Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

Rynek wtórny e-booków legalny?

Wyprzedaż e-booków?

Od dawna na forach i portalach dotyczących czytników pojawiało się jedno pytanie: czy mogę legalnie odsprzedać e-booka. W ten sposób mógłby powstać legalny rynek wtórny książek elektronicznych. Otóż tydzień temu (tj. 3 lipca) otrzymaliśmy odpowiedź na to pytanie i brzmi ona:

Tak, można sprzedać e-booka

A teraz dlaczego.

Na początek małe wyjaśnienie. Dokonałem pewnego założenia stawiającego znak równości pomiędzy e-bookiem a programem, ale nie wydaje mi się, żeby różnica pomiędzy licencją na program elektroniczny a licencją na plik była na tyle duża, że wykładnia i interpretacja przepisów będzie odmienna. Pod koniec podam jeszcze dwa powody dla których pozwoliłem sobie na takie założenie.

Kluczowe znaczenie ma, czy autor (względnie licencjodawca) może sprzeciwić się odsprzedaży swych „używanych” licencji.

Początek sporu ma swoje korzenie pomiędzy firmą Oracle (to ta, która odpowiada m.in. za Javę i OpenOffice’a) a niemieckim przedsiębiorstwem UsedSoft, którego nazwa wyjaśnia chyba wszystko. Głównie dla osób nie znających języka angielskiego wytłumaczę, że firma ta skupowała licencje na oprogramowanie Oracle od firm, które kupiły licencję, a następnie przestały wykorzystywać licencjonowane narzędzie. Odkupione „używane” licencje były następnie sprzedawane kolejnym firmom. Oracle widząc w tym swoją stratę (utratę kontroli nad sprzedanym oprogramowaniem, konkurowanie z nim jego własnymi produktami i pojawienie się niezależnego, konkurencyjnego źródła podaży programów) pozwało przed niemiecki sąd pośrednika domagając się zaprzestania takiej działalności. (Czytaj więcej.)

Proces ten przeszedł przez wszystkie stopnie niemieckiej machiny sądowej (co tylko świadczy o zawziętości stron sporu), po czym Bundesgerichtshof (Niemiecki odpowiednik naszego Sądu Najwyższego na szczeblu federalnym) wystąpił do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (który swoją jurysdykcją obejmuje również Polskę) o informację jak interpretować dyrektywę o ochronie prawnej programów komputerowych.

W wyroku stwierdzono, że:

Wykładni art. 4 ust. 2 oraz art. 5 ust. 1 dyrektywy 2009/24 należy dokonywać w ten sposób, iż w przypadku odsprzedaży licencji na korzystanie obejmującej odsprzedaż kopii programu komputerowego pobranej ze strony internetowej podmiotu praw autorskich, licencji, która została początkowo przyznana pierwszemu nabywcy przez ten podmiot praw autorskich na czas nieograniczony i w zamian za zapłatę ceny mającej mu umożliwić uzyskanie wynagrodzenia odpowiadającego wartości gospodarczej kopii jego dzieła, drugi nabywca tej licencji, podobnie jak każdy następny, mogą się powołać na przewidziane w art. 4 ust. 2 tej dyrektywy wyczerpanie prawa do rozpowszechniania, i, co za tym idzie, mogą zostać uznani za uprawnionych nabywców kopii programu komputerowego w rozumieniu art. 5 ust. 1 tej dyrektywy i korzystać z przewidzianego w tym przepisie prawa do zwielokrotniania.

Innymi słowy, nabywca wtórny ma dokładnie takie same prawa jak pierwotny (łącznie z tworzeniem kopii na własny użytek). Trybunał dodaje równocześnie zastrzeżenie, które jest logiczne:

Wyłączne prawo do rozpowszechniania kopii programu komputerowego objętej taką licencją zostaje wyczerpane wraz z jej pierwszą sprzedażą.

Czyli po sprzedaży licencji tracimy wszelkie prawa do licencjonowanej treści: nie możemy sprzedać go powtórnie, nie możemy go kopiować, nie możemy go używać. Właściwie to nie mamy również prawa do jego posiadania (bo jest to kopia nielegalna). Nikt nie byłby w stanie tego sprawdzić czy wyegzekwować, ale nie zmienia to faktu, że taka książka w naszych rękach staje się nielegalna i nie możemy jej na przykład pobrać ponownie z półki w naszej księgarni.

Co dzieje się z odpowiedzialnością za plik? Np. gdyby ktoś rozpowszechnił „naszą” książkę zabezpieczoną znakiem wodnym. Nie jesteśmy już stroną umowy, nasze uprawnienia i obowiązki przeszły na inną osobę, więc nie jesteśmy za to już odpowiedzialni. Dobrze jeżeli możemy to udowodnić, stąd sugerowałbym umowę pisemną lub serwis aukcyjny (w historii którego można później udowodnić, że licencję sprzedaliśmy).

Niegłupim pomysłem było by też napisanie do księgarni z informacją o sprzedaży i prośbą o usunięcie jej z naszej półki. Pytanie, czy możemy/powinniśmy przekazać dane kupującego. Z jednej strony tak, bo przecież sprzedawca licencji powinien mieć dane licencjobiorcy, chociażby do kontroli czy kontaktu w przypadku jej naruszenia. Z drugiej jednak jest kwestia ochrony danych osobowych. Stąd rozsądne było by umieszczenie klauzuli o przekazaniu danych kupującego księgarni w umowie (czyli na przykład w opisie aukcji).

A co jeżeli licencja wyraźnie zabrania sprzedaży?

Cóż, prawo (a więc też jego oficjalna wykładnia) stoi ponad umowami cywilno-prawnymi, które muszą funkcjonować w jego granicach i których zapisy będące w sprzeczności z nim tracą moc prawną (chyba, że w prawie jest klauzula „chyba, że strony postanowią inaczej” lub podobnie brzmiąca, a w tym przypadku jej nie ma) . Innymi słowy takie zapisy można podsumować Szekspirowskim „słowa, słowa, słowa”, bo mimo występowania w umowie czy regulaminie, nie obowiązują.

A teraz dwa słowa o powodach, dla których uważam (pomimo braku wykształcenia prawniczego), że powyższy wyrok ma zastosowanie dla e-booków. Jest to komunikat prasowy mówiący, że:

Jeśli bowiem podmiot praw autorskich udostępnia swemu klientowi kopię – niezależnie od tego, czy jest to kopia materialna czy niematerialna – zawierając jednocześnie z nim przewidującą zapłatę ceny umowę licencyjną przyznającą bezterminowe prawo do korzystania z tej kopii, podmiot ten sprzedaje tę kopię klientowi i wyczerpuje w ten sposób swoje wyłączne prawo do rozpowszechniania. Transakcja taka wiąże się bowiem z przeniesieniem prawa własności tej kopii. Nawet jeśli ta umowa licencyjna zakazuje dalszego zbywania, podmiot prawa autorskiego nie może już sprzeciwić się odsprzedaży tej kopii.

Mowa jest w niej o podmiocie praw autorskich, a nie twórcy/właścicielowi/licencjodawcy programu komputerowego, a w przypadku elektronicznych książek mamy do czynienia właśnie z podmiotem praw autorskich. Prócz tego sąd w wyroku używał słowa kopia, a nie egzemplarz (a e-book jest właśnie kopią, a nie egzemplarzem książki).

Po raz kolejny napisane jest również, że pierwotny sprzedający [księgarnia, podmiot prawa autorskiego] udzielając nam licencji na bezterminowe prawo do korzystania z kopii [e-booka] wyczerpuje w ten sposób swoje wyłączne prawo do rozpowszechniania, licencja może zabraniać nam powielania kopii, ale możemy sprzedać ją razem z całą wiązką praw (czyli jako pakiet wszystkich praw i obowiązków które wiążą nas  z przedmiotem licencji)

Co na to księgarnie?

Skontaktowałem się z Nexto, Empikiem, Ebookpointem oraz Bookoteką.

Konsultant na chacie Nexto powiedział mi że jest możliwe odsprzedanie e-booka. Po prośbie o interpretację w kontekście w/w wyroku zostałem poproszony o kontakt mailowy, żeby mogli skonsultować odpowiedź ze swoim prawnikiem. Następnie otrzymałem maila od Pana Filipa Kilijańskiego (Specjalisty ds. obsługi Klienta) z informacją, że pliki zabezpieczone DRMem są przypisane do konkretnej osoby, więc nie ma możliwości ich sprzedaży. Nie wiem, co mnie w tym bardziej zirytowało: fakt, że o to w ogóle nie pytałem, czy to, że wykładnię prawa proponuje mi się na podstawie podrzędnej względem niego umowy licencyjnej. Następnie czytam:

Ebook nie jest oprogramowaniem tylko książką, w związku z czym nie sądzę czy powoływanie się na wskazaną sprawę jest w ogóle zasadne.

Zakup ebooka to usługa i nie ma prawnej i fizycznej możliwości odsprzedania ebooków osobom trzecim. Klient musiałby uzyskać od wydawcy (właściciela) licencję na sprzedaż, a dostał wraz z zakupem licencję na czytanie i korzystanie w zakresie dozwolonego własnego użytku. Inne rozwiązanie powodowałoby, że sprzedawca straciłby kontrolę nad obrotem.

