Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

Nasze drogie książki i wszystkie wymówki, aby nie czytać

for-the-love-of-money-1543612-1280x960m

W ostatnich dniach spore zamieszanie wywołał wywiad z pisarką Magdaleną Parys, pod wiele mówiącym tytułem Niemiec czyta, bo lubi. Nie narzeka na ceny. Polacy chcą, by wszystko było za darmo.

Mieszkająca w Niemczech pisarka porównuje podejście do książki w obu tych krajach.

Wywiad, opublikowany w serwisie Wyborczej, był szeroko komentowany, również gdy wrzuciłem go na nasz profil Facebookowy, zostawiliście dziesiątki komentarzy.

Najwięcej kontrowersji wzbudziło porównanie cen:

Pierwsze wydanie w Niemczech ukazuje się przeważnie w twardej okładce. Ceny wahają się wtedy od 20 do 30 euro. Po roku pojawia się kolejne wydanie, w miękkiej okładce, za 8-10 euro. Nikt w Niemczech nie mówi, że książki są za drogie. Są dostępne nie tylko w księgarniach, lecz także w supermarketach czy na stacjach benzynowych. Ludzie kupują ich bardzo dużo. Nakłady potrafią sięgać kilkuset tysięcy egzemplarzy. […]

Nikogo tu nie dziwi, że książka kosztuje albo że za spotkanie z ulubionym pisarzem się płaci. Niemcy płacą. Francuzi płacą. Czesi płacą. Tylko Polacy nie płacą.

Łatwo oczywiście uznać ten wywiad jako działania PR-owe na rzecz ustawy o stałej cenie na książki. Łatwo też znaleźć słabe punkty, jak to, że przecież dla Polaków książka musi być dobrem luksusowym, skoro zarabiamy o wiele mniej niż Niemcy. Zacytuję zresztą jeden z komentarzy:

Pani pisarka zapomniała chyba, że jeśli już chce porównywać ceny w Polsce z cenami niemieckimi, to cyferka powinna zostać ta sama, a zmienia się tylko waluta. Tak jak Polak zarabia np. 2.500 zł, to Niemiec 2.500€. Z tego Polak musi wydać na książkę premierową, w twardej okładce ok. 45 zł, a Niemiec ok. 20-30€. Potem ceny u nas niekoniecznie spadają, ale jeśli już, to książkę tańszą niż 30 zł ciężko znaleźć (nie mówię o akcjach promocyjnych, tylko 'normalnych’ cenach). A jak tu ta Pani mówi, w Niemczech ceny spadają do 8-10€. To dla kieszeni Polaka ok. 8-10 zł – gdyby takie ceny były za książki, to chyba jednak społeczeństwo kupowałyby ich więcej

Ale ja bym tak łatwo nas nie rozgrzeszał. Czytałem ten artykuł i zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że jednak wartość książek postrzegamy inaczej niż inne dobra.

Dlaczego nie mam wątpliwości, że chcę iść na obiad na mieście, za który zapłacę np. 25 złotych (oto plusy mieszkania w Olsztynie), ale niemal każdą książkę, która nie jest w cenie promocyjnej, oglądam ze wszystkich stron, zastanawiając się, czy się opłaca.

Jest oczywiście aspekt „dynamiki cenowej”. Książka, którą dzisiaj widzę za 25 złotych może być za parę tygodni po 15 złotych – a raczej w przypadku obiadu tak nie będzie. Pomijam też kwestię papier vs e-book, wiadomo że wartość e-booka postrzegamy inaczej.

Ale przecież te 25 złotych przyniesie nam mnóstwo rozrywki. Jeśli porównamy „opłacalność” danego rodzaju sposobu spędzania wolnego czasu, książki wygrywają:

  • Obiad: 25 złotych – godzina.
  • Film w kinie: 25 złotych – dwie godziny.
  • Książka: 25 złotych – dziesięć godzin (i wciąż masz książkę!)

Porównanie jest oczywiście bałamutne, trudno zakładać, że ktoś zrezygnuje z jedzenia w restauracjach na rzecz czytania. Nikt mnie też nie przekona, że mam np. przestać chodzić na koncerty,  gdzie bilet może kosztować dwie stówy. Wiadomo – doświadczenia nieporównywalne, a zaletą kupna biletu jest to, że na pewno koncert czy film obejrzymy – a co do kupna książki, no jeszcze trzeba znaleźć czas na czytanie.

Ale może jednak Parys ma trochę racji? Że nauczyliśmy się traktować książki jako coś nie posiadającego dużej wartości. Może jakimś źródłem jest PRL – książki nie były wtedy zbyt drogie – problem był raczej z dostępnością. Nawet skrajnie antykomunistyczny Tyrmand pisał w swoim Dzienniku 1954, że komuniści wydają ładnie i tanio. Odgórnie ustalana cena książki nie miała wiele wspólnego z jej wartością rynkową. Kupowano wtedy dużo – i niestety w III RP przyszedł szok związany z wyższą ceną książki.

Nie mamy pieniędzy? Jasne, ale ostatecznie, wszystko jest kwestią priorytetów. Zacytuję zresztą dwa komentarze z wyborcza.biz:

1. Samochody w Polsce są droższe niż w Niemczech, a w odniesieniu do pensji to już Himalaje, a jednak co drugi Polak ma samochód. Cena jest wytłumaczeniem dla tych, którzy się wstydzą, że nie czytają, ale nie mają ochoty czytać. W Polsce książki można kupić już za 10 zł nowe, a w antykwariatach jest pełno książek po kilka złotych.

2. Piwo, papierosy i wódka kosztują w Polsce prawie tyle samo co w Niemczech i tutaj już nie odstajemy tak bardzo jak chodzi o konsumpcję per capita.

Tę drugą uwagę podeprzyjmy zresztą zdaniem autorytetu:

demotywatory-sapkowski

I wróćmy do Parys:

Książka w Niemczech jest bardzo szanowana i wszechobecna. Politycy zapraszani do programów telewizyjnych czy udzielający wywiadów prasowych często odwołują się do książek, autorów, cytują fragmenty. Tak robi choćby prezydent Joachim Gauck czy były kanclerz i wielki autorytet Helmut Schmidt. Sam Gauck często przychodzi do księgarń na spotkania z autorami i nikogo to nie dziwi. W Polsce próżno szukać takich przykładów.

Oczywiście – o tym już pisałem – żadna ustawa nie zmieni podejścia do książki.

Ale naprawdę spodobał mi się pomysł, aby stosując tzw. grywalizację, zachęcać do czytania dzieci i rodziców, innymi słowy – aby takie akcje jak „Cała Polska czyta dzieciom” włączyć do obowiązku szkolnego.

W Niemczech działa, wspomniany przez Magdalenę Parys program Antolin:

antolin

Pierwsze zdanie w broszurze na stronie Antolin – „Czytanie to przyszłość”.

Czy polska szkoła zachęca czy zniechęca do czytania? Czy instytucje publiczne dają przykład odnośnie szanowania książki? Dlaczego politycy nie pokazują się z książkami? Co według nich jest przyszłością?

Ciekaw jestem, co o tym wszystkim sądzicie.

Źródło zdjęcia: freeimages.com / Cameron H.

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

166 odpowiedzi na „Nasze drogie książki i wszystkie wymówki, aby nie czytać

  1. RobertP pisze:

    ” Samochody w Polsce są droższe niż w Niemczech, a w odniesieniu do pensji to już Himalaje, a jednak co drugi Polak ma samochód.”

    Bo muszą, niestety
    „W Polsce jest 100 miast powyżej 10 tys. mieszkańców bez czynnego połączenia kolejowego. W Czechach jest tylko jedno takie miasto, w innych krajach naszego regionu po kilka. Największe miasto bez kolei w Polsce liczy 92 tysiące mieszkańców, na Węgrzech 19,7 tys., na Słowacji 14,8 tys.”

    1
    • Roddy pisze:

      Tylko, że Niemiec kupuje nówkę z salonu za 25000 Euro. Polak kupuje samochód po Niemcu za 25000 złotych ;)

      1
    • joly_fh pisze:

      Zgadzam się. Komunikacja publiczna w Polsce leży i kwiczy (pociągi nie jeżdżą, PKS też, bo się nie opłaca). Bo ludzie jeżdżą samochodami. A jeżdżą samochodami, bo wiedzą, że na autobus nie ma co liczyć, jak jedzie jeden na kilka godzin. Życie na wsi bez samochodu jest w Polsce niemożliwe. I błędne koło się zamyka.

      1
  2. Beast_Slayer pisze:

    Co do ceny i zarobków Polak, a Niemiec to bym spojrzał jeszcze na coś innego. Konkretnie na to ile zostaje w kieszeni po obdarciu wypłaty z podatków, opłat na ZUS, zapłatę rachunków i kupna jedzenia. Niemiec zarabiający minimalną krajową jest zwolniony z płacenia rachunku, Polak – a jeszcze czego. Niech tylko pomyli się jeszcze o grosz to zaraz urząd skarbowy przywala dużą karę.

    1
    • gb pisze:

      Byłeś kiedyś w urzędzie skarbowym? Kilka razy myliłem się o wiele więcej niż 1 grosz, korekta, dziękuję, do widzenia. Nigdy nie dostałem kary. A w kieszenie Polakowi i Niemcowi zostaje mniej więcej tyle samo po przeliczeniu netto/brutto (procentowo).

      1
      • Mól Książkowy pisze:

        tak zwłaszcza po zatankowaniu paliwa: dla Niemca 1.5 €, dla Polaka po 5 zł, przy pensji 2500 odpowiednio € i PLN

        0
        • abaqus pisze:

          A myślisz, że szejk arabski sprzeda nam taniej ropę, bo mniej zarabiamy??

          0
          • Sholay pisze:

            A myślisz, że cena, po której na szejk (syberyjski, nie arabski) sprzeda ropę ma jakiś wpływ na cenę na naszych stacjach?

            &

            0
    • anj pisze:

      Procentowo Niemiec ma większe obciążenie podatkami niż Polak. Problemem Polski nie są wysokie podatki, tylko ich niesprawiedliwe rozłożenie. Mamy degresywny system w którym bogaci de facto płacą procentowo mniejsze podatki niż biedniejsi.

      0
      • Jasiu pisze:

        W jaki sposób tak się dzieje, że bogaci płacą mniejszy podatek? Jeśli możesz rozwinąć tą myśl np na przykładzie umowy o pracę.

        0
        • Lamv pisze:

          Cóż ja jako libertarianin w ogóle nie jestem za państwowym systemem emerytalnym, ale odpowiem na te pytanie bo faktycznie w Polsce podatki są degresywne.
          Maksymalna składka ZUS to 30 krotność od najniższej krajowej i choćbyś zarabiał na etacie kilka milionów miesięcznie, to maksymalnie zapłacisz tę 30 krotność najniższego ZUS’u.
          Dlatego też np. prezesi banków płacą procentowo niższy ZUS niż osoby mniej zarabiające – to jest właśnie opodatkowanie degresywne na podstawie umowy o pracę ;)

          0
      • abaqus pisze:

        Cały system podatkowy jest po prostu chory, bo kara ludzi za to, że zarabiają. Podatek powinien być jako pogłowie. KAŻDY płaci dokładnie tyle samo i to samo dostaje od państwa w zamian.

        0
  3. Roddy pisze:

    Niestety to prawda. Sam się złapałem na tym, że utknąłem w połowie Wernica i poczytałbym jeszcze… i tak póki co czekam i czekam na promocję…

    0
    • Dawid pisze:

      Dlatego kupiłem wszystkie 20 tomów na raz, jak były po 14,- ;)
      Tylko, żeby jeszcze czas był dokończyć czytać…

      0
  4. Wacek pisze:

    NO i są jeszcze biblioteki :)
    Tam są książki za darmo, a i tak czytanie leży :)

    0
    • RA pisze:

      Widziałeś nowości w bibliotece? Znajdź najnowszą beletrystykę, a nie mówię o książkach technicznych. Podręcznik lub poradnik, który jest na czasie. Biblioteki są niedoinwestowane, mają po dosłownie jednym egzemplarzu nowości (kilka m-cy po premierze).

