Spędziłem wczoraj kilka godzin na konferencji „Książka elektroniczna – przyszłość czy codzienność” podczas Warszawskich Targów Książki. Tu moja relacja z dwóch wystąpień oraz panelu dyskusyjnego, gdzie też miałem przyjemność zasiąść.
Perspektywa użytkownika
Zacznę od wystąpienia Jana Rychtera, który opowiadał, jak wygląda jego podejście do e-booków.
- DRM traktuje on jako wypożyczenie. Skoro kupuje się de facto licencję na odczytanie treści, to trzeba się liczyć z tym, że za jakiś czas nie będzie można jej odczytać. Dlatego cenę książki w DRM trzeba traktować jako cenę jej wypożyczenia.
- W związku z popularnością kupuje wyłącznie książki anglojęzyczne, np. w O’Reilly. Postanowił jednak zrobić test – kupić książkę w polskiej księgarni Woblink. Wyszło mu to, co opisał jako „łatwe kupowanie książek w 16 prostych krokach”. Dodatkowo, kiedy pozycję już kupił i za nią zapłacił, dostał komunikat, że „książka pojawi się do 48h” (choć z tego co zrozumiałem pojawiła się szybko).
- Jeszcze odnośnie polskich aplikacji, zobaczyliśmy porównanie tego, jak książki wyglądają na iPadzie w dwóch aplikacjach polskich oraz w Kindle for iPad oraz iBooks. Te drugie od razu wyglądają ładnie i czytelnie. Te pierwsze nie wyglądają.
- Rychter ma iPada, a zamawia teraz Kindle. I są to dwa najpopularniejsze na świecie urządzenia do czytania, na których nie działa Adobe DRM. Czytniki z obsługą ADE to zaledwie 22% rynku.
- Refleksje na temat samodzielnego wydawania książek – chciałby dać PDF i numer konta bankowego i w zamian dostawać już przelew :-) Ideałem jest lulu.com, gdzie można wydać i książkę papierową i e-booka.
- Tu akurat padł głos z sali, że istnieją w Polsce takie serwisy jak Wyczerpane.pl, nie ma jednak pełnej platformy do self-publishingu, który to temat był zresztą nieobecny.
Na końcu pięć rad dla wydawców:
- Książki nie mogą mieć DRM
- Formaty otwarte, jak PDF i EPUB, które będzie można otworzyć za 10 lat
- Maksymalne ułatwienie procesu zakupów
- Dostosowanie do popularnych platform, zamiast budowanie własnej
- Niech powstanie polskie lulu.com
Perspektywa wydawcy
Przedstawiciele wydawnictw WAB, Czarna Owca oraz Świat Książek opowiadali o własnym podejściu do e-booków.
- Zaczęło się od pytania, kto jest na sali. Wyszło, że większość (przynajmniej na pierwszym planie) stanowią inni wydawcy, dlatego prowadzący Pan pozwolił sobie na odrobinę szczerości. Przyznał się więc, że zastanawiali się, czy w to wchodzić, bo – czy w ogóle warto, bo jesteśmy przecież wydawcami książek. A może po prostu zablokować licencyjnie możliwość wydawania e-booków?
- Z punktu widzenia wydawcy, przy e-bookach najważniejsze są dwie rzeczy: prawa oraz przygotowanie książki.
- Nabycie praw od autorów jest konieczne, jeśli dotąd były tylko na papier. Ponieważ nie wiadomo, co będzie z e-bookami, próbuje się nabywać te prawa bez zaliczek dla autorów. Jednak z drugiej strony licencje na ebooki autorów zagranicznych potrafią kosztować do 50% ceny książki
- Przygotowanie książek wydawcy robią różnie. Niektórzy sami przygotowują EPUB, inni mają tylko PDF i liczą na to, że zrobi to za nich dystrybutor.
- Pan z wydawnictwa WAB parokrotnie narzekał na to, że przecież przygotowanie książki jest czasochłonne i drogie.
- Polityka cenowa – założenie było takie, że cena detaliczna musi być nieznacznie mniejsza od papieru, np. o 5 złotych, albo o 10%.
- Jednak w efekcie wyższe ceny ebooków wyszły z tego, że sklepy internetowe sprzedają papier taniej i np. w Merlinie książki były tańsze niż e-booki w Empiku.
- A jednocześnie eksperyment – jedno z wydawnictw obniżyło znacznie ceny na pewien czas: wbili się na top10 e-booków w Empiku i jednocześnie przez chwilę sprzedaż ebooków była wyższa niż papieru!
- Ale dlaczego e-booki nie są znacznie tańsze? Tu wracał temat kosztów przygotowania oraz wyższych stawek VAT.
- Bardzo ciekawe spostrzeżenie na temat DRM. Opinia kancelarii prawnej, którą dostało jedno z wydawnictw – wydawca jest zobowiązany chronić prawa autora, czyli dochować najwyższej staranności, co oznacza stosowanie najlepszych rozwiązań na rynku, co oznacza DRM.
- Kto inny powiedział – nie miejcie do nas pretensji o DRM, bo technologia to wybór dystrybutora. Wtedy pytanie z sali:
– „a czy sprzedawalibyście państwo książki bez DRM?”
– „Nie”.
Pytania z sali:
- O DRM i licencjonowanie książek.
