Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

Relacja z konferencji #ocalksiazki na temat ustawy o stałej cenie na nowości

ocalksiazki-zakladki

Wybrałem się dziś do Sejmu na zaproszenie Polskiej Izby Książki, która razem z PSL zorganizowała konferencję „Ocal książki”, poświęconą słynnej już ustawie.

Jeśli jeszcze nie wiesz czym jest Ustawa o książce, czy raczej o jednolitej cenie nowości  – odsyłam do poprzednich wpisów na ten temat.

Na spotkanie przybyło kilkadziesiąt osób, głównie przedstawicieli wydawców i księgarzy, również dziennikarze. Polityków chyba najmniej, poza firmującym swoją osobą ustawę Arturem Dębskim jeszcze paru posłów. Spotkanie prowadziła Hanna Maria Giza z Polskiego Radia.

Jak widzicie z powyższego zdjęcia, sama akcja #ocalksiazki promowana jest dość oryginalnymi hasłami. Stała cena na nowości ma ocalić Wołodyjowskiego. Niby jak? Czy on przypadkiem od dawna nie jest już w domenie publicznej i ma stałą cenę zero?

Ale przejdźmy do samego spotkania.

Wystąpienia na konferencji

Konferencja dzieliła się z grubsza na dwie części – pierwsza o rynku książki w Polsce, druga o samej ustawie. Jak widzimy, sala była pełna.

ocalksiazki-uczestnicy

Mówiąc o rynku – padło dużo słusznych twierdzeń.

Zaczęła Małgorzata Karolina Piekarska, która zwracała uwagę na to, że literaturę w dzisiejszych czasach, co jest absurdalne, mierzy się „słupkami oglądalności”. Wydawnictwa nadszarpują swoją markę wydając chłam – a czytelnicy nie wiedzą, gdzie jest literatura wartościowa. Opowiedziała historię o książkach Hemingwaya i Gravesa znalezionych na podłodze w toalecie w pewnej bibliotece, bo czekały na wycofanie ze zbiorów. Nikt ich nie wypożyczał. Tekst całego wystąpienia znajdziemy na blogu MKP.

No i zdanie: że więcej Polaków nie miało książki w ręku niż głosowało w I turze wyborów. I może to rządzącym zależy na ogłupieniu Polaków?

Ten temat kontynuował Łukasz Gołębiewski, twierdząc, że np. pod względem edytorskim książki w takich Czechach są lepsze niż Polsce – bo Czechy dają wsparcie państwa dla branży książkowej. Tymczasem u nas „kiedy my wyciągaliśmy rękę, politycy podawali nam nogę”, nawiązując do słynnej debaty prezydenckiej. Wreszcie zaapelował do polityków: „jeśli nie możecie zrobić nic więcej, dajcie nam tę ustawę”. Link do prezentacji Gołębiewskiego (PDF).

Grzegorz Kasdepke zauważył, że tam gdzie upadają księgarnie, zmniejsza się liczba wypożyczeń w bibliotekach, bo po prostu okazja zakupowa stwarza czytelnika. Nie wszyscy będą kupowali w internecie. O tym samym mówił Tomasz Brzozowski – że trzeba wyrównać szansę dostępu do książki. Nawet wielkie sieci handlowe, które walczyły na promocje, teraz wyzbyły się wątpliwości. No, a „myślenia nie zastąpi wyszukiwarka Ceneo”.

Zauważyliście, że nic jeszcze nie wspominam o ustawie? Nieprzypadkowo, bo pierwsze cztery wystąpienia właściwie o niej nie mówiły – jakby przyjmowano za pewnik, że ustawa pozwoli odetchnąć polskim księgarniom i uratować czytelnictwo w Polsce.

Najbardziej chyba merytoryczne wystąpienie o skutkach ustawy miała Sonia Draga, która po prostu pokazała, jak to wygląda w krajach Europy Zachodniej. We Francji (jest ustawa), na jedną księgarnię przypada 22 tysiące osób. W Wielkiej Brytanii (brak ustawy) – jest już 60 tysięcy osób. Stwierdziła nawet, że największe zagrożenie rynku wydawniczego jest w Polsce i Wielkiej Brytanii. Tam ustawę zniesiono w 1995 roku i od tego czasu ceny okładkowe regularnie rosły, tymczasem Amazon zdobył 60% rynku książki papierowej i 85% e-booków. Link do prezentacji Dragi (PDF).

Według Dragi – system, w którym ceny nie są chronione premiuje po prostu sprzedaż bestsellerów i przekłada się to na mniejszą ofertę produktową w księgarniach.

Temat kontynuował mec. Maciej Ślusarek, który wyjaśnił, że porozumienia w sprawie cen były w krajach europejskich od dawna – zaczęto je konkretyzować w formie ustaw dopiero w latach 70. i 80. gdy jako zmowy cenowe stały się niedozwolone.

Owszem – jest to ograniczenie konkurencji, ale wyższy od niego jest interes publiczny, bo już w szóstym artykule konstytucji czytamy „Rzeczpospolita Polska stwarza warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury”. Dodał też, że dziś mało kto mówi że taki PISF wpływa na konkurencję w przemyśle kinowym, skoro jego działalność sprawiła, że Polacy oglądają dziś masowo polskie filmy, co jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia.

Padło jeszcze ciekawe zdanie, że ustawa obejmie audiobooki – choć jak rozumiem, te które zostały wydane w formie fizycznej, nie obejmie e-booków, bo według prawa to jest usługa. Pozwala to wnioskować, że jeśli Unia zmieni w końcu definicję e-booka, to może być tak, że szybko pod ustawę podpadną.

Spotkanie podsumował szef PIK, Włodzimierz Albin, przyznając, że w dyskusji „my wydawcy uchodzimy za chciwych idiotów” – tymczasem mamy w Polsce rynek książki wielkości rynku Mleka Łaciatego.

Mit małej księgarni i ten pasożytniczy internet

Prowadząca spotkanie Hanna Maria Giza opowiadała o tym, że marzy jej się „mała księgarenka w której pachnie książką jak chlebem” – i że to ma zagwarantować ustawa.

Obawiam się tylko, że to są pomysły wzięte z popularnej literatury, gdzie malutkie księgarnie oznaczają miejsca dla pasjonatów, miejsca spotkań, okazję na filiżankę herbaty ziołowej wypitej bez pośpiechu. Owszem – w dużych miastach, gdzie jest miejsce na dowolną niszę. Jak jest w mniejszych?

Zacytuję spory fragment z bloga Pawła Pollaka, bo dobrze określa, co mam na myśli.

Druga wątpliwość to taka, że zwolennicy ustawy biorą swoje pobożne życzenia za rzeczywistość. Mam u siebie na osiedlu taką małą księgarnię: jest ona wszystkim, w tym sklepem papierniczym i kramem z błyskotkami, ale na pewno nie centrum promocji książki i czytelnictwa. I po ustawie nic się nie zmieni, bo właściciele nie są tym po prostu zainteresowani. Książka to dla nich taki sam towar jak ryza papieru do drukarki czy zawieszka z jakąś głupawą sentencją. Co klient kupi, to im szczerze tą zawieszką wisi, byleby kupił i marża była odpowiednia. Moja koleżanka poszła im truć dupę, że obok mieszka pisarz, który umieścił akcję swojej książki na tymże osiedlu, i dla czytelnika z tego osiedla będzie to atrakcyjna powieść, to patrzyli na nią jak na wariatkę. Przecież trzeba by czytelnikowi o autorze i książce opowiedzieć (a może najpierw, o zgrozo!, ją przeczytać), a po co, skoro można na wystawie dać Miłoszewskiego czy Grishama i każdy klient sam wie, że to znane nazwisko i warto kupić. Zarobek ten sam, a bez wysiłku.

Małe księgarnie _kiedyś_ były centrum promocji literatury i czytelnictwa, ale świat się zmienia. Teraz nie są i przez sztuczne podtrzymywanie ich przy życiu nic się nie uzyska. Chodzi o to, by czytelnik miał szeroki dostęp do książek, a nie, żeby kupował je w miejscu, które ktoś tam uznaje za najbardziej predestynowane do ich sprzedaży. A obecnie z dostępem do książek nie ma żadnego problemu. Problem polega na tym, że ludzie nie chcą ich kupować.

W trakcie dyskusji padło parę pytań. Choćby wypowiedź dziennikarza, który jest również czytelnikiem i kupuje wyłącznie w internecie, bo tam oszczędza 30%. Na to usłyszał, że… księgarnie internetowe, które nie ponoszą np. kosztów magazynowania są pasożytem na rynku. I że internauci to nie wszyscy ludzie.

Przyznaję, że słuchałem tego z opadniętą szczęką. Jak można w roku 2015 jeszcze dzielić Polaków na „internautów” i analogową resztę? Bo księgarnie internetowe nie mają jeszcze większości na rynku?