      0
      • aymon pisze:

        Hm, ja wiem że biblioteki są niedoinwestowane, ale dla mnie brzmi to jak kolejna wymówka z serii „nie mam czasu” czy „nie mam pieniędzy”. Jest takie powiedzenue, że gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, a nie do końca wierzę, że wśród tysięcy książek z biblioteki nie znajdziesz nic dla siebie. Nie wiem gdzie mieszkasz, jeśli na wsi, to możesz się zapisać do biblioteki gminnej/powiatowej, wybór pewnie większy, a raz w miesiącu można podejść przy okazji i wziąć zapas lektur. Nie chodzi mi o Reymonta czy Prusa, bo edukacja szkolna skutecznie odstraszyła potencjalnych czytelników, ale rzeczy napisane 5-10 lat temu, dostępne w „taniej książce” wiem że biblioteki też się tam zaopatrują.

        W telewizji zwykle też nie ma najnowszych hitów filmowych, te obejrzymy np. w HBO, gdzie płaci się za dostęp miesięcznie tyle, co za jedną książkę. Cóż, priorytety…

        A Prusa polecam, „Lalka” jest świetna, ale kto by czytał lektury w liceum, nie? A „Faraon” to rzecz absolutnie wybitna, genialnie opisująca mechanizmy władzy, „Gra o tron” się chowa. Czy takie „Quo Vadis”, dla mnie znacznie lepsze od przerabianego w szkole „Potopu”. Sam też mam do nadrobienia sporo, np. Dostojewskiego, (dostępny chyba w każdej bibliotece). Jak mówił Wilq: „chcieć to móc”. Mam plan przeczytać „Granicę” w tym roku, wvliceum nie dałem rady.

        0
        • Cyber Killer pisze:

          Nie ze wszystkim się zgodzę, ale faktem jest że jest trochę lektur szkolnych które są po prostu świetnymi książkami (niestety zdecydowanie za mało jest takich, większość ma niestety na celu zniechęcić czytelnika, np taki kompletnie niemożliwy do strawienia Sienkiewicz). Dla mnie i wielu moich znajomych absolutnym arcydziełem jest Mistrz i Małgorzata. Tak doskonałego urban fantasy próżno szukać pośród pozycji z ostatnich 20 lat.

          A biblioteki… Ja nie chodzę, ponieważ nienawidzę jak mam limit czasu. W pracy itp deadlineów nie uniknę, ale przynajmniej dla rozrywki nie będę dokładał sobie kolejnych. Wolę zapłacić i przeczytać w czasie jaki jest mi wygodny (np czasem bywa że odkładam książkę w połowie czytania na jakiś dłuższy czas).

          0
        • RA pisze:

          Nie mam problemów z bibliotekami, korzystam z nich cały czas. Bardzo duża ilość znajomych też z nich korzysta, ale obracam się w trochę innym środowisku. Wydaję wystarczająco dużo na książki, by nazywano mnie dziwakiem. Nie oglądam telewizji, komputer w domu to 2 godziny dziennie reszta to czytanie i planowanie. Wiem jednak, jak wygląda codzienność:
          – studenci szukający materiałów
          – pracodawcy chcący, by robić nadgodziny
          – niskie pensje (rozwijasz swoje pasje, często rezygnujesz z dochodu, nic za darmo)
          -rodzice szukający oszczędności (najczęściej na codzienności, gorsza odzież, gorsze jedzenie, gorsza edukacja)
          – czas i sposób wypoczynku (po 10 godzinach pracy większość osób szuka prostych sposobów odpoczynku TV, komputer, a nie wyzwań intelektualnych)

          Przeczytałem Lalkę, Faraona, Mistrza i Małgorzatę i wiele innych lektur. Nie skreślam tych książek, ale dziś ważniejsze jest to jak się dokształcić i znaleźć swoją niszę. Coraz trudniej znaleźć coś, co pomoże młodzieży zainteresować się elektroniką, programowaniem czy fizyką. W szkole wymaga się zapamiętania i wstrzelenia się w schemat, a gdzie poznawanie, odkrywanie. To wielu odkrywa w internecie, poprzez książki SF tylko jest problem, wejścia. Większość materiałów jest w języku obcym, tłumaczenia są opóźnione, dość przeciętne i niepozbawione błędów pierwowzoru. Najgorsze są jednak pożeracze czasu i wybór skromny dóbr komplementarnych (małe środki na dywersyfikację).

          0
      • anda pisze:

        A i owszem – co jakieś dwa – trzy tygodnie w bibliotece, z której korzystam najczęściej i co miesiąc w „rezerwowej”. Często nowości pojawiają się kilka dni po premierze. Fakt, wiele z książek kupowanych pod koniec roku ma wlepkę „Egzemplarz zakupiony z wpłat czytelników” – tyle, że do tych wpłat nikt nie przymusza, procentuje zaangażowanie bibliotekarzy :).

        0
      • Kaczus pisze:

        Książki techniczne w Polsce kosztują 20-30 Euro i to nie tylko jako nowości… :(

        0
      • galex pisze:

        Nie, nic co nie jest nowością nie nadaje się do czytania…

        0
    • 8 o'clock pisze:

      Nie wiem, dlaczego mówi się, że biblioteki „leżą” i czytelników narzekających na drogie ceny nie obchodzą: ile razy wejdę do dobrze zorganizowanej, dużej biblioteki, widzę mnóstwo ludzi kręcących się miedzy regałami, siedzących z książką na fotelu, przyprowadzających dziecko itd.

      0
    • Asia pisze:

      Tylko np.w mojej gminnej bibliotece można zapomnieć o ciekawych,nowych książkach. Sander,Kossakowska?A kto to?zresztą to samo w powiatowej, do której muszę dojechać do innego miasta. Masa starych wydań klasyki,kilka książek o modnych ostatnio wampirach i to nawet serii nie mają, dla dzieci chciałam „Opowieści z Narni”-przykro nam,ale nie mamy.Ostatnio dorwałam Kinga,w szoku byłam bo 1000 razy pytałam i nie było.Wreszcie są,bo ktoś podarował, ale to starsze pozycje,o tych nowszych opadłych tomiszczach ,które chyba każdy wie ile kosztują,dalej można pomarzyć,a niestety na książki w cenie 45-60zł mogę sobie pozwolić na góra jedną w miesiącu, a są też książki w cenach niższych,które chętnie bym przeczytała np.28-38zł i muszę wybierać.Muszę zaznaczyć, że czytam dużo i często korzystam z ciekawych promocji,ale są pozycje,które na przecenę nie trafiają nigdy,choćby taki ” Legion”Cherezińskiej.I zawsze muszę wybierać czy kupić coś z fantastyki, czy z literatury faktu lub biografii,za którymi przepadam.Nie wspomnę już,że dzieciom również kupuję książki, których w naszej bibliotece nie uświadczysz np. seria o Mikołajku,czy „Kroniki świata wynurzonego”.

      1
  5. Klara Holubiec pisze:

    Czytałam, czytam i będę czytać.Przestałam kupować książki. Mam w domu ponad 3 000 tytułów i nie bardzo widzę sens. Raz, że nie ma gdzie ich składować, dwa – większość z nich przez lata zdezaktualizowała się okrutnie. Nie widzę sensu nabywania książek, które przeczytam raz i nigdy więcej. Na szczęście istnieją biblioteki.

    0
    • Sebastian pisze:

      Kup sobie czytnik, problem miejsca zniknie od razu, a ebooki są tańsze od wydań papierowych….

      0
      • joly_fh pisze:

        Ebooki są tańsze? Tylko po promocji

        0
        • pioterg666 pisze:

          Nie, nie tylko. Po cenach nominalnych również. I nie szukaj przykładów na to że tak nie jest, bo ja znajdę tyle samo potwierdzających. Takich dyskusji było już sporo, nie ma sensu powtarzać, a i to nie jest miejsce na to.

          0
        • Jacek pisze:

          Zdecydowana wiekszosc ebookow kupuje w Amazonie. Ceny ksiazek znacznie bardziej atrakcyjne. Niestety traca na tym polscy autorzy ktorych zmuszony jestem upchnac na marginesie moich wydatkow na ksiazki.

          0
  6. Art pisze:

    Czytanie to kwestia wyboru w zasięgu ręki/kieszeni. Nie kupno książek, ale czytanie. To istotna różnica. Jeśli ktoś chce przeczytać, a nie stać go na kupno książki – i tak przeczyta.
    Polacy nie czytają – ponieważ nie chcą czytać. I tyle.
    Dlaczego nie chcą? – to już inna kwestia…

    0
  7. h. pisze:

    juz widze jaki bylby lament gdyby polacy faktycznie zaczeli czytac i korzystac z bibliotek a sprzedaz ksiazek pozostala na obecnym poziomie.
    nie oszukujmy sie ze chodzi o cokolwiek innego niz kase, zachlanni hipokryci.
    pisalem to juz kilka razy: niech sobie wprowadza ta ustawe o stalej cenie – z przyjemnoscia popatrze jak bankrutuja…

    owszem, komuna przyzwyczaila nas do dobrej i taniej ksiazki, bo traktowala ksiazke jak dobro specjalne. dobro specjalne a nie towar luksusowy, do czego mam wrazenie zmierzaja wydawcy.
    wg mnie tak powinno pozostac – panstwo powinno posiadac jakies podmioty wydawnicze operujace na granicy zysku, ksiazka nie jest towarem jak kazdy inny i nie powinna sluzyc zarobkowaniu coraz wiekszej kasy.

    1
  8. Art pisze:

    Swoją drogą, ciekawe jaki procent Niemców kupuje książki i nie czyta…?

    0
  9. Sebastian pisze:

    Po mimo, że mam wykształcenie humanistyczne, lubię czytać książki i robię to, gdy tylko mam czas, czytania nauczyłem się na komiksach tak wzgardzanych przez nauczycieli polonistów. Nic tak nie zniechęcało mnie do czytania jak poloniści właśnie i ich analizy literackie książki i bohaterów. Do dziś śni mi się to po nocach. Dzieciom w podstawówce kazano robić pseudo analizy i czytać ciężkostrawne rzeczy pokroju „Krzyżaków”. Za moich czasów literatura młodzieżowa była tylko polskiego autorstwa i raczej kiepsko ją wspominam. „Ten obcy” to był koszmar, „Ania z Zielonego Wzgórza” jakoś też nie zwalała z nóg zwłaszcza 13-letnich chłopaków, którzy mięli to przeczytać. „Opowieści o Pilocie Pirixie” mimo że lubię fantastykę i do dziś głównie ten gatunek czytam nie dałbym nastolatkom jako lekturę – zero akcji. Z podstawówki dobrze wspominam chyba tylko „Pięć przygód detektywa Konopki”, „Niemcy” Kruczkowskiego, „Małego księcia” innych książek a w latach 80-tych czytało się w podstawówce więcej lektur niż teraz nie pamiętam. Z czasów liceum dobrze wspominam tak naprawdę lektury z ostatniej czwartej klasy „Rozmowy z katem”, „Małą apokalipsę” „Dżumę”, „Folwark zwierzęcy”, „Rok 1984”, „Początek”, „Granicę”. Ale analizy lektur nie znoszę….

    0
    • aymon pisze:

      Hm, dla mnie np. „Krzyżacy” są świetni, a „Mały książę” straszny, choć może za późno przeczytałem? :-) Co do „Ani z Zielonego Wzgórza” pełna zgoda, pamiętam jak zastanawiałem sie, po co właściwie mam czytać o miłosnych rozterkach jakiejś panienki.

      BTW: Czy kojarzy ktoś serię „Był sobie raz na zawsze król” T. H. White’a? Książki dla dzieci, tak na oko 10-12 lat, opisujące życie króla Artura, w kulturze anglojęzycznej chyba znacznie lepiej znane. To taka rzecz, której nie było pod ręką, gdy miałem w dzieciństwie zajawkę na rycerzy Okrągłego Stołu (co ja się oszukuję, dalej mam).

