:

      Trafna uwaga.
      Teraz to bym nawet za darmo nie czytał tych jej „nominowanych do dwóch ważnych nagród” wypocin.

      Krowy doić, a nie pisać książki, których widocznie i tak nikt nie chce czytać.

      0
  14. BaRiBaL pisze:

    Nikogo.

    0
  15. baszar pisze:

    Się mi nasunęło: może przed zabieraniem się do pisarstwa warto przeczytać 1Q84.
    Książka ciekawa, warsztatowo genialna (tłumaczenie na polski też) i w sumie o rynku wydawniczym też jest. Uwaga: to pogranicze science-fiction i fantasy :)

    A o tej autorce słyszę po raz pierwszy.

    0
  16. zipper pisze:

    A mi jest trochę głupio, że w 40 milionowym kraju sprzedaje się 5 razy mniej książek niż w takiej Norwegii, jeżeli nie jest jeszcze gorzej.

    Jest mi głupio, że polskie filmy to tylko patriotyczne wydmuszki albo obyczajowe szit-komedie. O serialach nawet nie wspomnę.

    Żal mi, że polski odbiorca w tak dużej większości jest po prostu nic nie warty. Nie skory płacić za cokolwiek (co i rusz krzyki, że jak ebook nie jest po 9,90 zł to już jest drogi, 5 zł za aplikację w telefonie to ogromne pieniądze i tym podobne śmieszki).

    Uważam, że autorzy powinni mieć szansę na dobre zarobki. Na drodze do tego stoją nie tylko czytelnicy ale też sami wydawcy. Co prawda 7 tysięcy złotych zarobku przy zaledwie 3 tysiącach sprzedanych egzemplarzy to i tak dobre pieniądze w porównaniu z tym, co zarabia wielu autorów (niektórzy nie zarabiają nic).

    Żal mi, że jesteśmy aż takim kulturowym zaściankiem. Żal mi, że autorzy z największym sukcesem mogą sobie za zysk ze sprzedaży pozwolić ledwie na kupno mieszkania. Żal mi, że całe morze genialnych pisarzy, muzyków i filmowców nie ma za co żyć tylko dlatego, że ich językiem ojczystym jest polski.

    Oczywiście nic ich tutaj nie trzyma i mogą wyjeżdżać za granicę zarabiać – jak całe morza specjalistów, bo tych też wszyscy tutaj mają w d… – choćby ostatnia historia faceta, który wymyślił zdalny monitor pracy serca i który zarobił w USA kokosy, bo w Polsce go mieli w d… Tak jak w d… mają polski grafen i wiele innych rzeczy.

    Żal mi, że beznadziejne filmy takie jak Czarny czwartek dostają dotacje rządowe, że VAT na ebooki jest ciągle kilkakrotnie wyższy niż na książki papierowe.

    Mam jeszcze więcej żalów, ale już mi się nie chce pisać.

    0
    • 8 o'clock pisze:

      Nie trzeba wyjeżdżać: znaleźć tłumacza i opublikować książkę w języku norweskim albo czeskim. Tam kulturalni ludzie docenią pisarstwo.

      0
      • zipper pisze:

        Jest to zawsze jakieś wyjście. Słyszałem o autorach, którzy całkowicie olali polski rynek i nawet cyfrowo nie wydają swoich książek na terenie Polski, a za granicą zarabiają całkiem nieźle.

        Trzeba tylko zaryzykować i zainwestować…

        0
      • dfvbadf pisze:

        fajny pomysl!

        tylko pewnie tlumacz wezmie 10k a ta pani zarobila w 1,5 7k ;)

        0
        • 8 o'clock pisze:

          Za mało zarobiła, bo na rynku polskim, na tym rynku czytelniczym, który rozżalona autorka „pozdrawia”.

          0
  17. 8 o'clock pisze:

    Poza 3 powieściami (chyba powieściami), uznanymi przez krytykę, pani Malanowska jest jednym ze współautorów książki, również wydanej przez Krytykę Polityczną, o edukacji:
    My nie patrzymy na szkołę przez okulary księgowego. Szkoła to nie towar, a pytanie, czy to się opłaca, nie jest najważniejsze.

    0
  18. SlaveckM pisze:

    Ale o co chodzi? Autorka zarobiła 2,26 peelenów za każdy sprzedany egzemplarz. Gdyby sprzedała egzemplarzy 100 000, zarobiłaby 226 000 PLN, co byłoby świetną gratyfikacja za „16 miesięcy ciężkiej pracy”. Nie sprzedało się? Cóż… nie pierwsza to i nie ostatnia osoba, której praca nie przynosi spodziewanych efektów. Ale zdarza się to również murarzom, a nawet hydraulikom. Ci to dopiero potrafią przeklinać. Przeklinają tak, że wpis fejsbukowy autorki też by nie wytrzymał konkurencji.