- Nie zgadzają się z opinią, że licencja na treść oznacza tyle co jej wypożyczenie – co więcej, nie widzą w tym problemu: my nie sprzedajemy egzemplarzy książek – drukarnia papierowa sprzedaje.
- Pewna pani z sali zaczęła polemizować z pytającą, twierdząc w końcu, że Problem mentalnościowy jest po stronie odbiorcy… Bo egzemplarz (książki) ludzie traktują jako bardziej wartościowy nośnik. Pani wyraźnie nie rozumiała, że ludzie chcą mieć egzemplarz pliku – a nie tylko licencję.
- O możliwość wypożyczania e-booków i obsługę bibliotek. Prezentujący wyraźnie zaskoczeni, w końcu stwierdzili, że nie myślą jeszcze o tym, może za rok.
- O obecność polskich książek w Google Books. Też o tym nie myślą, a przeszkodą jest to, że Google rzekomo chce aby darmowe fragmenty sięgały 20% zawartości, a w umowach z autorami jest 5-10%.
Panel dyskusyjny
Panel dyskusyjny, w którym też wziąłem udział (i miałem całe dwie wypowiedzi) był o tyle interesujący, że pokazał kilka punktów widzenia – wydawców, czytelników, dystrybutorów, ale też popularyzatorów książki czy osób zajmujących się całym rynkiem wydawniczym.
Było sporo o dostępności książek w Polsce. Dr Marek Troszyński, który na salę przyszedł z Kindlem, stwierdził, że kupuje książki tylko po angielsku, a po polsku czyta wyłącznie… prace magisterskie swoich studentów. Ja pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że dla polskich użytkowników Kindle najważniejszą księgarnią jest obecnie… chomikuj.pl, więc od wydawców zależy czy taki rynek zauważą, czy będą go ignorowali. W tym kontekście dwukrotnie pojawił się też temat firm, które nie stosują DRM, a ich sprzedaż wzrosła pomimo piractwa, choćby O’Reilly. Padło stwierdzenie, że w Stanach jest bardzo wysoki poziom piractwa – ale jednocześnie w Stanach sprzedaż e-booków wyprzedza już książki w formacie paperback…
Jako bardzo skuteczna alternatywa dla DRM został przedstawiony pomysł znakowania e-booków, tak aby można było w przypadku „wycieku” zidentyfikować, kto go kupił, lub że ktoś używa egzemplarzy, które nie są jego własnością. Choć nawet jeśli się to uda – są głosy za tym, żeby jednak edukować i zwracać uwagę użytkownikom, niekoniecznie robić to co przemysł muzyczny, gdzie walka z piractwem i zabezpieczenia płyt zupełnie się nie udały.
Cały panel odebrałem optymistycznie jako świadectwo tego, że na rynku dzieje się wiele, raczej w dobrym kierunku i w ciągu najbliższego roku może być jeszcze ciekawiej.
Próba zestawienia
Najważniejsza na tej konferencji była dla mnie próba zrozumienia sposobu postępowania polskich wydawców.
- Na temat e-booków jest różna świadomość i wobec tego różne podejście. Niektórzy zakładają, że wszystko załatwią dystrybutorzy, nie zauważając, że w efekcie stają się zakładnikami dystrybutorów, którzy są dla nich „wydawcami cyfrowymi”.
- Co do DRM Adobe – coraz większe zrozumienie, dlaczego jest to złe. Jednak co do innych sposobów zabezpieczeń, postawa „chcieliby, ale boją się”.
- Szukanie wymówek – z DRM nie zrezygnujemy, bo prawnicy. E-booków nie publikujemy, bo przygotowanie jest drogie. No i ci odbiorcy, którzy ich nie rozumieją…
- Przy tym wszystkim zauważyłem właściwie brak zainteresowania samymi czytelnikami i tym, w jaki sposób korzystają oni z książek elektronicznych. Tak jakby domyślne było założenie, że e-booka czyta się tak jak papier. A przecież to zupełnie co innego. I format i czas czytania i urządzenie. Nie bez przyczyny w tytule artykułu dałem „użytkownik”, a nie „czytelnik”. Odniosłem wrażenie, że niektóre z osób wypowiadających się, po prostu… nie czytają na co dzień książek elektronicznych i stąd ten brak zrozumienia dla potrzeb użytkowników, które były w prezentacji Jana Rychtera.
- Na temat e-książek wielu z uczestników rynku patrzy wyłącznie ze swojej perspektywy (i własnych interesów), zamiast starać się go zrozumieć jako całość i wtedy dopiero zająć pozycję.
Inne relacje:
- II dzień konferencji w serwisie Votum Separatum (załapałem się na jedno ze zdjęć :)
- Relacja z panelu w portalu Ksiazka.net.pl
- Kanał #2wtk na Twitterze
W kolejnym artykule napiszę jeszcze o czytnikach, jakie miałem okazję obejrzeć podczas Targów.
jasno widać, że wydawcy książek nie dorośli do web-klienta- tym bardziej odbije się to im czkawką, gdy 50% czytelników będzie miało e-czytnik a ich książka będzie dostępna na chomikuj bądź jakimkolwiek innym poratlu
Dzięki za podsumowanie. Naprawdę super robota – cały ten blog. Czy orientujesz się może, który z tych filmów zawiera prezentację Google Books? Jeden dwugodzinny obejrzałem, ale wszystkich chyba nie dam rady :)
Hmm, a gdzie są te filmy? Google Books było ostatnią prezentacją pierwszego dnia.
no tak, linka nie wkleiłem http://pl.justin.tv/elibpl/videos?page=1
O Google Book jest ten film: http://pl.justin.tv/elibpl/b/285710551
Niestety mi jakoś nie chce działać.