Pierwszy akapit był do przewidzenia (aczkolwiek również do przewidzenia był brak argumentów na rzecz takiej interpretacji), a drugi to deja vu z motywem przewodnim w postaci argumentacji firmy Oracle. Tym bardziej ciekawi mnie rzekomy brak fizycznej możliwości odsprzedania, skoro jestem w stanie porozumieć się z kimś, przekazać mu plik, usunąć swój i pobrać za to należność. Jak dla mnie jest to wręcz definicja fizycznej możliwości odsprzedania, stąd moje pytanie było o możliwość prawną.

Tę argumentację można podsumować krótko: e-booki są wyjątkowe i nie można do nich stosować ani analogicznych rozwiązań dla programów cyfrowych, ani tych dla książek fizycznych.

Od siebie dodam, że najbliższym e-bookowi dobrem będzie pewnie muzyka w postaci pliku MP3 (nie spotkałem się z możliwością zakupu filmu w postaci pliku przez internet, a VOD to wynajem, czyli coś innego), aczkolwiek opinii prawnych na temat legalnej odsprzedaży takich utworów zakupionych w formie cyfrowej również brakuje.

Oto odpowiedź Bookoteki. Pozwoliłem sobie usunąć fragmenty nieodnoszące się bezpośrednio do poruszonego zagadnienia

Dzień dobry,
Właściwie będę pisać we własnym imieniu, ponieważ jestem świeżą absolwentką prawa, ale odniosę się do realiów, w jakich nasza firma funkcjonuje.
Moim zdaniem ebook nie jest programem komputerowym i nie jest tak traktowany przez pozostałe firmy sprzedające ebooki(…).
Niemniej, wydaje mi się, że teoretycznie możliwa jest odsprzedaż naszej kopii ebooka dalej – pod warunkiem skasowania swojej kopii (obrazowo mówiąc, pasowałyby tu skróty Ctrl+X i Ctrl+V). (…)
Nie da się jednak ukryć, że w przypadku egzemplarzy ebooków kwestia jest zagmatwana, bo egzemplarz jest indywidualny i czuje się intuicyjnie, że to coś powiązanego z przedmiotem materialnym. (…)
Podsumowując, nie da się ukryć, że ebook jako taki wykazuje cechy zarówno utworu literackiego jak i programu komputerowego, ale uważam, że jednak zdecydowanie bliżej mu do utworu literackiego i tak bym go traktowała. Acz faktycznie, kwestia odsprzedaży kopii ebooków jest wciąż nieuregulowana.
Pozdrawiam,
Anna Nowak
Marketing Manager

Podsumowując: e-booka można sprzedać, bo dla Bookoteki jest on książką (a nie programem) i podstawą przekazania praw jest umowa sprzedaży regulowana w Kodeksie Cywilnym. Z tego samego powodu wyrok nie ma tu zastosowania. Mnie cieszy taka odpowiedź, bo ważne jest uznanie samej możliwości odsprzedaży, a nie takiej a nie innej podstawy prawnej.

Empik oraz Ebookpoint nie udzieliły komentarza. Pełne odpowiedzi mogę podesłać zainteresowanym mailem.

Obydwie firmy stwierdziły, że e-book to książka. Uzasadnione wydaje się w takim przypadku powoływanie się na ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Szczególnie interesujący jest artykuł 51 pkt 3:

Wprowadzenie do obrotu oryginału albo egzemplarza utworu na terytorium Europejskiego Obszaru Gospodarczego wyczerpuje prawo do zezwalania na dalszy obrót takim egzemplarzem na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, z wyjątkiem jego najmu lub użyczenia.

Czyli (tak samo jak w przypadku programów i wyroku Trybunału) jeżeli ktoś raz wprowadzi do obrotu egzemplarz nie może zabronić obrotu egzemplarzami tego utworu (i raz jeszcze dla jasności: powielanie, najem, użyczanie i inne kwestie związane z utworem to zupełnie inna sprawa). Problem polega na tym, że nie ma konsensusu czy e-book jest egzemplarzem książki (vide Nexto, który uważa go za usługę).

Nie dotyczy Amazonu!

Na koniec ważne zastrzeżenie: wszytko napisane powyżej NIE MA ZASTOSOWANIA DO AMAZONU. Jest on amerykańską firmą z którą zawieramy umowę na odległość. Zgodnie z prawem w takich przypadkach jako miejsce zawarcia umowy (a więc też system prawny w ramach którego ona funkcjonuje) uznaje się siedzibę sprzedawcy, a Trybunał nie ma jurysdykcji na terenie Stanów. Dodatkowo ich prawo jest… ciekawe, bo pozwala opatentować na przykład zakupy jednym kliknięciem, a taki numer nie przeszedłby w Europie (dlatego B&N nie może skorzystać z tego rozwiązania Amazonu, a Nexto już tak).

Po dokładniejsze informacje kieruję na podlinkowany już wcześniej artykuł na portalu prawo.vagla.pl, który zajmuje się między innymi prawnymi aspektami prawa autorskiego. Generalnie polecam śledzenie tego serwisu, bo można znaleźć tam naprawdę ciekawe informacje, choć czasami bywa on zbyt skomplikowany dla przeciętnego zjadacza chleba.

No i powyższe informacje nie mają charakteru porady prawnej. Jeżeli ktoś sprzeda plik i będzie miał z tego powodu nieprzyjemności (co by mnie bardzo zdziwiło) prosiłbym o nie cedowanie odpowiedzialności na mnie, a tym bardziej na Roberta, który udostępnił swój serwis.

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki, Rynek czytników i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

98 odpowiedzi na „Rynek wtórny e-booków legalny?

  1. mincel82 pisze:

    Ciekawy temat… Sam mam mały dylemat co do jednego z ebooków który posiadam bo przez przypadek kupiłem go w dwóch księgarniach (pomyłeczka).
    Jeden z egzemplarzy chciałbym dać bratu ale przecież widnieje w nim „znak wodny”…

    Ciekawa była by opcja w księgarniach elektronicznych pozwalająca na podarowanie jako prezent innemu użytkownikowi zakupionego ebooka.

    0
    • anks pisze:

      Teoretycznie bratu możesz nawet skopiować swój egzemplarz, bo podpada to pod dozwolony użytek osobisty :)

      0
  2. Mori pisze:

    Hmm, Koovert, czy aby na pewno nie ma zastosowania wobec Amazonu? Kupując eBooka w Polsce z A.com dostajemy luksemburski VAT do zapłacenia, prawda? A Luksemburg jest, jakby na to nie patrzeć, w UE. Zatem?

    Co do tego, czy eBook jest programem komputerowym czy nie — dla mnie nie, bo nie jest zapisem algorytmu. Bo gdyby było inaczej to każdy plik cyfrowy byłby programem komputerowym. No i gdyby eBook był programem komputerowym to nie można byłoby go udostępniać znajomym na podstawie dozwolonego użytku osobistego, bo ten przecież nie odnosi się do software’u (natomiast ma zastosowanie w przypadku książek).

    No, chyba że, wzorem światła, eBook będzie miał dualny charakter ;)

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Płacimy VAT, bo prawnie e-booki są importowane przez Luksemburg do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Umowa zawierana jest z Amerykańska firmą. Nie wiem, jak to wygląda z Europejskimi oddziałami (czy są zarejestrowane jako spółki w Europie, czy jest to tylko niemieckojęzyczna strona przedsiębiorstwa zza oceanu. Tu odsyłam do regulaminu amazon.ce/uk/itd w poszukiwaniu informacji o stronach umowy.

      0
      • Mori pisze:

        Ok, skoro tak twierdzisz… No to wszystkim nie pozostaje nic innego, jak zarejestrować firmę w USA i tak sprzedawać u nas eBooki ;)

        Co z argumentem ws. programu komputerowego? Bo to ciekawa dyskusja. Licencje są podobne, ale towar – niekoniecznie.

        0
      • Jarko pisze:

        Hola, Hola!!
        nie tak prosto :-)
        Przy zobowiązaniach z trans-granicznych umów konsumenckich mają zastosowanie różnego rodzaju regulacje. Zwykle międzynarodowe ;) Zazwyczaj wszystkie one dążą do tego aby przedsiębiorca nie mógł narzucić konsumentowi rozwiązań bardziej restrykcyjnych niż istniejące w jego kraju zamieszkania/pobytu. Było tak zarówno w prawie prywatnym międzynarodowym polskim, austriackim, niemieckim, szwajcarskim i w Konwencji rzymskiej, teraz jest zastąpione przez rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (WE): Rzym I.
        „umowy konsumenckie między konsumentami a przedsiębiorcami – prawem właściwym jest prawo państwa zamieszkania konsumenta, pod warunkiem że jest to również państwo, w którym przedsiębiorca prowadzi swoją działalność lub do którego jego działalność jest skierowana. Strony mogą również, na zasadzie swobody wyboru prawa, uzgodnić zastosowanie innego prawa, dopóki zapewnia ono taki sam poziom ochrony konsumenta, jak prawo obowiązujące w państwie jego zamieszkania”
        Oczywiście, jak tylko wyjedziemy z Europy to jurysdykcja Hamerykańska będzie nas ścigać do upadłego. ;-)

        0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Być może. Dokonałem pewnego skrótu (nie weryfikując tego i licząc, że nie będzie to błąd merytoryczny) uznając, że jeśli przy umowie zawieranej w Polsce na odległość uznaje się, że była ona zawarta w miejscu zamieszkania sprzedającego (lub siedzibie firmy), to przy sprzedaży transgranicznej uznaje się analogicznie, a z tego wynikało by, że uznaje się tamtejsze prawodawstwo.
          Dzięki za informację.

