Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

Promocja wiosenna: Kindle Paperwhite, Oasis i Scribe do 90 EUR taniej!

Pożegnamy promocje? Wydawcy i księgarze chcą stałych cen na nowości!

Artykuł z dziennik.pl sprzed paru dni pod wiele mówiącym tytułem „Księgarnie chcą powrotu do komunizmu”. A wszystko przez akcję Polskiej Izby Książki, która chce zmian w prawie dotyczących sprzedaży książek. O takie zmiany apeluje też Ogólnopolskie Stowarzyszenie Księgarzy.

Organizacje branżowe od dawna postulują uchwalenie tzw. ustawy o książce, która miałaby zabezpieczać ich interesy.

Co miałoby się zmienić:

  • sztywne ceny książek – ochrona okładkowej ceny przez pierwszy rok lub półtora od momentu ukazania się na rynku.
  • zakaz sprzedaży podręczników poza księgarniami.
  • nakaz stosowania takich samych upustów w stosunku do wszystkich sprzedawców detalicznych.

Inne plany znajdziemy w opublikowanych już w roku 2010 założeniach do ustawy o książce:

Okres stosowania stałej ceny katalogowej, w przypadku nowych książek innych niż podręczniki, powinien mieścić się w przedziale 3-12 miesięcy. Istnieją mocne argumenty przemawiające za maksymalnym skróceniem okresu ochronnego nawet do 3 miesięcy (np. możliwość osiągnięcia w ten sposób porozumienia branżowego z częścią przeciwników ustawy, uniemożliwienie stosowania znacznych rabatów na nowości), z kolei praktyka zachodnia wskazuje na zdecydowanie dłuższy okres ochronny (18 miesięcy w Niemczech, Portugalii; 20 miesięcy we Włoszech; 24 miesiące w Austrii, Francji, Grecji, Hiszpanii i Holandii).

Aczkolwiek, jeśli promocje organizują sami wydawcy – to ceny można obniżyć!

Podczas targów książki, dni książki, konferencji zezwala się na stosowanie wobec książek objętych stałą ceną katalogową wyjątkowych rabatów w wysokości do 30% (do dyskusji).

Wyłamujący się będą ukarani, o czym mówi część „Sankcje”.

Należy rozważyć wprowadzenie odpowiedzialności administracyjnej w postaci kary pieniężnej za naruszenie przepisów ustawy dotyczących obowiązku komunikowania stałej ceny katalogowej oraz jej stosowania.

W propozycjach wspomina się o rynku e-booków – zaskakująco!

W Polsce rynek książki elektronicznej znajduje się na wczesnym etapie organizacji.

Na rynku e-booków nie wykształciła się praktyka, co do ustalania cen detalicznych. Ponadto, w związku z możliwościami technicznymi i zapotrzebowaniem czytelników, wydawcy będą musieli zmierzyć się z problemem sprzedaży oraz wyceny książki jako całości oraz wyceną książki jako sumy części / rozdziałów/ fragmentów.     […]

Wobec sytuacji opisanej w punktach powyżej, należy wyłączyć rynek e-booków (definiowanych w PKWiU jako 58.11.3 – książki on-line, bądź jako 58.11.2 – książki na dyskach, taśmach i innych nośnikach -) spod reżimu ustawy o książce.

No to nas kopnęła łaska! Z tego księgarnie z e-bookami by się ucieszyły, bo jeśli papier kosztuje 40 złotych, wtedy e-booka za 25 zł kupi więcej chętnych i nie trzeba go bardziej przeceniać…  Ale biorąc pod uwagę to, że od 2010 roku sporo się zmieniło i rynek nie znajduje się już „na wczesnym etapie organizacji”, sądzę, że regulacje będą dotyczyły również książek elektronicznych.

Czy tu trzeba komentarza? Jasne, zbyt wczesne promocje nie są zawsze dobre dla rynku. Przyzwyczajają klientów do tego, że książkę można kupić zawsze taniej, nawet jeśli ma konkretną, wysoką wartość. Zawsze będzie jakiś sprzedawca, który spróbuje coś sprzedać jeszcze taniej, nawet jeśli sam miałby na tym stracić. Dlatego problem, który próbuje się tutaj rozwiązać jak najbardziej jest realny. Pytanie, czy stosuje się właściwe środki.

Organizacje branżowe żądają ochrony ustawowej, powołując się na podobne przypadki w wielu krajach unijnych. Parę dni temu Ogólnopolskie Stowarzyszenie Księgarzy przedstawiło list otwarty do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, cytując… wypowiedź ministra kultury Francji, gdzie w latach 80. wprowadzono tzw. prawo Langa:

U podstaw tej wyjątkowej regulacji leży odmowa uznania książki za zwykły produkt handlowy oraz wola nagięcia mechanizmów rynkowych w ten sposób, aby uwzględnić jej charakter dobra kultury, które nie może być podporządkowane wyłącznie wymogom natychmiastowej rentowności.

Jednolita cena książki winna umożliwić: równość obywateli wobec książki, która będzie sprzedawana po takiej samej cenie na terenie kraju utrzymanie bardzo gęstej, zdecentralizowanej sieci dystrybucji, szczególnie obszarach w trudniejszej sytuacji wspieranie pluralizmu twórczości i wydawnictw a w szczególności ambitniejszych publikacji

Tak więc pomija się kompletnie 30 lat rozwoju rynku i proponuje powrót do czasów PRL, gdy faktycznie cena okładkowa obowiązywała w każdej księgarni.

O tym, jak branża traktuje „dobra kultury”, miałem okazję przekonać się na jednym z wykładów podczas ostatnich Targów. Prowadzący opowiedział o losach przewodników po Polsce wydanych z okazji Euro, które sprzedawały się dość słabo. Otóż UEFA zażądała, aby po zakończonych mistrzostwach wszystkie przewodniki zostały przemielone, co też zrobiono. I że to może lepsze rozwiązanie, niż oddawanie książek do dyskontów…

Raz wydawcy się już próbowali ustalić niezmienne ceny – dziesięć lat temu – wg DGP:

W 2003 r. wydawca „Harry’ego Pottera i Czary Ognia” ustalił z dystrybutorami hurtowymi, że ten bestseller nie będzie sprzedawany po cenie detalicznej mniejszej niż 10 proc. od tej wydrukowanej na okładce. Kiedy o tym porozumieniu dowiedział się UOKiK, nałożył na wydawcę i hurtownie aż 1,6 mln zł kary.

Ale całe szczęście, to nie jest głos całej branży. Wspomniany wyżej list następująco skomentował szef wydawnictwa Albatros:

Jako wolny człowiek nie zgadzam się, aby członkowie jakichś organizacji związkowych narzucali mi, jak mam ustalać ceny na wydawane przez siebie książki. Raczej należy zlikwidować te organizacje, bo to towarzystwa kanapowe i wzajemnej adoracji, które służą tylko nielicznej grupie swoich członków. Skąd to dążenie, by państwo wyręczało obywatela we wszystkim? Dlaczego jakiś pieprzony polityk ma wtrącać się do mojej działalności gospodarczej?

I pozostawię to jako podsumowanie, z którym wielu czytelników też się zgodzi.

Autor zdjęcia: macwagen, CC BY-NC-ND 2.0. Tak, wiem że piosenka Journey jest o czym innym, ale mi się spodobało…

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

82 odpowiedzi na „Pożegnamy promocje? Wydawcy i księgarze chcą stałych cen na nowości!

  1. Chorus pisze:

    Z tego wszystkiego sens najwyżej mają takie same upusty – skoro ktoś sprzedawał nowość za 20zł, to mu się to opłacało, czyli to też nie była zbyt uczciwa konkurencja, inni sprzedawcy po prostu dostali ten produkt drożej. Ale to i tak jest za duża regulacja, choć w tym kierunku należy patrzeć. Księgarz powinien mieć jednak możliwość ustalenia narzutu samemu, i ewentualne promocje też powinny zależeć od niego (w przypadku większej obniżki ustalenia z wydawcą, ale tylko po to, żeby to się opłacało), a nie jakichś przepisów.

