Kilka miesięcy temu przygotowałem katalog firm zajmujących się konwersją i przygotowaniem e-booków, a w osobnym wpisie umieściłem kilka porad dla zlecających takie konwersje.
Niedawno do katalogu dołączyła m.in. Bookosfera, firma założona przez Karolinę Kaiser i Adama Łakomego, wcześniej związanych z działem konwersji Nexto. Na swoim blogu umieścili dzisiaj również zestaw porad dla wydawców. Parę z nich warto zacytować.
Po pierwsze: wersja papierowa – a wersja elektroniczna.
Kłopotliwym dla wydawców tematem jest projekt typograficzny. Najczęstszym zarzutem wobec projektanta e-wydania jest zastosowanie nieidentycznego z drukowanym pierwowzorem kroju pisma. Przyczyna nieporozumienia leży w samym podejściu wydawców, tutaj oddanym jednym prostym określeniem: drukowany pierwowzór. Wciąż najczęściej zakłada się, że publikacja tradycyjna jest tą „domyślną”, główną i na jej podstawie ma powstać wersja cyfrowa. Choć oba wydania – drukowane i cyfrowe – mają nawet różne ISBN-y, i tak najczęściej są traktowane jako „wydanie” i „wersja cyfrowa”. Nie jest moim celem forsowanie równouprawnienia obu wydań, jednak oceniając publikację cyfrową, wydawca musi zdawać sobie sprawę, że rządzi się ona swoimi prawami. Spójność estetyczna – jak najbardziej, identyczność – mocno niewskazana.
Dodam tutaj, że zdarzały się tak złożone wydania papierowe, że absolutnie nie chciałbym, aby e-book wyglądał tak jak one. Przykładowo Głaskologia – mam wydanie papierowe, w którym akapity nie zostały prawie oddzielone, co w połączeniu z bardzo szerokimi wierszami sprawia, że czytanie jest dość uciążliwe. Zapewne twórca składu miał swoją koncepcję artystyczną, ale w przypadku e-booka chciałbym mieć możliwość ustawienia lepszej konfiguracji tekstu.
Po drugie: grafiki i wykresy.
Ostatnim aspektem, na jaki wydawca powinien zwrócić uwagę, oceniając e-wydanie, jest prezentacja materiału graficznego i związane z tym wykorzystanie barw. Wciąż dość częstym błędem składu jest brak skalowania grafik. O ile na ekranie komputerowym wyglądają one dobrze, o tyle na średniej wielkości tablecie, czytniku czy smartfonie część obrazu może kryć się poza granicami ekranu. Już na etapie przekazywania materiałów do opracowania publikacji cyfrowej warto się zastanowić, czy dana grafika nie jest zbyt duża bądź zbyt szczegółowa; dotyczy to szczególnie infografik, grafów, wykresów czy tabel. Choć poprawnie przeskalowane grafiki zawsze będą mieścić się w obrębie ekranu, zbyt mocno pomniejszone mogą jednak okazać się nieczytelne. […]
Trzeba również uważać na wykresy. Na nich najsilniej odbije się częsty błąd, jakim jest zastosowanie barwy jako jedynego nośnika informacji. Wykresy porównujące wiele danych, czy to liniowe, czy słupkowe, czy kołowe, nie mogą opierać się wyłącznie na kolorze, gdyż odczytywane na monochromatycznych ekranach E Ink staną się zupełnie nieczytelne. Taki materiał również trzeba odpowiednio przygotować przed składem e-wydania.
Tu wiele wydań elektronicznych odpada w przedbiegach, niestety w przypadku np. wykresów wydanie na czytniki może wymagać stworzenia ich od nowa – choćby wariantu, czytelnego na ekranach e-papierowych. Nie spotkałem się jednak dotąd z takim podejściem.
