Mam dla Was relację z tegorocznych Targów Książki w Krakowie. Zbyt długa nie będzie, ale nie ma też wiele tego, co powinno nas interesować.
Otwieram ten artykuł zdjęciem folderu reklamowego, wykonanym na stoisku Stowarzyszenia Przedsiębiorców Poligrafii. Bo targi w Krakowie były triumfem papieru.
Tak jakbyśmy tkwili nadal głęboko w XX wieku – pytania na stoiskach wydawców o jakieś kody na e-booki albo o wersje elektroniczne były kwitowane stwierdzeniem, „o, my tutaj sprzedajemy tylko papier”, albo „wersja elektroniczna kiedyś będzie, ale nie wiemy kiedy”.
Stoiska e-bookowe
Księgarnie e-bookowe były trzy. Woblink raczył kawą za zapisanie się do newslettera.
W tle widać czytniki Kobo Glo, o których szczerze mówiąc zapomniałem, ale nie były bardzo eksponowane.
Z tego co widziałem, zainteresowanie było spore – nie zdziwiłbym się gdyby w sobotę i niedzielę kawy zabrakło, porcji miało wystarczyć na dwa tysiące osób. :-)
Publio było obecne w dwóch miejscach. Po pierwsze – akcja „Książka za książkę” w sali blisko holu wejściowego. Po dwóch dniach stosik był już naprawdę potężny.
Za oddane książki papierowe otrzymywało się kody na e-booki, a po dodatkowe atrakcje (możliwość wzięcia udziału w konkursie), należało się pofatygować do głównego stoiska Publio.
Samo stoisko było częścią ogromnego obszaru Agory – no i niestety nieco ginęło pod okiem okładki książki „Religa”.
No i najmniejsze stoisko nowej księgarni Erido. Tam pewna innowacja – e-booki można było kupić bezpośrednio na stoisku przy pomocy dwóch przedstawicieli, którzy wgrywali je na pendrive.
Niestety nie wiem czy udało się sprzedać wiele tytułów, ale pewne zainteresowanie było.
Wspominałem w zapowiedziach o stoisku Bezkartek – ale w czwartek i piątek widziałem tam wyłącznie audiobooki z innej firmy. Po wzięciu udziału w konkursie dostałem kod na audiobooka, który okazał się nieważny, no cóż. :-)
Aktualizacja – zapomniałem wspomnieć o stoisku cdp.pl: ścianki z kodami QR prowadzącymi do księgarni i okresowo obecna pani rozdająca ulotki. Nawet usiąść na czym biedna nie miała…
Inni swoich stanowisk nie mieli. Przedstawiciele jednej z księgarni powiedzieli mi wprost – jeśli mają wydać kilkadziesiąt tysięcy na obecność na targach (tyle może kosztować duże stoisko) – to wolą wydać te pieniądze w inny sposób.
O najciekawszym w sumie stoisku PocketBooka napiszę osobny tekst. Tutaj dodam, że firmie udało się dogadać z Publio i Erido – na stoiskach obu księgarni można było wygrać czytnik.
Teraz wystąpienia
Byłem tylko na dwóch. W czwartek poszedłem na ponadgodzinną prezentację Legimi, gdzie m.in. przedstawiono wyniki badania ankietowego, do udziału w którym niedawnego zachęcałem. O tym będzie osobny wpis. Wystąpienie skierowane głównie do wydawców zawierało też analizę rynku, opartą m.in. o badania pani Hui Li z uniwersytetu Pennsylvania, która na przykładzie modelu matematycznego powiązała ze sobą przychody z e-booków w zależności od ceny.
Opierając się na jej badaniach, Legimi przedstawiło tezę, że idealne jest obniżenie cen e-booków do maksymalnie 50% ceny książki papierowej – a schodzenie niżej powoduje negatywne efekty dla całego rynku o czym pisałem w artykule o cenie 9,90 zł.
W piątek wybrałem się na prezentację firmy elib.pl zatytułowaną „Tokio, Göteborg, Frankfurt – książka elektroniczna na świecie”. Liczyłem na to, że dowiem się jak wygląda czytelnictwo i promocja e-booków w różnych krajach, tam gdzie odbywają się wielkie targi. Bo przecież np. taka Holandia może nas zaskoczyć i każdy kraj podchodzi trochę inaczej do tej tematyki. Nie wolno nam patrzeć wyłącznie na to co dzieje się u nas, albo w Stanach
Okazało się, że prowadzący opowiadają raczej o tym, jak im się te imprezy zwiedzało, a co do książek elektronicznych – dość powierzchowne uwagi, że np. w Japonii nie widzieli czytników w sklepach z elektroniką (coś podobnego, Cyfranek widział). W połowie wyszedłem, ale z relacji Cyfranka, który wytrwał do końca wiem, że prelegenci przewidują powrót „niełamliwego” DRM i to na tabletach, bo e-ink jest mało widoczny. No, ale rzeczywistość swoje, marzenia swoje.
Podsumowanie
Ja na pewno nie żałuję wybrania się do Krakowa, choć szczerze mówiąc, na Targach kupiłem tylko dwie pozycje na stoisku Wydawnictwa M, a więcej wydałem na płyty w Galerii Krakowskiej, gdy zmierzałem na powrotny pociąg… Inna sprawa – podchodzę do pewnego wydawnictwa finansowo-prawnego, pytam o dwa tytuły po 89 zł – jaki dostanę od Was rabat? 15%. Aha. To ja sobie mogę w podobnej cenie zamówić te książki przez internet i nie muszę wieźć ze sobą przez pół Polski…
Liczą się też dla mnie spotkania z ludźmi z wydawnictw, księgarni, dystrybutorów, konkurencyjnych porównywarek :) oraz z blogerami – choćby wspomnianym wcześniej Cyfrankiem czy też Łukaszem z Bez Druku. Ciekawe jest dla mnie porównanie różnych perspektyw, posłuchanie o planach i prognozach. Są pewne zapowiedzi, z którymi wiążę spore nadzieje.
Podejście branży książkowej jako całości do nowoczesnych technologii w trafny i niezamierzony sposób podsumowuje następujący status z Facebooka.
To oczywiście nie jest wina branży tylko organizatorów, bo jeśli na całych Targach jest dostępny jeden bankomat, a większość stoisk nie przyjmuje kart, efekt jest łatwy do przewidzenia.