      Mogłaby to być idealna lektura szkolna, zawiera też sporo faktów, np. o budowie zamków, czy turniejach rycerskich. Choć przez to czyta się wolno, czytam właśnie córce (choć to chyba podpada pod szerzenie szkodliwej ideologii gender) i szybko usypia na „opisach przyrody”, ale córka chce, więc co robić? Zresztą mówię jej, że jak Wart (Artur) dorośnie, to pojawią się księżniczki, sam jestem ciekawy wiadomego romansu, jak dotąd „dorosłe” sprawy opisywane są bardzo po „shrekowemu”. :-D

      0
      • Cyber Killer pisze:

        Ja pamiętam, że jak byłem w podstawówce to nauczycielka mówiła że jest alternatywa dla Ani z Zielonego Wzgórza i jest to Wyspa Skarbów, ale będziemy omawiać Anię, „bo tak”. Myślę że to jakaś pozostałość ze szkół męskich i żeńskich, być może takich alternatyw w programie omawiania literatury jest dużo więcej, tylko że wśród nauczycieli dominują kobiety i takie też książki wybierają, żeby im się bardziej podobały.

        Jest też ta cała domniemana rola wychowawcza – być może tutaj też Wyspa Skarbów przegrywa, bo zawiera piosenkę z refrenem o butelce rumu? Być może dlatego cały romantyzm jest taki wykastrowany i patriotyczny do zrzygania, zamiast historii o duchach, horrorów, bohaterów gotowych na wszystko byle wygrać w swojej sprawie i alkoholu, seksu i narkotyków, i ogółem wielodniowych imprez jakie sobie urządzali ówcześni twórcy?

        Wiele lat które minęło od końca mojej ogólnej edukacji, pokazało mi że bardzo wiele spraw z historii szkoła pokazała w kompletnie innym świetle niż to było. Że można było to wszystko zaprezentować ciekawiej, fajniej, żeby zainteresować współczesnego człowieka, że to co było dawniej wcale nie było takie inne od teraźniejszości (minus internet).

        Zamiast tego były listy lektur obowiązkowych na 20-30 pozycji, każda bardziej niestrawna od poprzedniej. Omawiane na siłę, bez zainteresowania, o ich czytaniu nawet nie wspominając, bo kto by miał na to czas – w miesiąc 3 książki po 300 stron? Nawet teraz kiedy mam czytnik i mogę sobie dobierać samemu co chcę przeczytać, a co nie, to nie zawsze taką ilość tekstu miesięcznie czytam.

        0
        • Monika pisze:

          Trzeba jednak trochę sprostować: najważniejszym zadaniem lektur szkolnych nie jest zachęcanie do czytania. Najważniejsze jest przede wszystkich przekazanie młodszemu pokoleniu wspólnego kodu kulturowego, żebyśmy się później mogli wszyscy jakoś dogadywać. Rozumieć żarty i przenośnie, używać tych samych związków frazeologicznych, korzystać z cytatów zamiast wyważać otwarte drzwi…
          Do czytania skutecznie zachęcić może tylko dobry przykład środowiska, w jakim wychowuje się dziecko. Rodzice przede wszystkim. A i to nie daje żadnej gwarancji, bo jednak ludzie mają różne upodobania i temperamenty.

          1
          • Mar pisze:

            Ale szkoła mogłaby nie zniechęcać do czytania…
            A co do wspólnego kodu kulturowego to jakoś nie kojarzę żeby ktoś w prywatnej rozmowie używał np. cytatów z lektur szkolnych.

            0
            • Monika pisze:

              Możliwe, że znajomi, z którymi rozmawiasz, mają nieprzesadny zasób słownictwa i frazeologii :-D
              A tak serio, to nie wierzę, żebyś nigdy nie używał i nie słyszał „ludzie ludziom zgotowali ten los”, „Polacy nie gęsi”, „śpieszmy się kochać ludzi”, „mieczów ci u nas dostatek”, „mój ci on jest!”, „co tam, panie, w polityce?”, „mierz siły na zamiary”, „nie czas żałować róż, gdy płoną lasy”, „kobieto, puchu marny”…
              A to tylko kilka pierwszych przykładów, które przyszły mi do głowy. Wszystkie z lektur (przynajmniej za moich szkolnych czasów były to lektury).

              0
              • anngelica pisze:

                Szczególnie używanie 'Polacy nie gęsi’ przeważnie obnaża nieznajomość utworu, który się cytuje. Część frazeologizmów po prostu funkcjonuje w języku i nie trzeba czytać lektur, żeby ich užywać, czasem niepoprawnie.

                1
      • Kaczus pisze:

        Ja nie znosiłem krzyżaków, ani Trylogii, całe szczęście polonistka podzielała moja niechęć do pozytywistów piszących swoje ksiązki w większości jako odcinki do gazet – taka stara wersja opery mydlanej… Już olałem przeczytać Dziady, niźli Trylogię…

        0
    • kanis pisze:

      Mi się akurat Ania z Zielonego Wzgórza bardzo spodobała, była to lektura bodajże w szóstej klasie podstawówki. Natomiast pamiętam jak w czwartej klasie kazano nam czytać Krzyżaków. Co trzecie słowo niezrozumiałe, a przypisy zajmowały niemal połowę każdej strony. Przeczytałem niecałą połowę pierwszego tomu i darowałem sobie. Zresztą niewiele z tego co wówczas przeczytałem było dla mnie zrozumiałe. No bo gdzie Krzyżacy w IV klasie szkoły podstawowej? Z kolei w późniejszym czasie przerabialiśmy W pustyni i puszczy, i książka ta była muszę przyznać niezmiernie ciekawa. No ale to była powieść o młodzieży dla młodzieży. Kolejny moim zdaniem samobój jeżeli chodzi o dobór lektur szkolnych dla szkoły podstawowej to ten osławiony już nasz Pan Tadeusz. Czyta się to okropnie. Potwornie ciężkostrawna lektura, pisana rymowanym językiem, który po kilkudziesięciu stronach już bokami wychodzi. Poezję uwielbiam: Borowski, Baczyński, Poświatowska, Wojaczek, Bursa. Ale Pan Tadeusz to literackie samobójstwo. Szczególnie dla uczniów szkoły podstawowej.
      Druga sprawa to rzeczywiście był czas na lekturę. Ze szkoły do domu się wracało, trzeba było odrobić lekcję z 4 czy 5 przedmiotów, do tego nauczyć się czegoś jeszcze i tak robiła się godzina 7, 8 wieczór. Człowiek miał już dość chciał odpocząć psychicznie odrobinę. A tutaj jeszcze lektura szkolna do przeczytania. Ogólnie ja bardzo negatywnie wspominam podstawówkę. Tyle nauki ile było w szkole podstawowej to nawet później w szkole średniej nie mieliśmy. Podstawówka to była mordownia.

      0
      • Kaczus pisze:

        Pana Tadeusza dobrze się słuchało – w szkole mieliśmy płyty udało się pożyczyć – zupełnie inny odbiór.

        0
        • kanis pisze:

          Ja muszę przyznać, że film Wajdy również mi się spodobał. Momentami nie słychać nawet było, że autorzy mówią wierszem. Jednak jak się samemu to czyta, to wychodzi takie masło maślane.

          0
          • smolny pisze:

            Moja polonistka uważała to dzieło za chyba najważniejsze w naszej historii. Pytała na wyrywki z dosłownej treści :) Przy trzecim czytaniu zacząłem rozumieć treść (bez szans bez dokładnego omówienia przez nauczyciela), przy szóstym czy siódmym czytaniu zaczęło mi się podobać… Za moich czasów to był ogólniak, więc na pewno 15+ lat. Nauka j. polskiego na poziomie który mi zaserwowali poloniści to była naprawdę trauma. Z drugiej strony czegoś się nauczyłem. Z trzeciej strony obecnie Rada Języka Polskiego tak poupraszczała zasady, że spora część tej nauki okazuje się zupełnie niepotrzebna.

            0
    • oshin pisze:

      Przepraszam, ale że co? Piszesz, że „Za moich czasów literatura młodzieżowa była tylko polskiego autorstwa i raczej kiepsko ją wspominam” i przytaczasz „Anię z Zielonego Wzgórza”?
      No, że Ania nie wzbudziła zainteresowania trzynastolatka, to nie jest bardzo dziwne, ale może trzeba było sięgnąć do Niziurskiego, Nienackiego, Bahdaja. Do serii Poszukiwacze Przygód (tak się chyba nazywała). Do Perepeczki albo Szklarskiego, itp. Z tym, że to akurat była polska literatura młodzieżowa, ale zawsze można było spróbować z literaturą obcą: Ende, Sempe i Goscinny, Lewis, Amicis, to pierwsi z brzegu autorzy, których książki były dostępne w latach osiemdziesiątych.

      0
    • aztec pisze:

      Ja jestem po politechnice i napisałbym raczej „pomimo” i „pseudoanalizy”, „latach 80.” — tak, wiem, czepiam się.

      0
  10. Art pisze:

    W ogóle w tej całej narodowej dyspucie o czytaniu, mam wrażenie, zupełnie przestał być istotna treść książki. Odnoszę wrażenie, że nawet gdyby był to Manifest Komunistyczny, a cyferki szybowałyby w górę, zachwyt byłby ogromny… ;)

    0
    • dam pisze:

      No wiesz, akurat bez znajomości Manifestu komunistycznego, masz małe szanse zrozumieć historię XIX i XX wieku, więc zachęcałbym jednak do zapoznania się. Chyba że chodzi ci o objętość, bo faktycznie to raczej krótka broszurka, niż książka.

      0
    • Amadeuszx pisze:

      albo inne „harlequiny”…

      0
  11. R pisze:

    Czy malowaniem po książkach, robieniem notatek na marginesach, podkreślaniem, jak robilo sie w czasach dziecięcych jest wyrazem szacunku do książki, czy wręcz przeciwnie?
    Bo ja osobiście dorastając zacząłem „szanować” książki tak jak mowili dorośli, ale przestałem gdy wpadła mi w ręce ksiazka z dzieciństwa pomalowana, popisana podarta, ta książka dopiero wzbudzila we mnie emocje, wspomnienia, miałem wrażenie ze żyje. Tak wiec teraz papierowe książki czesto dostaja odemnie upiekrzenia niczym zniszcz ten dziennik. I jakoś nie jest mi z tym źle.
    A u was jest jak?

    0
    • kanis pisze:

      Moim zdaniem każda książka to przede wszystkim papier. Była kiedyś taka komedia o rabinie dla którego Tora była czymś najświętszym na świecie. W pewnym momencie, kiedy wybrał ratowanie książki zamiast swojego przyjaciela, zdał sobie sprawę, że przez całe życie trwał w błędzie.
      Książki to tylko papier, jedyne co się liczy to treść w nich zawarta. Nie chodzi tutaj przy tym, by wszystko niszczyć bezmyślnie ale delikatne podkreślenia na stronach, zakładki, ślady czytania przywołują po latach całą masę sentymentów. Książkę należy traktować jak najlepszego przyjaciela, a nie jak jakieś sacrum, które po przeczytaniu ląduje w szklanej gablocie i świeci grzbietem okładki przez lata tylko dla ozdoby. Poza tym jaką radochę mamy kiedy możemy coś takiego pokazać później swoim dzieciom. Te wszystkie kolorowe podkreślenia, marginesy, przypisy to jest kawał historii naszego obcowania z książką.

      0
  12. Przemek pisze:

    Jak ta pani „pisarka” jest za ustawami, to niech razem z ustawą o stałej cenie książki, wprowadzona ustawa z płacą minimalną jak w Niemczech. Ci co są za ustawą jakoś wybiórczo podają, że takie ustawy na zachodzie, to niech będą konsekwentni i zachodnie płace minimalne…
    W odróżnieniu od uwielbianych przez „pisarkę” Niemców, nie wybraliśmy rządzących, którzy palili książki, a Niemcy im przyklaskiwali i rasa „panów” próbowała unicestwić inne narody.
    Polacy lubią czytać, jesteśmy niezależni i nikt nam nie będzie dyktował co mamy czytać i ile płacić!

    0
    • R pisze:

      Dlaczego słowo pisarka wziąłes w cudzysłowie?

      0
      • Przemek pisze:

        Póki co jest „autorką”, jak dla mnie „pisarz” jest bardziej zobowiązujące i trzeba zapracować. No chyba, że żyjemy w „demokracji” i już nie mogę mieć swojej opinii, że jest „pisarką”…

        0
        • Biobuster pisze:

          Aha.
          Magdalena Parys została w tym roku laureatką Europejskiej Nagrody Literackiej. Jest to nagroda przyznawana co roku najlepszym nowym europejskim pisarzom. W 2009 laureatem ENL został Jacek Dukaj.