Jasne, zgodzę się, że istnieją czytelnicy, którzy do księgarni stacjonarnej idą „pooglądać”, a potem zamawiają taniej przez internet – i nie jest to uczciwe z punktu widzenia tych księgarni. Ja w sumie robię na odwrót – często oglądam w formie papierowej książki, które przeczytałem jako e-book. Zjawisko ROPO (research offline purchase online) dotyczy jednak wszystkiego, czego forma materialna ma znaczenie. To co, może teraz stała cena na lodówki albo laptopy?

Jeszcze podsumowanie Beaty Stasińskiej z WAB: najlepiej uregulowany rynek nie zmusi ludzi do czytania książek.

No, chyba że wprowadzimy obowiązkowe zakupy. Nikt podczas spotkania nie wspomniał, że przecież wiele księgarni funkcjonuje wciąż głównie dzięki podręcznikom – czyli książkom, które jesteśmy zmuszeni kupować. Po co zatem podtrzymywać fikcję, że Polacy przychodzą do księgarni po poważną literaturę?

Gdzie w tym jest czytelnik?

Na końcu dyskusji odezwała się Izabela Sadowska, szefowa portalu lubimyczytac.pl, w którym odbywa się teraz głosowanie czytelników w sprawie ustawy o książce. Jego wyniki zostaną zaprezentowane 15 maja na Warszawskich Targach Książki. No i czytelnicy LC nie pozostawiają suchej nitki na pomyśle ustawy.

Czy słusznie?

Problem w tym, że Polska Izba Książki nie umie zakomunikować korzyści z ustawy dla zwykłych ludzi. Skupiają się na dyskusji branżowej i to jest moim zdaniem duży błąd. Dziennikarze patrzą na ustawę z pozycji czytelnika. Jeśli w mediach będzie prezentowana jako branżowy skok na kasę, trudno będzie politykom ją poprzeć.

Na przykład dla mnie zaletą ustawy wcale nie jest uratowanie małych księgarni w małych miejscowościach, bo ich rola kulturotwórcza jest – jak się rzekło wyżej – mitem. Jeśli czytelnik w takiej miejscowości ma jedną księgarnię, która aby się utrzymać sprzedaje też śmieszne zawieszki i papier do drukowania – idzie do internetu, gdzie wybór jest większy. Nie widzę powodu, aby to się miało znacząco zmienić – no chyba, że jak we Francji, sklepy internetowe dostaną zakaz darmowej wysyłki, co wprowadzono niedawno w ramach walki z Amazonem.

Z ustawy skorzystałoby więcej czytelników w większych miastach. Jeśli np. jestem akurat na dworcu, to mogę kupić książkę w przypadkowej księgarni, bo wiem, że za tyle samo dostanę ją w wielkiej sieci. Tak więc nie opłaca mi się chodzić i szukać, kupuję tam gdzie mi wygodniej. I wtedy księgarnie mogą walczyć ofertą, choć tu dużą rolę będzie pełniła po prostu lokalizacja.

Czy wzrosną ceny? Jeśli ktoś kupuje wyłącznie w dyskontach w rodzaju Arosa, ze zniżką 30-40% – dla takiego łowcy okazji pewnie tak. Ale zakładam, że wydawcy nie są idiotami i nie zakładają, że na sprzedaży książek w „starej” cenie okładkowej zarobią tyle samo ile z promocjami. Co oznacza, że ceny okładkowe będą musiały spaść.

I jeszcze trzy ważne rzeczy:

  • Czy ustawa zostanie wprowadzona? Ponoć Biuro Analiz Sejmowych zgłosiło do niej parę uwag, również jak słyszałem w kuluarach, nie wszystkim posłom PO koncepcja się podoba.
  • Czy ustawa spełni swoją rolę i uratuje czytelnictwo w Polsce? Nie – i o tym już na Świecie Czytników pisałem.
  • Czy jako czytelnicy e-booków powinniśmy się nią przejmować? W tym momencie nie, ale na pewno wpływ na ceny e-booków będzie miała.

Ciąg dalszy na pewno nastąpi.

Aktualizacja z 19 maja: na stronach PIK jest relacja z konferencji oraz linki do dwóch prezentacji, które dodałem też we wpisie.

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

96 odpowiedzi na „Relacja z konferencji #ocalksiazki na temat ustawy o stałej cenie na nowości

  1. h. pisze:

    „Ale zakładam, że wydawcy nie są idiotami” bardzo odwazna i nieuprawniona teza. przynajmniej jak sie czyta relacje z konferencji.
    czlowiek najlepiej uczy sie na wlasnych bledach, co widac np. na przykladzie walki niemieckich gazeciarzy z google. niech sobie wprowadza ta ustawe, bede sie z boku przygladal i rechotal.

    0
  2. Dr3wniak pisze:

    Szkoda, że ludzie, którzy się zajmują tą ustawą nie podchodzą to tematu od każdej strony i tak drobiazgowo jak Pan, Panie Robercie. Lektura samych artykułów na jej temat na tym blogu (!!!) wystarczyła by do wyrobienia sobie zdania i podjęcia konkretnych decyzji

    0
  3. momus pisze:

    Ciekawi mnie, czy osoby, które biorą udział w tym cyrku (w końcu dużo ich na zdjęciu), zaliczają się do grona osób czytających książki, czy do tej drugiej liczniejszej grupy. W końcu mają „tyle ważnych” spraw na głowie. Rozumiem też, że ta „elita”, która o tym wszystkim dyskutuje, osiąga zarobki przeciętnego Polaka i wie ile może wydać na „kulturę”.

    Tak czytam i czytam i może źle coś czytam albo rozumiem, ale wychodzi mi na to, że powodami dla których ludzie odwracają się od książek są: -za łatwy dostęp w Internecie; za duży wybór pozycji (nie wiem co wybrać); promocje, przeceny, które powodują, że ludzie chodzą (albo im się nie chce) po księgarniach; Zabierzmy zatem to wszystko, a ludzie zaczną znowu czytać.

    Z jednym się zgodzę, jak Robert napisał. Jeśli cena będzie taka sama. To czy kupię na dworcu czy w markecie, będzie bez różnicy. Myślę jednak, że to nie pomoże małym księgarnią. Dlaczego mam iść do księgarni na rogu, skoro jadę do galerii po waciki. Tam też mogę kupić książkę, będzie w tej samej cenie i z większą gwarancją dostępności.

    Kiedyś na gwałt potrzebowałem „Ziemiomorza”, obskoczyłem wszystkie księgarnie w okolicy, była na szczęście w jednej. Czy po wprowadzeniu ustawy się coś zmieni, moim zdaniem nie. Teraz też mi oferowano sprowadzanie jej, będzie za kilka dni, ale ja potrzebowałem jej „teraz”. Cena we wszystkich sklepach oczywiście była okładkowa. Po wprowadzeniu ustawy, mogłoby się okazać, iż nigdzie bym jej nie znalazł, pozycja raczej gruba, mało czytliwa (kto dziś czyta fantastykę ;-) ). Po co to sprowadzać i magazynować, lepiej sprowadzić dodatkowe tomy „50 twarzy greja” albo innych pozycji „to nie jest książka”/”po co mi mózg?”.

    0
    • NimnuL pisze:

      Otóż to – to entuzjaści literatury i aktywni czytelnicy, a nie biznesmeni i czytacze-teoretycy, powinni angażować się w te sprawy. Tutaj nawet nie chodzi o promowanie lepszych czy gorszych (cokolwiek to oznacza) tytułów, ale o dążenie do aktywizacji Polaków do czytania i do przypomnienia (lub wręcz uświadamiania), że książka to także forma rozrywki, a nie tylko ruchome obrazki w TV czy komentarze na facebookach.

      0
      • tomtom pisze:

        Tyle że niestety media właśnie utwierdzają odbiorców (celowo nie używam słowa czytelnik) że czytanie jest be ładując wszędzie właśnie filmiki (samostartujące, czasami trudne do wyłączenia). I może właśnie od tego trzeba by zacząć.

        0
    • Sylwia pisze:

      Każda osoba zabierająca głos w tej sprawie powinna ujawnić ile rocznie czyta książek np.
      a) do 1
      b) 2-10
      c) 11-40
      d) powyżej 41
      Ja osobiście jestem naprawdę ciekawa.

      0
      • NimnuL pisze:

        … lub lepiej – ilość czasu tygodniowo spędzonego na czytaniu.

        0
        • tzigi pisze:

          A to akurat słabe kryterium – zwykłą powieść (300 stron papieru) czytam 2 godziny, czyli jeśli podam 14 godzin tygodniowo, to wyjdzie względnie mało, a 7 powieści to już więcej.
          Nie żebym w każdym tygodniu miała luksus 14 godzin na czytanie beletrystyki dla siebie (bo nie wliczam w tę liczbę wszystkich książek, które czytam z racji pracy w zawodzie historyka literatury).