Tak samo potrafię przewidzieć, co się stanie z wydawcami, którzy e-booków nie promują. Dlaczego tego nie robią? Książkę papierową pokazać jest po prostu łatwiej. I dla zainteresowanych e-bookami papier jest wtedy nośnikiem reklamowym wersji elektronicznej. Ja sam obejrzałem parę tytułów, których teraz poszukam jako e-booka.
Pokazanie książki elektronicznej oznacza pokazywanie przede wszystkim urządzenia na którym ją odtwarzamy. A słyszałem też opinię, że gdy pewne stoisko miało e-booki na czytnikach w formie demonstracji – to… klienci chcieli kupować od nich właśnie te czytniki. Albo zalewali obsługę serią pytań technicznych – a jak wgrać, a jak otworzyć itd. W sumie czemu nie – ale to nie jest rozwiązanie dla każdego.
Rozumiem zatem, ale nie usprawiedliwiam, bo w obecnej sytuacji e-booki czytają wyłącznie „już wtajemniczeni”. Jeśli wydawcy nie zaczną do wersji cyfrowych przyzwyczajać swoich najwierniejszych klientów – kiedyś to zrobi kto inny – i kto inny na tym zarobi.
Czytaj dalej:
- Targi Książki w Krakowie 2023 – co nas czeka? [Spoiler: w piątek zapraszam na spotkanie]
- Księgarnia Inverso zakończyła działalność po czterech latach. E-booków nie sprzedawali już od maja
- Jak (nie) sprzedają się książki w Polsce. Jaki udział mają e-booki? ArtRage podaje wyniki Fossego i innych swoich autorów
- Dlaczego e-booki są „takie drogie”? Spojrzenie wydawcy
- Anglojęzyczna księgarnia Feedbooks została zamknięta – mamy dwa tygodnie na pobranie e-booków
- Stara strona Artrage wróciła: pakiet BookRage pobierzemy do końca lutego 2024!
Wydaje mi się, że pod względem ebookowo-czytnikowym, było lepiej niż rok temu i słabiej niż dwa lata temu. Dwa lata temu stoiska „nowych mediów” były skupione w jednym miejscu.
Nie da się książki elektronicznej pokazać bez urządzenia. Woblink trochę rozczarował, sprowadzając do korumpowania potencjalnych klientów kawą i ciastkiem. W tle można było zobaczyć Kobo Glo w niezłej cenie (479 zł).
Jedynym prawdziwym znakiem obecności czytników było stoisko PocketBooka. Muszę przyznać, że obsługujących je osób, bardziej mi przypadła do gustu niż same urządzenia.
Wydaje mi się, że podejście ze strony wydawnictw i dystrybutorów jest trochę kunktatorskie i przesiąkniętę obawą, by ebooki nie zjadły przychodów z papierowych wersji. Dlatego ze strony środowiska wydawnicza-księgarskiego nie ma co oczekiwać innowacyjnego podejścia w zakresi dystrybucji książki elektronicznej.
Kunkta…co?
Przepraszam ale jakie podejście?
http://sjp.pl/kunktatorski
Proszę szanownych panów, zupełnie niepotrzebne są „teorie kunktatorskie”, szukanie winnych wśród wydawców itd… „Winien” jest klient, jeśli już ktoś. E-reading to jest wciąż bardzo świeża sprawa. Temat dopiero przenika do świadomości ogólnej, ludzie potrzebują czasu żeby się przekonać i przestawić na masową skalę.
No właśnie, może temat ebooków tak powoli przenika, bo wydawnictwa promują je dość… nienachalnie? Komu powinno zależeć na dużej dostępności? Robertowi?
kient zaspokaja swoje potrzeby i niczemu nie jest winny. idzie do sklepu, kupuje i placi.
to ze sprzedawca/wydawca mu nie potrafi skutecznie pokazac, ze mozna lepiej, wygodniej i taniej to nie jego wina.
bo ze mozna lepiej, to chyba kazdy z nas wie :)
Biedny Cyfranek, wynudził się na elibie jak ja… Co do DRMu – panowie przedstawiali to jako naprawdę fajne rozwiązanie, ale jak padło pytanie co z osobami, które preferują czytnik, to zaczęło się zaklinanie rzeczywistości. Bo oni tym DRMem nie wykluczają 60% potencjalnego targetu, tylko 60% czytnikowców (rzecz rozchodziła się o Kindle i dedykowane zabezpieczenie, które wyklucza… w sumie każdy czytnik bez androida, let’s be honest), nagle urządzeniem do czytania staje się przede wszystkim tablet z jego możliwościami multimedialnymi. Ręce opadły mi z hukiem w tym momencie, bo okazuje się, że książka to teraz głównie nośnik treści multimedialnych a nie historii i przekazu autora. Ładne pokazali możliwości epub3, ale czy to dużo fajniejsze od zwykłej aplikacji? Panom się coś stanowczo pomieszało. Oni marzą o tym DRMie dniami i nocami, o takim, którego nie da się zdjąć, zabierając mi, jako NABYWCY, wszelkie prawa związane z nabyciem treści. Otworzyć tylko w dedykowanej aplikacji („bo i tak użytkownik ma po kilka aplikacji do tego samego i jest do tego przyzwyczajony”), nie wyjść nawet na milimetr poza 'system’. A jak system szlag trafi (a historia wydawnict elektornicznych takie wypadki zna), to nie masz nic. A backupu nie zrobisz no bo to wymagałoby zdjęcia zabezpieczenia. Niedobry użyszkodnik, a fe, nie wolno, my wiemy lepiej.
Generalnie chwilami mam wrażenie, że jest jakiś rozjazd – wydawcy żyją w innej rzeczywistości i czytelnicy sami sobie ułatwiają życie, vide wczorajszy wpis Roberta o fictionary. Oni chyba te watermarki traktują jako rozwiązanie tymczasowe – przyzwyczaimy ludzi do ebooków, a potem i tak pozakładamy kagańce, tylko takie lepsze, lżejsze, ale nie do zdjęcia z pyska.
A targów jako takich nie będę oceniać, bo to moje pierwsze ;) Za to przyznaję, że pan z Erido był uroczy, z kolei pani z Pocketbooka stanęła na wyskości zadania gdy trzeba było pogadać po angielsku. Z Krakowa przywiozłam tylko jedną książkę, na dodatek nie z targów. Brakowało mi porządnych stoisk dwóch wydawnictw (I can see you, MAG & Fabryka Słów), obecność paru tytułów w stadzie z innymi się nie liczy.