          Przytaczam ogólnie znany fakt, bo zaciekawiło mnie:
          a) czy Jacek Dukaj jest już Twoim zdaniem „pisarzem”, czy tylko „autoem”?
          b) jakie kryteria musi spełnić „autor”, żebyś go awansował na „pisarza”?

          0
          • kanis pisze:

            Moim zdaniem to strata czasu roztrząsać, czy ktoś jest już pisarzem czy jeszcze nie. Jakby nazewnictwo i etykietki były szczególnie istotne.

            0
            • Biobuster pisze:

              Zgadzam się z tym, że nazewnictwo i etykietki nie są istotne, natomiast uważam, że istotne jest to kto i na jakiej podstawie je nadaje.

              0
          • 8 o'clock pisze:

            Osobiście zadziwił mnie dzisiaj taki – w moim odczuciu – brak wrażliwości i wyobraźni u osoby zajmującej się m. in. pisaniem wierszy. I powieści też.

            0
          • Przemek pisze:

            Nie porównuj Dukaja – znakomitego pisarza do tej pani.
            Po prostu, pisarzem staję się wtedy, gdy wyda się co najmniej kilka poczytnych książek, publikacji przez dłuższy okres czasu (z definicji ludzi młodych nie uznaję za pisarzy, czas pokaże co potrafią).

            Jeżeli to Ciebie interesuje, to np. J.K.Rowling dopiero zmierza do tytułu pisarza, póki co trzy książki? (jedną historię w 7 częściach liczę pojedyńczo). Ale czy zapracuje na ten tytuł, zobaczymy…

            0
    • gb pisze:

      Jeśli mielibyśmy wprowadzić ustawę o płacy minimalnej takiej jak w Niemczech to musielibyśmy płacę minimalną… zlikwidować:)

      0
    • joly_fh pisze:

      Polacy nie lubią czytać, ale na pewno lubią się chełpić swoją rzekomą „niezależnością”. Naród chojraków. Wypowiedź wyciągająca tu wojenne dzieje i karmiąca się resentymentami historycznymi jest co najmniej bez klasy.

      0
  13. Przemek pisze:

    A to, że Polacy nie kupują książek to bzdura. Niech sobie zrobią porównanie ile w rodzinie wydaje się procentowo z pensji na książki, podręczniki. A ile procent z pensji wydają Niemcy, Francuzi, Anglicy?
    Co do podręczników, to w większości krajów UE, rodzice nie płacą, wydawnictwa konkurują i samorządy, szkoły i rodzice wybierają z oferty. Tylko w Grecji i Polsce jedynie słuszne rządowo-partyjne podręczniki…

    0
  14. Fred pisze:

    Jak przeczytałem podpis pod zdjęciem Andrzeja Sapkowskiego i przypomniałem sobie okładkową cenę pojedynczego tomu Sagi o Wiedźminie, od razu stało się dla mnie jasnym dlaczego po dziś dzień jej nie kupiłem. W cenie jednego tomu Sagi mogę kupić kratę sikacza typu Harnaś, Żubr czy Tatra lub 0.7l dobrej wódki :D

    0
  15. aymon pisze:

    Kupowanie i czytanie to dwie zupełnie niezależne od siebie rzeczy :-) Weźmy na przykład mnie: kiedyś czytałem dużo, kupowałem mało, głównie pożyczałem, teraz czytam mało, w miejskich autobusach, a kupuję za dużo, magia cyfrowej dystrybucji.

    0
    • xdanek pisze:

      Sama prawda, sam sie o tym przekonalem pakujac w czytnik kilkaset ksiazek, ktore wydaje mi sie na poczatku,ze przeczytam a pozniej wiem, ze nie :(

      0
  16. Robert pisze:

    zauważyliście pewną sprawę – jak bardzo niektórzy autorzy i wydawnictwa przeklinają chomika – że tysiące i tysiące pobrań, piractwo i w ogóle…
    przecież jak się robi sondaż to jest mowa o „czytaniu” nie o „kupowaniu” … czyli pobieramy tysiące i tysiące książek tylko że …. nie czytamy… mówię o średniej krajowej.
    Na Twe pytanie Robert odpowiem – nie, nasze państwo nie zachęca, nie promuje i nie ma żadnego pomysłu na to jak zachęcić ludzi do czytania
    według mnie cena jest wtórną sprawą – ci którzy teraz czytają przy niższych cenach czytali by o kilka książek więcej ale ci co czytają poniżej 3 książek rocznie i tak nie zmienili by się w bibliofilów…
    mieszkając w Szkocji widzę różnicę w podejściu do sprawy –
    z jednej strony jest sporo „miejscowych pisarzy” – książki i serie związane z Edynburgiem, Glasgow czy Szetlandami – to coś z czym można się utożsamić.
    Z drugiej strony książka jest promowana – nie reklamowana.
    nie ma nachalności sprzedaży tytułu, jest rozmowa z pisarzem – a to duża różnica.
    No i jeszcze imprezy… wyobrażacie sobie dwutygodniowy festiwal książki w trakcie którego odbywa się ponad 700 związanych imprez, gdzie można spotkać 800 autorów z 55 krajów…
    A w szkole? 10-latkowie piszą swą pierwszą w życiu powieść, odbywa się ogólnokrajowy konkurs „500 słów”, dzieciaki co tydzień opowiadają o książce którą przeczytały (którą same wybierają) itd, itp
    tymczasem księgarnie są jedynie w dużych miastach (wszystkich 6 ;-) ) a nowe książki kupuje się albo z marketu albo z Amazona
    oczywiście są biblioteki (można również wypożyczyć audio i e-booki), są też „sklepy dobroczynne” gdzie używane książki kupisz za 50p – 2Ł.
    Oczywiście nie wszyscy czytają i wciąż mówi się o potrzebie pracy nad tym by młodzież czytała książki – różnica jest taka że jak tutaj coś mówią to potem przynajmniej próbują ten projekt przeprowadzić i coś z niego uzyskać…
    i teraz pytanie – na które chciałbym uzyskać odpowiedź
    Jak jest z czytelnictwem wśród Polaków którzy tu mieszkają i pracują od powiedzmy 5 lat wzwyż? (5 lat na zaaklimatyzowanie się itp)
    Mamy miejscowe zarobki, kupić kindla to nie problem, kupić w polskich sklepach to nie problem… ile średni czyta nasza emigracja???
    odpowiedź na to pytanie dało by nam trochę do myślenia…

    ps. sorki że się tak rozpisałem ;-)

    0
    • bq pisze:

      Emigracja jednak czyta. Nawet w naszym malym sklepiku na polnocy Anglii sa ksiazki (jakies czytadla), ktore swietnie podobno schodza. Poza tym jest miejska biblioteka dosc dobrze zaopatrzona w polska literature. Ni i sa czytniki, przez ktore nie woze dodatkowego bagazu z Polski ;-)
      W jakim luksuswym polozeniu jest polski czytelnik ebooka.
      1. Anglik – „uuu pokazal sie najnowszy King i jest tanszy na kindlu niz w druku”
      2. Polak – „uuu pokazal sie najnowszy Twardoch, Kupie Tu jest za tyle, tu za tamtyle, czy mam sobie poczekac, bo gdzies bedzie taniej” – to jest luksus wolnorynkowy, ktorego inni nie maja. Rzadki luksus ostatnio (obnizenie cen roamingu wprowadzane jest przez urzednikow Lol) Ale jest!

      0
      • kanis pisze:

        Emigracja czyta. W bibliotece koło mnie są polskie książki do wypożyczenia. Jednak abstrahując trochę od tematu, nigdy nie zapomnę jak w zeszłym roku jakiś czas przed świętami wchodzę do sklepu i patrzę, a tam komplet Gry o Tron – nowiutki, zafoliowany za 25 funtów. Tak sobie wtedy pomyślałem, że musiałby chyba jakiś cud nastąpić, żeby w Polsce wszystkie tomy kupić za chociaż 100 zł. A tutaj? 25 funtów za wszystko. No masakra.

        0
        • asymon pisze:

          Ten komplet za £25 widziałem też w Polsce, chyba w empiku lub pod warszawskim Dworcem Centralnym. Jest wydany na szarym, makulaturowym papierze, drobny druk, naprawdę nie ma czego żałować.

          0
  17. q-ku pisze:

    Ta pani mówi o czytaniu, ale chodzi jej o kupowanie

    0
    • KasiaW pisze:

      Bo ta pani chciałaby wydawać w Niemczech ale wydaje tylko w Polsce i nie dosc ze jej ksiazki ida po 30 zl a nie 30 euro, to jeszcze malo kto je kupuje a za spotkanie autorskie to chyba sama musialaby doplacic zeby ktos przyszedl. Coz, jaki autor, taki sukces.

      0
  18. dam pisze:

    To jest dosyć logiczne, że na nieczytanie składają się różne czynniki. To jest trochę podobnie jak z dzietnością, bo w obu kwestiach Polska szoruje dno jeśli chodzi o statystyki (z dzietnością to nawet ogólnoświatowo). Nie jest tak, że zmienimy jedną rzecz i ludzie zaczną czytać, zazwyczaj składa się na to kilka kwestii, wśród nich na pewno:
    – dostępność książki – zarówno jeśli chodzi o cenę, jak i np. słaba dostępność bibliotek
    – brak czasu – Polska ma jeden z najwyższych czasów pracy w krajach OECD, skoro ciągle jest się w pracy, nie ma czasu na tak rozbudowane rozrywki jak czytanie
    – coś co nazwę tutaj „wyznawaną ideologią” – mieszkałem jakiś czas w Niemczech i krócej w paru innych krajach i nie da się nie zauważyć w różnicach w podejściu do życia. W Polsce panuje taki balcerowiczowski kult produktwności, skupienia się na osiągnięciu osobistego skucesu – ludzie nie potrafią organizować sobie czasu wolnego, a w szczególności go celebrować.

    0
  19. Aimee pisze:

    Z częścią tego wywiadu się zgodzę bez dwóch zdań. Książek jest za mało w mediach, w szkole, wypycha się je z przestrzeni publicznej jak się tylko da. Coraz bardziej zaczynam wierzyć w to, że to jakaś zaplanowana akcja ogłupiania społeczeństwa, bo nie wierze, że takich rozwiązań jak program 'Antolin’, wycieczki do bibliotek [z nauczycielem, dla którego nauczanie jest powołaniem, a nie przykrym obowiązkiem], itd. nie da się zaadaptować do nas. U nas kultura czytania zanika, ale trudno żeby tak nie było skoro kontakt z książką w szkole to głównie lektury, kartkówki z treści i wałkowanie 'co autor miał na myśli’ [nawet mnie to doprowadzało do szewskiej pasji], a udział rodziców w krzewieniu czytelnictwa coraz częściej ogranicza się do kwestii kupienia ściągi ze szkolnej lektury.

    Natomiast do szału doprowadza mnie kwestia finansowa tego wszystkiego. Po pierwsze: czytelnictwo nie równa się kupowanie książek. Ktoś kto czyta wcale nie musi latać po każdą nową pozycję do księgarni [opcjonalnie kupować jej w Internecie]. jest jeszcze możliwość pożyczenia. Po drugie: dla większości Polaków borykających się z kredytami hipotecznymi [wszystkimi, nie tylko we frankach] dziećmi, za małą pensją, za dużymi wydatkami itd. książka jest i będzie zbędnym wydatkiem i niemal fanaberią. Ci, dla których czytanie jest ważne, oczywiście nie będą traktować tego jako wymówki, a zwyczajnie ubiorą buty i kurtkę i pomaszerują do biblioteki lub znajomych, aby tę książkę pożyczyć. Jeszcze inni ściągną ją z gryzonia. Wiele osób chcąc jednak kupić książkę stanie na głowie, aby to zrobić po niższej cenie, bo ogląda każdą złotówkę i ma wyrzuty sumienia, że wydaje na coś, co generalnie poza wartością metaforyczną nie ma wartości użytkowej [no chyba, że chodzi o podparcie kiwającego się stołu]. I niestety, trudno im się dziwić.
    Swoją drogą: porównanie książki do samochodu to jakaś bzdura. Spośród moich znajomych tylko ja mam auto bo chcę [chociaż więcej jeżdżę komunikacją miejską niż stricte autem]. Reszta ma samochody, bo im są zwyczajnie potrzebne do przemieszczania się i zrezygnowałaby z utrzymywania ich, gdyby tylko mogła. Książka leżąca na półce czy czytniku już nie koniecznie jest potrzebna.