Dziękuję za link :)
Pozdrawiam
Aga Żak
Faktycznie, głos na tym filmie nie działa. Ale bardzo dziękuję za odpowiedź, dzięki niej trafiłem na Waszego bloga. Pozdrawiam!
Moje wnioski z konferencji:
– nasz szybkim rozwoju rynku ebook zależy tylko użytkownikom
– wydawcy traktują ebooki jak intruza który chce zabrać im rynek
– właściwa strategia to przeczekanie (może ta moda minie)
– decyzje podejmuje pokolenie które nie rozumie świata cyfrowego
– brak wizjonera z zasobami na miarę Jeffa Bezosa
Robert, właśnie przeczytałem u Agnieszki o czytniku iRiver Story HD. Jakbyś miał więcej informacji na jego temat, tudzież doświadczenia z nim, fajnie byłoby poczytać porównanie z Kindle :) Zastanawiam się nad kupnem drugiego Kindle (tym razem na prezent), ale iRiver zaciekawił mnie bardzo…
Niestety iRiverów nie oglądałem. :(
Iriver Story HD jeszcze nie wyszedł. Premiera ma być niedługo(ale nie wiadomo kiedy), ale może to oznaczać że będzie w Polsce za pół roku, a może za rok. Natomiast Irivera Story można obejrześ w Saturnach, MP3store etc. Sporo informacji jest na forum.mp3store.pl. W empiku jest za 500zł(normalnie kosztuje około 800zł).
Fajne forum, dzięki!
Właśnie zauważyłam, że na empiku pojawił się Iriver story HD – trochę dziwne, bo na Iriver Global nie ma jeszcze informacji o premierze.
no ja tak zrozumiałem informacje z targów, że HD jest już w przedsprzedaży… Ale musiałbym się nim pobawić, czy jest konkurencyjny w stosunku do Kindle (bo zdjęć na czytniku nie oglądam, więc HD w nazwie nie zwala mnie z nóg)…
Ja już czekam na Kindle(pieniądze lecą z mojej karty do Amazona) – więc traktuję ten czytnik jako ciekawostkę. Nie wiadomo jak będzie z „używalnością” tego czytnika, ale wrażenia wizualne są straszne jak dla mnie. Zupełnie nie podoba mi się jego design, a ten tył jest po prostu straszny. Jakość ekranu zachęca – szczególnie jeśli ktoś tak jak ja lubi czytać małe literki.
No OK, Kindle nie wygląda jak pięknie wydana książka :) Ale powinnaś sobie dokupić jakąś okładkę (choćby dla ochrony w podróży), np. http://www.amazon.co.uk/gp/product/B003ZUXVSK/ref=oss_product (była na tej stronie opisywana), wrażenia wizualne będą lepsze, a tył czytnika niewidoczny :)
Nie zrozumiałeś mnie – Kindle mi się podoba wizualnie, a Irivery są brzydkie(a Story HD wybitnie).
świetny wpis! szkoda że nie było relacji video…
Hehe. Polski Amazon-Chomikzon. Ot, cała racja.
DRM to chora sprawa – utrudnia życie legalnego użytkownika (niemożność drukowania, ograniczenia sprzętowe, niewolna licencja…), a nie stanowi ŻADNEJ przeszkody dla 'pirata’. Bzdurna polityka wydawców zniechęca ludzi do e-booków, a tych, którzy zdecydują się na zakup zmusza do 'nielegalnych’ działań (gdy. np chcą przystosować e-booka do normalnego działania na swoim czytniku).
Ceny e-booków w PL to absurd totalny – nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego plik kosztuje tyle samo (+- kilka PLN) co tradycyjna książka – w cenę tej drugiej wliczony jest papier, druk, transport i zylion innych rzeczy; a w cenę pliku? Transport bitów via net? Koszt konwersji na pdf? Koszt energii zużytej przez monitor pana prezesa? Bez żartów…
Przyczyny są tu dwie – i nie sądzę, aby była to pazerność.
1. Niezrozumienie modelu sprzedaży e-booków. Patrzą na Amazon, gdzie faktycznie ebooki czasami są droższe od papieru, ale nie pamiętają, że gdy Kindle startował w 2007, to ceny książek były znacznie niższe, co rekompensowało drogi czytnik. Teraz czytnik jest tani, za to książki w normalnej cenie. Innymi słowy, chcieliby od razu przeskoczyć etap, który Amazonowi zajął 3 lata!