Wprowadzą DRMy to e-czytanie w Polsce znowu zejdzie do podziemia i tyle.
Nie chcą pieniędzy, ich problem. Ja jestem gotowy płacić (do 25 zeta za książkę, która mnie interesuje), ale tylko za książki z watermarkiem. Cokolwiek więcej i wysiadam.
W sumie dobrze, że nie brałem urlopu, by udać się na te „branżowe pogaduchy
„DRM to „fajne” rozwiązanie jeśli chodzi o jakieś formy wypożyczania czy dystrybucji w formie abonamentu. Książka to obcowanie ze słowem pisanym, a nie multimedialny kociokwik. Minęły 4 lata od zatwierdzenia formatu epub3, a ile pozycji jest dostępna w tym formacie na polskim rynku?
Konanie czytników zacznie się albo wtedy, gdy pojawi się tablet z pasywnym ekranem, albo wtedy, kiedy zaczną produkować nakładki z pasywnym ekranem na tablety.
A ja tam poszłam zaintrygowana jak też ma się książka elektroniczna w innych krajach, o ja naiwna… I to jako zwykły czytelnik poszłam, bo z branżą mam tyle do czynienia, że cóż… Kupuję jej wytwory.
Z tego co pamiętam to dokładnie takie samo podejście miał Woblink jak wchodzili na e-rynek. Też zarzekali się że prawdziwe e-czytanie to tylko na tablecie i z DRM, a do czytników z e-papierem podchodzili jak diabeł do święconej wody. No i proszę nawet rok nie minął, i pieniądze umykające do księgarń przekonały szefów Woblinka że nie tędy droga. Czytnikowcy jednoczcie się, to my mamy pieniądze, i jeśli księgarnie i wydawnictwa je chcą to muszą zejść na ziemię :)
Uroczy Pan z ERIDO pozdrawia :)
I no następne targi książki mnie ominęły – od paru lat mam pecha jak tragi wypadają (Katowice, Kraków) to coś mi wypada.
Ale ogólnie chyba liche zainteresowanie wydawców/księgarni ebookowych tłumaczy komnetarz z księgarni przytoczony przez Roberta że wydatek kilkudziesięciu tysięcy to oni mogą spożytkować na porządną akcję promocyjną w necie który i tak jest głównym kanałem komunikacyjnym jeśli chodzi o klienta czytającego ebooki.
Mieszkam w Krakowie, więc bywam na targach od lat i muszę powiedzieć, że tegoroczne mimo pięknej, przestronnej hali i możliwości zaparkowania tuż obok za 5 zł/dzień, rozczarowują nieco. Chyba, tak jak było wspomniane udział był drogi, bo wydawcy nie rozpieszczali nas rabatami i gratisami – dla porównania Woblink w zeszłym roku dawał książkę w papierze i ebooka, razem z biletem dostawało się kody na 5 ebooków chyba do Nexto. Na stoisku Galerii Książki można było papierowe wersje po 10 zł kupić, w tym roku cena ok 5 zł niższa od okładkowej. CDP to jakieś żarty były chyba, a nie stoisko targowe. Pocketbook ratował honor eczytania (pan znosił cierpliwie próby mojego dziecka sprawdzenia czy czytnik pływa czy topi się)Na pewno nikt odwiedzając tegoroczne Targi nie dowiedział się więcej na temat ebooków – tematu praktyczne nie było.
O właśnie, zapomniałem opisać stoisko CDP. Dodałem do wpisu. :)
Właśnie chodzi o to, o czym wspomniałaś – jeśli ktoś nie wiedział nic o e-bookach, po Targach też się za wiele nie dowie, choć tutaj akurat Pocketbook robił niezłą robotę i wspomnę o tym w artykule jutro.
A poprawili firmware tego 8 calowego czytnika? Bo w maju w Warszawie pocketbookowcy sami się śmiali z tego że nie działa, ale mówili że we wrześniu to będzie śmigać że ho ho…
No właśnie zapomniałem go obejrzeć i jakoś mi go też nie wciskano do rąk, więc zakładam, że jeszcze czekamy. Mam wstępnie uzgodnione, że przeprowadzę jego test, gdy już będzie OK i znajdzie się w sprzedaży.
Ja przynajmniej wymęczyłem pana z Rebisu o informacje co z książkami o Honor Harrington Dawida Webera, bo na razie wydali tylko jedną w ebook’u.
Na stoisku kryształów czasu pytałem o ebooka, bo książkę ciekawie promowali, ponoć ma być na dniach.
Na stoisku z Gościem Niedzielnym jak zapytałem o wersję mobi (mają tylko pdf’a) to odpowiedzieli że to pieśń przyszłości.
Z rozmowy z Robertem Szmidtem (dobrze odmieniłem?) dowiedziałem się że jest możliwość dania autografu na e-book’u, ale tu nie było technicznie takiej możliwości (trochę szkoda, bo było parę osób od których autografy chciałbym na e-książkach).
Co do targów to narzekałbym na kolejki do wszystkiego, począwszy od kawy a skończywszy na jedzeniu, małej przepustowości korytarzy (zwłaszcza jak ciekawy człowiek coś podpisywał) i trochę słabym oznakowania drogi jak się przypadkiem wysiadło tam, gdzie były targi w zeszłym roku.
a możesz się podzielić informacjami co z książkami z versum HH bo jak próbowałem ich męczyć mailowo to mnie olali?
Mają 6 już przekonwertowanych ale z powodu licencji się wydanie opóźnia (negocjacje z wydawcą), prawdopodobnie pierwszy kwartał przyszłego roku będą.
Dobrze wiedzieć, bo mojego maila z tym pytaniem też olali.
Dzięki za informację – też czekam na HH:)
Wydane są dwie z serii HH. Ja też czekam. Też do nich pisałem, ale nie raczyli odpisać, a szkoda. Od ręki bym wziął całą serię, chociaż od dawna mam w postaci elektronicznej, ale nie na czytnik.
Honory to mam na półce wszystkie oprócz ostatniej – ta mam jako ebook ;)
„Jeśli rynek czytników wygląda w Japonii tak słabo, jak wskazują na to pobieżne obserwacje, to wróżby na przyszłość nie są różowe.”
Cyfranka słowa, z tego samego linku, który Robercie podajesz.
Rok temu pisane, może się sprawdziło. :)
I dalej:
„Brak czytników w użyciu w japońskich pociągach i autobusach wydał mi się dość dziwny.”