    Chcemy społeczeństwa czytającego i rozumiejącego wartość książki? Zainwestujmy w najmłodszych, w biblioteki, przestańmy traktować literaturę jak mało medialny temat. O zarobkach umożliwiających godne życie, a nie wegetację nawet nie mówię, bo to szerszy bardziej skomplikowany temat.
    Na samym regulowanym rynku daleko nie zajedziemy.

    0
  20. KonradK pisze:

    Nie narzekam na wysokie ceny książek. Jeśli cena, czy cokolwiek innego w książce mi nie odpowiada, nie kupuję (i nie czytam).
    Jeśli na coś narzekam, to na niesprawiedliwe prawo, jak np. proponowaną ustawę o stałej cenie książki, która próbuje wejść między wódkę i zakąskę i zmienić naturalny stan rzeczy.

    0
    • dam pisze:

      Tyle, że dyskusja wychodzi z założenia, że czytanie jest jakąś tam wartością, z twojego postu wynika, że z twojego punktu widzenia nie jest – nawet jesli będzie czytać 100 osób w kraju to trudno.

      Co do naturalnego stanu rzeczy, to nie jest on wcale taki naturalny. Znam przykład małego wydawnictwa, jesli książka ma iść do dużej sieci handlowej to narzut sieci może wynieść 50-60% ceny okładkowej, taki narzut jest możliwy, gdyż niesieciowych księgarnii jest bardzo mało, a z każdym rokiem jest ich mniej. Faktycznie na rynku panuje monopol. Jeśli nie zgodzisz się na warunki sieci, realnie nie sprzedasz książek. sieć może sobie obniżać cenę bo ma duży margines na takie ruchy, co jeszcze bardziej pogarsza sytuację tych nielicznych niezależnych księgarni, które takiego marginesu nie mają i nie mogą konkurować ceną. Zeby z tych pozostałych 40% móc utrzymac wydawnictwo, opłacić autora i koszty wydania książki, wydawnictwo juz na wstępie musi ustalić wysoką cenę na książkę, nie może sobie również pozwolić na eksperymenty wydawnicze, publikuje sie tylko pewniaków co prowadzi do powolnej komercjalizacji – książki o potencjalnie wysokiej wartości literackiej, narażone na niską sprzedaż ustępują książkowym blockbusterom.

      Nie wiem na ile stała cena pomoże, ale obecna sytuacja na rynku prowadzi do powolnej śmierci rynku wydawniczego.

      0
  21. Roberta pisze:

    NIE DA się oddzielić ceny od czytelnictwa. Od kiedy pamiętam, to książki były dobrem luksusowym, bo zawsze za drogim (jestem z pokolenia trzydziestolatków). Teraz cena średnio waha się koło 35-40zł. Uważam, że jest to za drogo. Książka nie powinna być tak drogim towarem, czymś „od wielkiego dzwona” jak kino czy restauracja (u nas nie ma tradycji chodzenia do restauracji zresztą, bo też jest drogo).
    Dla mnie zresztą nieporozumieniem jest tak wysoka stawka VAT na książki.
    Za PRL było tanio – i było czytelnictwo. Dziś jest drogo – i czytelnictwo spada (czy może precyzyjniej: sprzedaż książek się zmieniła).
    Gdyby w Niemczech ceny wzrosły z tych 10 euro do 35 – to też nagle, dziwnym trafem, by im czytelnictwo zaczęło spadać. Też by Niemiec z trzech stron oglądał, czy warto kupić. A gdyby taki stan się utrzymywał od dwudziestu lat, to by była sytuacja identyczna jak u nas: książka na stałe by się kojarzyła z czymś drogim.
    Niemcy nie mają innych głów niż my, że oni to bardziej oczytani tak z natury są ;)

    0
  22. Marta pisze:

    Jak u nas po czasie pokazuje się książka, która w innych krajach jest hitem to ma cenę 40 zł i więcej. Inne pozycje wypuszczane w tym samym czasie wszędzie mają ceny w przedziale 30-40 zł. Taniej to można kupić książkę po roku czy dwóch w wydaniu kieszonkowym: miękka okładka, papier makulaturowy, i taka książka to przeżyje 1 góra 2 przeczytania, a potem się po prostu rozpada.
    W bibliotece Raczynskich z nowych pozycji to jest 1 czy 2 egzemplarze na cały Poznań. Audiobooki to mogą „wypożyczyć” na swoje urządzenia tylko osoby niewidzące i niedowidzące.
    O cenach książek technicznych nie wspomnę. Po roku czy dwóch książka koło aktualnej nie leży, a ceny nowszych wydań są od 70 zł wzwyż.
    Czytam bo lubię choć szkoła mnie do tego nie zachęciła a wręcz odstraszyła. Kupuję tylko ebooki bo papier zawadza w tym wszystkim a mnie nawet zawsze denerwował bo klejone książki źle się otwierały albo przy mocniejszym otwarciu rozwalały.
    Nie czytam za dużo bo 1-3 książki na miesiąc i teraz 90% książek kupuję na promocjach, o których informacje pojawiają się tutaj.

    Kto chce będzie czytał, kto nie chce znajdzie milion i jeden wymówek by tego nie robić.

    0
  23. AS pisze:

    Ubawiłem się czytając o indoktrynacji dzieci i rodziców w niemieckich szkołach. Nie dlatego, że nie pochwalam celu tego przedsięwzięcia, ale dzienniczki, podpisy, punkty? Jakie to niemieckie. A w dorosłym życiu, jak ktoś nie będzie chciał czytać, to i tak nie będzie czytał.

    Autorka (świadomie?) zapomina o jednej podstawowej kwestii: dochodach. Nie od dziś wiadomo, że zainteresowanie różnymi dobrami jest większe w krajach bogatszych.

    Z drugiej strony ma rację. Gdyby nie dostępność (z reguły podłej jakości) darmowych produkcji w internecie, ludzie byliby zmuszeni sięgnąć do kieszeni nieco częściej.

    Nie podoba mi się, jak autorzy lobbują za ustawą próbując udawać, ze nie chodzi o pieniądze. Ale z drugiej strony wyobraźmy sobie, co byśmy czytali, gdyby nie otrzymywali za swoją pracę wynagrodzenia?

    0
    • Asia pisze:

      Mój syn w klasach 1-3 miał taki program „Klub pożeraczy liter”. Dzieci wpisywały w indeksie przeczytane książki ( na samym początku książki czytali rodzice).Dzieci dużo czytające dostawały odznakę.W ramach tego programu dzieci prowadziły klasową bibliotekę,wypożyczały sobie nawzajem przeczytane książki,opowiadały o nich,robiły ilustracje.Myślę,że dużo zależy od nauczyciela,czy mu się chce.

      0
  24. 8 o'clock pisze:

    Autorka z wywiadu wydaje książki po polsku czy po niemiecku? Skoro Niemcy to taki kulturalny naród i ceniący autorów, to niech wydaje w Niemczech po niemiecku. Jaki ma z tym problem? W końcu, jak czytam w wywiadzie, od dzieciństwa mieszka w Niemczech. Z żalów, jakie wylewa w wywiadzie, domyślam się, nie wiem czy słusznie, że z nieznanych mi przyczyn chce wydawać książki w Polsce i zarabiać na nich znacząco w Niemczech.

    Męczą mnie już te żale autorów, którzy za mało zarabiają.
    Za dużo kupuję książek, cierpi na tym mój budżet, nie zarabiam w euro, nie mam nic przeciwko ustawie o stałej cenie książki, tak promowanej przez niedofinansowanych autorów. Nie ma powodu kupować książki do jednorazowego jej przeczytania. Popieram biblioteki.

    0
  25. pioterg666 pisze:

    Taki lekki offtop: autorka za to bardzo ładnie potrafi „pracować” na lubimyczytac.pl – mianowicie, przy premierze jej ostatniej książki było kilka ocen 9-10. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, poza tym, że oceny były od kont świeżo założonych, gdzie oceniona była tylko 1, właśnie ta książka.
    A wracając do tematu – nie da się porównywać wszystkich zachowań, z powodu różnic kulturowych, które istnieją w każdej dziedzinie, nawet takiej prozaicznej jak czytanie. W Czechach np. w barach się śpiewa na głos, u nas by to nie przeszło i co z tego?

    0
  26. 8 o'clock pisze:

    I jeszcze co do sposobów spędzania wolnego czasu. Ten obiad w restauracji, film, wyśmiewany pub, spacer – to są rozrywki z reguły wspólnego spędzania czasu.
    Książki się czyta solo.

    Polak ma mniej (a często: bardzo niewiele) wolnego czasu, a jeżeli już go ma, i musi wybierać, woli spędzać go w towarzystwie. Nie wiem, czemu odgórnie założono, że spędzanie czasu przy książce jest bardziej wartościowe niż szereg innych rozrywek, które można robić wspólnie.

    0
    • asymon pisze:

      Rozumiem, że 2,5 – 4 h dziennie spędzone przed telewizorem (wartości znalezione na różnych stronach) zaliczasz do wspólnego spędzania czasu?

      0
      • anngelica pisze:

        Ja zaliczam. I co mi pan zrobisz? Nic pan nie zrobisz.
        Sama nie oglądam, komentujemy, co oglądamy i wymieniamy opinie. Mało ludzi spotkałam, którzy by siedzieli cicho przed telewizorem i kazali innym też być cicho.

        0
      • 8 o'clock pisze:

        Do wspólnego spędzania czasu zaliczam – na przykład – wspólne obejrzenie filmu przez rodziców, którzy właśnie wygospodarowali sobie częściowo wolny od dzieci wieczór. Razem oglądają, wymieniają uwagi, śmieją się, wspólnie spędzają wyjątkowo wolny od dzieci czas.

        Jeżeli potrzebny jest im do tego abonament na HBO czy gdzie indziej – naprawdę NIC MI DO TEGO.

        0
    • kanis pisze:

      Ale przecież tutaj nie chodzi o licytowanie się jakie zajęcie jest najbardziej wartościowe. Jeżeli ktoś kocha książki to zawsze znajdzie odrobinę wolnego czasu dla nich. Człowiek to zwierzę stadne ale nikt nie spędza 24 godzin na dobę w czyimś towarzystwie. Każdy – bez wyjątku – potrzebuje raz na jakiś czas pobyć trochę sam ze sobą. Inaczej byśmy zwariowali i powybijali się nawzajem.

      0
      • 8 o'clock pisze:

        Ale czy każdy musi tak bardzo kochać książki, żeby z trudem wygospodarowany wolny czas przeznaczać właśnie na czytanie? Żeby się odprężyć po męczącym dniu i pobyć trochę z samym sobą niektórzy na przykład wybierają bieganie.

        0
        • asymon pisze:

          Nie, oczywiście że nie. Ale żeby tak wcale nie czytać? Zupełnie nic?

          0
          • anngelica pisze:

            A czemu nie? Jak kogoś męczy składanie literek, to raczej czytanie nie będzie mu/jej sprawiało radości. Przecież jeszcze w liceum słyszałam przypadki, które dukały zamiast czytać.
            Tylko ja chodziłam do przeciętnego liceum, z przeciętnymi ludźmi, nie jak niektórzy tutaj. Pewnie ci niektórzy lajkowali na fejsbuczku „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”. :P

            0
            • mareczek82 pisze:

              Jak komuś składanie literek przychodzi z trudem, to pewnie będzie miał ciężko ogarnąć szkołę. Bez szkoły ciężko znaleźć dobrą pracę, a potem płacz że zarobki nie takie jak w Niemczech.

              0
              • anngelica pisze:

                Tak się składa, że do kładzenia kafelków sprawne czytanie niepotrzebne.
                I wkurza mnie ta insynuacja, że bez studiów dobrej pracy nie ma. Nawkręcali tak mojemu pokoleniu i dzięki temu studia się zdewaluowały.

                0
              • kanis pisze:

                Anngelica to proponuję przyjechać do Anglii i zobaczyć na własne oczy ilu studentów wykonuje pracę, do której nie potrzeba żadnych kwalifikacji. U mnie w firmie najzwyklejszą robotę wykonują historyk, informatyk, polonistka i cała rzesza innych.

