Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

Jacek Dukaj o e-bookach, czytaniu warstwowym i nowej powieści

dukaj-bibliomachia

Parę dni temu ukazał się nowy numer Książek. Magazynu do czytania. Znajdziemy tam m.in. bardzo ciekawy artykuł Jacka Dukaja, zatytułowany „Bibliomachia”.

Walka książek. Konkretnie papierowej i elektronicznej. Artykuł niedostępny online, warto sięgnąć po cały numer, który kupimy np. w Publio (w trzech formatach; zrzut z PDF).

Zacznijmy od rzeczy dla nas miłej i w sumie dość istotnej. Jak autor przyznaje – sam czyta e-booki i to na Kindle Paperwhite. Traktuje czytnik jako urządzenie pospolite, którego marka stała się synonimem całej kategorii – a więc można je określać z małej litery: „kindle, kindla, kindlowi”.

Cytat, przyznaję, że nieco wyrwany z kontekstu:

Tekst na ekranie kindla bywa strawniejszy. Czcionka samodzielnie wybrana – przyjaźniejsza dla oczu. Łatwiej kliknąć tytuł w wirtualnym katalogu, niż zdjąć tom z półki. Wyższość niematerialnej formy książki nad formą papierową sam poczułem wyraźnie w kręgosłupie, dźwigając w trakcie przeprowadzki kolejne setki tomiszczy upakowanych w kartonowe cegły.

Przy okazji dowiadujemy się, że:

Wielu użytkowników kindla paperwhite uważa, że czytnik ten osiągnął rodzaj entelechii: dalsze ulepszenia nie są już konieczne.

… co jest w sumie zgodne z tym, co sam uważam i pisałem tu wielokrotnie: czytniki są już dostatecznie dobre, żeby cieszyć się lekturą, nie trzeba już czekać. Co oczywiście nie powstrzyma producentów przed wymyślaniem nowych modeli.

E-bookowe mity

Dukaj na początku tekstu rozwiewa trochę mitów. Choćby te o dynamice rynku e-booków przez pierwsze lata jego rozwoju.

To, co w procentach wygląda imponująco, podane w liczbach bezwzględnych wywołuje uśmiech politowania: sprzedaż urosła o 100 proc., okay, bo w pierwszym kwartale sprzedały się cztery egzemplarze tytułu, a w drugim – osiem.

Dziś są to już większe liczby, nadal jednak e-booki stanowią margines polskiego rynku książki. Wyraźnie odstajemy od Zachodu. Opierając się na rozmowach z wydawcami, szacuję, iż w Polsce e-booki odpowiadają za 2-3 proc. sprzedaży książek; w strefie języka angielskiego jest to ok. 30 proc. I nie ma co się łudzić, że dościgniemy Zachód – krzywe wzrostu utraciły tu już swą gotycką strzelistość.

Ale jednocześnie zwraca uwagę, że nie ma co słuchać dziennikarzy, wieszczących taką czy inną przyszłość, za pół roku trendy się zmienią i prognozy też będą inne. Wspominałem o tym choćby przy okazji brytyjskich księgarni… papierowych, które wycofują czytniki. Swoją drogą, mało poważne było mówienie przez media o klęsce e-booków na rynku, na którym odniosły największy sukces – bo jak Dukaj zauważa, w strefie języka angielskiego zasięg książki elektronicznej sięga 30%.

Rozważamy potem temat „literatury e-bookowej” – czyli gatunku, który de facto nie istnieje.

Oczywiście – bywały próby stworzenia „e-booków plus”, w których mieliśmy dodatkowo animacje, czy interaktywne elementy. Przykładem może być choćby aplikacja Read Kid z Woblinka, którą opisywałem kilka lat temu. Taka forma stwarza jednak według Dukaja sporo problemów. Przede wszystkim , jej przygotowanie po prostu kosztuje i nawet na rynku anglojęzycznym nie zawsze może się zwrócić. Ponadto im bardziej zaawansowany e-book, tym większe jego problemy z kompatybilnością, bo na czytnikach to on taki interaktywny już nie będzie.

No i dodając wszelkie możliwe funkcje odchodzimy od klasycznej funkcji książki – a więc tekstu przeznaczonego do ciągłego czytania.

Może jednak niektóre e-booki sprzedają się po prostu lepiej, bo mają tę formę? Owszem – lista sprzedaży w Kindle Store pokazuje siłę self-publisherów. Z tym jest jednak taki kłopot, że ta siła jest mocno ograniczona. Dukaj zauważa tutaj, że udany self-publishing to są najczęściej trzy kategorie powieści: romans i erotyka, SF/fantasy, no i kryminał/sensacja.