Jakby żywcem wyjęte z prezentacji eLib, że czytników „w użyciu” nie uświadczysz. Czyli Cyfranek, chociaż widział, też nie widział, i obydwa poglądy są ze sobą w zgodzie ;)
Co do DRM, zdaje się, że panowie z eLib mówili o przyszłości, a ta nie jawi się w kolorach tęczy. Poraża mnie przekonanie komentujących, że watermark nie jest formą kagańca. Teoretycznie nie jest to DRM, ale też spróbujcie się wymienić taką treścią, kto pierwszy spróbuje?
Przypomnę tylko co bardziej rozwichrzonym głowom taki problemik prawny: watermarkowana treść nie jest naszą własnością i przedmiotem transakcji, jest nią usługa serwowania tej treści. Tu nawet nie trzeba DRM, wystarczy złośliwy prawnik nadinterpretujący prawo i jeszcze bardziej uparty oraz bogaty wydawca, a zobaczycie jesień średniowiecza albo przekonamy się, że winter is comming ;)
Na podparcie tezy, cały system Amazonu to jeden wielki DRM, tylko transparentny od strony użytkownika. Dowie się on o systemie w momencie, gdy zablokują mu konto, ukradną czytnik, czytnik się zniszczy lub zostanie wymieniony. Ja się już dowiedziałem podczas reklamacji, Wam tego nie życzę. Wniosek, czytnik nie wyklucza DRM, DRM nie wyklucza czytników.
Reasumując, jestem skłonny zgodzić się z tezą zaprezentowaną w jednym z komentarzy, że watermarkowanie treści usypia „wroga”, a co dalej, to chyba właśnie zostało pierwszy raz wyartykułowane w czasie prezentacji. Zamiast atakować „szczerość”, raczej bym się zastanowił. Jeśli jednak moja głowa pracuje zbyt szybko, bardzo przepraszam za to, że potrafię wyciągnąć spomiędzy wierszy to, co tam zostało powiedziane. Uprzedzam też, to się może powtórzyć ;)
Zadziwiające, Robercie, że byliśmy na tej samej prezentacji i się nie spotkaliśmy!
Na marginesie, chociaż faktycznie mogłaby być lepsza, to, i muszę powiedzieć te same słowa raz jeszcze, jak człowiek chce, wyciągnie coś dla siebie, vide nasz opis nieszczęsnych targów na zadupiu świata (klik w link przy moim awatarze).
Dlaczego tam było tak zimno?!
Wydaje mi się, że brak czytników w japońskim metrze jest prostą wypadkową braku czytelników książek, co prowadzący z elibu również przyznali – tam w środkach komunikacji króluje manga. Książkę czyta się w spokoju i odosobnieniu, swoisty rytuał.
Co do kagańca – watermarki nazwałabym go raczej smyczą. Bo nie zabiera mi możliwości dowolnego kopiowania, przenoszenia, otwierania na dowolnym urządzeniu, które ma program do otwarcia plików epub czy mobi (jak się uprę to zrobię to na mp3 z Sony), ale muszę być świadoma odpowiedzialności, gdy to mój plik hula po necie. Kwestia udostępniania bliskim w ramach dozwolonego użytku na razie sprowadza się do wysłania pliku mailem z nadzieją, że jednak nikt tego w świat nie puści.
I nikt nie wątpi w to, że Amazon stosuje DRM. My o tym doskonale wiemy. Ba, wiemy jak rozpoznać te tytuły, które DRM nie mają i nawet jak go zdjąć. Bo to jest właśnie ten system, poza który normalnie nie można wyjść – plik możesz użyć na czytniku Kindle lub na urządzeniu, które ma aplikację Kindle. Wyjdź milimetr poza system? Zapomnij. Chyba, że zaczniesz grzebać. Tylko różnica jest taka – Amazon jest popularny, używa go mnóstwo osób, to i narzędzia pojawiły się szybko. A teraz konia z rzędem temu, kto będzie rozpracowywał misterne zabezpieczenia dedykowane dla kolejnych wydawców czy księgarni w Polsce. I tu jedynie możemy jako klienci głosować portfelem (czyli ja w Amazonie nie kupuję, proste).
Cieszę się, że zaczęliśmy widzieć jednak pewne zalety w omawianej prezentacji eLib. Mam nadzieję, że mój link pomógł w zmianie postawy i z góry dziękuję za odwiedziny mojego bloga.
Smycz czy kaganiec, rezultat jest ten sam, chyba nie będziemy się sprzeczać?
Poza tym, tworzenie kopii od razu podpada pod ustawodawstwo o… tworzeniu kopii ;) (czyli prawo autorskie).
Nie, nie możesz swobodnie operować treścią, zdejmować zabezpieczeń, dowolnie kopiować, a święte prawo dozwolonego użytku opierasz wręcz na:
„z nadzieją, że jednak nikt tego w świat nie puści”
Serio? Nie rozśmieszaj mnie (wybacz), ale jeśli swoje prawa opierasz na takiej przesłance, to już przegrywasz.
Tak, fizycznie, oczywiście, robisz to wszystko, ale tylko dlatego, że wielki niedźwiedź po prostu się tym nie interesuje, nieważne dlaczego.
Jednak zapewniam Cię, gdyby tylko świadomość prawna po stronie „nadawcy” była większa, a prawnicy zwietrzyliby biznes, to nawet ten blog (wybacz Robercie, to tylko symulacja) pewnie zostałby oskarżony o nielegalne rozprowadzanie treści.
Gdybym to ja był wydawcą, żadnego zabezpieczenia bym nie zakładał ponad te, które pozwoliłyby mi w ew. sporze sądowym udowodnić, że „w należyty sposób zadbałem o swoją własność”, i tak łatwe do zdjęcia, że ta łatwość prowokowałaby Cię do tego czynu… potem już tylko wezwanie ;)
I jeśli myślisz, że ponieważ Polscy właściciele praw śpią, to cały świat śpi, to jesteś w błędzie. To już się dzieje!
„I nikt nie wątpi w to, że Amazon stosuje DRM.”
Znów zapytam, serio?!
Ja się na tyle dobrze poruszam w tematyce, że Robert nawet przedrukował u siebie mój artykuł, a z faktem, że Amazon to DRM spotkałem się, gdy się tego najmniej spodziewałem.