                0
              • anngelica pisze:

                Ale ja przecież o tym właśnie piszę (w drugiej części). :D
                Co z tego, że skończyli historię, informatykę i polonistykę? Przydało im się to do czegoś? Oj, potrafią świetnie składać literki, na pewno przyda im się do zapierdzielania na magazynie w UK.
                Natomiast jeżeli chodzi o pierwszą część – jeżeli ktoś ma problemy ze składaniem literek na poziomie liceum, to raczej należy mu współczuć (bo coś poszło po drodze nie tak), a nie gnoić. Ale jak ktoś lubi czuć się lepszym od innych, to coż, ja nie zabronię, ale głową pokręcę z niesmakiem.
                I mała prywata: zarabiam rewelacyjnie (jak na polskie warunki), na etacie, studia nie były mi potrzebne. Szkoda tylko że do pracodawców to nie dociera i wymagają dyplomu.

                0
          • 8 o'clock pisze:

            Teraz jest nacisk na czytanie. A pamiętam z jakiejś książki dzieciństwa, chyba którejś „Ani”, że ok. 100 lat temu czytanie powieści traktowane było jako próżna rozrywka, szczególnie nie do przyjęcia w niedzielę.

            Miejmy sobie jakie chcemy rozrywki, ale czy faktycznie trzeba zmuszać dorosłych ludzi do czytania lub oceniać ich przez pryzmat ilości przeczytanych woluminów?
            Czemu tyle się o tym mówi? Chodzi o sprzedaż (a łańcuch jest długi).
            Tzw. „ludzie kultury” powinni wspomnieć, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Malarzem trudniej zostać, pisarzem może być już każdy.

            0
            • Grzegorz pisze:

              Fakt, namawianie do czytania to największa zbrodnia jaką można popełnić. Chodzi tylko o zysk i pieniądz. Pewnie stoją za tym Illuminati.

              0
              • anngelica pisze:

                Odniose sie tylko do pierwszego zdania. 'Hej, ludzie nie kupuja ksiazek. Wezmy ich zmieszajmy z blotem, na pewno zaczna.’ Przeciez to jest tok myslenia osoby ulomnej.

                0
        • kanis pisze:

          Jak ktoś kocha książki to zawsze znajdzie odrobinę czasu dla nich. Już nie mówię codziennie ale przynajmniej kilka razy w tygodniu. Każda wymówka dobra byle nie czytać.

          0
    • Grzegorz pisze:

      Nie rozumiem jak można spędzać wolny czas z innymi ludźmi…

      0
    • joly_fh pisze:

      Nie każdy woli rozrywki towarzyskie – ludzie są różni, a wszelkie generalizacje złe

      0
      • 8 o'clock pisze:

        Każdy woli to co woli. Skąd więc potrzeba narzucania dorosłym ludziom czytania w ich własnym wolnym czasie.

        0
        • Grzegorz pisze:

          A skąd potrzeba narzucania dorosłym ludziom spędzania czasu razem?

          0
          • 8 o'clock pisze:

            A ktoś narzuca? Skoro kupienie książki stoi (podobno) „moralnie” wyżej nad takimi rozrywkami jak restauracja czy kino, zauważyłam, że część ludzi dzięki temu pielęgnuje związki towarzyskie czy rodzinne.

            0
            • Grzegorz pisze:

              A mnie zastanawia skąd ta potrzeba pielęgnacji tychże. Skoro i tak obecnie przejawia się ona głównie w zbiorczych słitfociaszkach, postach na fejsbuniu w stylu „cudowne wyjście!!!”. A przez 90% czasu wszyscy uczestnicy tychże spotkań siedzę wlepieni w ekrany swoich smyrofonów i w myślach powtarzają sobie, że mogliby być w domu. Ot taka dwoistość dzisiejszych czasów, w której bywamy z ludźmi, których nie lubimy, w miejscach, których nie znosimy, aby to udokumentować i wywołać fałszywe gratulacje ze strony osób, które też nas nie znoszą.

              Dlatego właśnie lepiej jest ignorować ludzi. Nie traci się zdrowia, czasu i pieniędzy.

              0
      • 8 o'clock pisze:

        Może niejasno się wyraziłam. Narzekanie, że Polacy (dorośli) za mało czytają, jest generalizowaniem. Jedni czytają więcej, inni mniej, w różnych okresach życia różnie czytają. Wolny czas także uważam za luksus.

        0
  27. robert pisze:

    Nie wydaje Wam się, że dyskutujemy o sprawie, o której nie mamy pojęcia?
    Przecież tutaj posty piszą ludzie, którzy czytają.
    Ja nie jestem w stanie wyobrazić sobie sposób myślenia osób, które nie czytają, więc nawet staram się znaleźć wytłumaczenia dlaczego tak jest.

    0
  28. smolny pisze:

    „Tylko Polacy nie płacą” – brzmi mi podobnie debilnie, jak
    Polacy są leniwi
    Polacy mało pracują
    Polacy mają najwięcej dni świątecznych.
    A dla śmiechu historia prawdziwa: znajomą pielęgniarkę, Polkę świeżo zatrudnioną w Niemczech, wezwała „na dywanik” jej oddziałowa i stanowczo kazała tak nie zapierdalać, bo „robi pod górkę” współpracownicom. A ona tylko pracowała tak, jak przyzwyczaiła się przez 20 lat w Polsce :)

    0
    • asymon pisze:

      Powszechnie wiadomo też, że to Polacy kradną książki, muzykę, filmy i seriale z internetu. Na Zachodzie bogate społeczeństwo brzydzi się pobieraniem z internetu nielicencjonowanych dóbr kultury.

      Wyobrażacie sobie żeby np. The Pirate Bay powstało w takiej Szwecji? Niemożliwe!

      0
  29. bartomeusz pisze:

    Myślę, że główny problem nie tkwi w cenach (30zł na miesiąc wydane na książke dla przeciętnej osoby), tylko nauczaniu w szkole. Weźmy przykład- chodzę do klasy liczącej 27 osób, z tych 27 ludzi czytają (nie gazety czy blogi) może ze 3 osoby.
    A ile z nich wydaje na np alkohol.
    Jak uczniowie mają zacząć czytać książki skoro wbijane są im lektury które zainteresują może 60- latka. Sam przyznam, że w gimnazjum nie przeczytałem w całości żadnej lektury (może 2 do połowy).
    Może jest w tym też wina rodziców, przypuszczam, że gdyby ojciec nie karmił mnie 8 lat temu Mikołajkami, Panami Samochodzikami czy Tytusami sam nie czytałbym dzisiaj tak dużo(wydając ok. 50zł na książki, nie tylko papierowe

    0
    • kanis pisze:

      Na alkohol i papierosy pieniądze zawsze muszą być ale jak się chce kupić cokolwiek innego to się zastanawia: a może nie teraz, pieniędzy za bardzo nie mam, kupię w przyszłym miesiącu…i tak w kółko.
      Sam zresztą pamiętam jak kiedyś jeszcze wydawałem trzy razy w tygodniu kasę na papierosy, tego nie było żal, paczkę fajek traktowało się jak bochenek chleba – no mus po prostu, no i co zrobisz. Ale jak sobie coś upatrzyłem, jakieś ciekawe czasopismo, książkę to był dylemat: kupić czy nie kupić? No i tu zaczynały się schody: jeżeli kupię, to mi nie starczy na papierosy…
      Teraz na szczęście nie palę ale to niewiele zmieniło. Dalej człowiek się zastanawia jak coś zobaczy: wziąć czy nie wziąć – niby nie drogo ale czy ja to będę w ogóle czytał? Taki juz ci nasz los.

      0
      • Offka pisze:

        Ale dlaczego ciągle czytam, że wszystko to wybór miedzy książką a papierosami lub alkoholem? Ok, statystyka, rozumiem, ale dla części z nas to zupełnie inne wybory.
        Dla emeryta to może być np. wybór książka lub leki (niestety), czyli wybór żaden. Dla rodziców – książka lub podręczniki dla dziecka, albo nowe buty, albo następna rata kredytu. Czyli znowu żaden wybór.
        Są też tacy, którzy już nie mają siły na rozrywkę z książką nawet, bo mają pracę, która drenuje, i dziecko, które wymaga wychowania i to jemu wolą czytać właśnie. Na własne lektury już nie ma czasu ani ochoty.
        Pani pisarka bardzo uprościła temat, żyje po prostu w innych realiach. A ja, osoba, która kupuje multum e-booków dla siebie, a chrześniakowi 3-letniemu co rusz książeczki (zresztą ten 3-latek uwielbia książki, a wszystko dzięki temu, że od maluszka mu towarzyszy jakaś książeczka i czytanie) rozumiem, że to nie takie proste. Faktem jest, że musi być ktoś, kto „nauczy” miłości do czytania. Niekoniecznie jednak będzie to miłość do kupowania książki.

        0
        • kanis pisze:

          Ja podałem jedynie uproszczony przykład. W zasadzie jakby nie patrzeć alkohol i papierosy to poza żywnością najpopularniejsze i najczęściej kupowane produkty. Teraz co druga osoba pali.

          0
          • anngelica pisze:

            Najwyżej co trzecia (a tak dokładnie to 27% w 2013, od tego czasu weszły e-papierosy i popsuły rynek tytoniowy). Domyślam się, że po prostu rzuciłeś bezrefleksyjnie i bez złych chęci, ale apeluję o ostrożniejsze szafowanie danymi.
            http://pssekoszalin.pis.gov.pl/plikijednostki/wsseszczecin/pssekoszalin/userfiles/file/OZ/GiS_Raport_2013.pdf

            0
            • kanis pisze:

              No to niech będzie, że nawet co trzecia osoba pali. To i tak niczego nie zmienia. Ja mieszkam w Anglii gdzie te e-apierosy są dość popularne. Ale z tego co widzę to ludzie jak palili tak dalej palą. I to wszędzie: w autobusach, na przystanach, na ulicy, w dordze do i z pracy, no i w trakcie przerwy, gdzie praktycznie większość wychodzi na papierosa.

              0
    • dk pisze:

      „Jak uczniowie mają zacząć czytać książki skoro wbijane są im lektury które zainteresują może 60- latka. Sam przyznam, że w gimnazjum nie przeczytałem w całości żadnej lektury (może 2 do połowy).”
      Też mi argument. Jakoś starsze pokolenia też chodziły do szkoły i czytały mniej więcej te same lektury. Mimo to czytelnictwo było większe.

      1
      • bongozz pisze:

        Ekhm, tylko ze rzeczywistosc w jakiej porusza sie uczen odrobine sie zmienila oferujac zupelnie inny zestaw bodzcow i rozpraszaczy niz chocby 30 lat temu.

        1
        • asymon pisze:

          Z drugiej strony starsze książki nierzadko są lepsze.

          Przykład, trochę może nie na temat, ale taki przyszedł mi do głowy: Nasza Księgarnia po sukcesie serii reprintów serii „Poczytaj mi, mamo” wydała współczesne historyjki w tej samej formie, Poczytaj mi, mamo, jeszcze raz. Tyle że jak czytamy wieczorem, to dzieciaki wolą te stare.

          Wracając do lektur, one właśnie mają (między innymi) przybliżyć uczniowi inne rzeczywistości, których nie zna.

          0
  30. anngelica pisze:

    ’Czy polska szkoła zachęca czy zniechęca do czytania?”
    Rocznik 84 – zniechęca. Zdecydowanie. Czytanie na wyścigi, w liceum nawet ja się nie wyrobiłam (Rozmowy z katem przeczytałam na studiach). Potem sprawdzian z lektury, którego nigdy nie napisałam na 5.
    Innymi słowy – mój rocznik jak nie wyniósł z domu bakcyla do czytania, to tym bardziej szkoła nie zachęciła, a wręcz mogła zniechęcić.
    I kolejna sprawa – czytanie to rozrywka i jak taka powinna być traktowana. Bo jak nie, to możemy mieć zacząć ból rzyci, że Polacy nie chodzą do teatru, a wolą pójść do kina albo – o zgrozo! – ściągnąć serial/film z torrentów. W ogóle rozliczanie ludzi za to, na co wydają swoje pieniądze jest trochę niesmaczne.

    0
    • anngelica pisze:

      Uściślę ostatnie zdanie. Na co wydają swoje pieniądze i na co przeznaczają swój wolny czas.