          0
  3. sodar pisze:

    Za Javę, OpenOffice, VirtualBoxa i inne odpowiada Sun. Dla Oracle są one raczej niechcianym dodatkiem (może oprócz Javy) do worka patentów jakie posiadał Sun przed wykupieniem przez Oracle.

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Chciałem przybliżyć wspominana firmę, a że Sun zostało wykupione i „słoneczne” programy, są bardziej znajome przeciętnemu zjadaczowi chleba użyłem ich.

      0
  4. Sprawa nie jest tak prosta jak się wszystkim wydaje. Otóż cały cykl wydawniczy to szereg umów m.in. pomiędzy autorem/agentem/wydawnictwem i dystrybutorem. Wszystkie umowy są umowami licencyjnymi. Każda umowa określa zakres udzielanej nam licencji i prawa do ebooków, które możemy przekazać Klientom kupującym ebooki. Mamy więc tutaj ograniczenie w postaci umów z wydawnictwami (nie możemy przekazać więcej praw niż mamy, a praw do tzw. sublicencji w zakresie Klientów indywidualnych nie mamy).

    Kwestia jest o wiele szersza, bo nie dotyczy to tylko rynku ebooków, ale także oprogramowania, muzyki, filmów i wszystkich innych praw na dobrach niematerialnych.

    Reprezentując więc firmę, która działa legalnie i respektuje wszystkie zapisy w umowach zawartych z wydawnictwami musieliśmy zająć takie, a nie stanowisko w rzeczonej sprawie. Nie jest to związane z moją, czy czyjąkolwiek osobistą opinią.

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Jak pokazał wyrok, kwestia oprogramowania została już uregulowana w sposób niezbyt podobający się licencjodawcom. A w przypadku konfliktu ustaleń licencji i prawa zapisy umowy cywilnej nie są wiążące. Dodatkowo problemy wynikające z licencji wydawnictwo-elektroniczna księgarnia nie są zmartwieniem konsumenta jeżeli chce on skorzystać z należnych mu praw.
      I jak napisałem, bliźniaczy kazus to MP3-ki i (nie spotkane przeze mnie) kupowane filmy w wersji cyfrowej, ale opinii, a tym bardziej orzecznictwa w tej sprawie ze świecą szukać.

      0
      • Wejdź w spór oficjalny i większy z którymś z właścicieli praw, a pojawi się casus. Ktoś chętny?

        0
        • asymon pisze:

          A nie wystarczy wystosować oficjalnego zapytania do jakiegoś Rzecznika albo Komisji?

          Niestety, prawo nie nadąża za rozwojem technologii, a właściciele praw autorskich i licencji wykorzystują to, wprowadzając do umów różne dziwne zapisy. I nie są one niezgodne z prawem, bo prawo nie uwzględnia czegoś takiego jak książka elektroniczna (oczywiście poza opodatkowaniem najwyższą stawką VAT).

          0
  5. LPG pisze:

    komentarz może i logiczny, ale to nie znaczy że słuszny. Ebook to usługa, a ja po zakupie ebooka nie uzyskuję od razu licencji na świadczenie usług o nazwie ebook. Dopóki nie będzie wyroków dotyczących ebooków, nie ma co uogólniać.

    0
    • slawek pisze:

      Ebook jest traktowany jako usługa tylko na potrzeby przepisów o podatku od towarów i usług i nie należy tego rozszerzać na inne przepisy.

      0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        W wypadku braku definicji pojęcia w jednej ustawie można (ale też nie trzeba, stąd uznaniowość) posłużyć się definicją z innej ustawy. No i racją jest, że VATowskie przepisy mówią, że przeniesienie praw do wartości niematerialnych i prawnych może być traktowane jako usługa.

        0
        • slawek pisze:

          Wręcz przeciwnie – przeważnie nie można. W takich wypadkach zastosowanie ma raczej definicja „potoczna”.

          0
          • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

            Powiem tak: wiem, że istnieje taka możliwość, ale brakuje mi kompetencji żeby wypowiedzieć się jak często można ją stosować i jakie są wobec niej alternatywy.

            0
  6. Lukasz pisze:

    Wszystko podyktowane jest pazernością wydawców.. Zabranianie sprzedaży ebooka (pod warunkiem usunięcia swojej kopii) jest tak samo absurdalne jak zakazanie sprzedawania nabytej książki papierowej.

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Moim zdaniem największym przeciwnikiem jest tutaj kwestia praktyczna. Sprzedajesz plik z e-bookiem. Jak udowodnisz, że go już skasowałeś? Dla mnie to jest nie do rozstrzygnięcia. Już wyobrażam sobie serwisy „wzajemnej sprzedaży ebooków” po 1 grosz, pod warunkiem, że oczywiście usuniesz ze swojego dysku po sprzedaży…

      0
      • pioterg666 pisze:

        Sprawdzić tego nie możesz. Ale tak samo jest np z reklamacją ebooka. Kupujesz, okazuję się że jest masa błędów, brak znaczników rozdziałów itp. Masz prawo odstąpić od transakcji. Dostajesz zwrot kasy, książka znika z Twojej sklepowej półki ale… przecież możesz wciąż mieć tą „wadliwą” kopię na dysku i i tak ją przeczytać. Takie przepisy dość naiwnie odwołują się do ludzkiej uczciwości :)

        0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          W prawie autorskim jest zastrzeżenie, że jeżeli są uzasadnione podejrzenia co do legalności pliku, to ewentualna wada prawna (nielegalność) jest po stronie kupującego. W przeciwnym wypadku wszystko jest ok. (Z tego powodu mimo, że na stronie prezydenta RP była kiedyś nielegalna MP3ka ściągając ją nie łamało się prawa, bo było uzasadnione założenie, że jest legalna.
          Innymi słowy bardziej spodziewałbym się umów o sprzedaż e-booka za 20/30 zł z zagwarantowaniem odkupu za 15/25 zł niż tego, co napisał Robert.
          Hmmm… biznesplan na wypożyczalnię z pominięciem licencji na wypożyczanie?

          0
        • margo pisze:

          nie masz racji. Pawo do odstąpienia od sprzedaży obowiązuje tylko wtedy, gdy nie ściągniesz pliku na dysk, gdyż e-book to usługa udostępnienia pliku, a nie zakup fizyczny książki. Książka drukowana to rzecz nabyta, a e-book to usługa udostępnienia pliku- musisz to rozróżnić.
          Poza tym w każdy wypadku nabywca ponosi koszty reklamacji. Doskonałe rozwiązanie zaproponowały http://www.zlotemysli.pl, gdzie należy odesłać pisemną deklarację skasowania pliku z własnego dysku.
          Traktując e-book jako usługę analogicznie nie mogę odsprzedać położenia płytek ceramicznych czy wyprasowania koszuli. Usługa została wykonana, czyli usługa „UDOSTĘPNIENIA PLIKU NA ZASADACH OKRESLONYCH W LICENCJI”.
          Na e-book można udzielić tylko licencji na jego udostępnienie. Za pomocą copywrite umieszczonego na stronie redakcyjnej wydawca ustala zasady udostępniania plików.

          0
          • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

            Prawo do odstąpienia od sprzedaży przy zakupie dokonanym na odległość przysługuje przez 10 dni od transakcji, pod warunkiem, że produkt nie nosi znamion użytkowania. I koniec kropka. Czy po e-booku widać, że był użytkowany? Nie. Ustawa nie mówi, że nie możesz użyć kupionego przedmiotu. Mówi, że ma on być w stanie niepogorszonym. I koniec kropka. Ustawa stoi nad regulaminami i umowami cywilnymi.
            Nie rozumiem hasła o tym, że nabywca ponosi koszty reklamacji. W przypadku reklamacji (rozumianej jako niezgodność towaru z umową) wszelkie koszty obciążają sprzedawcę.
            W przypadku skorzystania z prawa do zwrotu nie przysługuje zwrot kosztów za przesyłkę. A koszty przesyłki są zerowe (bo już kupiony e-book możesz ściągnąć za darmo).
            Deklaracja ma tą wadę, że jest jedynie deklaracją, a próba stwierdzenia jej prawdziwości jest skazana na porażkę. Oznacza to bazowania na ludzkiej uczciwości, więc równie dobrze można pominąć deklarację.
            Odnośnie usługi. Sęk w tym, że traktowanie e-booka jako usługi jest bez sensu: nielogicznie i na siłę wymuszane przez dystrybutorów. E-book spełnia prawie wszystkie przesłanki do bycia traktowany jako egzemplarz utworu (prócz tego, że ustawodawca nie przewidział dopisania pliku do ustawy), ma wszystkie cechy utworu, więc nie powinien być traktowany jako usługa. Można na przykład spisać umowę wynajmu nie nazywając jej umową najmu, tylko stworzyć jakąś wymyślną konstrukcję. Z tym, że w momencie sporu, jeżeli taka umowa co do zamierzenia jest umową najmu, stosuje się odpowiednie dla tej umowy zapisy Kodeksu Cywilnego. A niektórych rzeczy w nim zapisanych nie można obejść wpisując co innego w umowie. A że (po raz kolejny) zapisy prawa stoją ponad umowami cywilnymi, zapisy te tym samym są nieważne. Sprzedawca nie może z kupującym spisać umowy bezzwrotnej pożyczki towaru i bezzwrotnej pożyczki pieniędzy licząc na to, że dzięki temu uniknie zapisów o umowie (np. tzw. reklamacji). Teoretycznie wszystko jest w porządku, ale znów umowy takie są w świetle prawa de facto umową sprzedaży, mimo, że w jej treści nie ma słowa o transakcji zakupie. Dokładnie to samo jest z e-bookami. Można nazwać to jakkolwiek, można zrobić niesamowitą konstrukcję prawną, można pisać o udostępnieniu treści e-booka, użyczeniu plików, czymkolwiek. To w dalszym ciągu jest sprzedaż.
            Jeżeli usługa rzeczywiście dotyczyła by tylko ściągnięcia (udostępnienia), to dlaczego ograniczenia mają się stosować do jej efektu (pliku)? Dlaczego płacimy tylko za pierwsze ściągnięcie? To temu jest już bliżej do wynajmu (na tej zasadzie działa VOD), ale też jest to ciężkie do obrony.
            Odnośnie odsprzedaży usługi. Fryzjer nie zabrania np wzięcia obciętej koleżanki do innego zakładu i powiedzenia: „proszę ściąć mnie tak jak ma koleżanka (chyba że fryzura jest chroniona prawem autorskim, co dla mnie było by absurdem). Uprasowania koszuli nie jesteś w stanie odsprzedać, bo jest to fizycznie nie możliwe, a nie dlatego, że zabraniają Ci tego przepisy. Ale na przykład możesz sprzedać auto i pomalowane auto. Została wykonana usługa, i pośrednio ją również sprzedajesz.