2. Zbytnie dbanie o szczegóły. Wydaje mi się, że po prostu nie mają opanowanego szybkiego robienia EPUB z większości książek – podczas gdy sporo książek jakie kupiłem w Kindle Store nie jest wcale perfekcyjnych. Tzn łatwo bym znalazł obszary do poprawienia, ale wydawca tego nie poprawiał. W wielu przypadkach liczy się to, żeby książka była, a nie żeby była super dopracowana. Jak była dyskusja o DRM, to wydawcy powtarzali, że sprzedają dostęp do treści, no ale jeśli tak, to po co tak bardzo przejmują się formą? ;-)
Nalezy jednak zwrocic uwage, ze jezeli chodzi o ksiazki papierowa kazda jedna musi zostac wydrukowana, przetransportowana, zarobek wydawnictwa, ksiegarni, pensja ksiegarza itp. Natomiast ebook to pojedynczy plik, ktory raz stworzony nie generuje dodatkowych kosztow. Poza tym nie rozumiem tlumaczenia wysokich kosztow nabycia od autorow. Czyli oni chca wiecej niz by wydawano ksiazke w formacie papierowym? Powinna byc jedna umowa za nabycie praw i wydawnictwo same decyduje w jakiej formie wydaje ksiazke. Byc moze czegos nie rozumiem, ale jak dla mnie to wyglada na pazernosc i tyle.
@Paweł: „Czyli oni chca wiecej niz by wydawano ksiazke w formacie papierowym? ”
tak, sporo więcej :-(
„Powinna byc jedna umowa za nabycie praw i wydawnictwo same decyduje w jakiej formie wydaje ksiazke.”
no właśnie, ale tak nie jest
Panowie, jako czytelnik oraz początkujący wydawca książek uważam każdy rodzaj zabezpieczenia utrudniający życie użytkownikowi za niewłaściwy. To JEST traktowanie klienta jako potencjalnego złodzieja. I wynika bardziej ze strachu wydawców niż z ich pazerności.
Osobiście, jak już zwracałem uwagę, ściągam książki z chomikuj.pl i jeśli mnie jakaś zainteresuje, kupuję wersję drukowaną (bo e-booka zwykle nie ma, albo się nie opłaca). To jest elementarne poczucie uczciwości – wiem, ile czasu, energii i pieniędzy kosztuje napisanie i przygotowanie książki, więc jeśli widzę, że autor i wydawca odwalili kawał dobrej roboty, to nie wyobrażam sobie nie wynagrodzenia ich.
Podobnie jest z muzyką. Któregoś dnia merlin.pl miał promocję na płytę Marina & The Diamonds – 50%. Przesłuchałem próbki utowrów na stronie sklepu. Wszedłem na You Tube i wysłuchałem niemal całej płyty (korzystając z oficjalnych i nieoficjalnych materiałów). Z chomikuj.pl ściągnąłem najciekawsze utwory i… zamówiłem płytę. Ta muzyka to naprawdę kawał dobrej roboty (pierwsza moja płyta z muzyką pop od lat), a mój zakup to bardziej praktyczne dla twórców „lubię to”, niż klik na facebooku. Ważne: płyta kosztowała 30 zł, nie 60. Za 60 bym nie kupił, bo to… nienormalne. Amerykanin w itunes może kupić utwór na 99 centów. U nas (biorąc pod uwagę stosunek ceny do średnich zarobków) utwór powinien kosztować 99 groszy. Wtedy nie byłoby piractwa, albo nawet jeśliby było, to i tak sprzedaż muzyki byłaby nieporównywalnie większa niż teraz. Zapłacić za utwór 99 groszy to kosztuje niemal tyle, co klik na facebooku! Ale jeśli wydawca każe nam płacić 600 (!) groszy za utwór (wymuszając w dodatku kupno od razu całej płyty, którą często nie jesteśmy zainteresowani), to my dziękujemy. Albo piracimy albo nie słuchamy.
(Naprawdę nie uważam swojego uczciwego podejścia za wyjątkowe. Myślę, że większość ludzi tak właśnie by postępowała, gdyby tylko dano im szansę: nie uważano ich z założenia za złodziei, ani za stado baranów, które można doić jak się chce.)
I tu dochodzimy do cen w ogóle książek, nie tylko ebooków. Pięknie wydana książka dla dziecka na Zachodzie kosztuje 9 euro. Czy jej tłumaczenie kosztuje u nas 9 złotych? Nie proszę państwa, kosztuje 29 zł! (A potem wydawca i tak wyprzedaje trójpak książek z tej serii za… 29 złotych.) Niestety: tak jest niemal ze wszystkim w Polsce, od samochodów, przez ubrania i żywność ekologiczną, na muzyce i książkach skończywszy. To jest pierwsza i podstawowa kwestia wyceny ebooka. Czy ebook powinien być tańszy i ewentualnie o ile od książki papierowej to już dalsza, wcale nie tak prosta sprawa. Wypowiem się w kolejnym komentarzu…
Druk książki to maks 10%.
Cena hurtowa papieru to 50% detalicznej
Cena hurtowa dla Virtualo czy Woblinka to też 50%
To co kosztuje wydawcę to:
– autor, około 10%
– redakcja, korekta, DTP 30%
Dla wydawcy zostaje 10% a tylko on ponosi ryzyko biznesowe.