    0
  19. Agnieszka Żak pisze:

    Fragment książki Malanowskiej można znaleźć na stronie Polityki:
    http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1533581,1,fragment-ksiazki-patrz-na-mnie-klaro.read

    Nie wyobrażam sobie, bym mogła przeczytać to w całości. Nawet przez ten fragment brnęłam z trudem (nie mówię, że trzeba koniecznie pisać szmirę pod publiczkę, ale jak się pisze tak jak pani Malanowska to niestety nie można mieć pretensji).

    Wydaje mi się, że problem polega na tym, że pani Malanowska nie pracowała przez te 16 czy 11 miesięcy i pracy znaleźć nie mogła, ale napisała książkę i myślała, że to jej zrekompensuje długie bezrobocie. To było oczywiście myślenie naiwne i dziwi mnie tym bardziej, że to nie był debiut i autorka jakieś pojęcie o możliwościach jej książek powinna mieć.

    Słusznie w tekście jest wytknięte pytanie o czytelników. Jest wielu autorów, których nigdy nie czytałam, ale których nazwiska kojarzę, bo się udzielają, spotykają z czytelnikami, prowadzą blogi i fanpage, piszą felietony i robią milion innych rzeczy. A o pani Malanowskiej usłyszałam przez jej niezbyt uprzejmy wpis (niektórzy potencjalni czytelnicy obrazili się też, że Malanowska ma pretensje bezpośrednio do nich, co też jej nie pomoże).

    0
    • yacoob pisze:

      A u mnie wręcz przeciwnie – do tej pory o pani Malanowskiej nie słyszałem, ale po całym tym zgiełku pewnie sięgnę :)
      Jeśli taki był cel tego „zabiegu marketingowego” (duuży cudzysłów), to na mnie zadziałał ;)

      0
  20. Drożdż pisze:

    Nie wiem czy i to wam przyszło do głowy. Ale czytelnicy tego bloga to w większości osoby, które czytają stosunkowo dużo jak na polskie realia, a tym samym kupują te książki.

    Pomimo tego nie trafił się ani jeden wpis osoby która przeczytałaby książki tej pani (poza próbkami). Więc albo nie jesteś targetem tej pani (możliwe – bo sam czytam prawie wyłącznie fantastykę i s-f i literaturę branżową). Albo ta kobieta produkuje tak niestrawne dzieła, że te aż 3k egzemplarzy to i tak dużo.

    Z drugiej strony 3k jak na polskie realia to wcale nie jest zły wynik inna spraw że stawka za sprzedaną książkę 2 PLN z groszami.

    0
  21. Anna pisze:

    Nawet może i bym przeczytała jakąś książkę tej pani, ale po takiej autopromocji muszę niestety zrezygnować. Nie wykazała się autorka kulturą.

    0
    • Xzaara pisze:

      Całkowicie popieram. Kogoś kto wypowiada się w ten sposób żal nazywać 'pisarzem’.

      0
      • Doman pisze:

        Jakoś niedawno omawialiśmy sobie ze znajomymi różnych pisarzy, głównie fantastów, bo takie towarzystwo było i doszliśmy do wniosku, że poznanie pisarzy bardziej prywatnie generalnie szkodzi. Wyciągane były różne przykłady, choćby Sapkowski pijany do nieprzytomności na starych Polconach.

        0
        • 8 o'clock pisze:

          Pisarz pijany w sztok jakoś mnie, jako potencjalnego czytelnika, nie razi, gorzej z tym, co pisarz czy inny artysta wyczynia na trzeźwo. Nie interesują mnie książki o obsesjach czy depresjach warszawskich intelektualistek (depresjach na hamakach pod palmami, jak to ktoś wcześniej obrazowo określił), bo dla mnie to są książki o niczym. Pisarka należy do tych, co doradzają pełnienie misji i pogardę do „szkiełka księgowego”, przynajmniej dopóki tym szkiełkiem nie odniesie się z wielką uwagą do własnych wpływów finansowych (do których zresztą nie doliczyła stypendium na pisanie). No i mamy na FB i w Krytyce Politycznej próbkę tych depresji (książki już czytać nie muszę).

          0
  22. Pedro pisze:

    Idąc za postem z jednego forum

    16 miesięcy pracy odliczając, wolne, święta, niedziele, dzień Kupały a nawet wakacje zostaje 300 dni pisania na 300 stron.

    1 strona dziennie to faktycznie się narobiła ! Bidulka.

    0
    • Wojciech pisze:

      Praca nad książką to zdecydowanie więcej niż samo pisanie, choć zgodzę się, że tempo nie było zabójcze w tym przypadku.

      0
    • zipper pisze:

      Przeliczanie czasu pisania książki jakby to była praca przy układaniu kafelków (już wcześniej ktoś porównał pisarstwo z murarstwem…) to tylko kolejny dowód na upadek kulturalny.

      Bułhakow pisał Mistrza i Małgorzatę całe życie. Ten to dopiero leń śmierdzący!

      0
      • YuukiSaya pisze:

        Nie no, po drodzę parę innych rzeczy też napisał, chociaż jakby nie spalił wcześniejszych wersji, to pewnie szybciej by mu poszło. Ale za to wyszło mu dzieło życia.