    Niestety dość tendencyjne jest przedstawienie jako obrońcy status quo szefa takiego wydawnictwa jak Albatros, i to jeszcze używającego takiego języka.

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Dostał upust dlatego, że kupił więcej i wydawca nie musiał przeznaczać własnych środków na dalszą sprzedaż książki. Nie widzę w tym nieuczciwej konkurencji.

      0
  2. xulciax pisze:

    Nie znam się na prawie, ale czy w przypadku ksiegarni internetowej, tymbardziej takiej z ebookami nie wystarczyloby zarejestrowac dzialalnosci w innym panstwie i w ten sposób ominąć taki przepis?

    0
    • Kris pisze:

      wystarczyło by;)

      0
      • Dzambor pisze:

        Ale ktoś tą książkę musi sprzedać tej księgarni. Po w prowadzeniu takich regulacji żaden wydawca na to nie pójdzie. Jak się któryś wyłamie to można karę przenieść na niego.

        0
        • isaak pisze:

          Musieliby też wprowadzić zakaz importowania „dóbr kultury” przypomnę że jesteśmy w tej nieszczęsnej UE, w atkim wypdku na podatku zarobiłby oczywiście innny kraj :)

          0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Mam dla Ciebie taki scenariusz:
          Firma zagraniczna należąca do krajowej księgarni. Księgarnia sprzedaje jej książkę po cenie okładkowej, tamta sprzedaje klientom po cenie niższej ponosząc stratę.
          Ktoś łanie zapisy umowy/ustawy? Nie. Kogoś można za to pociągnąć do odpowiedzialności? Powodzenia.
          A, tak, księgarnia krajowa zapłaci większy podatek od osiągniętego zysku. No to w drugą stronę podpisze się umowę o wynajem loga, pracowników czy powierzchni biurowej. Viola

          0
  3. Wacek pisze:

    I to właśnie teraz, kiedy dzięki promocjom, ludzie zaczęli kupować masowo książki. PIK, jak i branża muzyczna jest tak radośnie oderwana od rzeczywistości…

    0
  4. krzyszp pisze:

    Taaak, konkurencja ich boli.
    Jak zwykle stare molochy nie mogą pogodzić się z występowaniem nowych technologii i koniecznością zmiany modelu biznesowego…

    0
    • wai pisze:

      Ludzie, komentujecie, a nic a nic o rynku książki nie wiecie.
      Niestety, ale to nie „molochy” boja się konkurencji. Upadają małe firmy księgarskie i praktycznie nie mamy żadnych środków, aby się przed „molochami” właśnie bronić. To sieci, należące do wielkich korporacji, dostają (a raczej wymuszają) od wydawców lepsze ceny, większe rabaty, wyłączność sprzedaży nawet na kilka tygodni, prawo do zwrotów. Mają duże kampanie reklamowe i kryptoreklamę, bo środki masowego przekazu mówią głównie o tym, co jest lansowane, czyli reklamowane przez te duże firmy.
      Lokalna reklama małej firmy ma niezwykle mały oddźwięk. Promowane tytuły własnymi środkami: witryny księgarni, miejscowa prasa, ulotki, nic nie dają, jeśli tytuł nie był nagłośniony w ogólnopolskich mediach.
      Próby uregulowania rynku to jest ostatnia szansa, aby przetrwały niezależne księgarnie. Lada moment na rynku zostaną tylko wielkie sieci. Może niektórym to nie przeszkadza. Ale korporacje powiedzą, jak EMPIk już dziś, że będą sprzedawać tylko bestsellery i gadżety, bo reszta im się nie opłaca. I jak wtedy będzie wyglądał rynek książki? Czy usatysfakcjonuje czytelników?

      0
      • krzyszp pisze:

        Regulacje nic nie dają!
        To, że upadają małe firmy kosztem dużych to kwestia bzdurnych przepisów podatkowych, gdzie duże firmy nie płacą w ogóle podatków, a małe są nimi zabijane (vide sprawa Amazonu i innych dużych firm w UK).
        Natomiast wydawcy, zarówno Ci duzi jak i mali muszą po prostu zrozumieć, że stare metody prowadzenia biznesu się w czasach internetu nie sprawdzają.
        Właśnie teraz jest ogromna szansa na zaistnienie małych wydawnictw/księgarni dzięki internetowi. W końcu wystarczy trochę wiedzy i może kilka tysięcy złotych aby można było założyć własne wydawnictwo z ebookami…

        0
  5. tzigi pisze:

    Potem narzekają na:
    a. piractwo (jak ktoś chce czytać i go nie stać, a w żadnej bibliotece danej książki nie ma),
    b. niski poziom czytelnictwa (albo ktoś jest idiotą i nie czyta książek, albo chce czytać, nie stać go i ma obiekcje natury moralnej dotyczące znajomości z gryzoniami).

    Kiedyś kupowałyśmy z Mamą (byłam wtedy niepełnoletnia, więc wspominam czasy, kiedy korzystałam z jej pensji) około 10 książek miesięcznie. Teraz ona zarabia trochę (naprawdę niewiele) więcej, ja mam stypendium studenckie i dorabiam i ledwie nam starcza na jakieś 2-3 książki w miesiącu (a i tak nowości kupujemy tylko w Matrasie, gdzie mamy 10% zniżkę na wszystko albo na porządnych promocjach w Empiku). Jak wprowadzą zakaz promocji to każdą nowość sobie ściągnę w dniu premiery, przeczytam, a kupię dopiero po okresie „karencji”.

    Swoją drogą bardzo ciekawe, co się stanie z antykwariatami. W Łodzi na przykład jest taki na Piotrkowskiej, w którym często można znaleźć dosłownie raz czytane nowości odsprzedane dzień po premierze – ktoś kupił, przeczytał i chciał odzyskać na oko połowę wydatku. Cena takich nowości to jakieś 70% ceny ze sklepu. Czy Ogólnopolskie Stowarzyszenie Księgarzy będzie ścigać antykwariaty?

    A co z Allegro? W zeszłym tygodniu była premiera „Wampira z MO”. Cena empikowa na dzień dzisiejszy to 34,99 przecenione z 39,90. Stawiam zatem, że na okładce widnieje właśnie 39,90 (swoją drogą zdzierstwo niemiłosierne – za to można spokojnie wyżyć przez cały tydzień jedząc do syta – kiedyś książka kosztowała tyle co dwa obiady, a nie jedzenie na siedem dni). Na Allegro najtańszy egzemplarz tej samej powieści kosztuje 28 zł z odbiorem osobistym w Warszawie (oczywiście z przesyłką wyjdzie drożej, ale i tak taniej niż Empik [34,8 na Allegro z przesyłką vs 34,9 w Empiku bez przesyłki] – w którym i tak jeśli nie zamówimy niczego więcej, za przesyłkę dopłacimy. No i tam cena jest promocyjna, a nie „okładkowa”.

    0
    • koniczynka pisze:

      Ty naprawde jesz za 40 pln tygodniowo??? chyba zartujesz… albo jestes baaardzo szczupla….;)

      0
      • GLight pisze:

        ehh to chyba tobie się w d… przewraca, albo nie pracujesz jeszcze na siebie, jest b. dużo osób które muszą wyżyć za mniej. Za 50 idąc do pewnego bardzo pożytecznego owada można zrobić zakupy na cały tydzień. Pewnie jeżeli się chce wypić ze dwa piwa dziennie do tego przynajmniej z paczkę ciastek to nie ma mowy…

        0
  6. leaf pisze:

    super… wprowadźmy jeszcze równość obywatela wobec chleba i ziemniaków…
    ach i niech oscypek kosztuje tyle samo w Zakopanem i Sopocie :)

    0
  7. Kris pisze:

    Jak widzę chęć wprowadzenia takich regulacji w jakiejkolwiek branży to mnie „telepie”. Po co to komu? Najlepszym regulatorem cen jest RYNEK. Dlaczego niektórzy nie potrafią tego zrozumieć i za wszelką cenę chcą wszystkich uszczęśliwić swoim pomysłem… Jak by to przeszło, za rok rolnicy będą domagać się minimalnej ceny jabłek w sklepie, mąki w markecie a my zapłacimy za wszystko dużo więcej…

    0
    • Doman pisze:

      „Najlepszym regulatorem cen jest RYNEK.”
      Eee, chyba tylko w teoretycznych modelach ultraliberalnych ekonomistów. Rynek bez żadnej regulacji dąży do powstania monopoli, zmów cenowych i innych bardzo nieprzyjemnych rzeczy.

