Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

Promocja wiosenna: Kindle Paperwhite, Oasis i Scribe do 90 EUR taniej!

Historia jednej odmowy, która pozwoliła zarobić 100 tysięcy dolarów

Przeglądam bloga Joe Koratha, o którego akcji rozdawniczej pisałem wczoraj.

Parę dni temu napisał o tym, jak wielokrotnie odrzucano mu manuskrypt powieści The List (ta akurat nie jest za darmo, kosztuje $2,99). Był już wtedy uznanym autorem z wieloma publikacjami i nagrodami branżowymi. A jednak – odrzucenie, bo książka nie była w jego stylu. Cytuje nawet odpowiedzi z wydawnictw. HarperCollins, Warner Books, Simon & Schuster, Doubleday – i inni, piszą grzecznie, że przeczytali, znaleźli sporo plusów, ale…

W kwietniu 2009 wydał zatem „The List” w postaci e-booka. Po dwóch latach wciąż pojawia się w TOP100 Kindle Store, a parę dni temu zarobki z niej przekroczyły 100 tysięcy dolarów.

Powieść, odrzucana przez wszystkich, sprzedaje się teraz w tempie stu kopii na godzinę, zarabiając 3,5 dolara na minutę, to daje 210 dolarów na godzinę, pięć tysięcy dziennie. I nabiera rozpędu.

Jak łatwo policzyć, autor na jednej kopii zarabia $2,10 czyli 70% od ceny detalicznej.

Czy potrafimy sobie wyobrazić taką historię u nas? Nie, oczywiście, nie z tymi liczbami, nie z VAT-em 23%, nie z obecną popularnością e-booków i nie z zasięgiem języka polskiego. Ale jeszcze parę lat, parę solidnych platform i self-publisherzy też „nabiorą rozpędu”.

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

35 odpowiedzi na „Historia jednej odmowy, która pozwoliła zarobić 100 tysięcy dolarów

  1. Rozpędu muszą nabrać zarówno self-publisherzy jak i czytelnicy, którzy nie będą bać się kupować książek nieznanych autorów, za którymi nie stoją znane wydawnictwa.

    0
  2. Yanks pisze:

    no i książka zgodnie z przykładem musi być dobra… i kosztować około 9zł…

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Gdyby porównać siłę nabywczą w Polsce i USA, taki ebook powinien kosztować 4 złote. :]

      0
      • Mori pisze:

        Coś Ty, Vroo. U nas by było, że 4 zł to bez sensu, że się nie opłaca i na papierze się lepiej zarabia, więc na wszelki wypadek eBooka nie będziemy sprzedawać. Bo kradną.

        0
        • Robert Drózd pisze:

          U nas, dzisiaj to się nie opłaca. :)
          Bo ebook za 4 złote (czyli po cenie, po której kupuje się impulsowo) będzie się sprzedawał tylko gdy kupowanie jest ultra-proste. One click w Amazonie. Gdy pomyślę o polskich księgarniach, gdzie najpierw muszę wypełnić formularz z danymi adresowymi (po co?), przejść przez płatność i parę innych formularzy – a potem jeszcze poczekać na zatwierdzenie płatności i łaskawe wygenerowanie książki przez sklep – to odchodzi mnie chęć na kupowanie impulsowe czegokolwiek. :)

          0
          • Mori pisze:

            Ale z podejściem: „Nie opłaca się, poczekamy z naszymi książkami, aż będzie się opłacać” to nigdy nie zacznie się opłacać. Ale może ja jestem pesymistą czy coś ;)

            0
  3. wariat pisze:

    „Czy potrafimy sobie wyobrazić taką historię u nas? Nie, oczywiście, nie z tymi liczbami, nie z VAT-em 23%, nie z obecną popularnością e-booków i nie z zasięgiem języka polskiego. Ale jeszcze parę lat, parę solidnych platform i self-publisherzy też „nabiorą rozpędu”.”

    Wszystko zgoda, ale ten VAT to ja bym jednak wywalił na koniec tej wyliczanki. A jeśli mówimy o taaaaakich zyskach to z kolei „egzotyczny” język dałbym na sam początek.