      0
  31. agni_me pisze:

    Gdyby świat był taki prosty, jaki wydaje się być w wywiadzie pani Parys, to kilka prostych zabiegów i cały świat czytałby w upojeniu. Od pisarza oczekiwałabym więcej refleksji. Porównywanie średnich cen i odnoszenie tego do średniej pensji w dwóch kompletnie różnych krajach jest rozpaczliwie pozbawione sensu.

    Różnice sięgają czasów reformacji, bo wtedy Niemcy wyrobili dwa nawyki – czytania biblii i prasy. Problem analfabetyzmu od XIX wieku w zasadzie nie dotyczył Niemców (na początku XX w. było to bodajże 1,5% ludności), tymczasem w dużej części Polski przedwojennej prawie połowa mieszkańców nie umiała czytać i pisać. Między innymi dlatego nie mamy – jako społeczeństwo – wyrobionego nawyku czytania. Poza tym jesteśmy naprawdę społeczeństwem na dorobku, porównywanie ceny książki do butelki wódki nie ma sensu, bo przecież większość społeczeństwa nie traktuje tego albo-albo, tylko nie kupuje ani tego, ani tego. Alkohol czy papierosy są podobne do książek o tyle, że sprzedaż nabija jedynie niewielka część społeczeństwa. Jakość życia jest bardzo niska, książka z tej perspektywy jest luksusem. Łatwiej sięgnąć po pilota niż iść do biblioteki. Szansą na zmianę nie jest usztywnienie ceny książek, ale solidna edukacja najmłodszych. W Polsce akurat dzienniczki i oświadczenia to nie jest dobry pomysł, mamy kompletnie różną od niemieckiej mentalność.

    Ludzie z naszego pokolenia nie zaczną nagle czytać więcej. Czytelnictwo nie wzrośnie ani od podwyższenia, ani od obniżenia cen książek. Zupełnie inaczej jest ze sprzedażą, tu korelacja między ceną a ilością jest oczywista. Samo usztywnienie nie jest niczym złym. Usztywnienie ceny na rok na poziomie 40 złotych dla mnie jest jednoznaczne ze spadkiem sprzedaży i szukaniem alternatywy czy to w bibliotekach, czy na gryzoniu.

    1
  32. Yelayah pisze:

    Jestem jedynym czytającym wśród moich kolegów z pracy, Nawet zbytnio się dziwię, trudno wygospodarować wolny czas harując na półtorej bądź dwa etaty. A jeśli chodzi o „plusy mieszkania w Olsztynie” – muszę wyjąć nas z czytnika, może jadam z gospodarzem bloga? ;)

    0
  33. ja czytam pisze:

    Książki w Polsce są drogie i basta! Zarabiam mniej więcej średnią krajową (tak wiem to fura pieniędzy ;) ) i książki papierowe kupuję tylko na prezent. Wysokie ceny nie są jednak przeszkodą dla osób lubiących czytać. Zawsze można iść do biblioteki. Ja tak robiłem zanim kupiłem czytnik.
    Wydaje mi się, że w Polsce nie ma mody na czytanie (nie liczę wąskiego grona osób zaglądającego na tego bloga).

    0
  34. Aneta Domagała pisze:

    Wtrące swoje trzy groszę. Wg mnie z tym nie kupowaniem książek w Polsce to chyba mała ściema. Sama otaczam się ludźmi którzy kupują, mają ich dużo, wypożyczają z biblioteki, czytają. Jest mnóstwo księgarni z dobrymi i tanimi tytułami. U mnie w Zielonej Górze chociaż CzyTanie. Jak ktoś jest nauczony czytania, lubi to robić to będzie kupował książki. Jak ktoś nie jest tego nauczony to nie będzie tego robił. Jak ktoś był tylko w szkole zmuszany do czytania lektur, jeszcze w kiepski, mało intersujący sposób omówionych to wiadomo, że będzie omijał księgarnie szerokim łukiem. Czytanie najczęściej jest kojarzone ze szkolnym przymusem, a może to właśnie szkoła zabija w młodych ludziach frajdę z czytania. Uważam że temu czytaniu to trzeba właśnie się przyjżeć z tej edukacyjnej perspektywy. Dodatkowo co popularyzują media ? W większości nic ambitnego, takie mamy społeczeństwo, młode pokolenia jakie sami kreujemy. (Na książkę szkoda 25zł a na 2 paczki fajek na dzień albo flaszeczkę to się zawsze znajdzie ;-). Pieniądze nie są problemem a mentalność. Gdyby w mediach rozmawiano o książkach, lansowano czytanie jako coś fajnego, cool, trendy to ludzie by częściej kupowali nową książkę niż ciuch itp..)

    0
  35. Darth Artorius pisze:

    W bibliotekach jest słabo ale korzystam. W księgarniach jest drogo… Ale od kiedy mam Kindla i przglądam Świat Czytników to dzięki promocjami ebooków czytam więcej nowego. A nie tylko powracam ciągle o staroci ze swoich półek (a chętnie powracam). Tak,że czytnik i promocje znowu wpędziły mnie w czytelnictwo . Z którego tak naprawdę nigdy nie wychodziłem. Po prostu mam teraz łatwiej. Nie chodzę do księgarni ;)

    Ale po co my dyskutujemy, jak tu wszyscy czytają ? Ci co nie czytają, nie pogadaja z nami.

    0
  36. Darth Artorius pisze:

    Natomiast jeśli pisarka zachęca do czytania to nie jest to szcżere ;) . Ona po prostu reklamuje produkt, z którego żyje. Tak jak muzyk muzykę (czyli płyty, pliki) , malarz obrazy a ogrodnika truskawki ;)

    0
    • Anna pisze:

      Truskawki reklamują ogrodnika? Czad!
      (Przepraszam, wiem, że to tylko literówka, ale akurat zabawnie wyszło).

      0
  37. AdamK pisze:

    Nikt tutaj nie podniósł jeszcze jednej kwestii, a mianowicie piractwa, fakt książki są drogie, sam wiem po sobie że kupuję tylko wyselekcjonowane, a mógłbym kupować jeszcze więcej gdyby ceny były niższe. Bardzo dużo ludzi ściąga książki z netu ( czytników w Polsce jest bardzo dużo jak na ilość czytelników) nie przejmując się tym że przy niskim poziomie czytelnictwa, wydawcy co najwyżej wydadzą 1-2 książki z serii i anulują serie albo całkowicie przestają wydawać ( ISA )

    http://www.militarysf.pl

    0
    • AS pisze:

      Moim zdaniem moda na serie jest dla nas, nabywców książek, zabójcza. Jak człowieka coś zainteresuje, to okazuje się, ze musi kupić trzy lub więcej książek, aby mieć przeczytaną całość. Zdarza się też, ze pierwsze pozycje są nie do dostania. Podobnie rzecz ma się z serialami o kilku, a nawet kilkunastu sezonach.

      0
      • AdamK pisze:

        A dla mnie książki w serii są najlepsze, po pierwsze jeżeli jest seria to znaczy że dużo czytelników kupiło pierwszy tom i kolejny, po drugie jeżeli coś jest dobre chce się więcej i nie muszę zastanawiać się nad zakupem tylko kupuję w ciemno.
        Najlepiej jak powstaje uniwersum gdzie inni autorzy zaczynają pisać książki w serii.

        0
        • AS pisze:

          Każda sytuacja ma swoje dobre i złe strony. Gdy się trafi na początek serii i książka się spodoba, to pół biedy. Za mniej więcej rok wydam kolejne kilkanaście, kilkadziesiąt złotych na kolejną pozycję z serii. Ale jak trafiam na książkę rozpoczynającą serię i okazuje się, że wydano ich już np. pięć, to zaczyna się bitwa na argumenty: czy warto wydać nawet kilkaset złotych, aby to wszystko przetrawić?

          0
  38. adamba pisze:

    Ci, którzy chcą czytać i tak to będą robić, a tych, którzy nie chcą, nawet książka za darmo do tego nie zmusi.

    0
  39. tomaszjakubczak pisze:

    Pracując w szeroko pojętej kulturze ( szkoła muzyczna ) zauważyłem jedną bardzo ważną rzecz. W Polsce nie istnieje moda na kulturę. W Niemczech, Austrii śpiewanie w chórze czy gra w orkiestrze amatorskiej która jest w każdej miejscowości nobilituje taką personę w społeczności miejsca zamieszkania. Wyobraźmy sobie teraz młodą osobę przyznającą się w gronie młodzieży że śpiewa czy gra. Normalny obciach. Niestety świadomość kulturalna oraz wykształcenie kulturalne Polaków leży i kwiczy. Dla mnie przeczytanie książki jest jak dostarczenie tlenu, dla moich dzieci też ale to była ciężka praca ( czytanie od kołyski do poduchy a potem podsuwanie ” fajnej ” książki ). Przerażające jest też to ze nastepne pokolenie to pokolenie pozbawione lektur, pozbawione umiejętności szeroko pojętej wypowiedzi. To pokolenie to wybierz odpowiedź a,b, c lub d

    0
  40. Mól Książkowy pisze:

    No dobrze, pomijając zamieszanie – czy warto sięgnąć po książki tej Pani?

    0
  41. Wiola pisze:

    A może tej Pani właśnie o to chodziło-zrobić zamieszanie w mediach, żeby ktoś się zainteresował jej osobą i jej twórczością? Czytam dużo (i kupuję dużo książek), ale przed tym artykułem nie miałam pojęcia, że istnieje ktoś taki.

    0
    • Robert Drózd pisze:

      W sumie to celowo nie linkowałem do twórczości tej autorki, choć e-booki ma dwa i z niezłymi recenzjami.

      0
  42. RaV pisze:

    Panie Robercie! Piszę pierwszy na portalu internetowym, więc proszę o zrozumienie za moje błędy merytoryczne i … inne. Muszę przyznać, że czytam SWIATCZYTNIKÓW.PL od dnia kiedy się o tej stronie dowiedziałem. Jest pan dla mnie GURU w świecie e-booków i czytników. Od kilku lat z przyjemnością czytam Pana wypowiedzi. Bardzo lubię oceny i opinie o czytnikach. Doceniam komunikaty o promocjach. Lecz bardzo, ale to bardzo poczułem się zniszczony tym artykułem!!. Być może nie jestem typowym rodakiem. Lecz ja posiadam biblioteczkę liczącą kilkaset książek i mimo, że też narzekam na ceny to ja… ja je kupuję!!! Posiadam wszystkie książki takich autorów jak : Christie, Coben, Sapkowski, Piekara, Ludlum, Erikson, Brett i wieli innych. Bo ja kocham Czytać!! Właśnie otrzymałem w zeszłym tygodniu (czyli w dniu promocji) TRON Z CZASZEK pana P.V. Brettty-a. To jest dopiero dziewiąta z jedenastu książek w Polsce. Kosztowała mnie 44,90zł. Więc tylko ten cykl kosztuje mnie ponad 450zł. Dlatego proszę bardzo nie uogólniać, że my Polacy nie chcemy czytać. Być może są takie osoby, lecz bardzo proszę o informację, że jednak są osoby które czytają i będą kupować książki. Ja jednak zawsze będę kupował książki (lub e-ebook). Jeśli ktoś mówi, że go nie stać, to istnieją …. biblioteki.
    Mam nadzieję, że odniesie się pan do mojej wypowiedzi

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Na wstępie bardzo przepraszam, komentarz został zatrzymany przez filtr antyspamowy, teraz go wydobyłem.

      Akurat TEN serwis skupia zdecydowanie ludzi, którzy chcą czytać i nie mają wątpliwości, że za kulturę należy płacić. My jesteśmy tą elitą o której wspomina w badaniach Biblioteka Narodowa (bodaj 11% które czyta więcej niż 6 książek rocznie). Zresztą po kupnie czytnika, który ma teoretycznie oznaczać oszczędność, wielu z nas kupuje jeszcze więcej: http://swiatczytnikow.pl/jak-to-sie-dzieje-ze-kupujemy-wiecej-e-bookow/

      Co do artykułu, naprawdę, nie chciałem nikogo urazić – zresztą powoływałem się na przykład własny, tego jak podchodzę do wydatków książkowych, chociaż przecież w końcu je ponoszę. O tym jednak, że Polacy czytają (i kupują) mniej książek niż inne narody mówią twarde statystyki, no i trzeba szukać powodów tego.