          0
          • NimnuL pisze:

            Z jednej strony masz rację, ale z drugiej nie ilość przeczytanego tekstu ma wielkie znaczenie, a sam fakt czytania i obcowania z literaturą.
            Myślę, że pomiędzy dwoma czytelnikami spędzającymi 1h dziennie nad książką można postawić znak równości, pomimo że obaj w tym czasie przeczytają całkowicie różną objętość tekstu.

            PS. piekielnie szybko czytasz :)

            0
    • MM pisze:

      @momus: „Tak czytam i czytam i może źle coś czytam albo rozumiem, ale wychodzi mi na to, że powodami dla których ludzie odwracają się od książek są: -za łatwy dostęp w Internecie; za duży wybór pozycji (nie wiem co wybrać); promocje, przeceny, które powodują, że ludzie chodzą (albo im się nie chce) po księgarniach; Zabierzmy zatem to wszystko, a ludzie zaczną znowu czytać.”

      Dobre spostrzeżenie. Wydaje mi się, że dla wielu branży wybawieniem z ich marazmu i braku pomysłu na biznes byłoby w ogóle zlikwidowanie handlu w internecie.

      0
      • zipper pisze:

        Idźmy krok dalej – zlikwidowanie Internetu :-)

        to by na pewno pomogło wydawcom, bo przecież Ceneo „nie może zastąpić myślenia”.

        0
      • YuukiSaya pisze:

        Ustalmy odgórnie pakiet 3 pozycji miesięcznie, jakie będą wydawane i proszę, nie trzeba będzie chodzić i szukać, ani wybór nie będzie przytłaczał, a przy okazji nakład będzie można zrobić duży na tyle, ze cena sama spadnie. Same plusy!

        0
    • Kaczus pisze:

      A ja się nie zgodzę z tym co napisał Robert – jak mam chęć przeczytać i widzę książkę i jest ona w cenie, którą akceptuję, to się nie zastanawiam, czy mógłbym ja kupić gdzieś parę złoty taniej, tylko kupuję, a jeśli mi nie pasuje cena, to mam w nosie – nie muszę książki przeczytać teraz…

      0
    • gott pisze:

      <Myślę jednak, że to nie pomoże małym księgarnią. Dlaczego mam iść do księgarni na rogu, skoro jadę do galerii po waciki. Tam też mogę kupić książkę, będzie w tej samej cenie i z większą gwarancją dostępności.

      Dokładnie jest tak jak napisałeś. Mieszkam w kraju, w którym obowiązuje stała cena i najczęściej kupuję w Amazonie (największy wybór, przesyłka za darmo) lub w dużej sieciówce niedaleko domu.

      0
  4. wujo444 pisze:

    „Czy jako czytelnicy e-booków powinniśmy się nią przejmować? W tym momencie nie, ale na pewno wpływ na ceny e-booków będzie miała.”

    Tak, powinniśmy. Rynek ebooków nadal jest mocno uzależniony od papierowego, i nawet jeśli część przestawiła się wyłącznie na używanie czytnika, to większość nadal kupuje (rzadziej, częściej) książki papierowe. Tak naprawdę podział jest sztuczny i nie ma czyteników ebooków i czytelników książek papierowych – są tylko czytelnicy i powinniśmy tworzyć jeden front w walce z absurdalnym zamachem na książkę jaką jest ta ustawa.

    0
  5. Dzięki za ten opis, pokazuje niestety że pewne pokolenie nie widzi zmian i sądzi że da radę zabetonować żeczywistość. To wygląda tak jakby żyli oderwani od reszty świata i sądzili że chciejstwo ma moc sprawczą i ustawa wyzwoli eksplozję zakupów. Smutne to.

    0
  6. YuukiSaya pisze:

    Miliony im się marzą, a Polak raz, że tych milionów nie ma, a dwa – zazwyczaj jest skutecznie przywabiony do płacenia za telewizję i kino. Kina co rusz pełne i nie tylko na hitach – jak mi w mieście otworzyli drugi multipleks to w pierwszym jakoś dużo luźniej się nie zrobiło. Bo kina się promują – mamy fajne filmy, mamy bestsellery, ale mamy też wieczorki dla koneserów/kobiet/łysych/gejów i co tam sobie panie zamarzysz. A czy mamy porządną kampanię na rzecz czytelnictwa? Nie. Zapaleni czytelnicy sami wokół siebie robią mały szum, jak bardzo kochają książki, ale tych stroniących od lektury to nie przekona. Jak ma 50 zł na rozrywkę to wyda to na 2 bilety do kina zamiast na książkę.

    No ale o wiele łatwiej jest przepchnąć kiepską ustawę i uważać, że się złapało Pana Boga za nogi i zarobi się kokosy. A potem przyjdzie otrzeźwienie (vide Izrael) i cóż, nawet mi przykro nie będzie. Muszę tylko przygotować sobie dużo popcornu, bo zapowiada się kolorowo.

    0
    • asymon pisze:

      Ależ PIK nie jest od tego, żeby promować czytelnictwo! Na stronie jasno jest napisane, że są izbą gospodarczą reprezentującą branżę wydawniczą.

      http://www.pik.org.pl/pages/25/informacje-o-pik

      Cała reszta, „dbanie o klienta”, to PR, zresztą dość nieudolnie prowadzony, bo naprawdę trzeba uważać czytelników za ciężkich kretynów, jeśli się im tłumaczy, że taka regulacja rynku spowoduje spadek cen.

      0
      • Dumeras pisze:

        Co do spadku cen, z tego co kojarzę, przy mówieniu o spadku cen dodają cen KATALOGOWYCH, albo mają to w domyśle, bo jako branża tylko takie ich interesują.
        Kowalski słysząc coś takiego spodziewa się obniżki ceny, którą będzie musiał zapłacić nabywając książki.
        Jeśli teraz katalogowa cena wynosi 40zł, w sklepach dzięki promocją od dnia premiery 34, w necie 30zł, to po wprowadzeniu ustawy kosztować będzie 35zł niezależnie od miejsca zakupu i tak przez rok co najmniej. Obiecaliśmy, że cena spadła? Spadła. KATALOGOWA, ale czytelnik zapłacił więcej. Czytelnik? A co to?

        0
        • Doman pisze:

          Jeżeli czytelnikiem jest osoba nie robiąca zakupów w internecie (podpowiadam, że to połowa polskiego społeczeństwa), mająca do najbliższej galerii kilkadziesiąt km to dla niej wyjdzie taniej.

          0
  7. KonradK pisze:

    Jeśli to pewna kultura wychowała zwolenników tej ustawy, to w najmniejszym stopniu zależy mi na jej propagowaniu, czy ułatwianiu dostępu do niej.

    0
  8. Pff pisze:

    Ta ustawa, to kolejny bubel przygotowany przez nieodpowiedzialnych fanatastów, który musi doprowadzić do załamania rynku. Ale nic to. Jeśli dojdziemy do wniosku, że ceny są za wysokie, zawsze będzie można legalnie pobrać książkę nieodpłatnie z internetu w ramach dozwolonego użytku. Zobaczymy, jak się będą z tego tłumaczyć autorom.

    0
  9. Nie czytałem tekstu ustawy, ale czy jest tam zapis o zniżkach dla bibliotek lub o wyłączeniu bibliotek spod reżimu stałej ceny? Jeśli biblioteki miałyby kupować nowości bez żadnych rabatów to cios dla użytkowników byłby ogromny. Nowości w bibliotekach pojawiałyby się dopiero po roku, a przecież już teraz nie ma zbyt wielu środków na zakup owych nowości. Czytelnicy czekają w kolejkach. A może znieść VAT na książki? Zawsze to siedem procent mniej. Panie Robercie czy byli na spotkaniu jacyś przedstawiciele środowisk bibliotecznych?

    0
    • asymon pisze:

      Biblioteki mają prawo do rabatów, zresztą uprzywilejowanych grup jest znacznie więcej. Sytuacja podobna do PKP ;-)

      Polecam lekturę, ustawę znaleźć łatwo, nawet Robert linkował w którymś z otatnich wpisów.

      0
    • Robert Drózd pisze:

      Biblioteki miałyby 15-20% zniżki. W dyskusji był głos, że może to być za mało, przynajmniej na początku. W ogóle ciekawi mnie czy Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich i środowisko bibliotekarzy opublikowało jakieś stanowisko na temat ustawy.

      0
      • Przemek pisze:

        Ten „rabat” chwilowy, bo rząd przyjął nowelizację, gdzie min. opłaty za wypożyczenie książek. Póki co niby ma jakieś ministerstwo płacić (pewnie z opłaty reprograficznej od czytników ebooków), ale jak znam życie, to z czasem będzie płacić tylko za wypożyczanie uczniom, studentom, a reszta za wypożyczenie książki będą opłaty.

        0
  10. czarnykapelusz pisze:

    „gdzie upadają księgarnie, zmniejsza się liczba wypożyczeń w bibliotekach, bo po prostu okazja zakupowa stwarza czytelnika.” Poważnie?? Może mi ktoś rozjaśnić to zdanie bo ja to chyba czytać ze zrozumieniem nie umiem :(

    0
    • KonradK pisze:

      Chodzi może o to, żeby nie było (przez czas obowiązywania okresu ochronnego dla ceny nominalnej): obniżek, okazji zakupowych, które stwarzają czytelnika, upadały księgarnie, zmniejszała się liczba wypożyczeń.