        0
      • 8 o'clock pisze:

        Tylko to autorka sama wyliczyła swój czas i zarobek, nie kto inny. A jaki ten zarobek być powinien, przy uznaniu specjalistów? Pechowo urodziła się zbyt późno.
        3 tys. czytelników to bardzo wielu i okazała im czarną niewdzięczność swoim infantylnym wpisem.

        0
        • zipper pisze:

          Owszem, ale nie przeliczała dni na strony, bo to jest skrajna głupota dla każdego, ktokolwiek cokolwiek w swoim życiu pisał, choćby do szuflady.

          Jeszcze jedna rzecz, a propos nagród i nominacji. Dla przykładu żołnierz w Ameryce jak dostaje order jakiejś wyższej klasy, oznacza to dla niego miesięczny dodatek do emerytury, lepsze ubezpieczenie zdrowotne i tym podobne rzeczy.

          W Polsce nawet virtuti militari nie wiąże się z żadnymi większymi bonusami.

          Co to za nagroda, że nominowani nie dostają żadnych gratyfikacji, chociażby w postaci finansowania reklamy w księgarniach albo czegoś takiego?

          0
          • 8 o'clock pisze:

            Przeliczanie dni na strony to była średnia. Poza tym ona nie dostała żadnej nagrody, tylko była nominowana do nagrody. Nie wiem przez kogo, za co i co to za nagroda, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zainteresowani stworzyli jakiś fundusz na swoje coroczne nagrody. Wcześniejszy komentator Rafał Pawlak podał link do swojego bloga, gdzie jasno tłumaczył, że wydanie książki to jest ryzyko, a pisarz to jest pewnego rodzaju przedsiębiorca.

            0
          • FortArt pisze:

            Kto miałby im ten bonus wypłacać? Nike to nagroda prywatna. Fundatorzy nagrody dają 100 tys PLN zwycięzcy i sławę nominowanym. Tak sobie zdecydowali – ich kasa, ich zasady. Dokładnie takie same jak np przy rozdawaniu Nobli czy Oskarów.

            Jeśli uważasz, że nominowanym coś się należy to skrzyknij ludzi o podobnym zdaniu i wypłacaj nominowanym ile uważasz albo wręcz ufunduj własną nagrodę. Kto Ci broni?

            0
          • KasiaW pisze:

            Z artykułów wynika, że ta pani na swoje pisanie pobiera stypendia. Fakt, może one są raz na jakiś czas i tylko na rok, ale chciałabym żeby mi ktoś dał 2.5 tys na miesiąc za rozmyślanie nad tekstem na jedną stronę dziennie.

            A tutaj polecam wywiad – http://www.iwoman.pl/na-serio/reportaze-i-wywiady/kaja;malanowska;zrobila;doktorat;choc;nie;chciala;zostala;pisarka;bo;miala;depresje;nominowana;do;nagrody;nike;za;powiesc;o;milosnym;trojkacie;teraz;stawia;na;kryminaly,101,0,1389669.html

            Narzeka, że nie czytamy „ambitnych książek” ale sama teraz pisze kryminał. Może się chociaż finansowo odkuje ;) Chociaż po lekturze wywiadu czuję, że to nie tylko nie twórczość ale i osoba nie z mojej bajki.

            0
  23. FortArt pisze:

    Czytam dużo książek, a kupuję więcej niż czytam (zwłaszcza odkąd mam Kindla). Na półce i na czytniku w kolejce czeka ponad setka książek. Żadna z nich nie jest Kai Malanowskiej.

    Na mojej półce i w moim czytniku przegrywa konkurencję z innymi polskimi książkami. Przegrywa z innymi polskimi autorami i przegrywa z tłumaczeniami autorów zagranicznych. I to nie jest moja wina, że ona przegrywa z konkurencją. Nie będę za to przepraszał. To wyłącznie jej wina.

    Chcesz moje pieniądze? Napisz dobrą i interesującą książkę. Do dzieła Kaja!

    0
  24. Anka pisze:

    Pani Malanowska strzeliła sobie w stopę, obrażając mało kulturalnym wpisem rynek CZYTELNICZY, a tym samym potencjalnych czytelników, i tych którzy kupili (przeczytali) jej książkę. Ja osobiście zakwalifikowałam się do trzeciej grupy: osób, które po jej książkę nie sięgnęły, a potencjalnie też już nie sięgną, bo zwyczajnie nie widzę potrzeby dofinansowywania kogoś o zerowej kulturze.
    Nominacja do jakiejkolwiek nagrody nie jest dla mnie żadną wytyczną do kupienia czegokolwiek – istnieją miliony książek, które nagród czy nominacji nie dostały, a sprzedają i czytają się doskonale dlatego, że są zwyczajnie DOBRE. Jak coś jest dobre, to samo się obroni.
    Ponad rok temu przesiadłam się na Kindle, dzięki czemu odchudziłam swoje książkowe królestwo, oddając do biblioteki szkolnej i domu spokojnej starości 9/10 książek, zostawiając sobie na półkach tylko te wersje papierowe, które z powodów sentymentalnych (nagrody, dedykacje) czy innych (pojedyncze wydania, brak wznowień przy jednocześnie interesującej mnie tematyce) nie powinny nigdy z mojego domu wywędrować. Kupuję głównie ebooki, starając się upolować wyczekane tytuły głównie w promocjach, niekiedy czekając bardzo długo (vide nieszczęsny „Duch króla Leopolda”, na którego czekam od ponad roku). Jeśli kupuję wydanie papierowe, to tylko wtedy, kiedy jest ono wyjątkowe i pod jakimś względem przewyższa ebooka (grafiki, zdjęcia) lub jest tylko w wersji papierowej, a jest na tyle wyjątkowe, że CHCĘ je mieć na PÓŁCE (np. „Korczak. Próba biografii” pani J.Olczak-Ronikier, którą niezwykle cenię).
    Pani Malanowska swoim wulgarnym wpisem dowiodła, że w ebookach nie muszę czekać na jej promocję, a już na pewno, że nie zasługuje na wersję papierową.

    0
  25. dudejla pisze:

    Nie ukrywam, że kiedy po raz pierwszy natchnęłam się na komentarz Pani Malanowskiej pozostawił on u mnie pewien niesmak. Po pierwsze czytelnik w minimalnym stopniu zorientowany na polskie czytelnictwo nawet na pierwszy rzut oka dostrzega pewne jego problemy, tym bardziej sytuację doskonale powinna znać osoba predysponująca do rangi „pisarza/pisarki”. Po drugie umowa, jak mniemam, była jasno skonstruowana tym samym Pani Malanowska w swoich pretensjach nie zwraca się do wydawcy jako takiego a raczej do czytelników – niewdzięczników: jakże oni śmieli nie kupić jej wybitnego dzieła? Nie kwestionuje tu zasadności dyskusji jako takiej na temat finansowania literatury, razi mnie sposób w jaki to wszystko zostało napisane. I po trzecie argument, że owo sporne „dzieło” nominowane było do dwóch nagród . . . ręce mi opadają . . . Każdy kto czyta w ogóle, kupuje książki i od czasu do czasu zastanawia się po jaką publikacje sięgnąć wie doskonale, że to, co jest napisane na tyłach okładek, stronach wydawców, czy to z okazji jakich konkursów dany tytuł się pojawia nijak się ma do jego rzeczywistej wartości. Tego typu argument jest dla mnie równoznaczny z „nie, bo nie” albo ” Czemu? Bo tak!”.

    0
  26. milo pisze:

    hmmm przecztalem fragment ksiazki p. Malanowskiej http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/ksiazki/1533581,1,fragment-ksiazki-patrz-na-mnie-klaro.read i WSZYSTKO JASNE. Ja sie dziwie, ze zarobila az tyle.

    0
    • nevamarja pisze:

      Rety. Przy całej mojej dobrej woli czyta się to fatalnie. Teraz naprawdę dziewczynie współczuję.

      0
  27. olo pisze:

    Jak to pani Malanowska nie zarobiła na książce? Zarobiła ponad 6 tysięcy. Czy więcej wydała na prąd i papier? Nie sądzę. A to, ile zarobiła, zalezy już tylko od tego, ilu znalazła chętnych na czytanie swoich dzieł. Co do nagród Nike – myślę, że pisarze powinni przestać przywiązywać się do nagród literackich, chyba że piszą dla nagród. Tak to u nas już jest, że nagrody otrzymuje się zarówno za sprawne opowiedzenie jakiejś historii, ale częściej za literacki bełkot. Ale ja się pisarzom nie dziwię, jeśli widzą, że nagrody zdobywa Masłowska, to równie dobrze każdy, kogo naturalną reakcją na cokolwiek w życiu jest gów..o i pierd..lę ma prawo oczekiwać życiowego sukcesu w tej dziedzinie.

    0
  28. marcepolo pisze:

    Widzę, że neoliberalne pierdololo święci triumfy również wśród gawiedzi czytelniczej. Zrównywanie książki, czy innego wytworu kultury, z towarem, a twórcy z producentem prowadzi niechybnie do wniosku, że najbardziej wartościowa literatura to literatura najlepiej sprzedająca się. Po epoce przywoływanych tutaj zresztą wielkich mistrzów jak Gombrowicz, Mrożek i Lem, mielibyśmy więc teraz epokę wielkich polskich pisarzy spod znaku Grocholi, Wiśniewskiego i Rusin. Czują Państwo, że coś z tym równaniem jest nie tak?

    0
    • asymon pisze:

      Tym bardziej, że Gombrowicz czy Mrożek też rentierami dzięki swej twórczości nie zostali. O czym może świadczyć np. fakt wydania „Kronosa”.

      0
    • Ferro pisze:

      Pełna zgoda. Książki co prawda i ja nie czytałam, ale sądząc po felietonach autorki, to pewnie warta uwagi lektura.