            0
            • baszar pisze:

              Zgadzam się w całej rozciągłości z tezami Kooverta. W najbliższym czasie będzie ciekawa sytuacja z systemem dostępu do utworów prasowych (i publicznego radia) piano media.
              Obecna „umowa o korzystanie” jest skrajnie niekorzystna dla prenumeratorów (z dodatkowym absurdem w postaci płatnego dostępu do treści tworzonych przez publiczne medium). W moim rozumieniu (ale na prawie to się nie znam) jest niezgodna z kilkoma wyższymi aktami. Po wprowadzeniu odpłatności mają być nowe umowy. Wątpię aby pośrednik zdecydował się na umowy które będą dopuszczać dozwolony użytek.

              0
      • Lukasz pisze:

        Nie udowodnię. Ale idąc tym tropem mogę kupić ebooka (z watermarkiem) na spółe z 5 kolegami i też nikt nie sprawdzi że używaj jej 6 osób. O ile się z nimi umówię że kumple nie zamieszczą tego ebooka w sieci (chomik etc) sprawa nie wyjdzie. Podsumowując każda licencja mniej lub bardziej musi się opierać na ludzkiej uczciwości (dlatego wydawcy tak kurczowo trzymają się DRM’a).

        0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Ale możesz kupić takiego e-booka a następnie legalnie podzielić się nim z kolegami. A to na podstawie dozwolonego użytku. Tylko że wtedy ty jesteś za nich odpowiedzialny, że nie upublicznią książki.
          Art 23 pkt 2:
          Zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.
          Art 23^1:
          Nie wymaga zezwolenia twórcy (…) incydentalne zwielokrotnianie utworów(…) mające na celu wyłącznie umożliwienie: (…) zgodnego z prawem korzystania z utworu.

          0
          • baszar pisze:

            A jak by było fajnie jakby było można posługiwać się podstawowym zaufaniem do drugiego człowieka…

            Co do odpowiadania za oznakowane pliki: zgubiłem płytkę/ukradli mi nn sprawcy.

            0
            • margo pisze:

              nie wszystkie e-booki są sprzedawane na płytach. to dokument elektroniczny i ściągając go ze strony nie masz opakowania, ale wydawcy zostaje twoje ip oraz dane po rejestracji.

              0
      • asymon pisze:

        „Jak udowodnisz, że go już skasowałeś?”

        Można zawierać za każdym razem umowę sprzedaży, zawierającą zapis „sprzedający oświadcza, że usunął wszystkie kopie z posiadanych nośników”. Przy sprzedaży przez internet, byłby to np. checkbox do zaznaczenia przy wystawianiu przedmiotu na sprzedaż.

        0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Więc nie udowodnisz, tylko oświadczasz. A zapis który zaproponowałeś jest i tak obowiązujący z powodu wyczerpania prawa do kopii w momencie jej sprzedaży.

          0
        • adamba pisze:

          Usunął swoje kopie, ale mógł wcześniej dać kopię koledze (w ramach użytku dozwolonego), a następnie po transakcji sprzedaży (nadal w ramach użytku dozwolonego) uzyskać kopię od wspomnianego wcześniej kolegi. Legalnie, acz mało uczciwie.

          0
          • KonradK pisze:

            Jeśli ktoś nie kontroluje tego, ile ma kopii sporządzonych w ramach dozwolonego użytku a nastepnie oświadcza, że usunął wszystkie, poświadcza nieprawdę. Jeśli robi to świadomie – kłamie.
            Legalnie tylko jeśli umowa dopuszcza składanie w niej kłamliwych oświadczeń.

            0
          • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

            Prawdę KondarK prawi. Kopie znajdujące się u kolegów są twoje, więc też musisz je usunąć.

            0
          • Katrin pisze:

            Przy sprzedaży książki przez Ciebie, wszyscy, którzy ją od Ciebie pożyczyli, również tracą do niej prawa.

            Równie dobrze możesz je skasować i ściągnąć z Chomika. I może nikt nie sprawdzi, że je masz, ale nadal masz je nielegalnie, tak?

            0
      • Anonim pisze:

        A jak udowodnisz, że nie zrobiłem sobie kopii książki papierowej?
        Ksero w okolicach jakiejkolwiek uczelni nie jest drogie i mam kopię.

        Jak chcę, mogę sobie zeskanować, zfotografować i mieć nawet kopie cyfrową.
        Dodatkowo mogę potraktować ją OCRem i rozpowszechniać gdziekolwiek będę miał ochotę.
        Papier tego nie zabrania (w kwestii technicznej – oczywiście).

        Papier, czy bajty aż tak bardzo się nie różnią – to tylko kwestia nośnika. Gutenberg miał kiedyś podobny problem.

        Kiedyś pani psycholog na zajęciach ze studentami na studiach powiedziała, jedną ciekawą rzecz. Ludzie zachowują się tak, jak są traktowani.
        Teraz (naście lat po studiach) widzę, że faktycznie tak jest w znaczącej ilości przypadków.

        Jeśli jestem traktowany jak złodziej, to i tak się zaczynam zachowywać – smutne, ale i prawdziwe :(

        1
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          „Jak chcę, mogę sobie zeskanować, zfotografować i mieć nawet kopie cyfrową.
          Dodatkowo mogę potraktować ją OCRem i rozpowszechniać gdziekolwiek będę miał ochotę.”
          Nie możesz, bo kopiujesz w ten sposób utwór, do którego nie masz prawa i zabrania Ci tego ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

          0
        • joly_fh pisze:

          Dokładnie tak jest: jesteśmy traktowani z góry jak złodzieje, zaporowe ceny też do uczciwości nie zachęcają…

          0
      • Wojtek pisze:

        Nie rozumiem po co udowadniać, że plik się skasowało. Skoro odsprzedałem go innej osobie, to dalsze jego posiadanie jest łamaniem przeze mnie prawa autorskiego i tyle. Po co zarzucać kolejną pętle na szyję legalnym użytkownikom? Skoro użytkownik kupił ebooka, to zapewne go usunie po transakcji.

        0
        • KonradK pisze:

          A kto robi pirackie kopie płyt DVD? Tylko ci, którzy je ukradli?
          Piracka kopia DVD zazwyczaj różni się jednak od oryginału*.
          Pilk i jego kopia są identyczne. Nieograniczona ilość może krążyć w obiegu na jeden zakupiony legalnie egzemplarz. Każdy posiadacz może stwierdzić, że kupił plik z drugiej ręki od kogoś, kto oświadczył, że swoją kopię skasował.

          Wszystkie pętle na szyję – znaki wodne, DRMy, aktywacje – istnieją dlatego, że nie każdy, kto oświadcza, że jest uczciwy, taki faktycznie jest.

          *) Czasem na korzyść. Nadruk zrobiony na domowej drukarce może mieć wyższą rozdzielczość.

          0
          • Wojtek pisze:

            Rynek softwarowy po powolnym zarzuceniu wszelkich DRMów, laserlocków, securedisców wcale nie odczuł większych strat niźli wcześniej. Za to odetchnęli użytkownicy, którzy mogli wreszcie szybko i łatwo uruchomić kupiony program.
            Osoby, które będą chciały to i tak znajdą ebook szybko, łatwo i bez dylematów jakie w tym wątku są poruszane.
            W „tyłek” dostaną znowu legalni, którzy będą miotać się w nowym sposobie sprawdzania czy aby na pewno są legalni….

            0
          • bartoszcze pisze:

            Piracka kopia DVD to egzemplarz i do niego rozważania o ebookach (i w ogóle plikach) nie mają znaczenia.