      0
    • lenka pisze:

      Widzisz coś na wystawie/plakacie itp., a nie chcesz kupować, idziesz do biblioteki. Nie widzisz, nie ma co kreować potrzeby wypożyczenia?

      0
  11. AS pisze:

    „gdzie upadają księgarnie, zmniejsza się liczba wypożyczeń w bibliotekach, bo po prostu okazja zakupowa stwarza czytelnika.”
    To jedna z takich opinii, która porównując dwa zbieżne w czasie zjawiska jednoznacznie wskazuje na to, które z tych zjawisk jest przyczyna, a które skutkiem.
    Równie dobrze można wysnuć wniosek dokładnie przeciwny. Otóż małe zainteresowanie czytelnictwem spowodowało zarówno zapaść bibliotek jak i księgarni.
    Ale każdy naciąga tezę pod swoje potrzeby.
    A nazywanie sklepów internetowych pasożytami, to się nazywa dialog.

    0
    • smolny pisze:

      Nawiasem biorąc, jeszcze niedawno byłem zainteresowany twórczością G.Kasdepke (z racji posiadania potomstwa), jednakże jego dzieła były (są) po prostu drogie. Nie widziałem też nigdy ich sensownej cenowo promocji. Wybierałem tańsze książki, co na szczęście w przypadku książek beletrystycznych wcale nie oznacza gorsze. Głos tego autora za ustawą zapala mi dodatkową czerwoną lampkę.

      0
      • Monika pisze:

        Proponuję się przerzucić na Rafała Kosika :) Zwłaszcza że potomstwo rośnie.

        0
        • smolny pisze:

          Dzięki, może spróbujemy. Choć nie wiem czy to nie za późno – syn już polubił K.Piskorskiego, niestety też mroki Metra. Ale skoro czasem wraca do Maleszki, to może nie jest „za stary” na Felixa, Neta i Nikę.

          0
  12. Anna pisze:

    Argumenty przytaczane przez zwolenników ustawy to inwalidzi:
    Ludzie przestaną kupować w wielkich księgarniach sieciowych? A niby dlaczego, skoro tam książki już są sprzedawane po cenach okładkowych? Zmiana żadna, a ustawą nawyków konsumenckich się nie zmieni.
    We Francji i Niemczech się to sprawdza? Cóż, ale wprowadzono to w czasach przedinternetowych, nie mówiąc już o różnicach w zarobkach. W Izraelu (chyba zasadniej jest powoływać się na ten przykład jako bliższy w czasie) się nie sprawdziło.
    Książki stanieją… tego to nawet mi się nie chce komentować ;) Kiedy wchodził VAT na książki (przypominam – 5%), od wydawcy usłyszałam, że książki zdrożeją o jakieś 20% (bo to świetna okazja, by podnieść ceny i zwalić na państwo). Teraz będziemy słyszeć argumenty, że skoro sprzedaż dramatycznie spadła (a chyba nikt serio nie może oczekiwać, że wzrośnie), to wydawnictwa muszą z czegoś żyć…
    Generalnie po stronie wygranych widzę tylko duże sieci (bo klienci i tak pójdą do nich), a po stronie przegranych czytelników, małe księgarnie stacjonarne i – być może w największym stopniu – księgarnie internetowe. Doskonały bilans! Nic, tylko przyklasnąć.

    0
  13. Kramer pisze:

    Jak tak czytam wypowiedzi zwolenników ustawy, to przychodzi mi do głowy pomysł na ratowanie polskiego futbolu: wystarczy otworzyć w każdym mieście małe, przytulne sklepiki z piłkami. Tylko żeby każda piłka kosztowała w każdym sklepie tyle samo i żeby nie było na nie promocji.

    0
    • g pisze:

      I żeby herbatkę w tych sklepikach dawali za darmo i żeby tam damskie przyjaźnie się zawiązywały, ale takie na całe życie, o!

      0
  14. Dan pisze:

    Z innej strony zastanawiam się jak wejście w życie ustawy wpłynie na rynek ebooków w naszym kraju.

    Skoro ustawa nie obejmie e-booków (bo to nie książka) to znaczy, że nowości na rynku książki w postaci e-booków będą tańsze, ba nawet będą na nie promocje. Jeśli (a raczej kiedy) ustawa wejdzie w życie chyba po praz pierwszy użytkownicy czytników będą mogli być zadowoleni, że jednak e-book to nie książka. I patrząc na wyczyny UE prędko się to nie zmieni.

    Możliwe, że dzięki temu wzrośnie sprzedaż e-booków i przekona się do nich więcej ludzi. Bo nic tak nie przemawia, jak cena.

    I pobocznie o tych całych „Internautach”. Przez to określenie czuje się wręcz jak bym był kosmonautą. Gdzie my żyjemy? Jaki znowu podział na internautów i „normalnych ludzi”. To są jeszcze ludzie, którzy większym i mniejszym stopniu nie korzystają z internetu? Działa mi to na nerwy zwłaszcza w telewizji. Ogląda człowiek wiadomości i często słyszy tekst typu „a co na to internałci” taka kpina w głosie i ogólnie, że wypowiedzi, głosy z internetu są niepoważne.

    „księgarnie internetowe, które nie ponoszą np. kosztów magazynowania są pasożytem na rynku. I że internauci to nie wszyscy ludzie.”

    Przecież ja bym tą osobę zlinczował. Gdzie ona żyje!? W jakim świecie? Co my mamy średniowiecze? Nie no po prostu jest mi słabo i utwierdza mnie w przekonaniu, że w naszym kraju do głosu dochodzą tylko ludzie, którzy są zacofani, jak to się mówi sto lat za murzynami. Ograniczeni i nie potrafiący patrzeć szerzej.

    Mi też się marzy mała księgarenka, wypić kawusię, poczytać. Ale to jest nierealne. Romantyczki niech w końcu zaczną twardo stąpać po ziemi. Prędzej doczekają się wszczepionego do głowy portu USB niż cudownego życia nad Rozlewiskiem.

    0
  15. joly_fh pisze:

    No cóż, mam coraz większe wrażenie, że państwo z PIK bawią się w Don Kichotów. Udawanie, że Internet jest pasożytem i że ludzie, którzy kupują w Internecie są nic nie znaczącymi graczami? Nie ma to jak życie w odklejeniu od realiów.

    0
    • smolny pisze:

      No nie, nasze państwo – w osobie niedawnego premiera – bardzo doceniało głosy internautów. Do tego stopnia, że w przypadku zdarzeń nieoczekiwanych lub niewygodnych, pan ten pojawiał się w mediach z komentarzem wyjątkowo późno, po czasie koniecznym do wysłuchania internetowego vox populi. Jeśli w kwestii regulacji cen książek państwo nie posłucha internautów, to dlatego, że nie o czytelników i czytelnictwo tu chodzi.

      0
    • Kramer pisze:

      Kupujący w internecie nie sa mało znaczący. Oni są nieetyczni. Idą tacy, podlce jedne do księgarni, pooglądają, pomacają a potem wracają do domu i co robią? Okradają księgarnię zamawiając online! Takie rzeczy powinny być zabronione i ścigane prawnie. Jak tak można – pooglądać w jednym sklepie, a kupić w drugim. Skandal.

      0
      • YuukiSaya pisze:

        Czekaj, wprowadzą ci stałą cenę na sprzęt RTV-AGD bo też wszyscy w sklepie macają a zamawiają oszuści w necie.

        0
  16. Ebo pisze:

    Cóż, to po prostu próba ratowania niedochodowego interesu. Szkoda, że ta próba jest nieudolnym kłamstwem maskowanym romantycznym wielkosłowiem „o czytaniu Dostojewskiego”, rzekomą troską o stan naszych umysłów i jeszcze bardziej rzekomą troską o stan naszych portfeli. Prawda jest smutna, książka traci zainteresowanie, przegrywa w walce o uwagę z komputerami, tabletami i telewizją. Żadna cena i parlament tego nie zmieni, to raczej rola rodziców w wychowywaniu dzieci, tak by książki pokochały i w przyszłości stały się aktywnymi czytelnikami. Jeszcze smutniejsza jest kolejna prawda – książki i kultura w ogóle są drogie, obcięcie możliwości promocji pogłębi niechęć do kupowania, w końcu bestsellery (to się jeszcze w miarę sprzedaje) mają branie tylko dopóki są „nowością”. Nieliczni być może poczekają rok i sobie potem zrobią zakupy, ale ogólnie efekt będzie taki, że książki będą się jeszcze słabiej sprzedawać a że przyroda nie znosi próżni = wiadomo gdzie się pojawią za darmo… Będąc aktywnym klientem księgarń ebookowych od 3 lat jakoś nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, gdy ebook jest tańszy od papierowego odpowiednika z przyklejona ceną „roczną zaporową”. Każdy wydawca będzie chciał sprzedać to w podobnej cenie, więc na pewno e-książki zdrożeją.
    Mnie najbardziej mierzi w tym wszystkim to uderzanie w wyższe tony, idealizm i zbyt dużo dobrych chęci.