Po trzecie: „papierowe” kryteria korekty nie zawsze mają sens w przypadku e-booków:
U podstaw nieporozumień korektorskich leży niezrozumienie idei formatów mobilnych. Pojęcie strony nie ma tu zastosowania. Główną cechą plików mobilnych jest swobodny przepływ treści, dzięki czemu tekst wlewa się w ekrany różnej wielkości. Elastyczność wiąże się jednak z brakiem ścisłej kontroli; specyfikacja ePub2 nie pozwala na opanowanie szewców i bękartów (nawet wiszące spójniki są kwestią sporną, nie zawsze wskazana jest ich kontrola) czy „spinanie” akapitów razem, np. w przypadku nagłówków. Bywa, że grafika nie mieści się na ekranie pod tekstem i wyświetla się na następnej „stronie”, zostawiając połowę ekranu pustą. Na więcej pozwala specyfikacja ePub3, w której można zaprojektować nawet tzw. fixed layout (projekt całkowicie sztywny, podzielony na strony, zawierający w sobie wersje na dowolną ilość ekranów w różnej wielkości i orientacji). Trzeba jednak pamiętać, że w każdym przypadku – czy to ePub2 i ePub3, czy mobi – dużo zależy od wybranej przez czytelnika aplikacji i personalizacji, jaką on zastosuje. Może zmienić sobie krój liter, ich wielkość, kolor tła i wiele innych detali. Są też proste lub zwyczajnie nieudane aplikacje, które całkowicie ignorują projekt e-wydania i zastępują go własnym. Bardzo dużo leży więc w rękach czytelnika – jaką aplikację wybierze i jak spersonalizuje wygląd e-wydania.
Więcej porad w artykule – na co wg mnie autorka zwraca szczególnie uwagę, to konieczność przestawienia myślenia z papieru na formaty elektroniczne. Nie wszystko może (i powinno) być tak samo jak w papierze, nie wszystko będzie idealne, natomiast trzeba znać specyfikę formatów EPUB/MOBI i tego, w jaki sposób są używane przez czytelników.
Czytaj dalej:
- Miliony dla wydawców. Kulisy porozumienia Legimi z PDW
- Korzystasz z Legimi przez kody biblioteczne? Z katalogu znikną książki kilku ważnych wydawnictw, m.in. Czarnego, Literackiego i Rebisu
- Dlaczego e-booki są „takie drogie”? Spojrzenie wydawcy
- Miesięcznik „W drodze” do kupienia na stronie pisma. Wersja elektroniczna (EPUB) wygląda niemal tak samo jak druk
- Chocolatey – czyli jak automatycznie aktualizować takie programy jak Calibre czy Sigil?
- Księgarnia Inverso zakończyła działalność po czterech latach. E-booków nie sprzedawali już od maja
Mnie krew zalewa jak widzę w kupionej książce „ulepszenia” wyglądu, które nie wynikają z jakiejś konieczności, a z inwencji twórczej..
Czcionkę wydawcy zawsze wyłączam, a jak chciał się popisać formatowaniem to najczęściej muszę zmieniać ustawienia w Kindlu… Obecnie np. „Cienioryt” muszę czytać z Line spacing: small, bo w pliku są wielkie odstępy.
Popieram. Już bym wolał, żeby niektórzy wydawcy wstawili gołe pliki bez stylów czcionek itd, bo jak odpalam ebooka, który ma nagle czcionkę 2 razy mniejszą niż wszystkie inne, z podwójnymi odstępami, to potem trzeba taki plik „oczyszczać” w Calibre, żeby się sensownie czytało.
Jeszcze nie trafiłem na taką, która wymagałaby interwencji calibre, ale to pewnie kwestia czasu. :)
Przemyślenia są bardzo słuszne, ale mogą wielu ludzi zmartwić. Powszechne wydaje mi się podejście: „produkcja e-booka to tylko kwestia szybkiej konwersji pliku tekstowego do epuba/mobi”, które skutkuje wiarą w brak szczególnych nakładów finansowych ze strony wydawnictwa na przygotowanie takiego pliku (a zatem też niechęcią do płacenia ceny „papierowej”). Takie porady zwiększają wartość e-booka, ale z wartością zwiększają i cenę.
Mi to nie przeszkadza – i tak rzadko kupuję e-booki (pracuję za to często na legalnych skanach starych tekstów), ale powszechną opinię postrzegam jako raczej niechętną takim działaniom.