            0
            • KonradK pisze:

              Egzemplarz, czy nie, tak się składa, że jedno i drugie – DVD i plik z ebookiem – może być powielane i rozpowszechniane.
              Rozważanie na ten temat (czy „do niego rozważania”) faktycznie nie mają znaczenia dla kogoś, kto zamierza rozpowszechniać pirackie kopie.

              0
  7. mih pisze:

    Filmy tez juz sie daje kupowac w postaci tylko cyfrowej (iTunes). Niestety ale wszystko powoli dazy do tego zeby wszystko licencjonowac i ograniczac prawa odbiorcy (tak odbiorcy a nie klienta), a nie sprzedawac. Vide ostatni przyklad Cisco/Linkysa, ktory zablokowal dostep do routera ktory sie „kupilo” i zeby mozna bylo zarzadzac „swoja” rzecza trzeba sie bylo zagodzic na licencje, ktora nie dosc ze pozwalala na szpiegowanie klienta (i wykorzystywaniu tych informacji w marketingu – darmowy pracownik) to i zablokowania urzadzenia (i dostepu do Netu) kiedy sie tylko producentowi to podoba, bo np przegladasz nie te strony co trzeba…. Przemysl gier i softu tez dazy do tego, bo to jest im nie na reke i nie tylko powstaja Steam-y, ktorymi sie najpierw zachwycamy i sami przyzwalamy na rozwoj tego typu dostarczania tresci, to sami wydawcy powoli przebakuja ze tylko beda udostepniac produkty online (Apple, Blizzard/EA,etc.) Nie dosc ze takiego produktu juz nie sprzedamy to i tworzymy profil klienta (jak dlugo korzystales z produktu, w jakich godzinach, etc) sprzedajacemu i to nawet nie za free, ochoczo za to placimy. Poza tym glosny przypadek Amazonu ktory skasowal ksiazke z czytnika kilka lat temu… No comments.

    Teraz na topie zaczyna byc „The Cloud”, ok wszystko super ale patrzac w horyzoncie 10-20 lat jest to przerazajace, rok 1984ty zbliza sie juz coraz szybszymi krokami. Na razie jestesmy zachlysnieci mozliwosciami ale nie widzimy (nie chcemy widziec) zagrozen i problemow z tym zwiazanych. I nie chce tu nikogo straszyc ale ACTA to dopiero poczatek… niedlugo nie bedziemy mogli kupic lodowki, telewizora, tylko wypozyczyc, a ze lodowka jest podlaczona do Internetu (bo inaczej nie bedzie dzialac) to sie nie otworzy bo np. nie przedluzylismy na nia abonamentu, mowi ze jest nowszy model, nie pozwoli wyjac mleka bo metka mowi ze jest przeterminowane…. a oprocz tego wysyla informacje o wszytkich produktach do producenta (tego komu producent sprzedal informacje, lub „po prostu” wyciekly, badz ktos je ukradl z serwera) i o tym kiedy, kto,co i na jak dlugo z niej wyciagal/wkladal…. Z ta lodowka czy tez drzwiami to chyba bylo nawet w Ubiku.

    Sorry za przydlugi post, ale tak to wszystko zaczyna wygladac i wiecie co? Wszystkim sie to podoba, bo wygoda zawsze wygra i nikt nie patrzy jaki to bedzie mialo wplyw na swiat za pokolenie, dwa, co najwyzej mozna sobie ponarzekac lub powspominac jak to fajnie kiedys bylo pojsc do ksiegarni, ale majac teraz opcje do wyboru i tak sie kupi online „bo wygodniej”. A wcale nie taniej . To tak jak gorszy pieniadz wypiera lepszy.

    Przyklad z innego podworka – „tanie” linie lotnicze, czy ktos jeszcze pamieta ze odhaczajac sie online kilka lat temu mialo sie za free priority boarding? A wczoraj slyszalem ze jedna (WizzAir) z „tanich” lini wprowadza oplaty za hand luggage. Przykladow mozna mnozyc.

    Sruba jest caly czas przykrecana, ale tak wolno zeby obywatele tylko narzekali ale zgadzali sie na to co sie dzieje (albo i nie zauwazyli), jesli nie bedzie odezwu spolecznego to niedlugo nie bedziemy placili 23% VAT a 40%.

    A teraz „ide” „kupic” ebooka….

    0
  8. KonradK pisze:

    Każda umowa ogranicza swobodę stron; do czegoś je zobowiązuje. Coś za coś.
    Wyrok sądu w sprawie Oracle kontra UsedSoft ogranicza swobodę zawierania umów. Żaden biznes nie będzie mieć prawa bytu, jeśli będzie nieopłacalny. Z pewnej kalkulacji może wynikać, że sprzedaż licencji będzie nieopłacalna (przy zachowaniu odpowiednio niskiej ceny, lub w ogóle), chyba że nabywca zobowiąże się do jej nieodsprzedawania.

    0
    • sfdvgsdfg pisze:

      nowa auto z salonu kupic mozesz za 30tys. to okolo 2-3 miesiecy pracy niskokwalifikowanego robotnika w niemczech … wyobraz sobie ze ktos zakzuje sprzedazy uzywanego auta dalej komus ….

      0
      • KonradK pisze:

        Wyobrażam sobie i co z tego? Jeśli umowa jest niewygodna, nie trzeba jej zawierać.
        To, czy sprzedający ma dzięki korzystnej dla niego klauzuli większy zysk, albo czy w ogóle go ma, to sprawa drugorzędna.
        Pierwszorzędna (z mojego punktu widzenia) jest taka, że choćby obie strony bardzo chciały zawrzeć umowę kupno/sprzedaży, albo licencyjną zobowiązują nabywcę do nieodsprzedawania towaru/licencji, nie mogą tego zrobić.
        W 1998 kupiłem program sprowadzony do Polski w 200 egz. Cały interes był możliwy tylko dlatego, że sprzedawca złamał ustawę o ochronie języka polskiego i nie dostarczył polskiej instrukcji.
        Nie dostarczył czegoś, co na mocy prawa musiał dostarczyć a na czym jego klientowi nie zależało. Ale dzięki temu nie poniósł kosztu tłumaczenia, który po rozłożeniu na 200 egz. zawyżyłby znacznie cenę i co opóźniłoby wprowadzenie programu na niszowy rynek.
        Możliwe, że ustawa o ochronie języka polskiego ma bardziej chronić język, niż interesy osoby się nim posługującej, ale ilustruje to, o co mi chodzi – uszczęśliwianie na siłę.
        Wciąganie na listę niezbywalnych praw rzeczy, które dla nabywcy, czy licencjobiorcy nie muszą być istotne. Bo jeśli są istotne, przymusu kupowania nie ma.

        0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Konieczność odprowadzania VATu czy cła też wpływa na umowy i zmniejsza zyskowność.
          Rejestr klauzul niedozwolonych bezpośrednio ingeruje w swobodę zawierania umów.
          Zakaz handlu narządami zmniejsza ilość możliwych przeszczepów czy wyjście z długów.
          Ograniczenie RRSO nie pozwala na dostosowanie oprocentowania do ryzyka związanego z pożyczaniem niektórym osobom.
          Blokady przejęć i fuzji skutkujących monopolem rynkowym nie pozwalają na swobodne przejmowanie konkurencji.
          Przykłady można mnożyć. Tego typu zapisy mają jednak pewien cel: zapobieżenie wykorzystywaniu zbyt silnej pozycji i są ramami w ramach których funkcjonujemy w społeczeństwie.

          0
          • KonradK pisze:

            … zakaz sprzedaży produktów, które przekroczyły termin przydatności do spożycia, utrudnia oszczędzanie na jedzeniu.
            Ale dzięki temu mogę kupować żywność swobodnie, bez uważnego czytania metek, w poszukiwaniu informacji, czy aby się nie zatruję.
            To, co napisałeś o blokadach fuzji i przejęć, pokazuje mi, że gdzie indziej widzimy granicę między uszczęśliwianiem na siłę a ochroną obywatela. Bo akurat ja nie widzę nic złego w faktycznym monopolu firmy, która była w stanie wprowadzić na rynek produkt/usługę z jaką nikt nie był w stanie konkurować (mimo braku zakazu).
            Przykład z organami jest adekwatny, ale z cłami i VAT już nie. Uchylanie się od płacenia podatków jest okradaniem społeczeństwa. Ktoś korzysta z policji, sądów i innych usług państwa, dzięki którym jego interes, albo nawet istnienie są możliwe, ale próbuje nie partycypować w kosztach.
            Jest więc pokrzywdzona strona trzecia a nie tylko strony umowy.

            0
          • KonradK pisze:

            I jeszcze jedno:
            „Rejestr klauzul niedozwolonych bezpośrednio ingeruje w swobodę zawierania umów.”

            Nie kwestionuję tego, że prawo ogólne ma priorytet nad zapisami umów a klauzule niedozwolone to właśnie takie, które stoją w sprzeczności z tym prawem.

            Pytanie tylko, czy brak prawa do odsprzedaży powinien się wśród z nich znaleźć, czy nie. Czy prawo do odsprzedaży ma być tak niezbywalne, jak prawo do pozywania drugiej strony do sądu w związku z niedopełnieniem umowy.