      0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        W większości przypadków najlepszym regulatorem cen jest rynek, działający w takich samych ramach prawnych określonych dla wszystkich i egzekwowanych przez państwowego regulatora. Lepiej?
        Ingerować w rynek powinno się, gdy ktoś nie przestrzega ogólnie przyjętych reguł gry, albo gdy istnieje rzeczywiście jakaś wyższa konieczność.
        A TO nie jest taką wyższą koniecznością.

        0
        • Kris pisze:

          Dokładnie tą formę miałem na myśli Mateusz :-) Może ująłem to zbyt pobieżnie, że niektórzy nie zrozumieli ale właśnie o to mi chodziło.
          Dziś nie widzę na rynku książki zmowy cenowej i monopolu. W zasadzie to te regulacje doprowadziły by do sytuacji monopolistycznej, gdzie pozornie jest wielu dostawców ale realnie nie ma żadnej konkurencji…

          0
          • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

            Monopolu nie, monopson – prawie. Bez dystrybucji poprzez Empik nie jesteś w stanie zarobić na książce.
            Przynajmniej tak to wyglądało dwa lata temu jak się przez ten temat przebijałem.

            0
    • Tom pisze:

      Dokładnie. Najlepiej to widać po tym, jak wraz z rozwojem konkurencji na rynku ebooków spadają ceny i pojawia się mnóstwo promocji.

      0
  8. W. pisze:

    Nie mam większego pojęcia o branży księgarskiej, ale ta informacja pobudziła moją wyobraźnię. Gdyby to weszło w życie, to obok absurdalnej obecności oddziałów banków co dwa kroki na niektórych ulicach, mielibyśmy także niewielkie księgarnie co trzy kroki. Bo chyba teoretycznie wtedy nie stałyby na straconej pozycji wobec kolosów rynkowych, a żeby się wyróżnić i konkurować oferowałyby klientom kawę i ciastko gratis, a może także inne napitki i tak dochodzimy do księgarni całodobowych. ;)

    0
  9. kw pisze:

    Smutne wieści. Niestety potwierdzają, że żyjemy w Unii Jewropejskiej, która powiela błędy tego czego czego nie potępiły kraje Zachodu.

    0
    • GLight pisze:

      dodajmy że to…. kraje kolonizowane przez więźniów, zesłańców, nierobów i innych jełopów z IQ dorównującym muszce owocowej xD. 30% Amerykanów nawet nie potrafi wskazać gdzie tak właściwie US & A leży na mapie świata lol

      0
  10. hefrenizer pisze:

    Jak osoba która kiedyś działała na rynku książki, zarówno w charakterze księgarza jak i wydawcy, pomysły PIK i SKP mogę tylko ocenić jako spóźnione o jakieś 20 lat. To co miałoby rację bytu w początku lat dziewięćdziesiątych ( stała cena detaliczna, jednolite rabaty) dzisiaj nie zda egzaminu. Ze strony wydawców jest to raczej nieudolna próba podniesienia sobie marż wydawniczych, ze strony tradycyjnych księgarzy próba ratowania się przed wyginięciem (średnio r/r ubywa 10-15 % księgarń tradycyjnych). Wydawcy próbują odzyskać swoja pozycję , zwłaszcza w konfrontacji z sieciami handlowymi ( Empik, hipermarkety), co z góry jest skazane na porażkę – sieci handlowe będą kompensować sobie straty na upustach opłatami dodatkowymi od wydawców. Księgarze tez nieudolnie próbują tak naprawdę stworzyć monopol na sprzedaż podręczników, bo tym jest zakaz sprzedaży poza księgarniami ( jak się ma to do programu E-podręczniki, bo tak mi się kojarzy , że ten postulat właśnie tego programu dotyczy).
    Groteskowe w całym tym temacie jest to, że np. przy rozmowach z MEN wydawcy szermują hasłami wolnego rynku i konkurencji ( po polsku – traktowania książki jako towaru takiego samego jak chleb, kartofle, czy odzież), by za chwilę wyskoczyć z postulatami „szczególnej roli książki” i szczególnych uregulowań. Jak to się może skończyć to oczywiste – wzrostem średniej ceny książki i dalszym spadkiem czytelnictwa, a wszystko to oczywiście w trosce o na klientów, ups przepraszam – odbiorców dóbr kultury.

    0
    • Xzaara pisze:

      Sieć empik już od jakiegoś czasu przerzucają się ze sprzedaży książek na różne upominkowe pierdołki.

      0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        Obroty samych salonów Empika są większe niż wielkość rynku książki. 8-]
        Upominkowe pierdołki, prasę, gry komputerowe, filmy…

        0
  11. isaak pisze:

    Proponuję to samo zrobić z paliwem ^^
    Przecież to chore żeby księgarze sami sobie nie mogli ustanawiać cen, u mnie jest dość dużo księgarń i tak już od wielu lat i jak do tej pory żadna nie splajtowała a w każdej są inne ceny, oczywiście wahania nie są duże bo to najczęściej różnica 1-5zł a i stali klienci mają zniżki za to że często kupują są dodatkowo premiowani, czy to znaczy że osoby najwięcej kupujące będą pozbawione takich przywileji?

    0
  12. barabara pisze:

    Ten temat , czyli stałych cen katalogowych pojawia sie tak raz do roku, tak chyba gdzieś od 10 lat. Oby tym razem skończyło się tak jak poprzednio, czyli na gadaniu. A całym tym bajzlu bardzo niedobry jest pomysł sprzedaży podręczników tylko w księgarniach, bo to sie skonczy podniesieniem ich cen. A samo SKP chyba nie reprezentuje wszystkich księgarzy , jest przeciez jeszce Izba Księgarstwa Polskiego.

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Raz skończy się na gadaniu, drugi też, ale za piętnastym ktoś przyjmie co trzecie z proponowanych rozwiązań, a wtedy postulujący będą zadowoleni.

      0
  13. Eczytacz pisze:

    Członkowie korporacji czy stowarzyszenia nie stanowią prawa. Moim zdaniem, to reakcja obronna księgarzy na coraz trudniejszą sytuację na rynku. Wielkie sieci przetrwają, ale teraz zaczyna się agonie mniejszych księgarń. Propozycje i tak wydają się łagodniejsze (przynajmniej jeśli chodzi o okres obowiązywania ceny okładkowej) od tego co jest w krajach Europy Zachodniej, które nie doświadczyły PRL. W Polsce nie ma gospodarki rynkowej, tylko „społeczna gospodarka rynkowa”.
    Książka na półce w księgarni jest towarem. Ebook jest usługą. Książka na półce w bibliotece jest dobrem kultury. To „prawo Langa” to jakieś mętne wyjaśnienie, nie pasujące jednak do współczesnej rzeczywistości.

    0
  14. h. pisze:

    kolejny argument zeby ksiazki „pozyskiwac” a nie kupowac.
    glosuje portfelem, nie wspieram tej bandy bardziej niz musze (1% podatku od nosnikow w ramach dozwolonego uzytku).