Zatem nie ma powodu by e-book był tańszy od papieru. Jedyny realny zysk to nie przestrzelenie nakładu.
z tego co napisales wynika ze jest spore pole do obnizek ebookow (niekoniecznie po stronie wydawcow). bo jednak prowadzenie tradycyjnego sklepu z lokalem, magazynem i sprzedawcami wydaje sie drozsze niz elektronicznej ksiegarni.
czyli troszkę jak w tej historyjce: http://destylator.at/zobacz-wszystkie/35-zanim-wydasz-ebooka.html
Piękne! Jakbym słyszał niektórych występujących. ;-)
Panowie, jako czytelnik oraz początkujący wydawca książek uważam każdy rodzaj zabezpieczenia utrudniający życie użytkownikowi za niewłaściwy. To JEST traktowanie klienta jako potencjalnego złodzieja. I wynika bardziej ze strachu wydawców niż z ich pazerności.
Osobiście, jak już zwracałem uwagę, ściągam książki z chomikuj.pl i jeśli mnie jakaś zainteresuje, kupuję wersję drukowaną (bo e-booka zwykle nie ma, albo się nie opłaca). To jest elementarne poczucie uczciwości – wiem, ile czasu, energii i pieniędzy kosztuje napisanie i przygotowanie książki, więc jeśli widzę, że autor i wydawca odwalili kawał dobrej roboty, to nie wyobrażam sobie nie wynagrodzenia ich.
Podobnie jest z muzyką. Któregoś dnia merlin.pl miał promocję na płytę Marina & The Diamonds – 50%. Przesłuchałem próbki utowrów na stronie sklepu. Wszedłem na You Tube i wysłuchałem niemal całej płyty (korzystając z oficjalnych i nieoficjalnych materiałów). Z chomikuj.pl ściągnąłem najciekawsze utwory i… zamówiłem płytę. Ta muzyka to naprawdę kawał dobrej roboty (pierwsza moja płyta z muzyką pop od lat), a mój zakup to bardziej praktyczne dla twórców „lubię to”, niż klik na facebooku. Ważne: płyta kosztowała 30 zł, nie 60. Za 60 bym nie kupił, bo to… nienormalne. Amerykanin w itunes może kupić utwór na 99 centów. U nas (biorąc pod uwagę stosunek ceny do średnich zarobków) utwór powinien kosztować 99 groszy. Wtedy nie byłoby piractwa, albo nawet jeśliby było, to i tak sprzedaż muzyki byłaby nieporównywalnie większa niż teraz. Zapłacić za utwór 99 groszy to kosztuje niemal tyle, co klik na facebooku! Ale jeśli wydawca każe nam płacić 600 (!) groszy za utwór (wymuszając w dodatku kupno od razu całej płyty, którą często nie jesteśmy zainteresowani), to my dziękujemy. Albo piracimy albo nie słuchamy.
(Naprawdę nie uważam swojego uczciwego podejścia za wyjątkowe. Myślę, że większość ludzi tak właśnie by postępowała, gdyby tylko dano im szansę: nie uważano ich z założenia za złodziei, ani za stado baranów, które można doić jak się chce.)
I tu dochodzimy do cen w ogóle książek, nie tylko ebooków. Pięknie wydana książka dla dziecka na Zachodzie kosztuje 9 euro. Czy jej tłumaczenie kosztuje u nas 9 złotych? Nie proszę państwa, kosztuje 29 zł! (A potem wydawca i tak wyprzedaje trójpak książek z tej serii za… 29 złotych.) Niestety: tak jest niemal ze wszystkim w Polsce, od samochodów, przez ubrania i żywność ekologiczną, na muzyce i książkach skończywszy. To jest pierwsza i podstawowa kwestia wyceny ebooka. Czy ebook powinien być tańszy i ewentualnie o ile od książki papierowej to już dalsza, wcale nie tak prosta sprawa. Wypowiem się w kolejnym komentarzu…
———
ciąg dalszy mojej wypowiedzi (jako czytelnika i początkującego wydawcy). Temat: czy ebook powinien być tańczy od papierowego wydania i jeśli tak, to o ile.
Otóż autor historyjki (jak i kolega Vlad powyżej) nie biorą pod uwagę tego, o czym mówił na panelu dyskusyjnym prezes WAB-u: prac redakcyjnych i praw autorskich.
Panowie, praktycznie rzecz biorąc nie ma autorów piszących książki nadające się do druku! A na pewno nie książki tak dobre, jak te, nad którymi redaktor wydawnictwa i autor spędzili setki godzin, aby je doszlifować. Tu nawet nie chodzi o czas, jaki poświęca redaktor autorowi i jego książce, ale o jego wiedzę i doświadczenie. Wierzcie mi, to jest bezcenne. I nie mówię tego jako przedstawiciel wydawców, bo książka, do której polskiego wydania posiadam prawa będzie moją pierwszą wydaną książką – po prostu rynkiem interesuję się od dawna.
Spójrzcie teraz na tę grafikę: http://biz.legimi.com/pl/ Przychód wydawcy z książki papierowej to około 35% ceny okładkowej! Z tego autorzy zwykle mają od 5 do 10%. Dla firmy wydawniczej zostaje około 25-30%. Dla firmy, podkreślam – weźmy pod uwagę same podstawowe koszta zatrudniania pracowników (żadne tam reprezentacyjne). Reklamę. No i przede wszystkim wiedzę i doświadczenie wydawcy i redaktora (bezcenne przede wszystkim wtedy, jeśli książka jest nowa, a autor początkujący). Owszem, jeśli autor ma nazwisko wyrobione, jak Joanna Chmielewska lub Katarzyna Grochola, może sobie sam założyć wydawnictwo i prosperować. Ale ilu jest takich? A zresztą nawet tak popularni autorzy jak Andrzej Pilipiuk z pełną świadomością trzymają się z dala od prowadzenia wydawnictwa (poczytajcie sobie jego wypowiedzi na specjalistycznych forach), ponieważ wiedzą jak ciężki to kawałek chleba.