Powieści gatunkowe potrafią natomiast sprzedać się „same”, tzn. bez inwestycji w wizerunek pisarza, wyłącznie dzięki bezinteresownej, poziomej reklamie międzyczytelniczej (głównie właśnie w sieci). O ich autorach, jeśli w ogóle słyszymy, to już PO tym, gdy ich książki stały się bestsellerami.

Segment powieści amatorskiej, czy fanfiction to też albo erotyka, albo fantastyka – i zresztą z tego wywodzi się sukces trylogii Greya. Powieść psychologiczna miałaby znacznie większy problem z osiągnięciem sukcesu wyłącznie w formie elektronicznej i bez wsparcia wydawców.

Czytanie warstwowe

Analizując dalej czytanie e-booków autor dochodzi do wniosku, że istotna nie jest sama książka, a to, że urządzenie na którym czytamy umożliwia tak wiele.

Jako przykład podaje „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, które według relacji Dukaja, wiele osób czyta w ten sposób, że robią przerwy na sprawdzanie różnych faktów, choćby biografii jakiejś postaci w Wikipedii. W ten sposób książka stanowi jedną tylko warstwę, którą uzupełniamy przez ciągłe sięganie do zewnętrznych źródeł informacji.

No a jeśli mamy takiego Kindle – to nie potrzebujemy odrywać się od książki – ostatnio to samo w artykule o Guyu Kawasaki i dotykowym ekranie odkrył Paweł Fronczak. Bo jest słownik, jest encyklopedia, jest przeglądarka, gdy jej potrzebujemy. Pisałem kiedyś o serwisie The Fictionary, skąd pobrać można słowniki do popularnych serii wydawniczych – i tak oto nie zagubimy się nawet w czterdziestym tomie Świata Dysku.

Jeśli mamy iPada, da się wskoczyć na Street View i obejrzeć ulice Nowego Jorku, gdzie toczy się akcja.

To jednocześnie pokusa i możliwość rozproszeń – czegoś zupełnie naturalnego dla nowego pokolenia.

W społeczeństwie digital natives, urodzonych do Cyfry, dla których paperbook stanowi wyjątek od reguły, a wszystkie bogactwa kultury są w każdej sekundzie równie łatwo dostępne, wyłączenie się z tych strumieni przyjemności i przymuszenie do skupienia na tekście o najwyższym progu wejścia wymaga albo samokontroli i siły woli, jakie dzisiaj przypisujemy jedynie joginom i żołnierzom jednostek specjalnych, albo jakiegoś zewnętrznego mechanizmu ograniczenia.

Przeczytać książkę – to wyczyn. Przeczytać na dodatek e-booka, gdy wokół każdego zdania huczy milion wirtualnych dystrakcji, to jak przejść po linie nad przepaścią w trakcie burzy z piorunami.

Czy zatem okaże się, że aby uważnie przeczytać książkę, trzeba wrócić do papieru i pozbyć wszystkich rozproszeń? Dukaj zdaje się to sugerować, wspominając, że papier służy po prostu zawężeniu uwagi.

Dla mnie akurat czytniki są takim złotym środkiem – korzystanie dajmy na to, z internetu jest o tyle mniej wygodne, że mało kogo będzie kusiło wyjście z książki i zajrzenie na Facebooka. Szybciej sięgnie po telefon.

Autor przytacza tutaj powszechnie znany fakt, że dzieci dyrektorów Google, Apple czy eBaya uczą się na zasadach pedagogiki z Waldorf, gdzie nie ma miejsca na to, co nazywamy „cyfrową szkołą” – cały proces nauki odbywa się analogowo, a mimo tego, dzieci osiągają lepsze wyniki niż te zanurzone w komputerach i tabletach.

Mamy tu dość nieprzyjemną dla nas wizję:

E-book okazuje się tu odpowiednikiem McDonald’s i KFC. Tylko te ułamki promili, które chodzą dziś do oper, filharmonii, galerii sztuki, kupują winylowe płyty i kolekcjonują pierwsze wydania Dickensa i Dostojewskiego, nadal będą karmić swe umysły z papieru.

Choć za chwilę „z wrodzoną przekorą” Dukaj zwraca uwagę, że za dwadzieścia lat cyfrowy świat będzie wyglądał zupełnie inaczej i wcale nie wiadomo, czy umiejętność skupienia się na książce będzie cokolwiek warta.

Ja jednak w to wierzę – i jednocześnie z autopsji wiem, że skupienie na czytniku też jest możliwe.

Lektura warstwowa

Na koniec odrobina optymizmu – bo literatura przetrwać powinna niezależnie od nośnika.