    0
  15. wai pisze:

    To co piszecie jest punktem widzenia ludzi, którzy doskonale sobie radzą z wyszukiwaniem na rynku okazji. Jest to świat widziany oczami kupujących w internecie. Ale nadal ta grupa nie stanowi 100% ludzi zainteresowanych zakupem książek.
    Jest sporo ludzi, którzy nie potrafią wyszukiwać promocji w sieci. Są tacy, którzy nie jeżdżą zbyt często do dużych centrów i nie szukają księgarni z wyjątkowymi promocjami. Kupują w swoich lokalnych księgarniach, takich jak moja. I też otrzymują rabaty i dobre ceny. Ale nie wiem, ilu z Was zdaje sobie sprawę, że rabat swoim klientom daję „z własnej kieszeni”, oddając mu część swojej marży. W przeciwieństwie do sieci, które koszt promocji książki przerzucają na wydawców. Wielkie firmy dostają lepsze warunki od wydawcy, a naszych klientów „wsysają” promocjami. Dlatego niedługo, moi stali klienci, którzy z tych lub innych względów nie kupują w internecie i nie bywają w większym mieście, będą się musieli obejść smakiem i czytać książki tylko z biblioteki, bo nas już nie będzie.
    PS. E-booki też nie wszystkich satysfakcjonują.

    0
    • maly_wydawca pisze:

      Problem polega na tym, ze pomyslodawcy probują rozwiazac pewien problem, ktory narósł w innym miejscu.
      W całym tym łańcuszku najczesciej mowi sie o wydawcach i ksiegarzach – a zapomina się o dystrybutorach (w tym osławionym na „e”)
      Jak to wyglada z perspektywy malego wydawcy – zawsze mnie dziwilo dlaczego na stronach wydawnictwa ksiazki są drozsze niz w innych ksiegarniach. Wydawalo mi sie to nielogiczne.
      Az do chwili gdy jako maly wydawca nie zaczalem szukac dystrybucji.
      Problem nr 1) – prosze nie przeychodzic z jednym tytułem, prosze przyjsc jak bedziecie mieli min 3., a najlepiej 10 – to sprawia, że chcac nie chcac wydawcy decyduja sie na sprzedaz przez wlasne strony www (to argument dla tych, którzy mysla, ze wydawca nie musi zajmowac sie sprzedażą)
      Problem nr 2) – zaczynasz chodzic po ksiegarniach, punktach sprzedazy i wszyscy mowią „my ksiązki bierzemy od A, P, M, O itp, prosze sie do nich zglosic” – no i wracamy do punktu 1
      Problem nr 3 (najwazniejszy w kontekscie dyskusji powyższej) – znalazłeś dystrybutora (jednego z wymienionych) – warunki 40-50 % upustu od ceny detalicznej i powyzej 120 dni platnosci.
      – no i zaczyna się.
      Wymyslasz sobie książke o przyjaznej cenie powiedzmy 40 PLN.
      Ale dystrybutorzy biorą od ciebie po 20, wiec dość szybko na rynku pojawiają się po 25-28 PLN. Cena detaliczna sobie a rynek sobie. Marza wydawcy wygląda dość marnie
      – wiec zauwazasz, ze wydawcy podają cene detaliczną i od razu po wprowadzeniu do sprzedazy robią rabaty 10%. No tak – bo jak detal ustawisz na 50 PLN, to wezmą od ciebie po 25 pln – masz 5 pln na egz wiecej (skutek uboczny – wiecej placisz za prawa – bo te sie licza od detalu)

      Wiec tak naprawde ta walka to walka z oligopolemi wielkich hurtownikow, ktorzy biorą ksiazke za pol ceny, płacą po pol roku (i jeszcze się często opozniają).

      W efekcie dla czytelnika sprytnego – ksiazki mogą byc tanie, a dla mniej sprytnego – są drogie.

      Ps. problem dotyczy rowniez e-bookow (i słynnego „przeciez powinno byc taniej, bo druk nie kosztuje”) – w tym wypadku prowizje dystrybutorow to rowniez 40-50%. Plus jest taki, że z platnosciami jest lepiej – znacznie krótsze terminy

      0
      • wai pisze:

        Niestety rynek „super promocji” i „świetnych cen” to równocześnie rynek wypromowanych znanych autorów i wydawców. Żaden duży dystrybutor nie jest zainteresowany wyłuskiwaniem pojedynczych tytułów, ciekawych, ale mało znanych autorów.
        Kiedyś to robiły księgarnie, prowadzone przez księgarzy-pasjonatów. Dziś nas nie stać na to, aby położyć na półce książkę, która nie gwarantuje szybkiej sprzedaży (najlepiej w dużej ilości egzemplarzy). Nasz asortyment staje się masówką dostępną już nie tylko w sieciach księgarskich, ale również w hipermarketach.
        I tak upadnie w Polsce zarówno księgarstwo, jak niszowe wydawnictwa.

        0
        • martyna pisze:

          Z punktu widzenia czytelnika – fakt, że z dużego miasta i kupującego w Internecie.

          Przez wiele lat chodziłam do księgarń i antykwariatów, te ostatnie lubię do tej pory – tylko nie mam teraz na nie czasu. Z drugiej ręki kupowałam to,c o było za drogie w księgarniach a czego nie musiałam mieć od razu, w księgarniach ważne dla mnie premiery, jakieś konkretne wydania książek i polowałam na promocje, a te zdarzały się też w niesieciowych placówkach.

          Tylko że potem zaczęłam studiować, a od pewnego czasu również pracować. W każdym razie od 2-3 lat książki kupuję tylko na Allegro albo w księgarniach z dostawą do salonu (sieciowych), od niecałego roku również ebooki. W moim przypadku głównym powodem są… godziny otwarcia księgarń. Przed 9:00 nie da się nic kupić, bo większość otwiera o 10:00, a z kolei po 18:00 także nie ma szans, bo księgarnie są już pozamykane. A trudno oczekiwać, żeby klienci zwalniali się z pracy celem kupna książek. Już nawet nie mówię tutaj o rabatach, bo niewykluczone, że dla ulubionej księgarni może i wydałabym trochę więcej, a w zamian pewnie mogłabym liczyć na jakieś rabaty. Trudno mi jednak zyskać ulubioną księgarnię, kiedy wszystkie otwierają się i zamykają akurat wtedy, kiedy jestem w pracy.

          0
        • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

          Właśnie tego nie rozumiem. Skoro to dystrybutor i wszystko i tak ma swoje źródło w kilku magazynach, to co to za problem dodać jedną pozycję nowego wydawnictwa do bazy. Przecież właśnie za to pobiera swoją działkę.

          Ale mu się nie chce, bo ma zbyt silną pozycję, żeby schylać się po takie „drobne”.

          0
          • maly_wydawca pisze:

            @Mateusz „Koovert” Wołczyk
            Ja tez tego nie rozumiem. Od samego poczatku.
            Zwlaszcza, ze naklady nasze to nie są bestsellery niestety i zalezy mi na jak najszybszej sprzedazy.

            I z jednej strony powinienem pomyslec „chrzanie wielkich hurtownikow” – robie ksiazki w detalu nie za 40 tylko za 25 tylko…. ze to nie działa.
            Niestety. Zrobilismy raz ten eksperyment – z jakas tam promocją i informacją o tytule. I wlasciwie cisza.

            Czemu sie nie dziwie. Jak mam zalozyc kolejne konto w kolejnym sklepie to czasem wole przeplacic 1-5 pln (zwlaszcza ze przy okazji cos kupie).
            Poza tym to działa na tych najbardziej zainteresowanych, a niestety przypadkowy kupujący też jest wartosciowy ( bo moze zobaczy, ze cos fajnego wychodzi i zacznie szukac)

            ***marzenie***
            Tez marze, ze za lat kilka pojawią sie ludzie piszący o ksiazkach (ebookach) ale nie na zlecenie wydawców (dużych, bo tych stac na marketing) tylko sami wyszukujacy i piszacy recenzje nie bedace notkami z okladek.
            Marze, ze ksiegarze tez zaczną sami szukac tytułów i je polecac.
            No i w koncu liczę, na to, ze ludzie sie zorientują ze salony na E nie są reprezentacją tego co wydaje się w Polsce.