    0
  17. BorQ pisze:

    Tak z ciekawości zapytam, może ktoś wie. Czy u nas cokolwiek z ceny książki czy ebook’a trafia bezpośrednio do autora ? Ostatnio dowiedziałem się, że jeden z moich ulubionych autorów podpisał kontrakt z wydawcą na napisanie 4 kolejnych książek za kilkanaście milionów dolarów. Sam autor jawnie przyznał kiedyś na facebooku, że on ze sprzedaży na Amazonie czy Barnes&Noble nie ma zupełnie nic. Dlatego bardzo chętnie sam informuje przez FB o obniżkach w dużych sieciach za Atlantykiem. Jak to wygląda u nas ? Czy obowiązują również podobne modele współpracy ? Czy kupująć Miłoszewskiego czy Severskiego cokolwiek z zapłaconej ceny trafia do autora ? Czy to tylko nabijanie kieszeni hurtownikom i księgarniomm, którzy bez promocji ściągają jakieś 50% ceny?

    0
    • vvaz pisze:

      Są dwa podstawowe typy umów z autorami:

      1. Autor dostaje procent ceny okładkowej. Bardzo różne stawki, od 5 do 15%, w zależności od nakładu, nazwiska autora, itd.
      2. Autor dostaje pieniądze za napisanie książki i tyle.

      Czasami miesza się te dwa typy: autor dostaje tzw. zaliczkę za napisanie książki a potem jakiś (mniejszy niż zwykle) procent od ceny okładkowej.

      0
  18. NimnuL pisze:

    „Najlepiej uregulowany rynek nie zmusi ludzi do czytania książek.”

    Bo nie o zmuszanie chodzić powinno, a o czyste zachęcenie – tak, aby czytanie ponownie stało się modne. Nawet jeśli stanie się to za sprawą kolejnych twarzy Greya. Mnie osobiście martwią rychłe ekranizacje niezłych powieści. Rozumiem, że podszyte jest to dolarami i nic na to nie poradzimy, jednakże książka w otaczającej nas rzeczywistości ma najzwyczajniej w świecie kiepski PR. O ekranizacji mówi się głośno, ale o jej papierowej wersji nawet się nie szepcze i czasem kinoman tylko z przypadku dowiaduje się że to, co przed chwilą obejrzał w kinie, mógł dawno temu przeczytać i przeżyć po swojemu. Daleko nie trzeba szukać: Gone Girl, seria Hunger Games, The giver, Maze Runner, No country for old men, I am legend – to tylko kilka ostatnich tytułów, o których było głośno na ekranie, ale książki przeszły gdzieś bez echa.
    Brakuje mi swoistych 'trailerów/teaserów’ dedykowanych książkom – w postaci krótkiej zajawki w radio/telewizji. Czemu nie ma tego w reklamach, z interesującą narracją jak w przypadku filmów, z zachęcającymi obrazkami … coś, co chociaż uświadomi zjadacza TV, że poza tym szklanym ekranem jest jeszcze świat na papierze. Lub e-inku.

    0
    • asymon pisze:

      Michał Nogaś z Trójki dostał wczoraj nagrodę za upowszechnianie. I to od samego Ministra Kultury! A po wysłuchaniu Jerzego Sosnowskiego w Klubie Trójki zwykle coś tam dodaję na półeczkę „Chcę przeczytać” w serwisie LubimyCzytać.

      Wystarczy czasem zmienić RMF na coś innego ;-)

      I też któryś raz tu piszę, można przecież robić „wrzutki” do seriali, na przykład Anna Mucha rozmawia z Mroczkiem (obojętne którym) o nowej książce Olgi Tokarczuk, że taka ciężka i chyba sobie kupi czytnik… :-D Tyle że taki product placement (przepraszam, wiem że nie po polsku) sporo kosztuje, taniej jest zaprosić paru posłów z PSL na obiad.

      0
    • Monika pisze:

      Żyjemy w większym tempie a obejrzenie filmu zajmuje maksymalnie trzy godziny. Ile zajmie przeczytanie książki, na której podstawie został nakręcony? Trudno się dziwić, że dziś ludzie wybierają filmy. Tyle jest jeszcze historii do poznania, ciągle coś nowego pojawia się na półkach i ekranach, jak nadążyć? Sama się zastanawiam, kiedy przeczytam wszystkie te bestsellery… Pewnie nigdy :)

      0
      • NimnuL pisze:

        Zamiast bestsellerów polecam bestreadery :)
        Nie wszystko co marketing wypromował na najlepiej sprzedającą się pozycję jest warte czytania. Ale to jakby oczywista oczywistość.

        0
  19. Darth Artorius pisze:

    Aby było romantycznie, wystarczy znaleźć odpowiednią kawiarenkę, w niej miejsce, kupić kawę, ciasteczko i wyjąć swój czytniczek. Co dalej robić – wiadomo, czytamy. Czasem przyda sie też smartfon z Internetem aby zajrzeć do Świata Czytników i dowiedzieć się co tam rzucili tańszego na wirtualny rynek.

    0
  20. tzigi pisze:

    A ja do zwolenników tej ustawy mam jedno krótkie pytanie: Czy jako notoryczny czytelnik i nabywca będę mogła za tę samą kwotę dostać więcej nowości? To jest kluczowe pytanie dla czytelników. Pytam tylko o nowości, bo to je obejmie okres karencji cenowej.
    Weźmy sytuację obecną: średnio kupuję 4-6 nowości papierowych miesięcznie (nie wliczam antykwarycznych i kupionych z przecen), co daje średni wydatek ok. 200 PLN. Czy po wprowadzeniu ustawy za te same 200 PLN kupię więcej czy mniej niż 6 książek?
    Odpowiedź na to pytanie zamknie dla mnie temat – w księgarni nie interesuje mnie „zapach książek” czy picie kawy/herbaty, a tym bardziej usłużna obsługa, która co minutę będzie podchodziła z pytaniem „czy mogę Pani pomóc coś znaleźć?”*. W księgarni interesuje mnie to, czy mogę tam kupić na miejscu książkę X – jak najszybciej i możliwie jak najtaniej. Szybkości kupowania w dużych miastach ustawa nie zmieni. Cenę zmienić może. Dlatego ponawiam pytanie: „Czy jako notoryczny czytelnik i nabywca będę mogła za tę samą kwotę dostać więcej nowości?”.
    ______________
    * To w ogóle jest temat rzeka i powód, dla którego nie znoszę wchodzić nawet do takich sieciówek jak Matras (który też przejął ten głupawy zwyczaj), a co dopiero małych osiedlowych księgarenek, w których nie ma możliwości samodzielnego rozważenia, co się chce kupić, tylko trzeba się opędzać od pytań.

    0
    • mikeyoski pisze:

      Obawiam się, że odpowiedzi na Twoje pytanie nie uzyskasz. To, że wydajesz 200 zł kompletnie nic nie mówi. Nie mam pojęcia jakie masz nawyki zakupowe. Możesz wydać te 2 stówki idąc do empiku i płacąc cenę okładkową, a możesz skorzystać z internetu (nawet tego empikowego) i zapłacić za nowość dużo mniej. Musiałabyś znać kilka czynników: okładkową cenę książki „po nowemu”, cenę, jaką by zaśpiewało wydawnictwo w chwili obecnej, wartość rabatów, jakie byś była w stanie uzyskać. Dopiero znając odpowiedzi na te pytania, mogłabyś się dowiedzieć, co mogłabyś zakupić za te 200zł.

      0
      • tzigi pisze:

        Właśnie tych rzeczy nie wiem i dlatego o nie pytam. Wszystkie dane, które posiadam, wypisałam. Interesuje mnie prosta odpowiedź: czy kupię więcej? To jest mój podstawowy interes jako czytelnika. I na to jakoś cała dyskusja nie odpowiada.

        0
        • Dumeras pisze:

          Autorzy ustawy twierdzą, że ceny spadną, jak ich dopytać, co okazuje się, że mają na myśli ceny katalogowe. Więc jeśli cena okładkowa = cena katalogowa i kupujesz nowości w cenach okładkowych to masz szanse, że po wprowadzeniu regulacji zapłacisz mniej – ile? tego tematu pomysłodawcy ustawy omijają jak ognia i ściągają się z politykami na najbardziej wymijającą odpowiedź.
          Jeśli nowe nowości kupujesz ciut taniej niż cena z okładki to najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że nic nie zaoszczędzisz.