      0
  43. oshin pisze:

    Ten wywiad mnie zirytował wielce, bo to oparte na doświadczeniach i przeświadczeniach własnych narzekactwo. Nawet jak autorka podaje przykłady fajnych akcji niemieckich, to po to by ponarzekać, że u nas tak nie ma.
    Czy jako pisarka włączyła się w promowanie czytelnictwa w inny sposób niż jęcząc, że gdzie indziej jest lepiej?
    Szczytem tego jęku jest jęk o spotkaniach autorskich. Doprawdy! Cenię sobie książki wielce, ale spotkania autorskie to nie są mi do niczego potrzebne (z wyjątkiem spotkań z jedną pisarką, w jednej szatni, na jednym z festiwali).
    Kolejna poruszona w artykule kwestia, która wywołała u mnie śmiech pusty, to stwierdzenie, że Polacy kradną z internetów książki (w domyśle, a inni nie). Się mi wydaje, że Pani ma słabe pojęcie o piractwie internetowym na świecie ;>
    A cały ten wywiad byłby strawniejszy, gdyby choć został okraszony komentarzem z twardymi danymi dotyczącymi porównania rynku i czytelnictwa niemieckiego i polskiego, bo ponarzekać, że gdzie indziej jest lepiej, to każden jeden potrafi ;)

    0
  44. SanDiego pisze:

    Nie wiem gdzie autor jadał w Olsztynie, bo obiad za 25 zł to trudna sztuka znaleźć.

    Za 10 – 18 z dwóch dań – żaden problem.

    0
    • para pisze:

      może było jakieś wino do obiadu, malinowy dzban czy coś, już z 18 się robi 25 :P

      0
    • Robert Drózd pisze:

      No wiem – bar familijny na Jarotach: 10 zł za dwa dania (+2 zł kompot :) i tam czasami jadam. Ale takie bardziej klasyczne restauracje też są.

      0
  45. Kris pisze:

    A propos zachęcania do czytania.
    Do dziś pamiętam siermiężne lektury do których byłem zmuszany w szkole.
    Zawsze lubiłem czytać, ale nie pod przymusem książki kompletnie mi nie pasujące.
    Mam rodzinę w GB i tam w szkole nauczyciel pyta dzieci co miałyby ochotę przerobić.
    Dzieci wybierają „Alicję w krainie czarów” Harrego Pottera” lub inne książki które chętnie przeczytają.
    Następnie na lekcjach zajmują się ich treścią, kompozycją i innymi aspektami literatury, a dodatkowo na przerwach i po szkole dzieci mają wspólny temat łączący różne grupy społeczne i etniczne.
    U nas do dziś nie ma dyskusji. Dzieci muszą poznać „wielkich twórców”, nic z tego nie rozumiejąc i zniechęcając się i do czytania i do szkoły :(

    0
  46. mareczek82 pisze:

    Problemem jest nie tylko cena, również jak wcześniej wspomniano czas jest ważny.
    Wśród moich współpracowników jestem chyba jedyny, który jak mówi że idzie na urlop to nie oznacza to pracy na działce czy jakieś domowe remonty, ale się byczenie z lemoniadą i kindlem.
    Jesteśmy jeszcze na dorobku, tak więc czytanie jest jeszcze kilka poziomów nad nami.

    Monika wspomniała o kodzie kulturowym „http://swiatczytnikow.pl/nasze-drogie-ksiazki/comment-page-1/#comment-1120349” – IMHO teraz to domena TV i internetu (IMHO, LOL, memy, Wadręga, Whinter is comming, Let the Force be with you i inne)

    Wśród moich znajomych tylko 5 osób czyta ponad 20 książek w roku (oni akurat zawyżają po pochłaniają ich ok 100 w roku), potem z 10 osób co może z 5 przeczyta i reszta która odkąd jest EPG nawet programu telewizyjnego nie czyta.
    Przecież podobnie jest z prasą, 35-37mln ludzi a najpopularniejszy tygodnik Polityka 120-150 tys., GW 170-200 tys., a w malutkiej Danii największy dziennik 120 tysięcy!

    0
    • para pisze:

      może u nich prasa jest obiektywna?

      0
    • AS pisze:

      W pełni się zgadzam, warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym do czytania jest wolny czas. Dziś jest nieco trudniej, gdyż przybyło rozpraszaczy w postaci szerokiej oferty telewizyjnej, komputera, internetu, kina domowego itp. Kiedyś, gdy w telewizji były dwa programy, to nawet z nudów się czytało. Ja na szczęście zawsze lubiłem czytać, więc staram się znaleźć na to czas.

      Porównanie czytelnictwa prasy w Danii i w Polsce, prowadzi w sumie do tego samego wniosku, większe nakłady w Danii są wynikiem większej zamożności Duńczyków. Podstawowa zasada wydawania pieniedzy brzmi: można je wydać, o ile się je posiada.

      0
    • Sebastian pisze:

      Po pierwsze trzeba chcieć, po drugie mieć nawyk. Z własnego doświadczenia wiem, że chcę ale czytam nadal o wiele mniej niż bym mógł, a wszystko przez złe nawyki. TV, FB, beznadziejne portale informacyjne serwujące niskiej jakości artykuły – niby to nadal czytanie ale poziom treści w porównaniu z nawet najsłabszymi książkami jest beznadziejnie niski.

      I nie zwalałbym wszystkiego na pieniądze, zwłaszcza porównując Polskę z Niemcami czy Danią. Te dwa kraje to nadal „zachód”, który gonimy. Nie tylko ekonomicznie ale także kulturalnie – czytelnictwo jest jednym z tych elementów, sama ekonomia to tylko jeden ze współczynników, temat jest bardziej skomplikowany, a spłycanie wszystkiego do pieniędzy tylko potwierdza istnienie przepaści jaka między nami istnieje.

      I wymówka w postaci drogich książek jest bardzo, bardzo słaba. Fakt, że mamy niższą siłę nabywczą ale znam sporo osób, które mają niskie dochody, a szarpie się na ogromne wydatki związane z posiadaniem samochodu. I wcale nie miałyby problemu z dojazdem do pracy czy na działkę, bo sam po małym mieście, gdzie toczy się akcja, przez całe swoje nastoletnie życie chodziłem pieszo lub korzystałem z roweru, a w większym mieście bez problemu dało się żyć i korzystać z komunikacji miejskiej. A jak ogromne pieniądze mogą być związane z posiadaniem samochodu sam przekonałem się na własnej skórze, samo ubezpieczenie, sprawy w urzędzie, przeglądy to kilkaset złotych, benzyna to lekką ręką kilka tysięcy w skali roku, a przecież trzeba jeszcze doliczyć koszt samego auta i jego regularnego serwisowania…

      Wydanie kilkudziesięciu złotych na książkę co miesiąc w porównaniu z samymi kosztami eksploatacji auta to mały pikuś. Tym bardziej, że wielu obchodzi się nawet bez potrzeby posiadania samochodu.

      0
    • 8 o'clock pisze:

      W którymś komentarzu, może na FB, ktoś wyliczył, na ile „jednostek przyjemności” stać Niemca, na ile Polaka. Nie pamiętam liczb, więc strzelam w przybliżeniu: Niemca na 45, Polaka na 3. I tej sytuacji nie ma sensu namawianie Polaka: jakbyś bardzo kochał książki, to przecież na kupno jednej w miesiącu Cię stać. (Kupowanie książki to jest często inwestycja w ciemno: może się spodoba? A może się nie spodoba). Jakbyś bardzo kochał, to szedłbyś na piechotę, w deszczu i pod górkę ;) Nie ma obowiązku kochania książek. Wystarczy, żeby czasem czytać je z przyjemnością i „na luzie” :-) I nie zmuszać całego świata dookoła siebie do własnych przyjemności.

      0
  47. KayooB.good pisze:

    Dyskusja nad wypowiedzia Magdaleny Parys toczy sie dalej. Zabral w niej glos Janusz A. Majcherek. Przeczytac kazdy moze. http://wyborcza.pl/1,75475,18390238.html?v=1&obxx=18390238&offset=19#opinions
    Jest w tej wypowiedzi sporo kontrowersyjnych czy wrecz kuriozalnych tez, nie mowiac ze jak to w GW musi byc o hejtcie. Zwrocic chcialem jednak uwage na wypowiedz jednego z komentujacych, niejakiego czesia, zanim jednak przytocze, prosze sie usiasc i trzymac mocno:
    „Można jeszcze książki ukraść, o czym się już nie piszę. Po to ludzie kupują czytniki.”
    I w ten oto sposob zostalem zlodziejem…

    0
  48. Fru9 pisze:

    Nie ma nic wartościowego w czytaniu książek, jeśli są to słabe książki, nie wnoszące nic do życia. Nie ma też nic wartościowego w przekonywaniu ludzi do czytania, jeśli tego nie lubią. Książka jest tutaj przedstawiona jako jakaś świętość, a przecież to tylko nośnik informacji, podobnie jak strona internetowa…

    0
    • kanis pisze:

      Moim zdaniem czytanie jest o wiele wartościowszym zajęciem niż np. granie w gry komputerowe. Nie wiem dlaczego ale kiedyś jeszcze gdy siedziałem i grałem przez bite 4 godziny i więcej to zawsze miałem poczucie zmarnowanego czasu. Natomiast jeżeli czytam przez dwie lub trzy godziny, to czuję, że ten czas został dobrze wykorzystany.
      Moim zdaniem gry komputerowe na dłuższą metę ogłupiają, zaś czytanie rozwija, pobudza naszą wyobraźnię, poprawia koncentrację, pamięć, zwiększa zasób słów. Jeżeli książka jest dobra to mamy co robić przez conajmniej kilka dni, a nawet tygodni. Ja po każdej przeczytanej książce czuję się w jakiś sposób bogatszy o nową historię. A tego samego niestety nie mogę powiedzieć o obejrzanym filmie czy skończonej grze. Nie wiem co takiego książki mają w sobie, czego nie posiadają filmy, seriale lub gry komputerowe. Zresztą kto książek nie lubi czytać ten i tak nigdy tego nie zrozumie.

      0
  49. Cosita pisze:

    Uważam, że Pani Magdalena jest nieobiektywna i radykalna w swoich opiniach. Czy stwierdzenie „Polacy nie płacą” świadczy, że wszystkie książki, które mam na półce ukradłam? w dużych miastach typu Barcelona czy Paryż można na straganach bez problemu kupić walizkę książek za śmieszne pieniądze… czegoś tu nie rozumiem… dlaczego Parys mieszka w Niemczech ? dlaczego nie wspomni o powodach, dla których jej matka wyemigrowała z Polski w 99… ciekawe czy Pani Magdalena nie uczestniczy w wyprzedażach sezonowych i za wszystko płaci pełną cenę… no bo jak się mówi A to trzeba powiedzieć B… i nie bronimy tylko dziedziny, z której „żyjemy” tylko jesteśmy lojalni wobec każdej innej… i co teraz powie Panna Magdalenka?
    Czytałam mnóstwo słabych książek i stwierdzenie, że książka jest „ważna” również jest sporym nadużyciem… są książki, dla których straciłam swój cenny czas bez pokrycia i które obrażały moją inteligencję… idiota może cytować idiotyczne książki… nawiązując do tak wzniosłego publicznego cytowania książek przez niemieckich polityków… widocznie pisarka nie ogląda bądź nie czyta polskich mediów, gdyż mi na próżno nie jest szukać cytatów na polskiej scenie – chociażby politycznej….

    0
  50. kantallupa pisze:

    Większość wypowiedzi tutaj odnosi się do tego, że ksiązki są drogie – oczywiście! są drogie, to prawda – ze względu na wysoki vat! dlatego zawsze będę zdania, że czytniki są lepsze :) co tu dużo mówić, tu jest to lepiej rozwinięte http://cenabiznesu.pl/-sprzedaz-e-bookow-a-wysokosc-stawki-podatku-vat/0/0/50da3df4cd84f48cb58940ff1c4f13bb

    0
  51. Czess pisze:

    Fakt, moze książki nie są najtańsze, ale zawsze można szukać miejsc, gdzie ceny są niższe (czasem znacznie) niż te z okładki – i nie chodzi tutaj tylko o książki, które do najnowszych nie należą. Ja na inbook.pl kupuję często nowosci i zawsze są, przynajmniej trochę, tańsze niż „”normalnie”

    0

Skomentuj q-ku Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.