            0
            • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

              Klauzule niedozwolone nie stoją w konflikcie z prawem jako takim. Są nie w zgodzie ze społecznym ładem, dlatego, aby dobitniej pokazać, że nie są ważne i ograniczyć uznaniowość ich wyłączenia a przede wszystkim uniknąć drogi sądowej przy ich unieważnianiu zapisane są w Rejestrze.
              Nie mówiłem, że wszystkie przykłady są takie same. Tym trudniej jest pokazać gdzie przebiega granicą między wolnością jednostki a ładem społecznym (i dla każdego będzie ona przebiegała inaczej). Znam ludzi, którzy uważają, że nie korzystają z Państwa w tak dużym stopniu i wg. nich nie powinni płacić np. VATu i widzą go jako zamach na ich wolność.

              0
              • KonradK pisze:

                W takim razie podtrzymuję jedynie ostatni akapit.
                Nawet jeśli klauzule niedozwolone nie stoją w konflikcie z prawem (np. zrzeczenie się prawa do pozywania kontrahenta do sądu), to pozbawiają stronę umowy niezbywalnych praw.
                I chyba główna sporna sprawa między nami to to, czy prawo do odsprzedaży do takich praw należy. W jaki sposób ład społeczny zostanie zakłócony, jeśli można się będzie tego prawa zrzec w umowie.

                Myślę, że właśnie odwrotna rzecz – wymóg umożliwienia odsprzedaży – mógłby zdezorganizować rynek ebooków. Bez większego wysiłku można by zorganizować cedowanie prawa własności ebooków pomiędzy klientami danej księgarni. Problem pojawiłby się, gdyby nabywca nie był jej klientem. Prowadziłoby to albo do wymogu założenia przez nabywcę konta w danej księgarni, albo nakładałoby na księgarnie obowiązek utworzenia wspólnej platformy na potrzeby cesji.
                Dodatkowe koszty niekoniecznie do uniesienia przez mniejsze firmy. Dochodzi do tego problem księgarń, które zniknęły z rynku.

                Nie mówiłeś, że wszystkie przykłady są takie same a ja z kolei mówiłem tylko o tych, gdzie jedna ze stron zrzeka się pewnych przysługujących jej praw i jest usatysfakcjonowana, bo dzięki temu otrzymała produkt szybciej i/lub taniej.
                Zrzeczenie się własnych praw nie jest wyrządzaniem szkody komu innemu.

                Ostatnia rzecz: niekorzystanie w równym stopniu z Państwa. Jeśli ktoś nie poczuwa się np. do partycypowania w kosztach utrzymania więzień, bo nie siedzą w nich sprawcy przestępstw popełnionych przeciwko niemu, nie ma prawa oczekiwać, że policja będzie ścigać jego potencjalnych zabójców. W końcu nie będzie tego, który za to zapłaci. No może rodzina, ale co jeśli w niej znajduje się zabójca?
                Tak jak z ubezpieczeniami. Jeśli składki mają płacić tylko ci, którzy zachorowali, albo ulegli wypadkowi, to równie dobrze może żadnych ubezpieczeń nie być.

                0
              • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

                Chyba właśnie określiliśmy najważniejsze pytanie będące sercem sporu.
                Acz kwestia dezorganizacji wydaje mi się kwestią techniczną, którą to e-księgarnie musiały by rozwiązać między sobą, a która egoistycznie mało interesuje klientów.
                Poza tym równie dobrze może to być baza danych, w których danej książce z danym znakiem wodnym przyporządkowuje się nie użytkownika, tylko inne, podane przez niego dane kupującego. I w przypadku naruszenia wiadomo do kogo uderzyć.
                Odnośnie świadomego zrzeczenia się praw. Jestem temu przeciwny, mimo świadomości że ktoś na tym traci (jak w podanym przez Ciebie przykładzie. Po prostu uważam, że dając taką możliwość, taka rezygnacja może być wymuszana na osobach, które nie chcą się jej zrzec, np. ktoś może nie chcieć urlopu, ale usuwając zapisy o nim z KP pracodawcy będą przedstawiali umowy nie zawierające urlopu każdemu pracownikowi. Z tłumaczeniem instrukcji jest tak samo. Ja bym na to machnął ręką, ale wiem, że np. dla mojego dziadka jest to rzecz niezbędna, a importer skrzętnie wykorzystałby możliwość niezamieszczania go.
                Jakby nie patrzeć jest to zagadnienie filozoficzne z utylitaryzmu: czy można poświęcić szczęście jednej jednostki w imię większego szczęścia innych (i jeśli tak, to w jakim stopniu).
                Odnośnie ostatniego akapitu: wiem, ale mojego znajomego nic nie przekonuje. Rzuca czymś w stylu prywatnej policji/armii, która miała by być tańsza (i koszt jako jedyne kryterium oceny).

                0
              • KonradK pisze:

                Jako że wątek dobił do dna zagnieżdżenia (gdzie dalej nie można odpowiadać), tutaj odniosę się do jednego fragmentu, żeby ostatecznie wyjaśnić swoje stanowisko w pewnej sprawie:

                Odnośnie świadomego zrzeczenia się praw. Jestem temu przeciwny, mimo świadomości że ktoś na tym traci (jak w podanym przez Ciebie przykładzie. Po prostu uważam, że dając taką możliwość, taka rezygnacja może być wymuszana na osobach, które nie chcą się jej zrzec, np. ktoś może nie chcieć urlopu, ale usuwając zapisy o nim z KP pracodawcy będą przedstawiali umowy nie zawierające urlopu każdemu pracownikowi. Z tłumaczeniem instrukcji jest tak samo.

                Nie jestem zwolennikiem całkowitej swobody zawierania umów. Np. możliwości rezygnacji z niezbywalnych praw, nawet gdyby w indywidualnych wypadkach nie byłoby to dla zrzekającego się dotkliwe.
                Jedyna rzecz, z jaką się nie zgadzam, to zakwalifikowanie do nich prawa do odsprzedaży.
                Intuicja nie podpowiada mi wcale, że jest to zbyt daleko idący kompromis wobec samego siebie. Szczególnie w przypadku treści, które nawet jeśli zostałyby odsprzedane, w dużym stopniu pozostałyby w mojej – poprzedniego właściciela – świadomości.

                0
        • baszar pisze:

          „Jeśli umowa jest niewygodna, nie trzeba jej zawierać.”

          Nie zgadzam się. W bardzo niewielu przypadkach da się negocjować umowy. A niekiedy jej przedmiot jest niezbędny np. Windows i Płatnik, czy choćby przejazd autobusem do pracy i brak możliwości zakupu biletów z przyczyn obiektywnych.

          A, że rzeczywistość prędzej nagnie prawo niż odwrotnie – należy się tylko cieszyć.

          0
          • KonradK pisze:

            Czyli co?
            Jeśli umowa jest niewygodna, to trzeba ją zawierać?
            Jakie umowy się negocjuje, jeśli nie te, które z jakichś powodów nie odpowiadają?

            0
            • baszar pisze:

              Nie. Jest wiele niewygodnych, nienegocjowalnych umów które trzeba zawierać.

              Masz firmę i rozliczasz się płatnikiem, musisz zawrzeć umowę z Microsoftem. Musisz dojechać do pracy a biletu nie kupisz bo sprzedawca nie zapłacił pośrednikowi i biletów brak. W autobusie nie kupisz – umowa nie przewiduje. Przewiduje jednak obowiązek posiadania ważnego biletu. Z kierowcą nie da rady jej negocjować. Jedziesz na gapę łamiąc umowę, czy ryzykujesz wywalenie z roboty? (Dodatkowe założenia: roweru nie masz, taxi do tej dzielnicy nie pojedzie, kulejesz, odległość 20 km, czas operacyjny 30 min). Bo nie da się np. zapłacić przelewem czy dostać biletu z odroczonym terminem płatności.

              Gdy instalujesz oprogramowanie w 95% zgadzasz się na to, że może ono nie działać tak jak powinno a nawet wyrządzać szkody (nawet jeśli producent jest ich świadomy), w każdej chwili bez powodu możesz utracić licencje, czasem można liczyć na odszkodowanie w wysokości zapłaconej ceny. A jak chcesz się procesować – zapraszamy do zapoznania się z urokami usańskiego systemu prawnego. Z komputera korzysta prawie każdy, wiele programów jest niezbędnych do wielu celów. Jest trochę open sourceowych alternatyw ale co zrobisz jak klient czy pracodawca narzuca zamknięty soft?

              Coś czuje, że to może przerodzić się w mocno off-topicową duskusję światopoglądową, więc z mojej strony EOT.

              0
              • KonradK pisze:

                Ok.
                Po prostu zdanie „W bardzo niewielu przypadkach da się negocjować umowy.” przeczytałem błędnie jako w „W bardzo wielu…” i przekaz wydał mi się kompletnie niezrozumiały.
                Przepraszam za to.