            (ps. swoja droga propozycja izby jest debilna. Jesli owo ciało, nie było w stanie bronic wydawców przed tym co wyrabiał E i inni, to sorry, ale „sztywne ustalanie cen” to odruch rozpaczy i bezsilnosci)

            0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        Najbardziej kompetentny i rzeczowy komentarz pod tym artykułem (uwzględniając też moje). Właściwie mówi wszystko.

        0
      • asymon pisze:

        Zdradzę panu sekret: 61% Polaków nie czyta. A trend jest taki, że czytających jest nas mniej coraz. Wniosek? Lepiej nie będzie.

        Moja rada? Zmienić branżę i robić np. aplikacje na ipada. Serio.

        0
      • adam pisze:

        Patrząc przez pryzmat rynku gier komputerowych, w którym to dystrybucja elektroniczna pozwoliła na pokazanie (a nawet rozgłos) się grom niezależnym , wydaje mi się że to właśnie e-booki są lekarstwem na tą sytuację.

        0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Jak dla mnie rabat „z własnej kieszeni” powoduje, że ta sama osoba przyjdzie znowu, więc zarobisz na niej jeszcze kilka razy. więc nie jest to odruch dobrego serca.

      Część osób nie umie wyszukać okazji i… z racji tego reszta (ta bardziej kompetentna w taj kwestii) ma być zmuszona płacić tyle samo?

      Myślę, że ciężko znaleźć miasto, które miało by księgarnię, a teraz jej nie ma, a równocześnie w żadnej okolicy nie ma żadnej „sieciówki”. Wiem, że jakbym był małym sklepikarzem, to p.wnie też inaczej bym na to patrzał, ale Twoja sytuacja nie różni się prawie w ogóle od małego spożywczaka, któremu dyskonty robią konkurencję

      0
      • wai pisze:

        Mechanizm rabatu i powracającego klienta znam. I nie dlatego o nim piszę, że „nic nie daje”, tylko dlatego, że mała firma musi go dać rezygnując z części swojego dochodu, a sieć otrzymuje go „w prezencie” od wydawcy (w dodatku przeważnie wymuszonym prezencie).

        A co do miasta, które miało księgarnię, a jej nie ma, to za chwilę nasze-powiatowe będzie takim przykładem. Ten rok jest tak trudny dla księgarń, że my nie utrzymamy się już długo, a alternatywy tu nie ma. Ja chcę wierzyć, że paru naszych lokalnych klientów mimo wszystko westchnie nad rzeczywistością, kiedy po książkę przyjdzie im pojechać 30 km.

        0
  16. Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

    Ło. Aż nie wiem od czego zacząć.

    Ja, w imieniu producentów cebuli wystosowałem podobne pismo jako Krajowa Izba Wyciskania Łez. Owszem, nie dziwię się, że próbują, ale to jest aż żałosne. Wydawnictwo sprzedaje książkę hurtowni i wara mu dalej do tego jaka jest później cena produktu. Każde inne działanie jest zmową cenową i jako takie jest ścigane przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Koniec, kropka po temacie. W dalszym ciągu nie rozumiem dlaczego autorzy mają być traktowani inaczej niż jakikolwiek inny zawód, a wydawnictwo jako każde inne przedsiębiorstwo.

    Poza tym to i tak fikcja, którą można obejść na tysiące sposobów. Sprzedaż po cenie okładkowej i punkty w programie lojalnościowym, których realna wartość obniży cenę do pożądanego poziomu, zestaw „druga za 50% ceny”, sprzedaż nowych książek jako „używanych w idealnym stanie:, możliwości jest bez liku, więc, abstrahując od ekonomicznych i prokonkurencyjnych argumentów: po co tworzyć prawo, które i tak będzie dziurawe?

    Zakaz sprzedaży podręczników poza księgarniami prawie mnie rozbawił. Prawie. Bo to przecież tajemna wiedza, którą można sobie krzywdę zrobić, jak na przykład leki, które można kupić tylko w aptece. Aż sił brak na śmianie się z takiego kuriozum. Tak ordynarne optowanie za swoim, że aż boli.

    Nakaz stosowania takich samych upustów. W odróżnieniu od poprzednich pomysłów, ten ma resztki racjonalności, ale tylko dlatego, że wzmacnia siłę wydawnictw w negocjacjach z Empikiem, bez którego na rynku nic nie da się zrobić, i który skrzętnie wykorzystuje swoją pozycję (za co sam dostał odpowiednią karę od UOKIKu). ALE teki zakaz i tak byłby dziurawy (np. w zamian znacznie większego upustu Empik zażyczy sobie roczny termin płatności i wyjdzie go na to samo. A skoro prawo i tak będzie dziurawe, to nie widzę sensu jego uchwalania.

    Istnieją mocne argumenty przemawiające za maksymalnym skróceniem okresu ochronnego nawet do 3 miesięcy.

    Ja bym powiedział nawet, że istnieją mocne argumenty przemawiające za maksymalnym skróceniem okresu ochronnego: do zera. Bo zaburza to swobodę podmiotów, które sprzedają książki. A dlaczego obniżają? Bo mogą i tyle wszystkim powinno wystarczyć.

    Jasne, zbyt wczesne promocje nie są zawsze dobre dla rynku. Przyzwyczajają klientów do tego, że książkę można kupić zawsze taniej, nawet jeśli ma konkretną, wysoką wartość. Zawsze będzie jakiś sprzedawca, który spróbuje coś sprzedać jeszcze taniej, nawet jeśli sam miałby na tym stracić. Dlatego problem, który próbuje się tutaj rozwiązać jak najbardziej jest realny. Pytanie, czy stosuje się właściwe środki.

    Czy jak zapytam „dlaczego nie są dobre dla rynku” to popełnię paux pas? Jeżeli ktoś chce sprzedać mi cokolwiek taniej niż sam to kupił, można zapytać dlaczego nie powinienem z tego skorzystać?
    Poza tym nie zawsze książkę można kupić taniej, jej wartość (użyteczność) jest inna dla każdego kupującego, a nie widzę powodu dla którego miałbym

    U podstaw tej wyjątkowej regulacji leży odmowa uznania książki za zwykły produkt handlowy oraz wola nagięcia mechanizmów rynkowych w ten sposób, aby uwzględnić jej charakter dobra kultury, które nie może być podporządkowane wyłącznie wymogom natychmiastowej rentowności.

    To może to samo zróbmy z filmami, prasą, muzyką, a przede wszystkim opłatami za kablówkę. Bo to też kultura.
    Albo całą branżę spożywczą. Bo skoro Kulturze się należy, dlaczego nie miało by się należeć innym.
    Tym bardziej, że od ceny okładkowej Autor, czyli praktycznie jedyny Twórca dostaje w porywach 5%.

    Jednolita cena książki winna umożliwić: równość obywateli wobec książki, która będzie sprzedawana po takiej samej cenie na terenie kraju utrzymanie bardzo gęstej, zdecentralizowanej sieci dystrybucji, szczególnie obszarach w trudniejszej sytuacji wspieranie pluralizmu twórczości i wydawnictw a w szczególności ambitniejszych publikacji.
    Jakoś inne branże są w stanie utrzymać porównywalne ceny na terenie całego kraju. Poza tym, gdy ostatnio sprawdzałem, to zarówno list z książką (wysłany pocztą) jak i jedna europaleta wypełniona tym samym (wysłana kurierem) wysłane ze Gdańska mają taką samą stawkę do Gdyni i Ustrzyk, więc trochę burzy to mityczną dużą różnicę w cenie.

    Uff, ostatnie dwa akapity mnie uspokoiły.
    Uff, ostatnie dwa akapity mnie uspokoiły

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Czy jak zapytam „dlaczego nie są dobre dla rynku” to popełnię paux pas? Jeżeli ktoś chce sprzedać mi cokolwiek taniej niż sam to kupił, można zapytać dlaczego nie powinienem z tego skorzystać?