Mam nadzieję, że się mylę :)
Nie licząc przygotowania grafik dedykowanych dla wydania epapierowego to w tych zaleceniach nie ma nic czasochłonnego i zwiększającego nakłady.
Grafiki pewnie niedługo będą przygotowywane w dwóch wersjach, więc i to odpadnie.
Nie rozumiem więc, dlaczego profesjonalnie złożony ebook miałby kosztować tyle, co książka, którą trzeba wydrukować, przetransportować, magazynować itd.
Moim zdaniem problemy są po stronie wydawnictwa. Jeśli w pewnym momencie w procesie tworzenia publikacji, rozdzielimy drogi dla książki papierowej i elektronicznej, jeszcze zanim publikacja nabierze bagażu „formatowania papierowego” to myślę, że utworzenie wersji elektronicznej byłoby banalne. Ale jeśli bazą do konwersji jest PDF albo papier – to trzeba się napracować. Gdzieś na tym portalu chyba czytałem, wpis od Pana zajmującego się konwersją, o jego pracy nad wersjami elektronicznymi jakiegoś czasopisma, który dostał skany tego czasopisma, bo tylko ta wersja „była pełna i ostateczna”.
W ten sposób to rzeczywiście wszyscy mogą się zasłaniać, że proces tworzenia wersji elektronicznej jest równie kosztowny i pracochłonny jak papier. Tylko niewielu zwraca uwagę, że powodem takiego stanu jest raczej polityka i bałagan w wydawnictwach, a nie rzeczywiste problemy techniczne.
„Grafiki pewnie niedługo będą przygotowywane w dwóch wersjach, więc i to odpadnie.”
jak odpadnie? Czyli według ciebie, jeżeli zleci się wykonanie od razu dwóch wersji danej grafiki to to nie jest żaden koszt?
Skrót myślowy. :) Gdyby dzisiaj chcieć dostosować grafikę to najlepiej byłoby ją przygotować od nowa.
Jeśli będzie wiadomo od razu, że potrzebne są dwie kolorystyczne wersje tej samej grafiki, to wyjdzie dużo taniej (chyba, że ja się nie znam i graficy cenią przestawienie kolorów tak jak przygotowanie całej grafiki :P).
Nie zapominajmy też, że ten problem dotyczy specyficznych książek, bo jeśli ktoś, tak jak ja, czyta na czytniku prawie samą beletrystykę, to wykresów ani tabel nie spotyka. :P
Brak przygotowania na problemy z kolorem jest dość porażający, bo to oznacza również, że klasyczny materiał przeznaczony do druku nie jest przygotowany na odbiór przez osoby o upośledzonym/ograniczonym postrzeganiu barw. A często wystarczy dodać tylko dodatkowy, unikalny wzór do każdego z kolorów.
Nie mniej, widziałem materiały, gdzie ikonografika i wykresy były zbyt „pojechane”. Ktoś ubzdurał sobie strasznie zawężoną paletę odcieni dosłownie dwóch kolorów i w ten sposób przedstawiał dosyć szczegółowe wykresy. Jeśli mnie pamięć nie myli to było chyba nawet podsumowanie rynku ebooków, podlinkowane tutaj.
„Format mobi jest formatem zamkniętym, a więc w przeciwieństwie do ePub nieedytowalnym.”
#omujborze
To ja dam moje porady. Zapewniam, że lepsze.
1. Napisz ebooka w markdownie[*].
2. Jeśli na pewno, ale to zupełnie na pewno, markdown nie wystarczy, spróbuj multimarkdown.
3. Jeśli jesteś absolutnie pewien, że multimarkdown nie wystarczy i nie możesz z kilku bajerów zrezygnować, żeby jednak wystarczył, niech będzie textile.
4. Jeśli chcesz czegoś więcej niż textile, usiądź i poczekaj aż ci przejdzie.
5. W ostateczności możesz sięgnąć po RTF. To jest bardzo, bardzo zły format. Lepiej spróbuj się zmieścić w textile. A najlepiej w markdownie.
No dobra, czasem rzeczywiście trzeba czegoś potężnego. Ale jak często?