          0
          • Przemek pisze:

            Dokładnie, jeżeli ja np. kupuję w madbooks i tam normą zniżka 30%, to po wejściu w życiu tej ustawy, cena okładkowa spadnie powiedzmy o 10%, ale i tak dla mnie będzie droższa o 20% niż teraz.
            Po prostu nie kupię książek wydanych w danym roku, będę czekał na promocje, mam zapasy do czytania :)

            0
        • mikeyoski pisze:

          Przecież wydawcy tego nie zdradzą :) Co najwyżej powiedzą, że książka po staremu byłaby droższa o ileś tam procent. A ile w tym prawdy? Sama sobie odpowiedz :)

          0
          • tzigi pisze:

            Wiem, że nie zdradzą i niewiarygodnie zdziwiłabym się, gdybym dostała szczerą, uczciwą odpowiedź na to pytanie. Zamieszczam je tutaj, żeby pokazać jak jednym krótkim przypomnieniem interesu czytelnika obala się całą rzekomo proobywatelską argumentację zachłannych głupków stojących za tą ustawą.

            Cóż. Czeka nas scenariusz izraelski. Miejmy tylko nadzieję, że zauważywszy zawiniony przez siebie szybki i skuteczny upadek ruchu księgarskiego wycofają się z tego poronionego pomysłu.

            0
        • h. pisze:

          kupisz za ta sama kase wiecej = ktos w lancuchu mniej zarobi.
          na pewno lobbuja za ustawa przez ktora beda mniej zarabiac :D :D :D

          0
          • tzigi pisze:

            Oczywiście, że nie i w ten sposób widać jasno, że ustawa nie ma na celu chronienia czy wspomagania czytelnictwa tylko sięganie do kieszeni tych czytelników, którzy jeszcze pieniądze na książki wydają.

            0
  21. mikeyoski pisze:

    No cóż. Ustawa doprowadzi do spadku sprzedaży nowości. Ludzie są wręcz uzależnieni od czegoś takie co nazywa się „promocją”. Nasz mózg jest łasy na przekreślone ceny obok nowych, niższych. Po okresie ochronnym cena książka będzie uwolniona i będzie można ją sprzedawać po obniżonej cenie. Wielu ludziom z pewnością będzie opłacało się poczekać. Ja sam na razie mam dość kupowania nowych książek i skupiam się na tym co latami zgromadziło się w mojej biblioteczce domowej.

    0
    • Dumeras pisze:

      chyba jedno wydawnictwa zrobiło eksperyment przy premierze jakiejś serii ebooków. Dali cenę początkową niską – mała sprzedaż, trochę później podnieśli ją (ale i tak była tańsza od papierowej edycji), ale napisali, że to promocja. Punktem odniesienia dla ceny promocyjnej była cena okładkowa wersji papierowej. Sprzedaż skoczyła.

      Ale dla pomysłodawców i autorów tej ustawy takie niuanse rynku są zbyt skomplikowane. W Moskwie 40 lat temu uczyli czegoś innego.

      0
  22. Kriss pisze:

    w tej formie ustawa ma jeden zasadniczy mankament który jak dla mnie jest zasadniczy.
    Ustawa oprócz ceny stałej powinna mieć paragraf o przymusie kupna przez czytelnika 3-4 książek w roku (ilość książek zależna od dochodów ustalanych na podstawie zeznań PIT). Osoby które określonej ilości w ciągu roku nie kupią powinny mieć ich cenę doliczaną do np. rachunku za prąd… z tego by były finansowane małe księgarnio-czytelnio-kawiarnio-kluby.
    Kwestią do dyskusji jest z jakich działów by czytelnik musiał te książki kupować.
    … bo na zachodzie to i tamto… porównajmy zarobki, ceny i siłę nabywczą a potem rozmawiajmy.

    0
    • Amadeuszx pisze:

      Jeszcze ktoś to weźmie na poważnie i poza abonamentem rtv trzeba będzie płacić abonament na księgarnie/wydawnictwa…
      („tanio sprzedam fakturę za 4 książki” :-) )

      0
  23. Robert pisze:

    Zastanawiam się, czy ktoś zadał sobie trud by przeczytać pełne wystąpienie Pani Piekarskiej (link na początku artykułu)
    Tak sobie myślę, że jest część ludzi, którym rzeczywiście zależy na ocaleniu „czytelnictwa”, oraz „jakości” książek… Tyle, że do tej całej dyskusji, jak zwykle dołączają elementy, które widzą w tym wszystkim zarobek… Zauważcie, wszyscy tu zaczynają się skupiać na cenie książek, a nikt nie wspomina o głównym celu tej konferencji, czyli jakości… Tak, cena determinuje wybór, ale jakość ma też znaczenie…
    Tak na marginesie, zaczynam mieć wrażenie, że dyskusja (o ustawie) przypomina dyskusję ślepego z głuchym o filmie… Bo wychodzi na to, że dyskutują o niej tylko ci, którzy widzą zarobek, a gdzieś w dyskusji gubi się sama książka…

    0
    • Dumeras pisze:

      Ale jak stała cena książki ma wpłynąć na jakość (nie papieru) książki? Stała przez rok cena książki Modzelewskiego ma wpłynąć na zwiększenie czytelnictwa? Jego nagrodzona książka, mimo że minął ten rok od wydania, w takiej sieci empik jest w cenie okładkowej. Jakoś nie widziałem w pociągu ludzi zaczytujących się w jego książce, za to Greya widuję dość regularnie (niestety). Jak stała cena książki Modzelewskiego ma zwiększyć czytelnictwo jego książek?
      Ja nie widzę zależności między literaturą wysoką a niską i ceną.
      Pani Piekarska powołuje się na muzykę klasyczną i disco polo. Stwierdzenie, że wartość książki mierzy się „słupkami sprzedawalności” (jest w ogóle taki wyraz?) a muzyki nie, jest dla mnie co najmniej kuriozalne. Muzyka klasyczna też często korzysta z dotacji. Płyty z tego gatunku są droższe niż z disco polo. W sumie są to trochę zbliżone rynki, ale jakoś nie słyszałem o stałej cenie za płytę. Chyba dla tego, że mało kto kupuje teraz płyty. Mało to jest w muzyce hitów jednego lata? Tak samo jak książek, o których się nie pamięta tydzień po przeczytaniu. Co jest w tym złego? I jakoś osobiście (w przeciwieństwie do Pani Piekarskiej) nie zauważyłem, żeby ktoś twierdził ,że książka kulinarna, lub tzw. celebrycka, była bardziej wartościowa niż książki autorów nagradzanych choćby taką Nike. Są bestselerami, a i owszem, ale to tylko oznacza, że się dobrze sprzedają, a nie, że są wartościowe. Nagrody Nike (jeszcze) nie przyznali żadnemu celebrycie za poradnik o odchudzaniu. Jak to się ma do stałe ceny książki? To, że ziemniaki lepiej się sprzedają od jaj przepiórczych nie oznacza, że te pierwsze są jakimś wysublimowanym smakołykiem. Wprowadzenie stałej ceny na jaka przepiórcze nie zwiększy ich „sprzedawalności”.

      Czy wprowadzenie stałej ceny zmieni nastawienie wydawców i ich pytanie do autora: „czy na Pana/Pani książce można zarobić?” Według mnie nie. Może być wręcz gorzej, bo teraz wydawca może zrobić przecenę, jak się słabo sprzedaje, a tak przez rok będzie książka leżała i generowała koszta choćby magazynowania.

      Wypowiedź Pani Piekarskiej jest ciekawa, porusza wiele problemów jakie ma czytelnik i czytelnictwoa w Polsce. Ale nie jest żadnym argumentem ZA wprowadzeniem stałej ceny książki. To o czym pisze Pani Piekarska w moim odczuciu nie ma żadnego realnego odniesienia do ustawy, i kłopoty o których pisze nie zostaną naprawione stałą ceną książki.

      0
      • asymon pisze:

        Według Dragi – system, w którym ceny nie są chronione premiuje po prostu sprzedaż bestsellerów i przekłada się to na mniejszą ofertę produktową w księgarniach.

        Zagadka: kto w Polsce wydaje książki EL James czy Dana Browna?

        0
        • Robert Drózd pisze:

          Draga akurat nie przecenia mocno swoich książek – również w formie elektronicznej na palcach jednej ręki można policzyć „promocje po 9,90 zł” – a Greya powyżej 20 zł sprzedało się bardzo dużo.

          0
  24. Alice pisze:

    „Na dodatek wielkie sieci księgarskie mają swoje cenniki promocji. Tyle tysięcy kosztuje postawienie książki na wystawie, tyle tysięcy na środku sklepu i tak dalej. Sprostanie ich finansowym wymaganiom sprawi, że książka za promocje której wydawca zapłaci, trafi szybko na listy bestsellerów. Kto ma na to pieniądze? Przeważnie wielkie wydawnictwa. Choć te ostatnie często, by zarobić decydują się na wydawanie literatury niskich lotów, bo ją po prostu łatwiej sprzedać.” – blogu pani Piekarskiej
    To akurat dobry argument dla księgarni internetowych … Tam nie ma półek!
    A żeby podnieść jakość czytelnictwa ustawą to mżonka

    0
    • Dumeras pisze:

      Tylko że stała cena książki tego nie zmieni. Wydawca dalej będzie musiał zapłacić empikowi za wyeksponowanie książki, za umieszczenie jej na odpowiedniej półce, itp. Teraz wydawca daje rabat od ceny okładkowej, po ustawie z góry będzie musiał zapłacić ustaloną sumę. Obawiam się, że gorzej na tym może wyjść. Ale jeśli sami chcą tej ustawy, to… ech…

      0
      • Daga pisze:

        Bez przesady z tym empikiem.. nie obwiniajmy go za całą tą ustawę bo to nie ich wymysł. Na pewno nie będzie nagle takich różnic cenowych żeby nie opłacało się wydawcom dostarczać książek do sprzedaży do księgarni.