W ciemno powiem, że nawet na tak specjalistycznym blogu, w tym wątku, większość nie wie o Amazon DRM, tak samo jak nie wie, „jak mam kupić Kindle z wysyłką do Polski, pomóżcie” (bo gdyby wiedziała, to by skorzystała z linków, które Robert przygotował, a przygotował solidnie, bo na nich zarabia), tak samo jak użytkownicy Spotify nie wiedzą, że kupują d tych samych majorów, których gdzie indziej przeklinają, jak nie wiedzą, że nieopłacenie abonamentu odcina dostęp do wszystkiego, co w potocznym mniemaniu „należy” do użytkownika (to w ogóle ciekawy case, jakim prawem Spotify odcina twórcę playlisty od tej playlisty ;D).
Dodam więcej, ludzie nie wiedzą, że w abonamencie wydają rocznie więcej, niż gdyby wydawali na to samo sporadycznie per year! Wiedziałaś o tym?
Nie kupujesz w Amazonie, a niby co chciałabyś tam kupić?! Czystka polskich tytułów jeszcze pogorszyła ofertę.
Nie znam siły Twojego kręgosłupa moralnego, ale chciałbym zobaczyć Twoje oświadczenie, kiedy Amazon będzie napchany polską ofertą w niższych cenach.
Nic tak nie korumpuje jak obfitość dobra i jego cena i wiem, że wiesz, bo właśnie sobie wyobraziłaś siebie w tej sytuacji. Wyobraziłaś sobie, prawda? ;)
Co do prawa – póki co daleko im, żeby mi cokolwiek zrobić, także nie mam obaw. Jakiś sposób zabezpieczenia jest konieczny, bo plik to nie fizyczna książka, tu 100 kopii zrobisz w sekundę. Jak masz lepszy pomysł na zabezpieczenie interesów obu stron to proszę, podaj go, żebyśmy się nie męczyli z drm i watermarkiem. I chyba interes ze ściganiem nas kopiujących nie jest specjalnie przyszłościowy, skoro firmy wolą drm zamiast pozwów sądowych. A działy prawne mają naprawdę wypasione, co to dla nich. A jednak jakoś masowych pozwów brak? Walka z wiatrakami? Nie opłaca się?
O większych wydatkach w abonamencie wiem, bo umiem liczyć, całkiem nieźle. To też powód, dla którego nie poszłam na abonament – płacić żeby potem nic z tego nie mieć? Nie mój styl.
I mam naprawdę dobry kręgosłup moralny, bo chociaż amazon jest jedynym miejscem gdzie mogę dostać pewnego ebooka, to go nie wzięłam. DRM mnie nie kręci. Zdążę nauczyć się języka i przeczytać w oryginale. W papierze. A co!
To Twoja wypowiedź, bo jeśli tak, to cieszę się, że nie zawsze prezentujesz taką pewność siebie: http://lubimyczytac.pl/dyskusja/433/7849/jak-wgrac-e-booka-na-czytnik/1#p346376
O rany, powinnam się zacząć chyba za siebie oglądać, bo nie wiem czym zasłużyłam sobie na bycie poszukiwaną na innych stronach. Wyciągnij też fejsa i zobacz jakie rzeczy tam wypisuję, włosy ci osiwieją.
Człowieku, masz swoje poglądy, ja mam swoje, wymiana nie ma sensu bo jak widzę, mamy inne zapatrywania. Jak wspominałam – masz lepszy pomysł na zabezpieczenie plików z ebookami, żeby nie hulały po necie (zabezpieczenie interesów wydawcy) i nie utrudnia życia użytkownikowi (interes kupującego) to człowieku leć do biura patentowego.
A przede wszystkim – trochę rozsądku. Czego brakuje w tym całym bajzlu to rozmowy. Takiej poważnej, z argumentami. Wszyscy okopali się po swoich stronach i ruchów nie widać. Temat jest szeroki, wielowątkowy, nie dotyczy jedynie ebooków, a niestety większość zamiast konstruktywnych pomysłów potrafi jedynie marudzić. Z marudzenia tylko wrzody powstają a nie postęp.
A swoją drogą – nie widzę nigdzie sprzeczności, kwestia niepewności egzekwowania pewnych zapisów rodzi pytania i wątpliwości. Dopóki nie pojawi się konkretna sprawa o ściganie, to możemy gdybać. Ty gdybasz tak samo, zakładając że któregoś deszczowego dnia Wielki Brat obudzi się i zacznie nas wszystkich sprawdzać czy nie mamy zbyt wielu kopii. A może nie obudzi się, bo zbankrutuje i nie będzie serwerów podtrzymujących DRM. Gdybamy dalej? Bo mi sie znudziło, a kolega szanownie jest proszony o zaprzestanie poszukiwań mojej osoby po internecie. Niedługo nawet mój stosunek do psów i kotów będzie argumentem.
Nie pochlebiaj sobie, po to jest internet, by go używać, najwyżej przemyśl w nim swoją obecność, ale nie obciążaj tym zadaniem tych, który ani na tym nie zależy, ani nie mają w tym interesu ;)
Wszyscy się okopali, ale akurat posiadaczy praw (autorskich) rozumiem.
Nie zawsze w tych prawach chodzi o sprzedaż, a ostateczna decyzja rozporządzenia prawem jest ich suwerenną decyzją wynikającą z legislacji.
Poza tym, mają co stracić.
Natomiast Tobie się dziwię, agresją wiele nie wskórasz, ot tyle, że kolejna osoba powie Ci: pasuję.
Dobranoc
Człowieku, ale ty masz problemy…
Pozostaję dalej przy stwierdzeniu – nie masz co się wypowiadać negatywnie, skoro lepszego pomysłu nie zeserwujesz, a jakoś ten element regularnie pomijasz. Nie masz nic konstruktywnego, tylko marudzisz (bo inne słowo tu nie pasuje), że jest źle. Aż tak źle nie jest, bywa gorzej, ale lepszego pomysłu nikt nie ma. Masz? Bo nie widzę, odnosisz się do mojej wypowiedzi sprzed pół roku – masz pojęcie, jak można sobie pewne sprawy przemyśleć w pół roku? Co ja mówię, miesiąc to czasem aż nadto czasu. Nic konstruktywnego nie wniosłeś do tej rozmowy, za to dziwisz się, że negatywnie reaguję na jakieś twoje pesonalne wycieczki. Może ty przemyśl swoją obecność w internecie? Wniosłeś coś pozytywnego do sieci? Nie? To może czas przemyśleć życie? I wszystkich nas tak przeszukujesz? Chore.