    0
  4. Stawiam na to, że uda nam się skopiować amerykańskie ebookowe sukcesy :) W końcu Gadu-Gadu i Nasza Klasa też były w dużym stopniu klonami. Tylko proszę mnie nie zniechęcać przypominaniem, że po szybkim rozwoju weszły w fazę przykrej stagnacji :)
    A mówiąc poważnie – rzeczywiście przy naszej sile nabywczej cena w granicach 4 zł. byłaby zdecydowanie lepsza. Tylko na przykład na Amazonie wystawienie takiej ceny znacząco obniża marżę autora. Chociaż z drugiej strony zapewne zwiększa sprzedaż – muszę kiedyś przeprowadzić eksperyment. To jednak wymaga wprowadzenia do sprzedaży co najmniej kilku ebooków, żeby zbadać, jak zróżnicowanie ceny wpływa u nas na ostateczny zysk.

    0
  5. Cena wpływa na sprzedaż bez wątpienia. Ale jej obniżanie dla zapewnienia większej sprzedaży nie ma wielkiego sensu. Bardziej opłaca się sprzedać jedną książkę na Amazonie za 2,99 USD i mieć z tego 2,10 USD, niż 5 za 0,99 USD i mieć z tego 5×0,35 USD=1,75 USD. To wynika z dość idiotycznych widełek prowizyjnych Amazonu. Te ceny po 0,99 , po zaprzęgnięciu do bicia piany miliona self publisherów, generowały tylko sztuczny ruch, który pozwolił Amazonowi pochwalić się większą ilością sprzedanych e-booków niż książek papierowych, ale nie przekładały się na zarobki autorów i sprzedaż poszczególnych tytułów.

    Na Amazonie jest obecnie 11 autorów, którzy sprzedali ponad milion egzemplarzy. W przypadku Amandy Hocking np. na ten milion złożyło się kilkanaście tytułów. Poza tym zaledwie 12 autorów sprzedało więcej niż 200 tys. książek (choć na tę liczbę może składać się i kilkanaście tytułów, czyli pojedynczy sprzedany nakład to kilka-kilkanaście tysięcy) i zaledwie 30, którzy sprzedali ponad 100 tys. :

    http://phx.corporate-ir.net/phoenix.zhtml?c=176060&p=irol-newsArticle&ID=1628395&highlight=

    To są wyniki, jakimi może się pochwalić średnie tradycyjne wydawnictwo papierowe.

    Poza tym na Amazonie jest milion tytułów, które sprzedają się w ilościach śladowych. Nawet niektóre tytuły z TOP100 Amazonu sprzedają się nieraz w ilości zaledwie kilkudziesięciu egz. miesięcznie. Można to śledzić przy pomocy tego narzędzia:

    http://www.novelrank.com/track.php
    Artur

    0
  6. rw pisze:

    Coś z zupełnie inne beczki…

    Chciałbym skorzystać na K4 Touch ze słowników DE-EN oraz EN-DE (http://blog.mikeasoft.com/2011/01/05/fr … he-kindle/). Jako, że K4 wspiera wiele języków to po wrzuceniu ich na czytnik powinny być one dostępne odpowiednio w „Englisch Dictionaries” oraz „German Dictionaries” i tam powinny zostać ustawione jako domyślne słowniki. Niestety oba są widoczne jako „Englisch Dictionaries” – wie ktoś może co trzeba zrobić, żeby K4 prawidłowo rozpoznał słowniki? Ustawienia języka w metadanych w Calibre nie pomaga…

    z góry dzięki za pomoc!

    0
  7. vsdfvsdf pisze:

    „Ale jeszcze parę lat, parę solidnych platform i self-publisherzy też „nabiorą rozpędu”.ę

    zupelnie bez szans
    chyba ze zmusza rodzicos do kupowania podrecznikow na czytniki i przynoszenia faktur ;)