      0
    • Rafał Pawlak pisze:

      Po co od razu iść w skrajności. Jeśli ktoś chce pisać dla sztuki, droga wolna, ale niech liczy się z konsekwencjami finansowymi. Zresztą pod publikę też nie jest łatwo pisać.

      Czy niemożliwe jest stworzenie wartościowej książki, która się sprzeda?

      Idąc dalej. Czym jest wartość w książce? Dla mnie jest to wszystko to, co ja sam z niej wyciągnę. Żadna książka nie zmieniła mojego życia, ale zmieniła je wypadkowa wielu różnych lektur. Dlaczego mam liczyć, że ktoś za mnie oceni które książki są wartościowe i będzie je dotował (z państwowych – patrz „moich” pieniędzy).

      0
  29. Franek pisze:

    Trzy dni temu dostałem rozliczenie za sprzedaż lizaków: tysiąc sto złotych. Razem z pieniędzmi, które przyszły pół roku wcześniej, wyszło mniej więcej siedem tysięcy w skali rocznej. Myślałem, że się popłaczę. Napisałam na ŚC „6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na ŚC, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę produkcję lizaków, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I coś tam tego… pozdrawiam rynek cukierniczy”.

    Zdawałem sobie sprawę, że bluzgając i pozdrawiając rynek cukierniczy, wywołam awanturę, i to bynajmniej nie z powodu nieparlamentarnego języka, jakim się posłużyłem. Rozmowa o pieniądzach, a zwłaszcza narzekanie cukierników na ich brak, nieodmiennie wzbudza skrajną agresję. Pod udostępnionym wpisem rozgorzała dyskusja. Jeden z internautów informował usłużnie, że moje lizaki to „wyrzyg”. Inny wyjaśniał, że gdybym robił lepsze lizaki, to zarobiłbym przyzwoicie.

    Dziękuję za inspirujące rady i lekcję dobrego wychowania. Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego cukiernik nie powinien narzekać na niskie zarobki?

    Oczywiście, nie potrafię obiektywnie ocenić własnej produkcji. Być może moje lizaki są istotnie niedobre, trudne do lizania, ranią język i są przeznaczone dla specyficznego odbiorcy. Prawda jednak wygląda tak, że ostatni z nich miała dobre recenzje wszystkich dzieci w moim bloku. A to oznacza, że w niemal czterdziestomilionowym państwie polecane przez specjalistów (a kto jest lepszym specjalistą jak nie dzieci) lizaki miało ochotę kupić tylko trzy tysiące osób.

    Według sondaży Cukierni Narodowej 61% obywateli nie wylizało w ostatnim roku ani jednego lizaka, a tylko 11% wylizało ich więcej niż 7. Polakom wystarczają czipsy i cola. Zwyczaj lizania zanika w naszym kraju, lizak przestaje być potrzebny. Tymczasem rząd nie wydaje się zaniepokojony tą sytuacją. Stoi na stanowisku, iż lizaki są jedynie towarem, który powinien podlegać tym samym mechanizmom ekonomicznym co książki i obrazy.

    ZGROZA.

    Szanowni Państwo! Franek Cukiernik, zapamiętajcie to nazwisko, piecze najlepszy z polskich serników. Hit, bestseller, w pięćdziesięciu krajach w przyszłości sprzedawany. Do swojego menu wprowadzi go nawet Adriano Zumbo. Żadnych wyrzygów, zapachu wanilii i grudek sera w nim nie znajdziecie. Niezapomniany smak, rozkosznie pobudzający kubki smakowe. Zaskakująca nuta zapachowa. Dawno zapomniana dziewiętnastowieczna receptura znaleziona u babci na strychu, jest gwarantem niezapomnianych doznań podczas jedzenia. Odświeżające antidotum na sztampę i komercję. Już tej jesieni w cukierniach. Nie przegap!

    0
    • krokodyl1220 pisze:

      Analogie dobre, warsztat przyzwoity, rażą trochę błędy w znacznikach.

      7/10 za wysiłek

      ;)

      0
    • Franek pisze:

      Błędy w znacznikach poprawione (dzięki uprzejmości Pana Roberta, bo samodzielnie nie zdążyłem w przewidzianym do edycji czasie). Dołożę starań, żeby następnym razem tekst był od razu przyzwoicie sformatowany.

      0
    • Arek pisze:

      Pędzę lecę do cukierni… Ja jako programista i właściciel firmy chciałbym powiedzieć że w zeszłym miesiącu moje oprogramowanie znalazło tylko 2 nabywców (słownie: dwie firmy), a przecież według Forbes’a w Polsce jest prawie 2 miliony firm. Jak one śmią nie kupować moich programów? Że o reszcie świata już nie wspomnę…

      0
    • 8 o'clock pisze:

      Życzę Ci wielu lizaków, serników i tych czekoladowych biedronek ze szpinakiem, a żeby ta niemiła sytuacja nie wpłynęła na Twoje poczucie wartości, to Państwo powinno odkupywać od Ciebie niesprzedany (klientom o niskiej kulturze kulinarnej) towar.