      No, dla klienta to jest dobre, dla klienta zawsze niższa cena jest dobra, tyle że jeśli przez to rynek pójdzie z torbami, to klient nie będzie miał czego kupować, więc tutaj chodzi o dłuższy okres. Generalnie promocja jest dobra tak długo, jak powoduje zwiększenie przychodów, a jeśli obniżają wszyscy, to nie zawsze ma to miejsce. Szykuję o tym dłuższy artykuł.

      0
      • Franek pisze:

        jeśli przez to rynek pójdzie z torbami, to klient nie będzie miał czego kupować To stwierdzenie przeczy podstawowym prawom ekonomii (wolnego rynku) . Jeżeli rynek nie jest psuty przez „państwowe regulacje”, to każda transakcja polegająca na dobrowolnej umowie dwóch stron jest ZAWSZE korzystna dla każdej z nich. Gdyby tak nie było to do transakcji by nie doszło. ZAWSZE wymieniamy dobro mające dla nas mniejszą wartość na dobro mające dla nas większą wartość. Zasada ta w równym stopniu dotyczy czytelnika, księgarza, wydawcę i każdego innego uczestnika wymiany.

        0
        • Robert Drózd pisze:

          Zakładasz pełną racjonalność uczestników rynku i podobne warunki działania, a tak nie jest. Jeden sprzedawca uznaje, że w dłuższym okresie opłaca mu się zarobić na e-booku 2 złote. Drugi uznaje, że do pierwszego e-booka dla nowego klienta może dopłacić 2 złote, bo odbije sobie na pozyskanej lojalności. Wkrótce pojawia się jednak trzeci, który dostał dofinansowanie z Unii i potrzebuje przepalić trochę kasy, w związku z czym dopłaca do e-booka 5 złotych. Co się dzieje z drugim? No, nigdy nie wyjdzie na swoje i likwiduje biznes. Trzeci po dwóch latach rozlicza wskaźniki z projektu unijnego, też likwiduje biznes, ten akurat odchodzi zadowolony. Acha, co się dzieje z pierwszym?

          0
          • Franek pisze:

            Uczestnicy rynku są ZAWSZE racjonalni. Bo co oznacza racjonalność? Robię to co uważam, że jest dla mnie korzystne/racjonalne. To czy jeden woli zarobić 1000 razy po 2 złote w ciągu roku, czy też 100 razy po 5 złotych w ciągu miesiąca, a inny uważa, że korzystnie jest dopłacić na początek 500 razy po złotówce, to jest tylko i wyłącznie sprawa tych którzy tak robią i nikomu nic do tego (może okaże się, że ten ostatni postąpił najlepiej ze wszystkich?). Oczywiście ten co dostał dofinansowanie z Unii nie jest uczestnikiem WOLNEGO RYNKU, czyli działa na szkodę wszystkich.

            0
            • Doman pisze:

              „Bo co oznacza racjonalność? Robię to co UWAŻAM, że jest dla mnie korzystne/racjonalne.”

              No weź, z taką definicją nawet nie ma sensu dyskutować.

              Poza tym co innego uważać, że coś jest korzystne, a co innego móc coś zrobić. Mniejsza firma zawsze przegra wojnę na dumpingowanie cen z większą, za którą stoi duży kapitał.

              0
              • Franek pisze:

                No weź, z taką definicją nawet nie ma sensu dyskutować. Nie ma przecież takiego obowiązku
                Mniejsza firma zawsze przegra wojnę na dumpingowanie cen z większą, za którą stoi duży kapitał. Skąd takie stwierdzenie, czym poparte i co miałoby z niego wynikać? Proponuję przeczytać np. to (chyba, że autora uważasz za kogoś którego tekstów nie warto czytać):
                Rothbard-neomerkantylizm
                Oto krótki cytat z rozdziału Dumping:
                „Przeciwnicy wolnego rynku od dziesięcioleci narzekają, że wiele firm uzyskało silną pozycje rynkową dzięki „drapieżnej obniżce cen”, czyli w wyniku doprowadzania mniejszych konkurentów do bankructwa przez sprzedaż poniżej kosztów, by następnie znacznie podnieść ceny i spijać śmietankę „monopolistycznych cen”. Konsumenci mieliby wówczas zyskiwać tylko w krótkim okresie, podczas wojny cenowej. W dłuższym horyzoncie czasowej ponosiliby jednak straty z powodu rzekomego monopolu. Teoria ekonomii wyraźnie pokazuje nam, że taka strategia byłaby nieskuteczna, firma traciłaby na dumpingu, a później nie mogłaby dyktować monopolistycznych cen. Można także dodać, że badania historyczne nie dostarczyły żadnego przykładu, gdy taka agresywna polityka cenowa przyniosłaby pożądane rezultaty (samych prób jej stosowania było niewiele)”

                0
              • KonradK pisze:

                Ktoś sprzedaje milion sztuk produktu w cenie 1zł mniejszej niż koszt produkcji. I to jest dumping.
                Kto inny sprzedaje milion sztuk produktu w cenie o 1 zł wyższej niż koszt produkcji. I to nie jest dumping. Ten drugi wydaje jednak 2 miliony zł więcej na reklamę.
                Jeden jest be a drugi cacy.

                0
      • Franek pisze:

        I jeszcze jedno pytanie. Cóż miałoby znaczyć to stwierdzenie?
        Generalnie promocja jest dobra tak długo, jak powoduje zwiększenie przychodów, a jeśli obniżają wszyscy, to nie zawsze ma to miejsce.
        Promocja jest dobra zawsze, jeżeli tylko jest wolną decyzją jednej ze stron transakcji (a nie np. narzucona jakimś ustawowym przepisem). Skoro ktoś decyduje o promocji, to właśnie dlatego, że uważa to za coś co jest dla niego pożyteczne (oczywiście może się też mylić jak każdy inny uczestnik rynku w każdej innej kwestii). Jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem twierdzenie, że ktoś podejmuje decyzje, które uważa za niekorzystne dla siebie.

        0
        • Robert Drózd pisze:

          Ale podejmując decyzje o promocji nie ma się przecież 100% pewności, owszem testy rynkowe w tym pomagają, ale nie wiesz czy jeśli np. obniżysz cenę o 50% to na pewno o 100% więcej klientów kupi (a tylko to daje Ci większe przychody). Nie wiesz też, czy Twój konkurent nie obniży ceny o 60%, co sprawi, że kupi u Ciebie mimo wszystko mniej. Dla całego rynku liczy się ogólne zwiększenie sprzedaży dzięki promocjom. To działa w momencie, gdy wszystko kosztuje np. 25 zł i nagle wyskakuje okazja po 9,90 – ale przestaje jak wszyscy mają takie okazje, bo ludzie traktują to jako cenę „normalną” i przestają kupować tylko dlatego że staniało.

          0
          • Franek pisze:

            Oczywiście, że na rynku nie ma się pewności i na tym to właśnie polega. Można powiedzieć, że niepewność jest istotą wolnego rynku. W zamyśle promocje nie służą zwiększeniu sprzedaży, tylko zwiększeniu korzyści jednej ze stron transakcji. Gdy dla kogoś korzyścią jest zysk finansowy (a jest to jedna z najczęściej oczekiwanych korzyści, choć oczywiście nie jedyna), to gdyby np. dostał propozycję sprzedaży jednego egzemplarza za przysłowiowy milion dolarów pod warunkiem, że będzie to jedyny sprzedany egzemplarz, to co by zrobił? Promocję, żeby sprzedać 10 000 egzemplarzy po 9,99$ ?