        0
        • Dumeras pisze:

          Czy aby na pewno? Obok Agory to Empik jest największym z członków PIK. I to jemu najbardziej zależało by na podcięciu skrzydeł sklepom internetowym. Te wielkie salony w centrach handlowych sporo kosztują.

          0
          • Daga pisze:

            Myślę że to chyba trochę przecenianie możliwości empiku :) przecież oni to właśnie teraz mogą dawać duże promocje. A sprzedaż internetową też sami mają więc działałoby to w dwie strony.

            0
            • Piotrek pisze:

              Skąd pomysł, że ustawa ta zablokuje empikowi sprzedaż taniej? Art 6 ustęp 3 ustawy stwierdza „Wydawca lub importer mogą ustalić różne ceny książki w poszczególnych jej standardach
              edytorskich, w szczególności wydania w twardej lub miękkiej oprawie.” Jaki problem dla tak dużego gracza jak empik zażądać od wydawcy standardu edytorskiego „empik edition” z ceną niższą o 20%? A reszta niech sprzedaje pozostałe standardy edytorskie.

              Książki w sklepie internetowym empiku są z reguły droższe niż w innych sklepach internetowych. Jak już kupuję coś w papierze, to szukam najtańszej opcji i bardzo rzadko znajduję ją w empiku. Najczęściej w lojalniej księgarni internetowej, która znajduje się u mnie w dzielnicy.

              0
              • asymon pisze:

                Poza tym empik zawsze może się dogadać z wydawcą, że ma książkę na wyłączność, np. przez miesiąc. W ustawie nie ma zapisów, które by ten proceder ograniczały.

                Że można sobie zamówić książkę w „małej, lokalnej księgarence”? Tak, jeśli jest dostępna u dystrybutora (tak wynika z ustawy), a dostępna może być dopiero za miesiąc, trudno pan poczeka, albo pójdzie do empiku.

                Tak wyglądała z grubsza historia kupowania przeze mnie gwiazdkowrgo prezentu dla brata – biografia Michaela Jordana była dostępna poza empikiem od 6 stycznia :-(

                0
    • Mar pisze:

      Może nie tak dołsownie są półki w księgarniach internetowych jak w Empiku ale odpowiedniki są przecież. Z księgarni przychodzą newslettery i w nich jest tylko kilka wybranych tutułów a nie wszystkie nowości, na promocjach są też wybrane tytuły. Po wejściu na stronę ksiegarni też Ci się pokazują wybrane tytuły…

      0
  25. czytelnik pisze:

    Ja kupuję tylko w promocjach za ok 10 zł i w Arosie jeśli potrzebuję książki fizyczne. Jak nie będzie już takich okazji to nie będę kupował i tyle. Nie zmuszą mnie do płacenia większych kwot niż zamierzam przeznaczyć na książkę. Na nowościach mi nie zależy. Wyszukuję co jest tanie i wydaje się ciekawe, a takich książek jest mnóstwo, do tego jeszcze darmowa klasyka. I tak już się tak obkupiłem w promocjach na zapas, że mi starczy czytania co najmniej na kilka lat.

    0
    • smolny pisze:

      No mam zupełnie tak samo :) Tylko czasem się zdarzy, że kolejny tom czegoś kupionego w dobrej cenowo promocji kupię (nieco) drożej, żeby czytać w ciągłości. Do tego brak mi parcia na nowości, chyba że w super cenie. I najlepsze: w mojej „gminie miejskiej na prawach powiatu” jest świetna sieć bibliotek, gdzie nowości pojawiają się naprawdę błyskawicznie (co prawda jeszcze szybciej są rezerwowane, ale i tak jest super).
      Ale wracając do sedna: skoro przy takim (w sumie łatwym, i uwzględniając promocje oraz biblioteki niedrogim) dostępie do książek jak obecnie, czytelnictwo spada, to na pewno nie zwiększy czytelnictwa zamrożenie cen okładkowych nowości na rok. W sumie i tak pewnie wpływ tej bardzo wąskiej regulacji na cokolwiek będzie znikomy, może jedynie podgrzeje atmosferę dyskusji na niektórych blogach ;)

      0
      • h. pisze:

        Mnie się wydaje, że wpływ na czytelnictwo ta ustawa będzie miała żaden. Rynek książki to nie tylko nowości, a literatura rzadko kiedy ma termin przydatności do spożycia – czytelnikowi nic się nie stanie, jak książkę przeczyta rok po premierze. Albo tuż po niej, ściągniętą z internetów, jeśli będzie miał duże parcie na przeczytanie jej zaraz. Ewentualnie kupi po jakimś czasie, kiedy cena spadnie – i ta pewność, że cena spadnie to ostatni gwóźdź do trumny sprzedaży nowości. Ludzie będą czytali (i nie czytali) tyle ile czytają i nie czytają teraz, zmieni się tylko profil demograficzny czytanych pozycji.

        Ciekawe ile wydawnictw popadnie w poważne kłopoty finansowe w pierwszym roku obowiązywania tej ustawy…

        0
  26. Stała cena książki nie zmieni nawyków czytelniczych. By trafić do nowego odbiorcy trzeba do niego dotrzeć z informacją, że książka wyszła i jest warta zainteresowania. A gdzie są reklamowane książki? W czasopismach i portalach o książkach, czasem w tygodnikach i niektórych tematycznych miesięcznikach (np. Nowa Fantastyka), czyli w mediach dla osób już czytających. Nie ma reklam na portalach informacyjnych (wyjątkiem jest gazeta.pl – ale tu działa powiązane publio.pl), w telewizji, w radiu, w przestrzeni publicznej. W Pradze widzieliśmy reklamy książek wszędzie: w metrze, na ulicy, w tramwajach.
    Jeśli ktoś nie zna produktu np. nowego szamponu – to robi się wielką akcje marketingową, po to by wbić się do świadomości klienta. Jak wychodzi nowa książka, to nikt nie myśli o tym, że trzeba ją zareklamować jak szampon. Oczywiście, są to nieporównywalnie większe koszty – ale może tu państwo przeznaczyłoby środki finansowe, lub wypełniając misję telewizji publicznej udostępniłoby po obniżonej stawce, czas w bloku reklamowym?
    Marketingowcy mówią o kreowaniu potrzeb, to może najwyższy czas używając ich narzędzi wykreować u większej części społeczeństwa zainteresowanie czytaniem książek: korzyść odnieśliby wszyscy, od pisarzy, przez wydawców po czytelników. Tylko politycy mieliby do tyłu, musieliby się też zacząć czytać książki, by nadążyć za wyborcami.

    0
  27. Andrzej pisze:

    Niestety niektórzy ludzie w tym kraju są zaślepieni kasą i nie myślą. Nic ta ustawa nie da. Polska to nie Francja. Dajcie nam takie same zarobki jak mają Francuzi to wtedy możecie sobie takie bzdurne ustawy wprowadzać. Przeciętny Francuz jest w stanie, mając na uwadze ich ceny i zarobki, kupić 8 razy więcej książek niż przeciętny Polak. Wymowne.

    Jeszcze bardziej spadnie czytelnictwo, część ludzi przerzuci się na ebooki (i nie będzie ich kupować tylko kraść), wzrośnie sprzedaż w drugim obiegu (kupujesz książkę, czytasz, odsprzedajesz), ludzie będą się książkami wymieniać, etc.
    Nie mówiąc już o tym, że księgarnie internetowe bardzo szybko znajdą sposób na ominięcie prawa. Ot chociażby: Długopis za 35 zł, do którego gratis dodadzą np. „Kroniki Amberu”.

    Gdyby nie promocje i znaczne obniżki to nie kupowałbym wcale. A jak ta ustawa wejdzie w życie to specjalnie będę uprzykrzał życie wszystkim, którzy będą chcieli mnie wydoić z kasy. W jaki sposób? Bardzo prosty. Skorzystam ze swoich praw konsumenckich. Będę szedł do księgarni stacjonarnej, kupię książkę, przeczytam i w ciągu 14 dni zwrócę nie podając powodu (mam do tego prawo). Kupię kolejną i zrobię to samo. Jak nie będą chcieli sprzedawać mi kolejnych książek (nie mają prawa mi zabronić – art. 135) to zgłoszę to odpowiednim organom (najpierw Wojewódzkiej Inspekcji Handlu). Dostaną karę to zmądrzeją. I dalej będę ich robił w balona. Za to, że oni zrobili to samo ze mną.
    Wiem, że to nie po chrześcijańsku tak się mścić, ale nie dam z siebie robić głupka.