      0
    • mruk pisze:

      @Franek
      Zabawny komentarz, uśmiałem się do łez. Uwypukla absurd histerycznej reakcji pani pisarki – tu zgadzam się z innymi wypowiedziami: taki wpis na FB (czy gdziekolwiek) to strzał w stopę. Co się zaś tyczy meritum, zgoda, ksiażka po „wyprodukowaniu”, gdy trafia do księgarń, podlega tym samym prawom rynku, jakim podlega lizak i każdy inny towar. Zysk jest proporcjonalny do wielkości sprzedaży, ceny itd. Jednak nie zgadzam się ze stawieniem znaku równości między lizakiem a książką w sensie, w którym zysk wskazuje jednoznacznie na wartość. Byłoby to grube nadużycie. Lizak, jeśli jest dobry, ma dobrą reklamę i dystrubucję, to raczej dobrze się sprzedaje. Książka może być dobra, mieć dobrą reklamę, dystrybucję i się nie sprzedawać (tutaj akurat pierwszy warunek nie jest spełniony – sama dystrybucja, reklama w wypadku książek nie wystaracza, w oceny „ekspertów” krytyków nikt nie wierzy, widocznie panowie swoimi dotychczasowymi ocenami sami się zdewaluowali). Wartość książki nie opiera się na wysokości sprzedaży – a w każdym razie nie opiera się tylko na tym. Ta wartość nie jest wymierna, nie jest przeliczalna na kasę. Więc nie zapędzajmy się w tych rynkowych porównaniach.

      0
  30. Winetoo pisze:

    Witam!

    Jakby szewc półtora roku robił jedną parę zwykłych butów to też by nie zarobił na życie. Rozumiem pracę twórczą wena przychodzi kiedy chce i nie każdy potrafi napisać powieść przez kilka dni albo nawet jeden jak Coelho, ale nijak nie mogę pojąc postawy bierności. Czekam miesiąc na wenę i siedzę w domu nic nie robię bo ja przecież PISZĘ. Tej Pani coś się mocno pomyliło albo zgubiła swojego mecenasa który będzie jej płacił za nic nie robienie. Jakby ta pani zatrudniła się gdziekolwiek na trzy czwarte etatu to od razu rachunek wyglądałby lepiej. Bo te 6800 byłoby za 16 miesięcy tylko za 4. Mimo że sam jestem twórcą (fotografia) to nie oczekuję od Państwa ani od klientów że się ze swojej twórczości utrzymam. Na chleb zarabiam normalnie pracując na etacie (albo robiąc komerchę) a tworzę bo lubię. I tego wszystkim twórcom życzę!

    0
  31. krzyszp pisze:

    Ta Pani jakaś dziwna jest ;)
    2,26PLN za sprzedany egzemplarz… Ja bym nigdy się nie zgodził na takie tantiemy, wolałbym do szuflady pisać (zakładając, że w ogóle bym się tym zajmował)…
    3000 sprzedanych egzemplarzy sugeruje, że albo marketing „leżał”, albo po prostu nikt nie chciał tego czytać (z wyjątkiem tych 3000). Publiczne narzekanie na zarobek według mnie jest po prostu żenujące – ta Pani powinna po prostu iść do „zwykłej” pracy skoro uważa, że zarabia za mało i/lub nie może się przebić…

    0
    • yacoob pisze:

      „Kupione” nie oznacza „przeczytane”.
      I vice versja ;) – i na to, jak najbardziej, twórcy narzekać moga.

      0
  32. pasożyt społeczny pisze:

    Cała prawda o nagrodzie NIKE. Kto się z nią pokazuje tego ja nie szanuję.

    0
  33. Sophia pisze:

    Nie byłam pewna czy coś tu pisać czy nie, ale nasunęło mi się kilka myśli i stwierdziłam, że się nimi podzielę. Nie chodzi tu może nawet bezpośrednio o wpis pani Mai, który jeśli chodzi o formę był w ogóle totalną porażką, ale ogólnie o rynek wydawniczy oraz porównywanie pisania książek do innych zajęć.