            0
      • Regulować poprzez cenę, powinni wydawcy, tylko co zrobić na rynku w którym wydawca sam sprzedaje na Allegro taniej do klienta detalicznego, niż do księgarni z którą sam współpracuje od wielu lat ? Czy uważacie że sprzedaż poprzez „dyskonty” w cenach hurtowych bestsellerów to zwiększanie przychodów ? Celem wydawcy powinno być dotarcie do klienta w różnych miejscach, w dyskontach również, ale nie za wszelką cenę…

        0
    • Michał pisze:

      Sprawa podręczników to w ogóle moim zdaniem temat co najmniej „do prasy” a najpewniej do prokuratury.
      Jako ojciec trójki dzieci widzę co się dzieje w tym temacie – co roku nowe książki, zalecane przez nauczyciela wydanie z bieżącego roku, bo to z zeszłego już jest „z poprzedniej podstawy programowej”. Widziałam jakąś książkę w dwóch wersjach (z dwóch kolejnych lat). Na oko – identyczne; może kilka stron zamienionych miejscami i parę zdań nieco inaczej napisanych – i to jest ta „nowa podstawa programowa”. W związku z tym raz kupione książki za rok trzeba po prostu wyrzucić bo kto to weźmie…
      Poza tym – kiedyś były podręczniki służące do czytania, ew. zeszyty ćwiczeń i zwykłe zeszyty. Teraz podręcznik ma kupę miejsc do wycięcia, wklejenia, pokolorowania. Chyba chodzi o to żeby go tak „zniszczyć” żeby za rok nie nadawał się do odsprzedania. No i ceny – zupełnie z kosmosu. Przy druku w takich ilościach cena powinna być niska, a zamiast tego kosztują jak drukowane na zamówienie. Książki do angielskiego (może innych języków też) to zupełne kuriozum – zwykły podręcznik potrafi kosztować 80-90zł.
      A – i jeszcze jedno – każdy podręcznik ma nieco inny format; o 1-2cm ale inny – chyba chodzi o to żeby nie dało się dopasować okładek. Po co? – nie wiem.
      Moim zdaniem – to wszystko jest zmowa wydawców, MENu i nauczycieli, którą ktoś się powinien zająć – nie wiem – prokurator, NIK czy jeszcze ktoś inny…

      0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        Jest inicjatywa „Wolne Podręczniki” Fundacji Nowoczesna Polska, gdzie podręczniki są udostępnione na zasadach CC i są tańsze, ale…
        tak to już jest, gdy kto inny płaci, a kto inny wybiera:
        – Firmowe przeloty samolotem i program zbierania mil, z którego korzystają politycy czy kierownicy wyższego szczebla.
        – Pacjenci z postawą roszczeniową, bo to NFZ opłaca ich rachunki.
        – Studenci uczelni państwowych, którzy „powinni być wdzięczni za to, że mają studia za damo, a nie powinni bez sensu żądać rzetelnej wiedzy”, bo płaci kto inny.
        – No i w końcu nauczyciel, który wybierze podręcznik za 80zł, bo sam dostanie własny (z programem na każą lekcję, co go wyręczy z części pracy), szkoła otrzyma projektor multimedialny, etc.*

        Stąd podręczniki to kompletnie inna para chorych kaloszy.

        *Nie wszyscy oczywiście, niestety zbyt duża część.

        0
  17. golem14 pisze:

    „Organizacje branżowe żądają ochrony ustawowej, powołując się na podobne przypadki w wielu krajach unijnych”
    W Indiach odnotowano kila przypadków zawierania związków małżeńskich pomiędzy ludźmi a zwierzętami. Czy to ma jakieś znaczenie dla nas?…
    Na świecie żyje coś koło 7 mld ludzi, są miejsca gdzie dzieją się najdziwaczniejsze rzeczy jakie człowiek może sobie wyobrazić. Czy to daje nam powód do legalizacji w naszym kraju wszelkich nienormalnych zachowań. Argument, iż coś jest normą w innym kraju nie może stanowić podstaw do narzucania wszystkim Polakom regulacji godzących w ich normy moralne i/lub zbiorowe bądź indywidualne interesy.
    Ktoś powie: „to tylko książki”. Nie to nie „tylko książki”, to kolejna cegła w murze, który oddziela nas od normalności. Przerabialiśmy to od 1945 do 1989 roku i wielu ludzi oddało życie aby te czasy nie powróciły. Jak widać PRL-owska mentalność wciąż gości w głowach różnych gremiów decyzyjnych.

    0
    • Franek pisze:

      Gdyby, to była mentalność PRL-owska, to można by jeszcze mieć nadzieję (nie wiem jak bardzo uzasadnioną), że kiedyś zniknie w pomrokach dziejów. Najgorsze jest to, że teraz jest to mentalność ogólnoeuropejska.

      0
    • Łukasz pisze:

      „Argument, iż coś jest normą w innym kraju nie może stanowić podstaw do narzucania wszystkim Polakom regulacji godzących w ich normy moralne i/lub zbiorowe bądź indywidualne interesy.”

      Argument, iż coś jest normą w twoim domu nie może stanowić podstaw do narzucania wszystkim Polakom regulacji godzących w ich normy moralne i/lub zbiorowe bądź indywidualne interesy.

      „Ktoś powie: „to tylko książki”. Nie to nie „tylko książki”, to kolejna cegła w murze, który oddziela nas od normalności.”

      Fajna ta Polska jest. Z jednej strony powszechne narzekania na to, że państwo nie dba o obywateli a z drugiej opozycja wobec socjalizmu bo się kojarzy z komunizmem.

      Nie, nie jestem komunistą i nie jestem wcale zwolennikiem przeprowadzenia reformy w takim kształcie. W Niemczech ciągle narzekam na sztywne ceny, ale z drugiej strony przekładanie ich sytuacji na polską jest absurdalne, bo w kontekście zarobków to wydanie 10-15 euro na książkę jest dość śmieszne.
      Jeżeli w Polsce by usztywniono ceny, to pewnie bestsellerami stałyby się podręczniki szkolne a wydawnictwa same by się wpędziły do grobu, bo trzeba naprawdę mentalnie opuścić orbitę ziemską żeby mieć nadzieję, iż wyższe ceny przejdą na polskim rynku.
      Przynajmniej jeden argument niemiecki do mnie trafia, a mianowicie ratowanie ambitnych publikacji i większa szansa dla małych wydawnictw bądź księgarń.
      Jednocześnie słusznie już tu zauważano, iż przy każdej rewolucji medialnej (gazety, radio, telewizja, internet) ktoś tracił i dlaczego akurat ta grupa zawodowa ma być wspierana a inne nie.

      0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        W zasadzie się z Tobą zgadzam, poza jednym: mam duże wątpliwości co do tego, że ciało wyszukujące i opiniujące które publikacje są ambitne będzie działało tak, jak byśmy sobie życzyli.

        0
  18. asymon pisze:

    Hehe, fajny pomysł. Na pewno będę kupował więcej książek ;-)

    0
    • airborell pisze:

      Ich nie obchodzi, czy Ty będziesz kupował więcej książek, ale jakie oni będą mieli marże.

      Ostatnio kupiłem kilka e-booków z nowymi książkami za kilkanaście złotych. Z jednej strony – gdyby nie ta cena, pewnie bym nie kupił tych konkretnych książek, tylko czekał, aż pojawią się w bibliotece. Z drugiej – następnym razem nie kupię też książek za 30 zł, tylko poczekam na promocję. Z trzeciej – no nie uważam za normalne, żeby książka miała kosztować tyle co dwa piwa.

      0
      • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

        Książka (czy szerzej: wszystkie dobra kulturalne) to, jak to się ładne nazywa: konkurencja monopolistyczna.
        Niby książka A jest konkurencją dla B i przy zmianie cen wybiorę jedną lub drugą. Ale jeżeli chcę kupić A, to nawet jakby B sprzedawali za złotówkę, a na A nie było by promocji to i tak ją kupię gdy wyczekiwana promocja się nie pojawi (jeżeli cena nie będzie wyższa niż moja chęć jej posiadania). Ale to działa tylko dla autorów mających jakąś bazę czytelników: Pilipiuk, Pratchett, Rowling…

        0
  19. Marcin pisze:

    Dla mnie pierwsza i trzecia propozycja to nic innego jak usankcjonowanie prawnie zmowy cenowej. Drugiej to nawet nie chcę komentować – wprowadźmy też zakaz sprzedaży alkoholu poza sklepami monopolowymi.