                0
            • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

              Prawo autorskie bazuje na monopolu i wydaje mi się, że z tego tytułu konsumentom należy się większa ochrona niż w innych branżach. Jeżeli chcesz przeczytać daną książkę, praktycznie nie masz prawa negocjowania jej warunków. Teoretycznie możesz próbować negocjacji, ale Twoja pozycja jest zbyt słaba względem sprzedawcy ze względu na 1) wielkość sprzedawcy 2) pojedynczą i mało wartą transakcję 3) siłę sprzedawcy uwarunkowaną prawem autorskim dającym monopol na zarządzanie prawami.
              Owszem, możesz jej nie zawierać, ale to kiepskie pocieszenie. Stąd sztywne, ustawowe przywileje, łamiące monopol autora na zarządzanie prawami (jak dozwolony użytek), czy (w moim odczuciu) możliwość cesji praw i obowiązków (sprzedaży).
              Z tym, że trzeba uważać, żeby nie przegiąć w drugą stronę i nie pozbawić autora należnych (w odczuciu ładu społecznego) praw wynikających z wymyślenia danego dzieła i możliwości osiągania korzyści majątkowych z tego tytułu.

              0
  9. mih pisze:

    nie jestem prawnikiem, ale czy w prawie obowiazuje „domniemanie winy” czy ciagle „domnieniemanie niewinnosci” ? jak zlodziej chce to i tak ukradnie, taka jest prawda, a te cale DRMy to tylko uprzykszanie zycia legalnym userom. Btw kogo nie wkurzaja te wszystkie reklamy i ostrzezenia, ktorych nie da sie przewinac zanim da sie obejrzec film na legalnej plycie DVD/Bluray?

    0
    • baszar pisze:

      Dokładnie.

      Ostatnim DVD które kupiłem była płyta w której jakiś spec dodał do UPO poza reklamami też przewijanie samego filmu. Można było skakać tylko po rozdziałach.
      I potem aby normalnie korzystać z legalnego utworu musiałem przełamywać zabezpieczenia. Więcej DVD sobie, czy też komuś innemu nie kupiłem i nie kupie.

      Podobnie staram czynić z innymi utworami. Nie kupuje CD-DA z zabezpieczeniami. Gry wybieram bez DRM (fajne były narzekania klientów na Diablo 3 jak nie mogli grać bo DRM nie wytrzymał obciążenia) . Ebooki bez wahania oddeeremowuje. Staram się kupować bezpośrednio u twórców, lub u jak najmniejszej liczby pośredników. Korzystam z dozwolonego użytku i nie mam w związku z tym wyrzutów sumienia. Głosuje portfelem.

      0
  10. sfdvgsdfg pisze:

    ciekawie napisane ale dalej zbyt zagmatfana sprawa

    czy trybunal wydajac swoje wyroki wydaje je w trybie amerykanskim czyli ze sa one juz na zawsze prawdziwe i kazda kolejna osoba powolujac sie na wyrok bedzie tak samo potraktowana? w polsce takiego prawa nie ma wiec kazdy musi od nowa udowadniac ze nie jest wielbladem

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Nie, Europejski system prawny nie funkcjonuje na zasadzie precedensów (a przynajmniej nie wprost).
      W systemie (anglo-)amerykańskim to de facto sąd tworzy prawo i kolejne podobne sprawy idą tymi samymi ścieżkami. U nas (i w całej Europie) każdy sąd osądza suwerennie, ale jeżeli sąd wyższej instancji pojął określoną decyzję, to sędzia niższej instancji wydaje wyroki podobne, bo wie, że w przypadku apelacji jego decyzja będzie zmieniona. A Trybunał jest wyżej niż nasz Sąd Najwyższy, więc w przypadku sporą sądowego powołanie się na taki wyrok znacznie zwiększa szansę, że decyzja będzie podobna. Prócz tego sędzia raczej nie chce się wyłamywać, tylko orzeka podobnie jak reszta.

      0
  11. woocash pisze:

    Mi ebookpoint 5 kwietnia odpisał:

    Przesyłam informację uzyskaną ze strony naszego działu prawnego:

    „Zgodnie z wykładnią art 51 i 52 pr aut nie można dalej odsprzedawać i
    pożyczać ebooków, gdyż nie następuje przeniesienie egzemplarza i nie dochodzi
    do wyczerpania praw autorskich majątkowych”.

    (edit: rd – połączyłem komentarze)

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Bardzo mnie ciekawi jak przy pomocy 51 chcą Ci tego zabronić, skoro jak byk (cytowałem go) pisze w nim: jeżeli istnieje obrót oryginałem na terenie UE, to nikt nie ma prawa do decydowania czy możliwy jest dalszy obrót egzemplarza czy nie.
      Art 52:
      1) Przeniesienie własności egzemplarza nie stanowi przejścia majątkowych praw autorskich (czyli to że nam ktoś sprzedał egzemplarz, to nie znaczy, że na tej podstawie możemy np. wypożyczać książkę).
      2) Przeniesienie praw autorskich nie powoduje przeniesienia własności egzemplarza (czyli powyższe, tylko w drugą stronę: wypożyczalnia sprzedająca własną licencję nie musi przekazywać egzemplarzy)
      3) Nabywca oryginału utworu musi udostępnić go twórcy w zakresie niezbędnym do wykonania prawa autorskiego, ale może domagać się zabezpieczenia od twórcy (nie jestem pewien, czy oryginał to to samo co egzemplarz, dlatego na wszelki wypadek w tekście dodałem fragment o przekazaniu danych osobowych kupującego wydawnictwu).
      I piwo dla tego, kto powie mi który z powyższych przepisów mówi, że nie mogę sprzedać własnego egzemplarza.

      0
  12. Antek pisze:

    Znacie jakiś program do masowej konwersji z .pdf do .mobi ? Albo instrukcję obsługi konwersji z pdf to mobi z lini polecen w calibre ale masową ?

    0
    • LPG pisze:

      for plik in `ls *.pdf`; do ebook-convert $plik $plik.mobi; done

      można by jeszcze dorobić, żeby nazwy plików były ładniejsze. Jeśli pod windows, to odpalić przez cygwina.

      0
      • Antek pisze:

        Dzięki za odpowiedź ale musisz mi to bardziej łopatologicznie wytłumaczyć jak możesz :)

        Wchodzę do folderu calibre i otwieram w konsoli windows XP taki plik jak ebook-convert.
        Mam taki oto plik : C:\Documents and Settings\Tomasz\Pulpit\Calibre\Calibre Library\Marek Krajewski\Festung Breslau (152)\Festung Breslau – Marek Krajewski.pdf
        i co mam wpisać aby mi to przekonwertowało na .mobi .

        Bo mam jeszcze około 20 ebooków pdf i różne publikacje w pdf w jednym folderze i co mam wtedy wpisać w konsoli aby to za jednym zamachem zrobić ?

        Wiem, że to można zrobić w samym programie calibre ale to trwa wieki 17h upłynęło i połowy nawet nie było a do tego nie da się pracować na komputerze jak konwertuje.

        0
        • Robert Drózd pisze:

          Jeśli masz 20 ebooków w PDF to:
          – dodajesz je wszystkie do Calibre
          – zaznaczasz je w Calibre
          – klikasz „Konwertuj”, wybierasz MOBI
          – i czekasz parę minut.
          Do tej liczby nie trzeba nawet konsoli

          0
  13. starszawy pisze:

    A ja w miejsce Calibre proponuję konwersję online
    http://www.2epub.com/
    szybciej i bez obciążania procesora w komputerze własnym
    Każdy może sprawdzić taką konwersję online i porównać z rezultatem z Calibre.

    0
    • Karolina pisze:

      Konwersja beznadziejna. Nie polecam

      0
    • KonradK pisze:

      Myślę, że samo wyświetlenie strony i wysłanie/odbiór pliku też trochę procesor obciąży. No ale fakt: może być to np. 10s a zamiast 30s.

      0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Całkowicie automatyczna konwersja, brak możliwości sprecyzowania parametrów, do tego czas na upload i download… Wolę poczekać 20s więcej.

      0
  14. Leszek pisze:

    Albo przyjąć, że faktycznie ebook jest do przeczytania dla danej osoby (plus dozwolony użytek własny, jak zwał tak zwał) i odsprzedaży nie ma, za to cena jest ułamkiem (i to nie 9/10) ceny utworu literackiego w formacie papierowym, który można odsprzedać, odzyskując np. połowę pierwotnie wydanej kwoty.

    Czyli jeśli książka w formacie elektronicznym kosztować ma tyle samo (lub prawie tyle samo) co książka w formacie papierowym z którą można zrobić wszystko, włącznie ze sprzedażą, to coś tu jest nie tak. Żąda się uczciwości od odbiorcy końcowego, a samemu się go rżnie ile można.

    No i powracamy do ceny elektronicznej publikacji. Przy cenach w okolicy 10 zł chyba niewielu osobom chciałoby się bawić w odkupowanie w podobnych cenach „używanych” egzemplarzy…

    0
  15. tomasz smykowski pisze:

    Jestem autorem póki co 2 ebookow to niewiele ale jednak moze zainteresuje was moje zdanie jesli kupicie mojego ebooka to sprzedajcie go jak chcecie Nie mam z tym problemu. Skoro kupiłeś to masz prawo sprzedać. Oczywiście tylko 1 egzemplarz. Nie komplikujmy spraw. Takie moje zdanie jako skromnego autora pzdr

    1
  16. adam pisze:

    w regulaminie Virtualo napisano, iż „książki cyfrowe w postaci plików komputerowych, odpowiedniki publikacji w tradycyjnych formach”, czyli tak jak tradycyjną formę można odsprzedać

    0
  17. joly_fh pisze:

    Ceny są e-booków złodziejskie, więc ludzie też zachowują się jak złodzieje (chomik np.) Nie będzie chomika, będzie co innego… Ciekawi mnie praktyczna kwestia: czy w takim układzie może się okazać, że odsprzedanie e-booka będzie zależeć od tego, w której księgarni go kupiłam? Na przykład Publio się zgodzi, ale Empik już nie?