    Zgadzam się z tym, że nie można tak łatwo porównywać tworzenia książek do wytwarzania zwykłych fizycznych produktów (jogurtów, butów czy czegokolwiek innego), ale jeśli chodzi o zarobki to w każdej branży występuje ta sama zasada – żeby na czymś zarobić to trzeba oferować produkty/usługi, na które jest popyt. Nie ma znaczenia jakie coś jest wartościowe i jakie cudowne przesłania za sobą niesie – jeżeli nie znajdzie się na to odbiorców to pieniędzy z tego nie będzie, niezależnie od tego czy jest to piosenka, film, krzesło, konserwa czy książka. Można mieć niesamowity talent czy wytwarzać piękne produkty, ale jeżeli nie znajdzie się sposobu na sprzedanie ich to nie będzie się w stanie z tego utrzymać. Autor ma podobne dylematy jak na przykład wiele osób, które zastanawiają się czy lepiej na przykład zatrudnić się w dużej firmie i pozwolić, żeby ona zarabiała na mojej pract, ale nie martwić się np. o pozyskiwanie klientów czy otworzyć własną firmę/zostać freelancerem i pracować na własny rachunek, ale mieć świadomość, że się nie jest wykorzystywanym. W zależności od branży, perspektyw, charakteru ludzie podejmują różne decyzje. I podobnie jest u autorów. Oczywiście jest to dosyć specyficzna branża i działa trochę inaczej niż inne, no ale jeżeli mówimy o zarabianiu pieniędzy i utrzymywaniu się z tego to moim zdaniem trzeba to czasami potraktować jak każdą inną sytuację biznesową. Oczywiście wszyscy wiemy, że umowy dla autorów są z reguły złodziejskie, że sytuacja na rynku jest generalnie trudna, ale branża wydawnicza nie jest jedyną, która chce się nachapać kosztem pracy innych. W każdej branży trzeba się liczyć z tym, że jak się jest tą słabszą stroną umowy to ktoś na tobie zarobi albo będzie wręcz uprawiał wyzysk. W każdej lepszej firmie szeregowi pracownicy zasuwają od rana do świtu, a śmietankę spija tylko właściciel/zarząd itp.

    Wracając do kwestii, że pisanie czy tworzenie książek to nie to samo co produkowanie skarpetek, może i tak. Ale z drugiej strony niewiele osób ma pracę taką, że przychodzi, robi od A do Z, po paru godzinach się zwija, idzie do domu i o pracy już nie musi myśleć. A ci co mają taką pracę to niestety nie zarabiają za dużo. Każdy szeroko pojęty pracownik umysłowy czy przedsiębiorca cały czas musi coś robić, wymyślać, kombinować, a bezpośredniego zysku mu to nie musi przynosić, zwłaszcza jak pracuje dla kogoś. I czy jego praca jest mniej warta tylko dlatego, że na końcu mu nie wychodzi powieść czy obraz a na przykład projekt zabudowy łazienki? Nie sądzę. Dobra kulturowe są bardzo ważne i o kulturę jak najbardziej trzeba dbać, ale jeżeli chcemy na dobrach kulturalnych zarabiać to niestety tworząc ambitne i wspaniałe dzieła, którymi nikt się nie interesuje się to nie uda. A mało to było artystów co to głodem przymierali i być może dopiero po śmierci ktoś ich docenił? Albo nawet nigdy… Z artystami wszelkiej maści zawsze był ten sam problem i niestety wielu z nich nigdy nie udaje się utrzymać z tworzenia. I ja naprawdę współczuję dzisiejszym autorom, bo przyszło im w ciężkich czasach tworzyć, ale powiem Wam, że czasami wkurza mnie takie gloryfikowanie tego zajęcia i podejście, że „ja jestem artystą i w związku z tym wszyscy mi muszą pomagać, a jak tworzę jedną książkę przez 10 lat to cały czas powinienem dostawiać pieniądze na godne życie w tym czasie, bo przecież tworzę kulturę…” Kolejna brutalna prawda jest taka, że za sam proces myślowy nikt nikomu nie zapłaci, i o ile w przypadku książek ten proces myślowy może być oczywiście dłuższy niż w przypadku zwykłych „nie-kulturowych” projektów (na przykład raczej nie zleciłabym nikomu zaprojektowania ogrodu gdyby mi powiedział, że potrzebuje na to 12 miesięcy) to tak naprawdę liczy się efekt końcowy w postaci książki i dopiero za to ludzie płacą, a niestety nie patrzą na to ile czasu ktoś nad tą książką spędził.

    Chciałabym poruszyć też kwestię nagród, bo autorska pisała o nich jakby w ogóle żyła w innym świecie. Od kiedy to nagrody (jakiekolwiek) są czy powinny być gwarantem zarobków albo miernikiem tego, że coś jest wartościowe i „należy” to czytać/oglądać itp. Sorry, ale dla mnie nagrody wszelkiej maści to zawsze jest subiektywna opinia osób, które akurat tę nagrodę z jakichś względów przyznawały. I jeżeli tematyka/styl/rodzaj książki czy na przykład filmu mi nie odpowiada to nawet jeżeli jakieś dzieło dostanie milion nagród to nie sprawi to, że nagle zdecyduję się po nie sięgnąć. Jeżeli nie lubię na przykład fantastyki (co akurat jest prawdą w moim przypadku) to nie będę czytać książek z tego gatunku tylko dlatego, że dostały jakieś nagrody i gdzieś zostały docenione. Owszem, czasem się zdarzy, że zainteresuję się jakąś książką czy filmem, bo usłyszę o niej przy okazji takich czy innych nagród, ale i tak przeczytam/obejrzę tylko i wyłącznie jeżeli stwierdzę, że jest to interesująca mnie tematyka, a po prostu wcześniej o danym tworze nie słyszałam, ale nie dlatego, że akurat 100 osób uznało to za wspaniałe dzieło stuki :D A z drugiej strony z kolei to mało chłamu dostaje różnego rodzaju nagrody czy to filmowe czy muzyczne? Przecież większość różnego rodzaju nagród to nic innego jak konkursy popularności, a nie rzeczywiste nagradzanie najbardziej wartościowych dzieł.