    0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      No, akurat na alkohol jest koncesja, więc jego sprzedaż rzeczywiście jest ograniczona. Ale to wynika po części z regulacji podatkowych i ściślejszej kontroli przedmiotów objętych podatkiem akcyzowym. Tak samo jak leki o których wspomniałem wcześniej (ze względu na potencjalne niebezpieczeństwo stosowania przy wolnym dostępie). A książka nie spełnia ani jednej ani drugiej przesłanki do ograniczenia dystrybucji.

      0
  20. Lopez pisze:

    Niech wprowadzą takie regulacje, jak dostaną XXX milionową karę od UOKiK to im się odechce takich praktyk :)

    0
    • Robert Drózd pisze:

      I tam też były prośby legislacyjne:

      Żeby ulżyć sobie w tych trudnych czasach przed trzema laty wideoteki apelowały do rządu o obniżenie stawki VAT na wypożyczanie filmu z 22 proc., do 7 proc. Argumentowały, że film oglądany w kinie opodatkowany jest niższą stawką 7 – procentową i taka sama powinna być zachowana w przypadku oglądania filmów na DVD.

      Przy okazji pomylono kryzys z upadkiem rynku, którego zastąpił VOD i tanie filmy… Dlaczego BHV nie poszła w kierunku VOD to jest zagadka.

      0
  21. szad pisze:

    Wy o tych regulacjach, a co ma znaczyć „Zakaz sprzedaży podręczników poza księgarniami”. Chcą zabić rynek wtórny? To dopiero szczyt. Zwłaszcza, że nowe książki to wydatek ok 200- 300 złotych rocznie. Przy pensji 1200 to jest trochę tragedia.

    0
  22. wai pisze:

    Komentujący, którzy zupełnie nie znają problemu, wszystko przekręcają.
    W przypadku sprzedaży podręczników poza księgarniami nie chodzi ani o zakaz sprzedaży internetowej (poprzez księgarnie internetowe), ani odsprzedaży podręczników używanych.
    Chodzi przede wszystkim o ukrócenie powszechnego handlu podręcznikami w szkołach, gdzie książki sprzedawane są bez paragonów (co jest niezgodne z prawem).

    Co do cen podręczników to należałoby się przyjrzeć najpierw polityce cenowej wydawców, a potem dopiero zwalać winę za ich koszt na dystrybutorów (hurtownie i księgarnie). Ostatnio dużo się mówi o kosztach, jakie ponoszą wydawnictwa na promocję swoich podręczników (przeważnie będącą po prostu podarunkami dla szkół i nauczycieli), za która płacą rodzice. Ponadto częste, a drobne zmiany w wyglądzie i treści podręczników powodują, że nie nadają się one do użytku dla nowego rocznika uczniów i zmuszają do zakupu nowych wydań. Podobnie łączenie podręcznika z ćwiczeniami wymusza zakup każdorazowo nowego egzemplarza. Ale to jest polityka wydawców, a nie wina księgarń. Dlatego lepiej zastanówmy się: jak skłonić wydawców do obniżenia cen podręczników, a nie jak ominąć zgony z zasadami sposób sprzedaży.

    0
    • mikeyoski pisze:

      Mam brata nauczyciela. Z nim kontaktują się przedstawiciele wydawnictw oferując w zamian za wybór ich wydawnictwa konkretne „prezenty”, np. telefon czy laptop. I dlatego podręczniki kosztują tyle ile kosztują.
      Kiedyś było fajnie – do dziś pamiętam jak się w szkole czekało w kolejce po nowe (lub używane) podręczniki. Przez wiele lat służyły całym pokoleniom i było dobrze. A to co się teraz dzieje, to przechodzi ludzkie pojęcie. I nikt z tym nic nie zrobi. Lobby wydawców jest bardzo silne.

      0
    • nd pisze:

      „Chodzi przede wszystkim o ukrócenie powszechnego handlu podręcznikami w szkołach, gdzie książki sprzedawane są bez paragonów (co jest niezgodne z prawem).”

      Skoro jest niezgodne z już obowiązującym prawem, to co wniesie utworzenie dodatkowego, które też będzie naruszane przez opisywany przez Ciebie proceder? Mocno to naciągane.

      0
    • Mateusz "Koovert" Wołczyk pisze:

      Skoro sprzedaż bez paragonu i tak jest nielegalna, to jaka różnica, czy będzie nielegalna z jednego, czy z dwóch powodów (bo poza księgarnią)?

      0
      • wai pisze:

        Skoro są osoby, dla których priorytetem jest osiągnięcie niższej ceny na zakup książek (w tym wypadku podręczników), nawet kosztem łamania prawa i się do tego publicznie przyznają, to się nie dziwię, że nie mam żadnych szans utrzymać się z legalnego handlu książką.
        Gratuluję.

        0
  23. wai pisze:

    Niczego nie naciągam. Problem sprzedawania w szkołach bez paragonów ciągnie się od lat i jest traktowany jako „mała szkodliwość społeczna”. Rodzice cieszą się z niższej ceny (bo nauczyciel kupuje od wydawcy z dużym rabatem) i o nic nie pytają. Do księgarni przychodzą tylko ci, którzy potrzebują dokument zakupu np. do dofinansowania ze środków socjalnych, bo przy zakupie w szkole nie dostają paragonu ani faktury. Zresztą nie tylko podręczniki są w ten sposób rozprowadzane w szkołach, ale różnego rodzaju pomoce. Czy któryś z rodziców upomniał się o paragon na zakupione książki czy produkty? Bo ja nie znam takiego przypadku.

    0
    • mikeyoski pisze:

      Swoją drogą wiele księgarni posiada stały rabat dla nauczycieli (za który płacą wszyscy inni nie będący nauczycielami). Sam kilka razy z tego bezczelnie skorzystałem ciesząc się książką o 15% tańszą.

      0
  24. wai pisze:

    mikeyoski pisze: „(za który płacą wszyscy inni nie będący nauczycielami)”
    To akurat działa całkiem inaczej.
    Księgarnia tego typu rabaty przeważnie daje „od siebie” czyli ze swojej własnej marży. Zatem jedynie księgarz traci na tym (zyskując czasem wdzięczność klienta), że udziela komuś, w tym wypadku nauczycielowi, większy rabat. Każdy inny klient nie płaci więcej z tego powodu. Jako księgarnia posługujemy się ceną detaliczną (jako wyjściową), którą ustala wydawnictwo. Od tego (w zależności od polityki sprzedawcy) są udzielane rabaty – jedne firmy dają je jednakowe dla wszystkich, inne mają swoje zasady różnicowania. Ale panu X nie sprzedam książki powyżej ceny detalicznej, tylko dlatego, że panu Y udzieliłam rabatu.

    W przypadku kalkulowania ceny przez wydawnictwo tak, aby pokryła koszty reklamy i fantów dla szkół, bywa odwrotnie. Z góry zakładają określony koszt promocji i dodają go do ceny, która staje się tą katalogową.

    0
  25. Kamil pisze:

    Zeby tylko nie bylo tak, ze same ebooki nie zabija ksiazek, a ksiazki nie zaczna zabijac ebooków:) Chce chronic ksiazki nie wydawaniem ebookow – to blad. Ksiazka zawsze bedzie drozdza bo drozsza jest jej produkcja, dowóz itp itd. Ja wole ebooki, to dla mnie wygoda.

    0
  26. Kasia pisze:

    Ciekawe, co na to UOKiK? ;)
    Mam tylko nadzieję, że nie wyleją dziecka z kąpielą…

    0

Skomentuj leaf Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.