YuukiSaya, już z Tobą nie rozmawiam, chyba nie zauważyłaś, tak się kończy Twoje zacietrzewienie. Chyba nie pierwszy raz?
Uuu foszek? Brak argumentów? Przyjdź pogadać jak będziesz je mieć. O ile w tej paranoicznej obawie przed wielkim policjantem nie dostaniesz wrzodów.
A ja bardzo proszę o zakończenie w tym miejscu tej wymiany uprzejmości.
„Smycz czy kaganiec, rezultat jest ten sam, chyba nie będziemy się sprzeczać?”
Nie, zdecydowanie nie ten sam. Książki z watermarkiem mogę sobie zbackupować miejscu które ja wybiorę. Mogę wgrać na takie urządzenie które mi pasuje. Mogę (epub) rozpakować i poprawić (polecam: http://notatnik.mekk.waw.pl/archives/271-Ksiazka_bez_DRM.html).
Z drugiej strony DRM Adobe tak łatwo zdjąć, jeśli ktoś chce dzielić się z innymi na chomiku, wyczyszczenie takiego ebooka jest dużo łatwiejsze niż watermarkowanego. A jeśli ktoś mówi o zabezpieczeniu nie do złamania, to cóż, cieszę się z jego dobrego samopoczucia. Ale jeśli chce to sprzedawać, to wprowadza klientów (wydawnictwa) w błąd.
I zawsze warto przypomnieć, że na amazon.com są dostępne książki bez DRM, np. wydawnictwa Tor Books. Wolę kupić ich wydanie, nawet jeśli zapłacę dolara-dwa więcej. I chyba nie tylko ja, bo jak pisał Robert nieźle na tym wychodzą.
BTW. Na Copy Camp będzie Cory Doctorow, ciekaw jestem jego opinii o watermarku, ciekawe czy się uda zapytać.
Zakladam, że nie chcemy/nie możemy przełamywać zabezpieczeń.
„Mogę (epub) rozpakować i poprawić”
Popatrz do licencji ;)
Potwierdza się, co znajduje się w raporcie PIK-u i co z obserwacji (chociażby tego, co w nieoficjalnych rozmowach mówią ludzie z branży) można wywnioskować, że wydawcy ignorują ebooki, bo to tylko 3% rynku, ale wiadomo, kto w 3% zobaczy trzydzieści, ten będzie miał te trzydzieści, a reszta (jak zwykle) obudzi się z ręką w nocniku.
Właśnie tego się obawiałem, swego czasu pisząc tutaj, na temat promowania tabletów bardziej niż czytników. Powoli widać chyba taki właśnie trend, niewątpliwie może mieć na to wpływ możliwość stosowania DRM, choć patrząc z perspektywy globalnej, to dla wielu użytkowników na świecie jedynym dostępnym urządzeniem jest… smartphone. Stąd moje wtedy obawy, że e-ink może lepszy, ale to dostępność może być tym elementem decydującym (jak zerknie się na dane globalne, można właśnie taki niepokojący trend zaobserwować).
Na pewno ebookom nie pomaga zjawisko selfpublishingu, które jest z nimi powiązane, bo rozumiecie, że promując ebooki, wydawcy jednocześnie wygryzają się z działalności (pozornie) — im ebooki popularniejszy, tym ich większy rynek, a im większy rynek… dlatego kurczowo trzymają się papieru. Ale to nie jest prawdą. Wystarczy spojrzeć na zachód, gdzie odpływ znanych nazwisk do tej formy publikowania był właściwie zerowy. Selfpublishing był i będzie niszowym zjawiskiem, przystosowanym dla publikacji niszowych (zjawisko stare jak branża, patrzcie chociażby przykład Virginii Woolf, która była właśnie selfpublisherką; jedyna różnica, że teraz jest to tańsze i na masową skalę). Pamiętajcie, że rynek amerykański jest rynkiem specyficznym, dla nas bliższym rynkiem jest rynek niemiecki, czy jak od jakiegoś czasu Robert powtarza, holenderski lub belgijski. Dlatego drodzy wydawcy, a wiem, że czytają ten blog, nie bójcie się promować ebooków, bo tylko możecie na tym zyskać — uwielbienie i pieniądze czytelników.
„Inna sprawa – podchodzę do pewnego wydawnictwa finansowo-prawnego, pytam o dwa tytuły po 89 zł – jaki dostanę od Was rabat? 15%. Aha. To ja sobie mogę w podobnej cenie zamówić te książki przez internet i nie muszę wieźć ze sobą przez pół Polski…”
I to jest to, o czym u siebie pisałem. Jeśli wydawca bezpośrednio sprzedaje, spokojnie 30-40% może zejść z ceny okładkowej i wyjdzie na swoje, ale miejsce na stoisku kosztuje… (chociaż akurat w tym przypadku chodzi o książki z kategorii, których nie opłaca się przeceniać, bo i tak mało osób kupi, więc rozumiem wydawcę) I to, wybaczcie moją upierdliwość, też znajduje się w raporcie PIK-u, że nie ma pomysłu na promocję, zero kreatywności, poza narzekaniem, że czytelnicy nie kupują książek, czego konkluzją jest: jeśli nie kupują, znaczy pewnie, że czytelnictwo w Polsce leży i kwiczy, więc trzeba je ratować specjalną ustawą. Brak wsparcia backlist, o czym w raporcie też jest (tutaj tylko częściowo wydawcy ponoszą winę, ponieważ najczęściej to sami autorzy i ich agenci starają się dodatkowo zarobić, żądając wyższych udziałów za stare tytuły, niż w nowych umowach, gdzie już ebooki są uwzględnione).
I to mnie właśnie zastanawia: oni wiedzą w czym tkwi problem, ale wolą iść do szamana, aby zaklinać rzeczywistość… Być może dopiero, kiedy dostaną po kieszeni, to się obudzą, ale wtedy tak naprawdę wszyscy na tym stracimy. W tej branży pracuje wielu sympatycznych ludzi, ale niestety wśród nich jest nazbyt wielu miłośników romantyzmu… Epoka się zmieniła, paskudny naturalizm wypełzł na salony (jeśli rozumiecie moją metaforę;)), kto się dostosuje, przetrwa, kto będzie zaklinał rzeczywistość, zniknie z rynku, więc nie ma co się obrażać, trzeba się doszkalać, słuchać swoich klientów i… wiedzieć, czym się handluje! Wybaczcie oczywistość, ale niektórzy naprawdę tego nie wiedzą czy nie potrafią zrozumieć: Czytelnicy kupują to, co chcą przeczytać, a nie to, co jest po prostu tańsze (kolejne zaklinanie rzeczywistości). Gdy jest tańsze, kupują więcej, gdy jest droższe, wstrzymują się z zakupem aż będzie tańsze, albo ściągają za darmo z sieci albo idą do biblioteki (niby oczywiste, ale niektórzy naprawdę tego chyba nie wiedzą…) Problem naszego rynku to brak efektu skali, jednak rozwiązaniem nie jest utrzymywanie wysokich cen książek, tylko sprzedawanie ich tam, gdzie są czytelnicy chętni kupować (chociażby tutaj na blogu). Bardzo ciekawe spostrzeżenia można wyciągnąć z raportu Legimi; tam jest wszystko, co trzeba wiedzieć, komu i jak sprzedawać książki (również papierowe), wystarczy wyciągnąć wnioski i wdrożyć.