    Matko, ale się rozpisałam. A chodziło mi w sumie tylko o to, że niestety zarobić można tylko na tym, za co inni chcą płacić :D Brutalne, ale prawdziwe i w sumie oczywiste. Na szczęście żyjemy w wolnym kraju i nikt mnie nie może zmusić do kupowania czegoś czego nie potrzebuję, co mi się nie podoba itp. Z książkami nie jest inaczej. Pisanie i tworzenie wielkich ambitnych dzieł dla elit może jest gratyfikujące i sprawia satysfakcję, ale wyżyć się z tego niestety nie da, a przynajmniej nie zawsze. I każdy kto próbuje swoich sił jako pisarz (zwłaszcza w dzisiejszych czasach, które wiadomo są dużo gorsze niż jeszcze nawet 10-15 lat temu) musi się z tym liczyć. No i artyści tak jak mieli tak mają przesr….. :D

    0
  34. K@ptus pisze:

    Język frustracji jaki używa Pani pisarka na FB pozostawię bez komentarza.
    Natomiast nie rozumiem jednej kwestii, myślałem że za wydanie dzieła dostaje się pieniądze tak długo dopóki utwór się sprzedaje, czyli wiele wiele lat, a czasami autor jest doceniany dopiero po latach.
    Chyba, że wydawcy nie chcą dalej sprzedawać danej pozycji (bo np. termin umowy stracił ważność), wówczas ok. można podliczyć.
    Pani pisarka wystawiła sobie najlepsze referencje.

    0
  35. Piotrek pisze:

    Rynek wydawniczy w Polsce jest niezbyt łaskawy dla autorów i nie ma co się dziwić frustracji.
    Książkę mam w obserwowanych od jakiegoś czasu i chętnie po nią sięgnę, gdy tylko pojawi się w interesującej mnie cenie. Dziwne,że księgarnie nie podłapały tematu i nie wykorzystują momentu do zrobienia jakiejś promocji.

    0
  36. bastad pisze:

    Poza tym buraczanym wpisem na fb i po przeczytaniu (podlinkowanego w komentarzach) wywiadu, w którym ciągle mówi o pieniądzach, na które tak liczy i wręcz są one jej marzeniem (a nie żadne uznanie, sława, miejsce wśród gwiazd autorskich, jakieś artystyczne spełnienie itp.), dochodzę do wniosku, że to tylko promowane przez Michnikowszczyznę beztalencie, które teraz tupię nóżką bo nie udało się jej nachapać, na co tak bardzo liczyła

    0
  37. Wygląda na to, że najlepiej jest wyemigrować do Szwecji:

    http://wyborcza.pl/piatekekstra/1,136816,15621261,Pisarska_lista_plac__czyli_ile_zarabiaja_pisarze_i.html#BoxSlotII3img

    A tutaj dość zaskakująca informacja:

    http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/1,107881,15561783,_10_procent_pisarzy_w_Niemczech_zyje_ze_swojej_tworczosci_.html?as=1

    Tylko 10% pisarzy w Niemczech potrafi się utrzymać z pisania, a przecież mają lepszą sytuację, w porównaniu do Polski, gdy weźmiemy pod uwagę czytelnictwo.

    (swoją drogą jestem ciekawy jak jest w Czechach skoro Czesi czytają dużo więcej niż Polacy)

    0
  38. bolek pisze:

    Komentarze mnie nie zawiodły. W naszym kraju gdy ktoś ma odwagę upomnieć się o swoje od razu wyzywany jest od nierobów, leni i marzycieli.

    W innym, bardziej rozwiniętym wpisie autorka tłumaczy, że literatura ma wartość samą w sobie i jeśli nie będziemy jej wspierać (np. przez finansowanie spotkań z pisarzami w małych miejscowościach) to padnie i będziemy skazani na „Miłośc nad rozlewiskiem” i inne szmiry.

    0
    • bastard pisze:

      Jakie „swoje”!?
      Chcesz to sobie wspieraj kogo chcesz, ale od mojego portfela wara!

      0
    • 8 o'clock pisze:

      Starałam się wzbudzić w sobie współczucie dla bohaterki (co winna bezstresowemu wychowaniu), ale nie, jednak jej nie współczuje i mi jej nie jest żal. Dorosła kobieta, podobno inteligentna, przeżyła rozczarowanie, że czytelnicy nie rzucili się tłumnie do księgarń kupować jej książki, co oznacza, że jednak jej nowy pomysł na życie – pisarstwo – nie będzie jej źródłem utrzymania. W związku z tym życzy sobie, żeby utrzymywało ją „państwo”. Żeby „państwo” wyrywało mi pieniądze na rozczarowane malanowskie, których czytać ani kupować nie chcę (a których będzie coraz więcej), przez co nie kupię książek, które kupić chcę.

      0

Skomentuj Rafał Pawlak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.