(Przy okazji: zdajecie sobie sprawę, jak bardzo skonsolidowany jest rynek książki w Polsce (detaliści i hurtownicy) i jakie niesie to ze sobą utrudnienia dla wydawcy, a docelowo dla czytelnika? Taki Empik po wprowadzeniu VATu na książki potrafi zakomunikować, że wstrzymuje na parę miesięcy rozliczenia, aby „ogarnąć” nową sytuację (komu się nie podoba, może nie sprzedawać w Empiku). Z pięciu największych hurtowników trzech nie przyjmuje do dystrybucji książek małych wydawnictw, zaś jedno zmieniło regulamin i od początku roku w umowie gwarantuje sobie, że od momentu sprzedaży książki w Empiku do momentu wpłacenia pieniędzy wydawcy może upłynąć osiem miesięcy! Na wydawcy spoczywa ryzyko finansowe wydania książki, ale to hurtownik zgrania 40% ceny okładkowej – po prostu magazynując i przewożąc książki z miejsca na miejsce.)
Jak widzicie na grafice do której dałem link powyżej, z ebooka wydawca może mieć 70% ceny. W legimi.pl. W amazon.com zwykle też. Dla książki anglojęzycznej jedna taka platforma jak amazon może wystarczyć. My nie mamy takiego sklepu w Polsce. Gdzie sprzedawać ebooki? Z iloma firmami i na jakich warunkach współpracować? Jakie problemy techniczne rozwiązać? Zwłaszcza jeśli DRM uważa się za pomyłkę (niewłaściwe traktowanie swoich czytelników). Oczywiście zakładamy, że będzie to jedna platforma, bez innych pośredników. OK. Mamy 70%. Książka papierowa kosztowała 29,40 zł brutto, netto 28 zł. Cenę ebooka ustaliliśmy brutto na 24,60 zł (prawie 5 zł niżej), ale netto to już tylko 20 zł. Dla autora, redaktora/tłumacza i całej firmy (nie licząc kosztów druku) z wydania papierowego jest 8,40 zł (autor bierze dajmy na to 2,90 zł, wydawnictwu zostaje 5,5 zł – po odliczeniu kosztów tłumaczenia, redakcji, korekty, składu, marketingu i innych firmowych może wydawca zarobi tyle, co autor – jeśli książka sprzeda się dobrze – chociaż od zysku firma musi zapłacić podatek 19%, a jeśli jest to sp. z o. o. i wydawca-właściciel zechce wypłacić pieniądze dla siebie, to od tego swojego osobistego zysku musi zapłacić kolejne 19%, jeśli jestem dobrze poinformowany).
OK, z wydania elektronicznego wychodzi 14 zł, ale (pomijając dodatkowy koszt jego przygotowania i wejścia na rynek) prawa autorskie! Ja ze swoim autorem podpisałem umowę, wg której dla niego jest 50% ceny netto ebooka! I to nie jest wyjątkowa umowa – tak zwykle się robi. Czyli dla wydawnictwa zostaje nie 5,5 zł ale 7 zł od egzemplarza książki (cenę ebooka obniżyliśmy o 16% w stosunku do ceny papierowego wydania, a pamiętajmy, że tak znakomita księgarnia jak bonito.pl oferuje standardowo klientom zniżkę na książki papierowe zniżkę 18-19% w przypadku większości tytułów). Czyli wydawca ma ciut więcej, teoretycznie, z ebooka, niż z papierowego wydania. Ale ja się wydawcom nie dziwię, że dla – teoretycznego – ciut większego zysku nie chce im się podejmować dodatkowych działań.
Może gdybyśmy mieli jeden obowiązujący format e-książek i jedną super popularną platformę, choćby nawet pod wieloma względami (niestety) zamkniętą jak amazon-kindle, byłoby wydawcom łatwiej. I gdyby VAT na ebooki był taki, jak na papierowe książki… Bo powiedzmy umowy z zagranicznymi autorami/wydawcami, którzy chcą połowy zysku z ebooka można (re)negocjować… Wtedy może doczekalibyśmy się sytuacji, w której ebook kosztuje 50% tego, co wydanie papierowe (mi jako czytelnikowi wydaje się, że tak właśnie być powinno, chociaż jako początkujący wydawca nie widzę na razie takiej możliwości z powodów tutaj wyjaśnionych).
Teraz jeszcze trzeba wziąć pod uwagę rynek książki papierowej i rynek ebooków, który w Polsce póki co jest nieporównywalnie mniejszy. Więc jeśli założymy, że ze sprzedaży egzemplarza książki papierowej wydawca ma 3 zł zysku, a ze sprzedaży ebooka 6 zł (teoretycznie dwa razy więcej) – to w praktyce może się okazać że papierowych egzemplarzy sprzeda 100 ( i zarobi faktycznie 300 zł) a cyfrowych 1 (i zarobi 6 zł). Więc nie dziwię się Wydawnictwom, które w ogóle ebooków nie wydają, bo uznają, że się im nie opłaci przysłowiowa „skórka za wyprawkę”.