[*] Jeśli tekst już istnieje w wordzie albo innej potworności, zapisz jako html i skonwertuj do MD.
Dumny chomikarzu,
tekst jest skierowany do wydawców, a w cytowanym fragmencie chodzi o to, że (w porównaniu do ePub) mobi jest zupełnie wykastrowany i nie daje takich możliwości kontroli jak ePub. To jest odpowiedź na pytanie wydawców, dlaczego te dwa formaty wyglądają inaczej. Problemem nie jest tutaj, jak składać publikacje pod mobi, tylko brak świadomości wydawców, że te dwa formaty to nie to samo. Twój sposób na skład na pewno jest dobry, jednak niestety odbijesz się od wydawcy, który i tak będzie chciał, aby ebook był jak najbliższy graficznie i typograficznie składowi wydania papierowego. To podejście wydawców jest złe – i o tym jest ten artykuł.
Pozdrawiam,
Adam Łakomy
mobi jest zupełnie wykastrowany i nie daje takich możliwości kontroli jak ePub
To zdanie jest nieprawdziwe w kontekście możliwości formatu KF8, który jest następcą Mobi 6/7: http://www.amazon.com/kindleformat
Chyba, że o jakieś inne „kastrowanie” chodzi?
Chodzi tutaj o niektóre właściwości CSS, które nie są obsługiwane przez Amazon – dla przykładu max-width. Tutaj chodzi o to aby była świadomość, że to nie jest to samo i nie można wymagać aby plik mobi był taki sam jak ePub. Sam używam Kindla i dla mnie minimalizm jest świetny (dwa lub trzy poziomy nagłówków, akapit zwykły i akapit wyróżniony) jednak są wydawcy, którzy chcą czegoś więcej – i zgoda można byle z głową :-)
Ok, zgadzam się, że nie wszystkie właściwości CSS są obsługiwane prze KF8, ale wszak nie można mówić, że ten format jest zupełnie wykastrowany ;)
Off topic ale może się komuś przyda – kod rabatowy -35% na ebooki.allegro.pl do zrealizowania do dnia 30.06.2014:
MCJT4L
Właśnie czytam „Sagę Sigrun” Elżbiety Cherezińskiej – plik kupiłam w ebookpoint. Jakość fatalna. Pomijam już ilość literówek, najbardziej irytujące są przypisy, które pogrupowane są po kilka i wyskakują w najmniej spodziewanych miejscach w tekście (jakby nie można było ich wszystkich wrzucić na koniec). Jeżeli kolejne tomy są podobne, to nie wiem, czy przebrnę.
Zgłoś do księgarni i napisz też, żeby sprawdzili kolejne tytuły z serii.
Ja domagałbym się poprawy wszystkiego, łącznie z literówkami, bądź zwrotu pieniędzy.
Może faktycznie napiszę. Ale przynajmniej w drugim tomie przypisy są już jak bogowie przykazali – na końcu książki.
Poważnie? Wow, ja myślałem, że takie wpadki z przypisami to się trafiają tylko w wydaniach pirackich.
Słusznie ci wyżej doradzono złożenie reklamacji. Może coś pomoże.
ebookpoint (helion) znany jest powszechnie z doskonałej bylejakości wydawanych przez siebie pozycji. W każdej warstwie, niestety.
W kupionej u nich książce w kilku rozdziałach brakowało po kilka ostatnich stron (w formatach mobi i epub – w pdf-ie była całość). Składałem 2 reklamacje z wyszczególnieniem braków – jeden rozdział poprawili, reszta pozostała zwalona.
Tak, że na pozytywną reakcję na reklamację raczej bym nie liczył, niestety…
Może powinnam napisać do Woblinka, bo według informacji z książki: „Plik EPUB opracowany prez Woblink i eLib.pl” (choć może nie powinnam zakładać, że mobi też oni…).
Przeglądając wersję demo pliku Mobi, nie widzę niczego niepokojącego, jeśli chodzi o przypisy.
Aż pobrałam mobi jeszcze raz – nadal przypisy wyświetlają się w środku tekstu co jakiś czas zamiast na końcu książki.