    inaczej wiekszosc pismakow bedzie czekac rok na swoje 100$

    0
  8. A mnie się tak widzi, że jeśli self-pub faktycznie miałby się przyjąć w Polsce, to miernikiem jego sukcesu wcale nie byłyby skrojone na lokalną miarę klony amerykańskiej świętej dwójcy ani oszałamiające obroty platform, lecz… zainteresowanie ze strony krytyków. I to nie zainteresowanie samym fenomenem jako ciekawostką techniczną czy, w najlepszym razie, socjologiczną – a tak póki co zjawisko to jest postrzegane, nawet w dużej mierze przez nas, którzy w temacie siedzimy – tylko autentyczną wartością poszczególnych tytułów. Stety lub niestety, w dłuższej perspektywie o wartości pisarza nie decyduje to, kto go wydał, ani ile kopii jego dzieł się sprzedało, lecz co o nim pisano i mówiono, jaką jakość wniósł do kultury. Naprawdę – patrząc z tego punktu w relacji pisarz – czytelnik forma, w jakiej następuje akt komunikacyjny, ma drugorzędne znaczenie. Jeśli zaczną się pojawiać recenzje Justyny Sobolewskiej, Marty Mizuro, czy kto tam w tej chwili jest jeszcze na krytycznym topie, w których fakt, że pisarz wydał się sam, zostanie wspomniany marginalnie lub w ogóle pominięty, to może, może coś drgnie. Póki co jednak nie wyszliśmy poza fazę wytykania self-publisherom literówek i fatalnego składu. Chwała Adze Żak, że jako jedyna znana mi blogerka regularnie i chyba z autentyczną pasją i wiarą w przyszłość tej formuły, recenzuje e-booki tzw. indies. Choć – jak na ironię – jej teksty również świadczą, że zjawisko jak dotąd nie wykroczyło poza etap migotliwego fermentu, z którego nie wiadomo co się wykluje. Nie najgorzej znam historię literatury i wiem, że jej karty są pełne self-publisherów jeszcze z ery przedelektronicznej (byli nimi również Olga Tokarczuk i Andrzej Stasiuk), ale ci z nich, którzy się ostali, nie zawdzięczają tego, przynajmniej nie w głównej mierze, sposobowi, w jaki dotarli do odbiorców, lecz temu, że ktoś dostrzegł wartość ich przekazu. Czytam w ostatniej „Polityce” podsumowanie roku w kulturze i w sekcji literackiej uwaga, że rok 2011 nie obfitował w debiuty. Nie wiadomo, czy dlatego, że brak ciekawych tekstów, czy ze względu na okrojone plany wydawców. O naszym e-grajdołku sza jak makiem zasiał. Jeśli w którymś z takich zestawień pojawi się nazwisko autora, o którym wiadomo, że wydaje się samodzielnie, to będzie chyba można – ostrożnie – odtrąbić świt nowej epoki. Takie jest moje zdanie, którego wartość – jak mawiał pewien mój przyjaciel – polega na tym, że nie trzeba się z nim zgadzać :)

    0
  9. Trudno mi się z Tobą nie zgodzić, Marcinie. Miłośnicy e-książek obruszają się, gdy ich się nazywa gadżeciarzami, ale na witrynach poświęconych tej tematyce jeszcze nigdy nie natknąłem na jakąś dyskusję o konkretnej książce. Za to wszędzie wałkowane są zalety (lub wady) tych tych czy owych modeli czytników albo analizy sytemu płatności na danej platformie z poświęcaniem szczególnej uwagi temu, ile kliknięć trzeba wykonać, żeby coś kupić. O gadaninie wokół DRM szkoda już wspominać. Ogólnie – wóz jest stawiany przed koniem, a taki zaprzęg daleko nie zajedzie.
    Artur
    PS. Ale tak w ogóle – to do roboty! Nie trać czasu!

    0
    • No wiesz, gdyby za czasów Gutenberga istniał internet, przez pierwszych kilka lat też pewnie rozsadzałyby go głównie dyskusje o parametrach pras drukarskich. To klasyczna choroba wieku dziecięcego wszelkich innowacyjnych rozwiązań. Kwestia kiedy – i czy w ogóle – się z tego wyrośnie. Fakty są takie, że prominentni krytycy uważają self-publisherów za niegroźnych idiotów uprawiających swoje cyfrowe hobby. Że nie wspomnę o tym, co mówiła Beata Stasińska z WAB na jednym ze spotkań, na którym swego czasu byłem. Ludzie z branży wydawniczej doceniają e-booki tylko o tyle, o ile pomagają im w pracy, bo zamiast sterty manuskryptów mogą załadować wpływniki (taki branżowy termin na wyroby upierdliwych kandydatów na noblistów) do tabletu.

      Mnie św. Mikołaj już prawie obiecał e-czytnik na następną Gwiazdkę, więc w końcu będę mógł w pełni mobilnie wyruszyć na poszukiwania e-Faulknerów :) Czytanie na laptopie jest jednak upierdliwe, tablet na razie został zdeklasowany przez konieczność zakupu nowych okien, a w kwestii czytnika mam pewne specyficzne wymagania, które nie każdy spełnia. Ale negocjacje z Santa Clausem zostały rozpoczęte i rokują pomyślnie.