    0
    • Sateda pisze:

      „Będę szedł do księgarni stacjonarnej, kupię książkę, przeczytam i w ciągu 14 dni zwrócę nie podając powodu (mam do tego prawo).”

      Mhm, spróbuj. Ach, żebym dostawała złotówkę za każdego klienta, któremu się wydaje, że ma takie prawo… miałabym tyle pieniędzy na kupowanie książek!

      0
      • Kukurydza pisze:

        Oczywiście, że ma takie prawo. Obecnie istniejące przepisy są dla sprzedawców wręcz zabójcze, tylko ludzie tego nie wykorzystują. W moim mieście (ok 80 tys. mieszkańców) od początku roku nałożono 19 kar, a liczba prowadzonych postępowań przekroczyła 5o. Kilkanaście kolejnych nadal jest badanych.

        0
        • mikeyoski pisze:

          Te 14 dni na zwrot przysługuje jedynie przy sprzedaży internetowej. Nigdzie w przepisach nie ma słowa o zwrocie w sklepie stacjonarnym. Niektórzy sprzedawcy pozwalają na to a inni nie, ale to wynika tylko z dobrej woli sprzedawcy.

          0
  28. para pisze:

    W moim miasteczku (teoretycznie ~8000 ludzi, choć pewnie ~2000 za granicą) jest biblioteka i księgarnia. Do biblioteki nie zaglądałem z 15 lat bo po skończeniu liceum książki zacząłem pozyskiwać z innych źródeł. Ostatnio wpadłem bo przy porządkach na strychu znalazłem jakieś 2 tytuły wypożyczone kilkanaście lat temu i… jakbym cofnął się w czasie do lat szkolnych. Panie bibliotekarki trochę starsze ale na półce z nowościami te same pozycje w tych samych miejscach. Jakieś pojedyncze sztuki wydane później niż w roku 2000. Ponad 90% księgozbioru to PRL.
    Księgarnię odwiedzam średnio 2 razy w miesiącu ale raczej towarzysko bo kupować w niej nie ma sensu. Dlaczego? Dlatego że znaleźć tam cokolwiek przyzwoitego w cenie poniżej okładkowej graniczy z cudem. Przyznam że ostatnio kupuję w niej tylko prezenty na ostatnią chwilę kiedy wiem że paczka nie zdąży dojść na czas. Baaardzo rzadko uda się kupić coś interesującego w obniżonej cenie. Tam ustawa o stałej cenie książki już obowiązuje.
    I tak właśnie wygląda rzeczywistość małych bibliotek i księgarni.
    Od kiedy mam Kindla (3,5 roku) kupiłem ok. 200 ebooków, wszystko w promocjach, w tym samym czasie również w promocjach ok. 20 książek papierowych. Jeżeli ustawa spowoduje wzrost cen książek, zwyczajnie przestanę kupować, ot i cała filozofia.
    I w końcu przeczytam całego Grabińskiego z bókrejdża :)

    0
    • Dumeras pisze:

      No właśnie, też o tym pomyślałem, jak ustawa wejdzie w życie na bieżąco będę czytał pozycje z bookrage, bo teraz mam takie zaległości, że ho,ho :-D
      No cóż, jakoś przeboleję te nowości, jak Kinga kupiłem świeżo po premierze, to dopiero kilka miesięcy później się za niego wziąłem, wiem że dam radę wytrzymać ten rok.

      0
  29. h. pisze:

    Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić logikę stojącą za tym stwierdzeniem:

    pod względem edytorskim książki w takich Czechach są lepsze niż Polsce – bo Czechy dają wsparcie państwa dla branży książkowej.

    Bo jako pozbawiony państwowego wsparcia edytor nie widzę związku.

    0
  30. artoff pisze:

    Ironicznie napiszę – Is everybody happy ? Yes, everybody is happy ! Oczywiście po wprowadzeniu „regulacji rynku książki”, jak to ładnie nazywa PIK. Czyli szczęśliwy będzie wydawca, bo więcej sprzeda nowości i więcej zarobi (bo marża wyższa) , szczęśliwy będzie mały księgarz z jakiejś pipidówki ( bez obrazy dla mieszkańców wszystkich pipidówek), bo hordy czytelników spragnionych literatury, i to tej wysokich lotów, rzucą się na zakupy do jego księgarni, zamiast do sieci handlowych i sklepów internetowych, szczęśliwy będzie czytelnik, bo oczywiście cena nowości spadnie a oferta dóbr kultury wysokiego lotu ( mam na myśli literaturę niekomercyjną) oczywiście od razu się poszerzy. A zapomniałem o autorach , oczywiście po „uregulowaniu” rynku książki wszyscy rzuca się kupować dziesiątkami tysięcy nowe tytułu polskich autorów. O bibliotekach nawet nie piszę, bo oczywiście w mojej ulubionej pipidówej bibliotece wszyscy się będą bili o możliwość wypożyczenia „W poszukiwaniu straconego czasu”, a gminy 100 % budżetu będą przeznaczać na zakupy nowości.I tylko jedno mała drobna kwestia – jakim cudem ? Może kolejny cud nad Wisłą ?
    Bardziej poważnie , polecam zbiory pobożnych życzeń , którymi posługuje się PIK czyli raport Biblioteki Analiz i opracowanie firmy CASE-Doradcy ( dostępne pod linkami:
    http://www.pik.org.pl/upload/files/LANG_-_BA_-_Ustawa_o_jednolitej_cenie_21_1.pdf
    http://www.pik.org.pl/upload/files/LANG_-_CASE_-_Skutki_ekonomiczne_regulacji_rynku_ksiazk.pdf ).
    Nie będę tych dwóch dokumentów komentował, poza jednym – perfekcyjna manipulacją statystykami w celu udowodnienia swojej tezy, ale w końcu temu służy statystyka, podobno można nią dowieść wszystkiego. I na koniec – pobożne życzenia grupy tzw małych wydawców:
    http://naekranie.pl/artykuly/co-nam-da-stala-cena-ksiazki. Po prostu groteska i horror.

    0
  31. ma-ruda pisze:

    Zastanawiam się, na jakiej planecie trzeba żyć, by wymyślić, że aby podnieść sprzedaż „małochodliwego” towaru należy podnieść jego cenę i ograniczyć dostępność – bo do tego sprowadza się wg mnie nowa ustawa.

    1
    • KonradK pisze:

      Na planecie, gdzie na książki inne niż podręczniki szkolne mało kto zwraca uwagę. Gdzie mieszkańcy głosują na podobnych sobie, tylko cwańszych. I jeśli ci drudzy zechcą z pomocą ustawy wykroić sobie kawałek z niszowego rynku, nie będą musieli wysilać się z uzasadnieniem.

      0
    • asymon pisze:

      Ale tu wcale nie chodzi o wzrost czytelnictwa, czy sprzedaży książek, tylko o zapewnienie „godnych” zarobków podmiotom lobbującym za ustawą, czyli członkom PIK. Jeśli po roku zdarzy się tąpnięcie na rynku książki, twórcy ustawy wymyślą np. obowiązkowe wykupywanie połowy nakładu przez biblioteki. Klient-czytelnik nie jest dla tych państwa niezbędny. :-)

      Aha, w najnowszej Polityce jest artykuł na temat, jasno z niego wynika, przynajmniej dla mnie, że powodem złej sytuacji na rynku książki jest to, że duże sieci nie płacą za książki, biorą je z w komis, żądają dodatkowych opłat za promocję i zwracają, gdy trzeba płacić za faktury. Tanie ceny w internecie są skutkiem ubocznym rabatów wymuszanych przez sieci.

      I potem autorki płynnie, acz bez związku przyczyna-skutek przechodzą do stałej ceny i opisują jak dobrze ona wszystkim (prawie) robi na Zaachodzie. A nawet jak nie robi, to z powodu błędów i wypaczeń, których umiemy już w Polsce uniknąć.

      Ani słowa o metodach promocji czytelnictwa.

      1
  32. KonradK pisze:

    Nie wierzę, żeby jakiekolwiek rozmowy z szujami mogły zmienić ich stanowisko. Wierzę w politykę realną – taką argumentację, która zaboli.

    Nie stać mnie na bojkot totalny, bo zbyt wielu jest wydawców zrzeszonych w PIK.
    Jednak jeśli ta ustawa zostanie uchwalona, postąpię tak:

    – nie będę kupować czegokolwiek w sklepach zrzeszonych w PIK, lub należących do członków PIK,
    – książki wydawców zrzeszonych w PIK będę kupować nie wcześniej niż w momencie pierwszej obniżki cen (co implikuje: po okresie ochronnym dla ceny okładkowej) .

    1

Skomentuj KonradK Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.