    0
  18. olo pisze:

    Dla mnie niemożność odsprzedania e-booka byłaby nonsensem. Gdybym chciał kupić ebook bez prawa do odsprzedaży, musiałby on kosztować nie więcej niż 2-5 zł, właśnie z powodu niemożności wejścia do obiegu wtórnego. Po co mi ebook, który kosztuje prawie tyle samo co książka, a nie mogę z nim zrobić tego samego, co z książką?

    0
    • KonradK pisze:

      Przychodzi mi na myśl odpowiedź: do czytania, ale już, na przykład, nie do układania na półce.
      To chyba zachodzi od czasów kaset VHS: coraz wyraźniejsze staje się, że płaci się w większej mierze za treść a nie za nośnik*. A ebook to już sama informacja, bez nośnika.
      Informacja, z którą raz zapoznał się widz, czy czytelnik, nigdy nie zanika. Zbywając ją, z nośnikiem, czy bez, traci się jedynie możliwość jej odświeżania w pamięci.

      *) Powinienem może mówić jedynie za siebie.

      0
  19. brut_all pisze:

    A ja w kwestii nie sprzedaży, a posiadania/kupna (nie wiem czy to dobre miejsce, ale lepszego nie znalazłem, a też sprawa też natury prawnej)

    Rozumiem, że istnieje zapis w prawie umożliwiający posiadanie i tworzenie kopii różnych posiadanych już dzieł chronionych.
    I jak to jest z ebookami jako kopiami. Czy jeśli mam książkę papierową czy mogę pobrać gdzieś tekst i zrobić sobie ebooka na kindle (bądź w skrócie pobrać gotowego mobi)? I czy ma znaczenie fakt wydania danej książki w formacie elektronicznym bądź baku takiego na rynku (czyli nawet jakbym chciał, fizycznie nie mogę dokupić ebooka danej pozycji, którą posiadam).

    Innymi słowy – czy legalna jest elektroniczna kopia swojej biblioteki papierowej i ewentualnie pod jakimi obwarowaniami? (w mojej opinii tak, ale się upewniam :))

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Nie jestem prawnikiem, ale:

      Kompletnie brak orzecznictwa w tej sprawie, a to ono jest najlepszą wykładnią prawa. Ja robię w ten sposób, nie ukrywam tego. (Ba, osoby zainteresowane bez większego problemu mogą mnie zidentyfikować i dostarczyć stosowne zgłoszenie roszczenia czy pozew sądowy. Mogę nawet podać listę książek, które w ten sposób skopiowałem na użytek własny.)

      Czy to jest legalne: wg mnie tak. A opinie prawników, z którymi się spotkałem [opiniami, nie prawnikami] mówią wręcz więcej: samo ściągnie „nielegalnych” plików nie jest sprzeczne z prawem. Inna sprawa, że jest to sprzeczne z, na przykład moim światopoglądem, i mimo że nie jest to zakazane prawnie, uważam to za złe.

      Żeby nie być gołosłownym:
      http://prawo.vagla.pl/node/9909
      http://prawokultury.pl/newsy/kampania-spoleczna-prawo-kultury/
      http://prawokultury.pl/newsy/mam-prawo-kopiowac-ksiazki/
      http://prawokultury.pl/newsy/mam-prawo-sciagac-filmy/
      Art 23 pkt 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych:
      http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU19940240083

      Mam nadzieję, że pomogłem.

      0
      • brut_all pisze:

        No wydaje się, że ebooki podchodzą pod własny użytek, pewności jeszcze tylko nie mam czy ebook może być traktowany jako kopia fizycznej książki (jak ksero), czy też kopia innego produktu (ba, albo usługi) sprzedawanego innymi kanałami.

        Eh, pewnie można gadać bez końca na temat prawnych kroczków, im więcej regulują tym mniej uregulowane się wszystko wydaje. I tak zdrowego rozsądku żadne prawo nie zastąpi.

        0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Orzecznictwo, orzecznictwo, i raz jeszcze orzecznictwo.

          Chciałbym widzieć sędziego, który zasądzi odszkodowanie za to, że masz cyfrową kopię książki stojącej na półce. Skserować możesz, więc czemu nie zeskanować? Skoro możesz zeskanować, to dlaczego nie miałbyś móc przejechać tego OCRem? Skoro po OCR masz tekst, to dlaczego nie miałbyś móc mieć tego samego osiągniętego inną drogą?

          Sprzedawcy (wydawcy) robią wszystko, żeby nie powiedzieć, że sprzedają e-booka. Publio na przykład sprzedaje dostęp do pliku (prawie jak jakiś chomik czy inne dziadostwo). Generalnie, jak pisałem, uważają, że to ani program (vide licencja) ani dzieło (vide egzemplarz), a e-book nie jest taki wyjątkowy jak im się wydaje (tak samo jak muzyka czy film).

          0
  20. kowalmj pisze:

    Może by warto wrócić do tematu w nowym artykule. Może nastąpiły jakieś zmiany w stanie prawny lub/i mentalności wirtualnych księgarni.

    1
  21. Paweł pisze:

    Wiem, że temat z przed 4 lat. Mam dwa pytania.
    1. Czy powyższy stan prawny jest nadal aktualny?
    2. Czy istnieje jakaś platforma gdzie można sprzedać/kupić ebooka z drugiej ręki? Patrzyłem na allegro, ale zdaje się, że tam wystawiają ebooki jedynie księgarnie.

    0
    • Robert Drózd pisze:

      ad 1. są te same wątpliwości, nic nowego :)

      ad 2. nie ma w Polsce takiej platformy.

      0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      1)
      Zrównanie e-booka i książki trzyma się gorzej, ze względu na jakąś interpretację na poziomie UE (m.in. dotyczyła VATu), ale ta porównująca do oprogramowania pozostaje w mocy.
      Ale przyznam się, że nie śledziłem ostatnio tematu dogłębnie i coś mogło mi umknąć.

      2)
      Zawsze możesz wystawić na Gumtree czy OLX, ale nie spotkałem się z żadną ofertą.

      0
  22. Marek pisze:

    Odpowiedź z 27/03/2017 od Virtualo:

    „Dzień dobry,
    ebooków nie można odsprzedawać.
    Pozdrawiamy
    Zespół Virtualo”

    0
  23. czyt pisze:

    Jakie zmiany prawne w tym temacie na 2018? Można sprzedać ebooka? Jesteśmy jego właścicielem czy nie?
    Możemy dysponować czy nie?

    0
  24. Moi pisze:

    Robercie, kupiłem pdfy z planem diety, które chciałem odsprzedać dalej. Skontaktowałem się z autorką ale pisze ona, że nie mogę tego zrobić. Powołuje się na regulamin swego sklepu. Kto ma rację?

    https://www.drlifestyle.pl/regulamin-sklepu/

    Warunki korzystania przez Użytkownika z treści cyfrowych regulują licencje na korzystanie z poszczególnych treści cyfrowych. Przekazanie treści cyfrowych Użytkownikowi nie oznacza przeniesienia na jego rzecz jakichkolwiek praw własności intelektualnej, w tym w szczególności majątkowych praw autorskich lub praw pokrewnych do treści cyfrowych. Inne, niż określone w takiej licencji sposoby korzystania przez Użytkownika z treści cyfrowych (np. zwielokrotnianie, wprowadzanie do obrotu lub rozpowszechnianie) wymaga zgody właściciela praw do treści cyfrowych, za wyjątkiem przypadków wyraźnie dozwolonych przez prawo. Brak akceptacji warunków licencji, o której mowa powyżej może uniemożliwić odtworzenie, pobranie lub zainstalowanie treści cyfrowych.

    0
  25. enem pisze:

    Jaki jest stan prawny w 2020 roku. Niektóre z kupionych przeze mnie ebooków są mi zbędne. Czy mogę je sprzedać. Czy jest jakaś legalna platforma, która to umożliwia?

    0
  26. PP pisze:

    Kupiłam ebooka od przypadkowej osoby na jakimś forum. Zapłaciłam, ebook został mi wysłany na email. Kilka dni później autorka tego ebooka napisała na tym forum, że pozwie wszystkie osoby, które kupiły te ebooki od osoby, która je oferowała. Autorka napisała do mnie i kazała podać dane osobowe wraz z adresem bo powiedziała że oskarży nas o zakup z nielegalnego źródła. Podałam jej dane bo nie mam nic do ukrycia bo przyznaje się że zakupiłam na tym forum rę książkę. Czy są jakieś przepisy, które mi pomogą? n

    0
    • Koovert pisze:

      Dopóki nie dostaniesz pisma, nic Ci nie pomoże, bo nie ma z czym. Nie znam przepisu, który mówi cokolwiek o kupnie z nielegalnego źródła i odpowiedzialności za to (poza tymi o pasterstwie pod warunkiem działania w złotej wierze), więc brzmi to jak pusta groźba.
      Natomiast ja byłbym bardzo ostrożny jeżeli chodzi o podawanie danych osobowych tylko dlatego, że ktoś o to prosi, niezależnie od tego, czy ma się coś do ukrycia, czy nie.

      2

Skomentuj tomasz smykowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.