      Dzięki, że gonisz mnie do roboty. Popisywanie tu i tam w sieci traktuję jak miłe interludia, kiedy przegrzeją mi się literackie synapsy.

      0
  10. Piraci śpią, nie ma na kim psów wieszać, to ja sobie też interludium zrobię, bo mi rozdział nie idzie.

    Co do tej choroby dziecięcej, to może i masz rację, choć wydaje mi się, że chyba nawet przed Gutenbergiem czytelnicy nie pasjonowali się subtelnościami technologii ostrzenia gęsich piór albo garbowania skór na pergamin. No, ale to było dawno, teraz jest nowoczesność i wiadomo, kto nie ma na dysku ośmiu tysięcy książek zassanych na zapas (podświadoma wiara w reinkarnację wzbudzana przez także zasysane gry, w których ma się z reguły kilka „żyć”?) jest passe, a jak chce nadążać za światem i zasysać, to musi wiedzieć, skąd i na co. Co zasysa, jest już rzeczywiście w tych okolicznościach mało istotne.

    A za tym czytnikiem, to tak, Marcin, nie tęsknij. Ja sobie zmikołajowałem Kindla 4 i wrażenia średnie. Strasznie brzydko się czyta na czytniku. Tekst na czytniku jest okropny. Nie chodzi o jakość e-druku, tu jest OK, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to nie książka tylko namiastka książki. Te szewce, bękarty, wdowy, pojedyncze znaki na końcu wierszy, postrzępione z prawej justowania i wyraźne różnice w świetle między wyrazami jakoś mnie odpychają. Nie czuję przyjemności z czytania, jakie mam przy prawdziwej książce. Może to przejdzie, może to też choroba dziecięca. Ale tak się boję, że jak przejdzie i niby będę zdrowy i jakoś będę bez poczucia erzacu czytał na tym czytniku, to uzdrowienie okupione będzie utratą wrażliwości estetycznej na typografię, na graficzne subtelności przekazu słowa drukowanego.
    Do krótkich roboczych tekstów, które i tak na kompie trzeba przeczytać, to zastosowanie tego czytnika u siebie widzę, ale raczej nic poza tym. Poza tym jak wyobraziłem sobie mój dom bez półek na książki i bez książek to mnie zmroziło. W pustych ścinach to ja żyć nie zamierzam.
    I modlę się, jako zagorzały ogrodnik, żeby jakichś elektronicznych kwiatów nie wymyślili.
    Artur

    0
    • wariat pisze:

      @Artur: pamiętaj tylko, że znakomita większość błędów „technicznych” w ebookach powstaje z winy wydawców/firmy konwertujące książki do formatu elektrycznej książki i nie jest zawiniona przez czytnik jako taki.

      0
    • „Artur: pamiętaj tylko, że znakomita większość błędów „technicznych” w ebookach powstaje z winy wydawców/firmy konwertujące książki do formatu elektrycznej książki i nie jest zawiniona przez czytnik jako taki.”

      O tego typu błędach to już nawet nie wspominam. W klasyce dostępnej na kilku serwisach, dla której głównie czytnik kupiłem, aż się od nich roi – zwłaszcza myślniki w środku wyrazów, czasem zanikające polski znaki i znów się pojawiające i takie różne.

      Ale wyżej nie pisałem o błędach tego rodzaju, tylko to tym, że e-booki ani się umywają typografią do normalnych książek. Np. pojedynczy znak na końcu wiersza. Bękarty, wdowy – czyli migrujące między stronami końcówki akapitów też są odpychające. Do szału doprowadza mnie podwójne światło między akapitami. W partiach dialogowych to wygląda wręcz strasznie. Głębokość wcięć akapitowych też jest zwykle, jak na mój gust, albo zbyt oszczędna, albo odwrotnie – walą wcięcie na jedną trzecią wiersza. Już zupełny idiotyzm to wyróżnianie akapitów i wcięciem i światłem. Ja to odbieram zniechęcająco. Tekst na czytniku wygląda jakoś roboczo, nie ma duszy. Obawiam się, że pokolenie obcujące z tak podanym tekstem, straci zupełnie pewną wrażliwość na słowo, e-booki schamią świat.
      Artur

      0
      • Schamią to może za ostre słowo. Autopoprawka – spłycą.