Lecz dziwię się jednak wydawnictwom, które już podjęły ten trud (włożyły w to swoje pieniądze) i weszły na rynek książki elektronicznej, że próbują sprzedawać swoje tytuły po cenie ich papierowych odpowiedników. Dziwię się tym bardziej, że są wydawnictwa, którym opłaca się sprzedawać ebooki za cenę 50-60 % ceny papierowej – i dla mnie jako e-czytelnika jest to cena do zaakceptowania.
A co do wielkości rynku ebooków. Wydawcom nie chce się w to wchodzić, bo rynek, a co za tym idzie sprzedaż i zysk są zbyt małe. Czytelnicy też nie walą tłumnie do e-księgarni – bo ceny, a zwłaszcza wybór tytułów nie są, delikatnie mówiąc, zbyt zachęcające. I koło się niestety zamyka…
Dzięki za relację z dyskusji na której mnie nie było
Wydaje mi się, że wydawcy powinni może trochę sobie poklikać w internecie, zobaczyć co to jest w ogóle, bo chyba nie mają pojęcia. Zobaczyć co to Kindle, jak w nim otwierają się ich gówniane pdfy (albo nie otwierają w ogóle), sprawdzić na Chomiku ile jest różnych plików z pozdejmowanym DRMem. Może wtedy jakieś nowatorskie idee zakiełkują w ich główkach.
Zgadzam się. Nawet osobiście mam taką nowatorską ideę, do której będę chciał przekonać innych wydawców, ale szczegóły na razie owiane tajemnicą…
Robert, co miałeś na myśli pisząc: „Tak jakby domyślne było założenie, że e-booka czyta się tak jak papier. A przecież to zupełnie co innego. I format i czas czytania i urządzenie. „?
Jakoś nie mogę pojąć, o co chodzi z rzekomymi dodatkowymi kosztami przygotowania e-booków.
Z jednej strony mamy książkę papierową (pomijam „część wspólną”: umowa z autorem, ewentualne tłumaczenie, korekta, redakcja, zaprojektowanie okładki itd., bo te czynności trzeba wykonać niezależnie od formatu ostatecznego; tutaj wyliczam tylko różnice między wydaniem papierowym a elektronicznym żeby złapać te enigmatyczne dodatkowe koszty e-booków). Trzeba ją zaprojektować. To są koszty, bo dobry projektant się ceni. Musi też zadbać o typografię – wiąże się to z zakupem licencji na fonty. Dalej: trzeba książkę złożyć według projektu, co też wbrew pozorom nie jest kaszką z mleczkiem i nie powinna tej pracy wykonywać pani Halinka z księgowości, „bo ona zna Worda” (dochodzi konieczność zakupu oprogramowania do składu). Trzeba gotową publikację przygotować do druku, oddać do naświetlarni, wydrukować, przyciąć, oprawić, magazynować do momentu odbioru, zapłacić za transport z magazynu do magazynu i do księgarni, trzymać na półce i zapłacić pracownikowi księgarni albo – w przypadku sprzedaży w sieci – osobie pakującej i dokonującej wysyłki do klienta. W ten proces zaangażowany jest nie tylko wydawca, ale wiele innych podmiotów łącznie z producentem papieru i farb drukarskich, z których każdy chce uszczknąć swoją dolę.
Z drugiej strony mamy e-booka. W przypadku książki bez rozdziałów (znaczna część powieści) przygotowanie wydania elektronicznego ogranicza się do copy-paste. Jeśli książka ma rozdziały, to też nie jest taka filozofia, jak przy składzie wersji papierowej. Wiem, bo próbowałem. Wstawiamy tekst do bezpłatnego OpenOffice’a, zapisujemy rtfa i jednym ruchem konwertujemy przy pomocy bezpłatnego Calibre. Gotowe, można odpalać Kindle’a i czytać. Aha, potrzebna jest niewielka ilość miejsca na serwerze.
Naprawdę przerobienie gotowego tekstu („część wspólna”) do formatu zjadliwego dla czytników to koszty wyższe od pracochłonnego zaprojektowania książki, jej wydrukowania, transportu, magazynowania, opłacenia pośredników i konieczności zatrudnienia ludzi do jej sprzedania? Żeby w to uwierzyć, musiałbym być solidnie pijany. I to na czczo. Albo czegoś nie rozumiem, albo ktoś odwala tu taką ściemę, że aż dziw, że nos mu się nie wydłużył.