Dobra, znowu się rozpisałem, gaduła ze mnie nieprzeciętna ;-)
Zgadzam się niemal z każdym słowem.
Bardziej tylko cenię od Ciebie selfpublishing, ale kto ma rację, pokaże przyszłość ;)
:)
To nie tak, że nie cenię selfpublishingu, ale patrzę na niego z wielu perspektyw:
– biznesu: robią dużo hałasu, ale mało zarabiają.
– autora: mam wolność twórczą, ale… ile to wszystko kosztuje i zajmuje mi czasu!
– czytelnik: forma mnie nie interesuje (choć selfpublisherzy to chyba grafomani?), byle tanio i ciekawie!
Oczywiście to ostatnie z przymrużeniem oka ;-)
Każdy selfpublisher prędzej czy później stanie się wydawcą (czyli po prostu założy dg), ponieważ czytelnik jednak prędzej sięgnie po książkę wydaną przez wydawcę (media też prędzej promować będą taką książkę), nawet jeśli autor jest swoim wydawcą, niż po książkę wydaną w formie samopublikacji — etykietka jednak robi swoje. Patrz przypadek Rafała Kosika, który nie funkcjonuje jako selfpublisher, ponieważ działa pod etykietą Powergrapha, mimo iż sam dla siebie jest wydawcą. To zresztą bardzo pozytywny przykład, pokazujący, że nawet publikując samemu w Polsce, można zyskać sympatię czytelników i zarabiać pieniądze, ale kluczem jest jakość i ciekawa oferta.
Selfpublishing dla autorów to dobra forma na zaistnienie, pozyskanie czytelników, wyjście ze swoją twórczością (dlatego zachęcam selfpublisherów, aby nie nastawiali się na sprzedaż, tylko na promocję swojego pióra), ale potem trzeba zdecydować: albo dalej działam w sektorze dla amatorów, albo idę na zawodowstwo, czyli albo nawiązuję współpracę z wydawcą, albo samemu staję się wydawcą. Selfpublishing nie jest nowością, po prostu stał się tańszy i dostępny na masową skalę, ale cieszy, że np Guardian zaczął promować książki selfpublisherów, ponieważ selfpublishing to dobre zjawisko dla autorów, z ambicjami literackimi (ale jestem przekonany, że tak wyłapani autorzy i tak pójdą na współpracę z wydawcami, zwłaszcza na rynkach zagranicznych).
Dobra, mógłbym długo, więc kończę, bo mnie jeszcze Robert zbanuje za odchodzenie od tematu ;-)
Widzisz, a ja nadal wierzę w selfpublishing, a może bardziej w jego odmianę opartą na konwergencji modeli biznesowych.
Patrząc dzisiejszymi oczami, tak, bez wydawcy jest trudno, ale jutro może nie być wydawców, a wtedy pozostanie tylko jeden problem do rozwiązania, to co dziś, teoretycznie, rozwiązuje istnienie wydawcy: pieniądze.
Napisałem, teoretycznie, z pełną premedytacją, chyba wszyscy wiedzą dlaczego ;)
Zobaczymy
Się rozpisałeś, ale z większością trudno się nie zgodzić. Jedyne zastrzeżenie mam co do stwierdzenia, że wszyscy stracimy, kiedy nieprzystosowani do zmieniającej się rzeczywistości wydawcy dostaną po kieszeniach. Uważam wręcz przeciwnie – że wszyscy prócz nieudolnych wydawców zyskają, jeśli na ich miejsce przyjdą lepsi, z pomysłami na promocję czytelnictwa, czyli zdobywanie nowych klientów.
Wydawcy nie są źli, oni po prostu mają złe podejście do obecnych czasów. To nie jest tak, że pojawią się lepsi, ponieważ ci lepsi będą musieli zaczynać od nowa. Lepiej więc, kiedy wydawcy zmienią sposób myślenia i podejście, zaczną się rozwijać, wtedy wszyscy zyskają. Patrz przykład Grupy Znak, oni wiedzą, co trzeba robić (brakuje tylko jeszcze powielenie pomysłu z abonamentem, nie na nowości, ale na resztę ich publikacji, żeby czerpać zyski z wielu kanałów — tak, wiem, Legimi, ale kiedy ma się pozycję na rynku, jak GZ, to lepiej się nie rozdrabniać, tylko kierować ruch do siebie).
To wciągnęliśmy w naszą rozmowę i Macchaiavellego, no, no :)
A serio, anegdota o rzymskim namiestniku każe zgodzić się z Tobą, następca jest gorszy od poprzednika, bo mniej „dorobiony”, więc bardziej pazerny.
Z drugiej strony, czasem stare struktury też się obala i P2P prawie to uczynił, lecz dinozaury się pobudziły i zaczęły zamiatać problem. Dość skutecznie.
Jak już powołujemy się na historię, to warto przypomnieć, że Cesarstwo zachodniorzymskie upadło w 476 roku, natomiast już w 800 roku król Franków Karol, został cesarzem i powstało Święte Cesarstwo Rzymskie – praktycznie naturalny sukcesor. „Dinozaury” się obudziły, ale już po śmierci cesarza państwo znowu się podzieliło, więc taka reanimacja okazała się nietrwała.