        0
        • wariat pisze:

          Ale bękarty wiszące spójniki i niewłaściwe myślniki w niewłaściwych miejscach to są te błędy o których mówię.
          Możemy się chyba zgodzić, że jeśli chcieć da się prawidłowo sformatować tekst na stronie w HTML/CSS, a dokument ePub to właściwie nic innego, jak strona internetowa, potrafi prawie to samo, szczególnie jeśli chodzi o formatowanie tekstu.
          Użyty w książce font również może być w dokumencie załączony co z kolei eliminuje spartaczony kerning oczywiście jeśli firma która przygotowuje ebooka cokolwiek na temat wie. Praktyka pokazuje, że nie koniecznie, więc raz jeszcze większość błędów na które zwracasz uwagę to nie wina techniki, a po prostu efekt niedouczenia wydawcy/firmy zajmującej się konwersją pliku.

          0
      • asymon pisze:

        Tak się zastanawiam… jeśli plik mobi jest w zasadzie plikiem html, to może wystarczyłoby pamiętać o wstawianiu znaku specjalnego (non breaking space) po odpowiednich znakach w źródłowym pliku html?

        Ale powód jest prosty – jeśli te pliki (klasyka literatury) są za darmo, to nikomu nie będzie się chciało/opłacało robić korekty. Chyba że w tzw. czynie społecznym :-)

        Zresztą spróbuję na Sklepach Cynamonowych z gutenberg.org.

        0
      • Vituniu pisze:

        Z 10 lat temu _dokładnie_ to samo co poniektórzy pisali o fotografii cyfrowej. Tobie też przejdzie. Nie martw się.

        A co do błędów – zauważyłeś że wszystkie, które wymieniłeś, pochodzą z epoki druku? Nie powstały teraz i nie są „przypisane” do technologii e-papieru. Jasne – trudniej nad tym zapanować bez sztywnej, papierowej „ramy” druku, ale jednocześnie dynamiczne wlewanie tekstu daje możliwości o których zecerom się nie śniło. Po prostu – jeszcze nie nauczyli się z tego wszystkiego korzystać. ;)

        0
  11. Bo najważniejsze to się nie poddawać i dążyć do swojego celu (jeśli oczywiście uznaliśmy, że jest realny, jest nasz, jest warty uwagi, i co najważniejsze ma sens :) itd )

    Zresztą ile było historii o odrzuconych projektach, scenariuszach, sportowcach, aktorach…

    0
  12. Agnes pisze:

    Witam wszystkich.
    A propos tytułowej książki – nie dalej jak w ostatnią niedzielę czy poniedziałek przez przypadek trafiłam na książke „The List” w cenie 0.00$.
    Osobiście niestety jeszcze czytnika nie posiadam, ale z zakupem naszę się już od jakiegoś czasu. Dzięki TEJ stronie mój wybór definitywnie padł już na Kindle [oczywiście sprowadzony bezpośrednio z USA – co też jest zasługą tej strony :)].
    Niestety obecnie zakup Kindla przesunął się trochę w czasie z uwagi na to, że na święta dostałam kilkanaście książek w wersji papierowej i szkoda żeby Kindle leżał bezczynnie i tracił gwarancję. Ale co tam, co się odwlecze to nie uciecze, a duuuuuuużo ksiażek z Amazona „kupionych za free” już czeka na wgranie :)

    0
  13. @: „Tak się zastanawiam… jeśli plik mobi jest w zasadzie plikiem html, to może wystarczyłoby pamiętać o wstawianiu znaku specjalnego (non breaking space) po odpowiednich znakach w źródłowym pliku html? ”

    To nic nie da, bo są różne czytniki, z różnymi ekranami, do których tekst się dopasowuje. Powiększanie czcionki, sam jej krój i zmiany interlinii w ustawieniach użytkownika też rozwalają całą typografię. Programy komputerowe nie potrafią nawet przenosić poprawnie wyrazów, bez czego porządny układ strony jest niemożliwy.

    @: „A co do błędów – zauważyłeś że wszystkie, które wymieniłeś, pochodzą z epoki druku? Nie powstały teraz i nie są „przypisane” do technologii e-papieru. Jasne – trudniej nad tym zapanować bez sztywnej, papierowej „ramy” druku, ale jednocześnie dynamiczne wlewanie tekstu daje możliwości o których zecerom się nie śniło. Po prostu – jeszcze nie nauczyli się z tego wszystkiego korzystać”

    Ale e-book to właśnie tylko niechlujnie wlany tekst i niewiele więcej. Sprawy typografii (które w e-bookach leżą odłogiem) nie wynikają z technologii druku, ale z pewnej psychologii słowa pisanego. W ręcznie przepisywanych inkunabułach też były przestrzegane. Ba, w dawnej epistolografii ich przestrzegano.