Inną sprawą są ograniczenia dotyczące wersji elektronicznej. Książkę papierową mogę po przeczytaniu pożyczać na lewo i prawo, oddać znajomemu albo na podaj.pl, przekazać na aukcję charytatywną, sprzedać na Allegro lub w antykwariacie odzyskując część wydatków jeśli nie zamierzam jej zachować na półce po wsze czasy. Ba, mogę ją wykorzystać w wychodku albo do nauki origami ;) Ale żarty na bok. Co mogę zrobić z e-bookiem? Trzymać w czytniku i cieszyć się, że wydawca mi na to pozwolił. Faktycznie, więcej ma to wspólnego z wypożyczeniem, niż z zakupem. Dotąd uważałem, że książka w wersji elektronicznej powinna kosztować połowę do dwóch trzecich ceny papieru. Ale skoro to jest tylko wypożyczenie, to przyjdzie zrewidować swoje poglądy i przestać zawyżać kwoty ;) W ogóle dziwne jest zachowanie wydawców. Czytelnika Chomik nie gryzie i to wydawcom powinno zależeć na tym żeby im kasa nie przelatywała między palcami.
Ciekawa relacja, sygnalizująca czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie na rynku książki elektronicznej w Polsce. Poniżej moje spostrzeżenia:
1. Książka elektroniczna nie powinna kosztować więcej niż jej papierowy odpowiednik. W czasach kiedy publikacje do druku przygotowuje się w komputerze, argument, o specjalnych dodatkowych kosztach wygenerowania ebooka jest niepoważny. Dodatkowo wspomniane znikome koszty dystrybucji itp. Przy tej samej cenie co paperback, ebook generuje większy zysk.
2. Pod względem jakości książki papierowe pozostawiają w tyle ich elektroniczne odpowiedniki. Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Proszę prześledzić wpisy do amerykańskiego wydania Władcy Pierścieni (Kindle) na amazon.com. Gdyby w tak podłej korekcie, jakiekolwiek wydawnictwo wypuszczało na rynek papierowe książki, szybko by z tego rynku zniknęło.
3. Zeskanowane książki z portali typu rapidshare czy chomikuj, prezentują tragiczną jakość jeśli idzie o typografię i liczne błędy wynikające z braku obróbki skanów.
4. Gdy kupuję książkę elektroniczną to mam świadomość, że to co widzę na ekranie czytnika nie będzie tak doskonałe jak druk na papierze (pod względem typografii) i dlatego tym bardziej oczekuję nienagannej jakości jeśli idzie o inne aspekty składu(wliczając korektę).
Ostatnio opowiadałam koleżance o ebookach, stwierdziła, że ich nie czyta, bo męczą oczy. Uświadomiłam ją, że na czytniku łatwiej i zupełnie przyjemnie i że oczy się nie męczą. Może i by sięgnęła po książkę elektroniczną, nieświadoma tego, że ma DRM, ale jakby już się uświadomiła, to prędzej posłałaby ebooki i czytniki w diabły, niż bawiła się w ściąganie DRM-emu, czy szukanie książek na chomiku, czy innym gryzoniu.
DRM skutecznie odstrasza nie tylko ludzi, którzy siedzą w temacie (ci przecież jako tako sobie radzą), ale przede wszystkim tych, którzy próbują się do ebooków przekonać. A wydawcy wciąż umywają rączki…
Wszystko fajnie, że wydawcy zauważają rynek itp. Jednak patrząc na cenę e-booków, to często gęsto wolę dołożyć i kupić gdzie indziej papierową wersję, b- iść do antykwariatu i wybrać książkę. W antykwariatach jest już sporo książek, które są w ogóle nie zużyte, może raz przeczytane- a cena 75% nowej i czasami nawet jeszcze niżej. DRM- mocno odstrasza, czy to osoby nowe w tym temacie czy starych wyjadaczy. Miejmy nadzieję że to się zmieni, bo zainteresowanie czytnikami powoli rośnie.
Moim zdaniem wszystko obija się o penetrację rynku nową technologią. Ludzie nie znają e-booków, bo nie znają czytników na bazie elektronicznego atramentu (ostatnio pokazałem mojego Kindla ojcu i był w ciężkim szoku, że to nie jest zwykły ekran, który męczy oczy). Gdy wreszcie popularyzacja tej technologii w Polsce będzie na poziomie światowym, to liczba potencjalnych odbiorców stanie się tak duża, że wydawcy po prostu nie będą mogli pozwolić sobie na ich ignorowanie.
To samo było z mp3, Xbox Live, kanałami HD u nadawców satelitarnych i kablowych, a teraz bardzo powoli dzieje się z treściami 3D i e-bookami. To się po prostu musi opłacać, a zacznie wtedy, gdy połowa narodu będzie miała pod pachą Kindla ;)
Pozytywnie nastrajają wieści ze świata. Jeszcze kilka lat temu elektroniczny atrament był nowością. Teraz nieźle zagnieździł się na rynku i pięknie rozwija. Daleko nie szukając dzisiaj pisałem o kolorowym e-papierze firmy Ricoh (http://multi-blog.pl/2011/05/19/kolorowy-elektroniczny-papier/). Producent podawał przewidywania dotyczące sprzedaży e-czytników na ten rok (na bazie badań Gartnera) – 11 mln sztuk na świecie w stosunku do 6,6 mln w latach poprzednich.
A że Polska jest w tyle zarówno technicznie jak i mentalnie, to przecież nikogo nie powinno dziwić. Blu-ray też wszedł do nas z ponad rocznym opóźnieniem, ale jak się już przyjął, to na dobre i dzisiaj mamy prawie wszystkie nowości w 1080p. Z e-bookami będzie tak samo, tylko trzeba więcej czasu niż na zachodzie.