P2P to tylko narzędzie. Niczego nie obaliło – jedynie ułatwiło piracką wymianę treści. Samo w sobie może też służyć do legalnej wymiany (treści public domain), więc nie demonizujmy. Patrząc na rynek amerykański to przede wszystkim iTunes i Amazon ustawiły rynek. Monopol (duopol?) tym razem zafundował rozwiązanie pod każdym względem lepsze niż dotychczasowe (także cenowo). W Polsce sytuacja jest jednak inna: rozdrobnienie rynku jak widać, z perspektywy czasu, jest dużą wadą. Uniemożliwia zbudowania solidnego biznesu. Na normalnym rynku w danej branży zostaje 1, 2 lub maks. 3 dużych graczy i nisza. W Polsce jest tylko nisza (biorąc pod uwagę przychody z e-czytelnictwa względem całej oferty książkowej).
KindleBury pisze:
=======================
Mogę (epub) rozpakować i poprawić”
Popatrz do licencji ;)
=======================
1. Podasz szczegóły?
2. I jeśli mówimy o „licencji” (która jak się domyślam, wg Ciebie tego zabrania) to co ma do tego watermark/drm czy brak takowych?
Ad. 1. Woblink może być?
„Użytkownik nie jest uprawniony do ściągania, zapisywania lub kopiowania
w jakikolwiek sposób Publikacji Elektronicznych na większej ilości Urządzeń
Końcowych niż wskazano w ust. 13 powyżej. Użytkownik nie jest również uprawniony do rozpowszechniania Publikacji Elektronicznych w jakikolwiek sposób, wykraczający poza zakres dozwolonego użytku osobistego. Dotyczy to w
szczególności rozpowszechniania Publikacji Elektronicznych za pomocą stron internetowych prywatnych i komercyjnych, klientów P2P, forów internetowych, społeczności internetowych i tym podobnych. ” — woblink.com/uploads/regulamin_woblink.pdf
Ad. 2. Co ma co do czego? Możesz jaśniej?
1. A teraz zastanów się dlaczego jest tam mowa o dozwolonym użytku osobistym. Nie od rzeczy będzie również sprawdzenie, co mówi ust. 13 w przytoczonym przez Ciebie fragmencie.
Na razie pokazałeś tylko, że umiesz kopiować fragment regulaminu.
A nie że nie mogę sobie przerobić książki.
2. Mówisz o 2 rzeczach:
a) kwestiach PRAWNYCH (co mi wolno, a czego nie) Zwracam uwagę, że jeśli w licencji będzie zakaz kopiowania, to nawet w przypadku braku jakichkolwiek zabezpieczeń technicznych i tak nie wolno mi kopiować. (Może być co najwyżej problem dowodowy)
b) kwestiach technicznych (co mogę a czego nie potrafię)
Zacząłeś od kwestii technicznych (DRM vs watermark), że niby nie ma różnicy. Gdy Ci wykazałem, że jednak jest (choćby „tylko” backup) to zdryfowałeś na kwestie prawne. („Zajrzyj do licencji”) IMO zaczynasz się ocierać o trollowanie (tak mi podpowiada doświadczenie z różnych dyskusji, co oczywiście nie musi Cię obchodzić) Ale jeszcze masz szanse.
Zdaje się, że dozwolony użytek w wypadku software jest zawężony, prawda?
Celowo zostawiłem Ci ten dozwolony użytek, by przekonać się szybko po Twojej odpowiedzi, jak radzisz sobie z prawem autorskim. Teraz już wiem.
a) Zwracasz mi uwagę na coś, na co już zwróciłem wyżej uwagę, pisząc, że na miejscu wydawców nie trudziłbym się o zabezpieczenia. Doczytaj sobie.
b) Proponuję bez takich wycieczek, nazewnictwa i dawania sobie łatek i szans. Nie chcesz, nie rozmawiaj, rozmawiasz, trzymaj poziom.
Nigdzie nie zdryfowałem, bo:
— po pierwsze, nie wiem, gdzie niby odwołałeś się do tego, czego nie potrafisz,
— dwa w nawiązaniu do 1., prosiłem wręcz o wyjaśnienie pkt. 2 Twojej wypowiedzi, ale jej nie dostałem,
— trzy, kwestie techniczne są pochodną prawa. Gdyby nie kopirajt, nie potrzebowano by zabezpieczeń. Więc prawo i zabezpieczenia to temat wspólny i nierozłączny, chociaż zdaje się, że twierdzisz inaczej.
Na marginesie, jeśli uważasz też, że backup nie jest możliwy przy stosowaniu DRM, to odwołajmy się jeszcze raz do Amazonu, który możesz backupować do woli. Teraz widzisz?
„Amazonu, który możesz backupować do woli.”
Znaczy książki Amazonu mogę backupować na WŁASNYM urządzeniu, spoza ekosystemu Amazonu, bez wcześniejszego zdjęcia DRM? Ktoś może potwierdzić?
i bedzie to użyteczne gdyby amazon padł?
==============
na miejscu wydawców nie trudziłbym się o zabezpieczenia.
==============
Gdyby nie kopirajt, nie potrzebowano by zabezpieczeń.
==============
Hm.
http://virtualo.pl/?go=terms
12. Z zastrzeżeniem postanowienia ustępu 13 powyżej, Klient może odczytywać/odtwarzać pobrane Treści Multimedialne w urządzeniach elektronicznych, wprowadzać do pamięci komputera lub innych urządzeń w celu zapoznania się z jego treścią bez możliwości zmieniania struktury elektronicznej lub innego modyfikowania pliku i dalszego udostępniania.
Co ciekawe, nie zaakceptowałem tego regulaminu, a zakupy dalej mogę robić.
Wiadomo, że w regulaminach księgarnie mogą sobie pisać, co im ślina na język przyniesie, ale czy jakiś konsument został pociągnięty do odpowiedzialności za złamanie takiego zapisu?
Na moje pierwszy, który wyjdzie ze ściganiem za poprawianie pliku na własny użytek, może zwijać interes ebookowy. Przecież to się odbije echem szeroko jak ZAIKS vs fryzjer i w efekcie więcej osób jest przeciwko opłatom na OZZy. Utrata wizerunku przy tym rodzaju biznesu jest ogromnym ciosem, bo jednak pracujemy trochę na wzajemnym zaufaniu.
Poza tym jakoś nie widzę możliwości weryfikacji takiego naruszenia dopóki ktoś nie przyjdzie i nie pogrzebie mi w plikach, a na to musiałby być nakaz na konkretnej podstawie, inaczej jest to nielegalne. I taki wydawca tudzież księgarnia zostają czarną owcą biznesu.
Dziękuję. Choć ciekawy jestem co powiedziałby sąd na sytuację opisaną w podanym przeze mnie linku. (Tak, wiem, że tam było nexto)