    @: „Z 10 lat temu _dokładnie_ to samo co poniektórzy pisali o fotografii cyfrowej. Tobie też przejdzie. Nie martw się.”

    To nie jest dobre porównanie. Fotografia, cyfrowa czy tradycyjna, daje w efekcie ten sam obrazek. Książka a e-book są czymś zupełnie innym. Być może oprogramowanie e-booków nauczy się kiedyś łamać tekst jak w książce, ale tego się zautomatyzować do końca nigdy nie da. Zawsze trzeba przy składzie kombinować ręcznie, żeby efekt całościowy był bez zarzutu. Właściwie tylko czytniki z dużym ekranem, umożliwiające czytanie pedeefów będących zrzutami złożonych do druku książek spełniałyby zadanie.
    Artur

    0
    • Vituniu pisze:

      Śmiem twierdzić, że oprogramowanie czytników już teraz radzi sobie z łamaniem tekstu wielokrotnie lepiej, niż wydawcy dostarczający treści do nich. Patrz choćby fbreader.

      Ponadto uważam też, że z PDFa taki e-book jak z kaktusa szczotka do zębów.
      Po prostu – wielokrotnie bardziej cenię sobie możliwość zmiany wielkości czy kroju czcionki oraz wielkości czy proporcji ekranu, niż martwię się potencjalnym szokiem estetycznym spowodowanym osamotnioną linijką tekstu.

      EOT i szczęśliwego Nowego Roku.

      0
      • darekk pisze:

        wielokrotnie bardziej cenię sobie możliwość zmiany wielkości czy kroju czcionki

        A jak często to robisz?
        Bo ja ustawiłem raz, pierwszego dnia, gdy kupiłem czytnik. I zapomniałem że taka opcja istnieje.

        z PDFa taki e-book jak z kaktusa szczotka do zębów

        E-Book w nazwie posiada słowo „książka”. I jak na razie, to na moim czytniku jedynie PDF wygląda jak książka (dlatego też jeżeli jest możliwość, to kupuję ten format). Mobi bardzo często przypomina niechlujnie napisane wypracowanie szkolne. Niestety.

        0
        • Vituniu pisze:

          Przepraszam – ale co znaczy „jak często zmieniam czcionkę”? Zmieniłem ją RAZ (czyli o jakieś 100% więcej niż mogę w PDF) i to wystarczy. Teraz czytam wszystko tak, jak to odpowiada moim gustom, a nie widzimisię wydawcy.

          Mało tego – kiedy zmienię czytnik tekst zostanie przeformatowany odpowiednio do jego możliwości. A zmienię czytnik jeszcze wielokrotnie w trakcie posiadania tych, de facto, plików. (wygodnie pomijam w rozważaniach mój ewentualny wypadek śmiertelny w ciągu najbliższych minut ;))

          PDF ma bardzo wiele zalet, ale to większość z nich właśnie czyni go złym formatem dla e-booków. Moim skromnym zdaniem e-czytnikom potrzebny jest prosty format pliku (funkcjonalnie odpowiadający czemuś na poziomie RFT) i zaawansowane oprogramowanie potrafiące prawidłowo łamać tekst. To rozwiązanie jest wielokrotnie bardziej elastyczne i jednocześnie nie jest jakoś dramatycznie trudne do przeprowadzenia (patrz choćby wspomniany już fbreader).

          Ot – moje 5 groszy. Pozdrawiam i znikam.

          0
  14. Można się nie przejmować, oczywiście. Ale osobiście nie widzę powodu, aby mieć do czynienia z czymś gorszym, skoro mogę obcować z lepszym
    Artur

    0
    • Vituniu pisze:

      Z 10 lat temu _dokładnie_ to samo co poniektórzy pisali o fotografii cyfrowej. Tobie też przejdzie. Nie martw się. ;)

      0
  15. Vituniu, było już o tej fotografii, nie powtarzaj się. A co będzie za 10 lat w sprawie e-booków to się przekonamy, nie wyrywaj się. Samochody na słońce, odkąd pamiętam, już już mają podbić świat, a jakoś tego nie widać.
    Artur

    0

Skomentuj Artur Boratczuk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.