Usiłuję tu nakłonić państwa do spojrzenia na literaturę nie jako na realizację tekstowo-papierowego estetyzmu, lecz na continuum narracji o różnym stopniu „literackości”, od poezji i prozy aż do sztuk jeszcze nieistniejących, wyłaniających się na naszych oczach z chaosu nowych technologii i mediów. Samemu nadal przecież pozostając przywiązanym do najbardziej klasycznych form powieściowych.

Literatura zdaje mi się bowiem czymś zewnętrznym, potężniejszym i pierwotniejszym wobec książki papierowej, elektronicznej czy kolejnych jej inkarnacji.

Nie zmienia to faktu, że Jacek Dukaj przy najbliższej powieści ma zamiar poeksperymentować z formatem. Po co czytelnik ma zaglądać do Wikipedii, skoro wszystkie przypisy, dodatkowe informacje, schematy czy podpowiedzi mógłby uzyskać od autora? W ten sposób niezależnie od głównego nurtu moglibyśmy poznawać świat powieści bez odrywania się od czytnika (lub tabletu).

Przekonamy się o tym na przykładzie nowej powieści „Starość aksolotla”, która ukaże się 10 marca i – uwaga – będzie dostępna wyłącznie w postaci e-booka. Mocno ilustrowanego i mocno olinkowanego. Wiem, że recenzenci dostali go razem z Paperwhite. Ja jestem w trakcie lektury :-) i będę jeszcze informował o tej premierze.

Tymczasem odsyłam do Książek, gdzie znajdziemy cały artykuł Dukaja.

Aktualizacja z 27.02 – pomieszał mi się temat szkoły waldorfskiej i teraz go odkręciłem.

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

37 odpowiedzi na „Jacek Dukaj o e-bookach, czytaniu warstwowym i nowej powieści

  1. Dr3wniak pisze:

    Mam tylko nadzieję, że Pan Dukaj po jakimś czasie zgodzi się na wydanie papierkowe bo jego bibliografia jest chyba największą ozdobą moich półek analogowych :).

    0
    • RobertP pisze:

      Podobno wybór ebooka zamiast papieru jest spowodowany tym, że czytelnicy nie mają aż tak dużych plecaków ;-)

      0
      • Dr3wniak pisze:

        Ciężkie plecaki mają dzieci w szkołach podstawowych więc absolutnie nie rozumiem narzekania dorosłych. Faktycznie Lód i Król Bólu nie są najbardziej poręcznymi książkami ale dodatkowy ciężar rekompensuje przyjemność z lektury :).

        0
  2. malignaNT pisze:

    Ilustrowana? To nowość. Dukaj kilkakrotnie powtarzał, że jest przeciwnikiem ilustracji w powieściach, zarówno swoich, jak i w ogóle.

    0
  3. AS pisze:

    Przyznam, że jestem mile zaskoczony wieloma uwagami pana Dukaja na temat czytników i czytania jako takiego. Najprzyjemniej jednak odebrałem jego trafną, głoszoną również przeze mnie prawdę, że w wielu wypadkach podawanie wyników w procentach przykrywa mizerię rzeczywistości. Przykład ze stuprocentowym wzrostem, po prostu, rewelacyjny!

    1
    • asymon pisze:

      Ale to przecież jest oczywiste, jest to jeden z powodów dla których nikt dotąd nie chwalił się bezwzględnymi liczbami, jeśli chodzi o sprzedaż ebooków, ani ilością, ani wartością.

      Można sobie zsumować wyniki akcji Chwytaj i czytaj, jeśli się posortuje według popularności. Wychodzi na to, że sprzedało się dotąd jakieś 150 ebooków, z czego zdecydowana większość w atrakcyjnej cenie 10,90zł. Droższe ebooki sprzedają się w ilości 1-2 sztuki.

      0
  4. asymon pisze:

    Ciekawy jestem tego, od 10 lat słyszę o interaktywnych książkach, no dobra, od 17, od kiedy przeczytałem „Diamentowy wiek” ;-) Super, super, ale na razie powstają chyba tylko firmy produkujące takie ebooki, a nie powstają ebooki. Ostatnio na Targach Książki znowu było kilka stanowisk proponujących takie cuda, raczej na tablety, na prezentacji ktoś użył komiksu Firefly, pokazał interaktywne dymki, ale poza tym sam nie miał chyba pomysłu… Ale komu to potrzebne? Kurczę, nie wiem, może przewodniki turystyczne? Podręczniki?

    Co może być w takim ebooku? Interaktywne przypisy? Obrazki – schematy? Jakiś rodzaj gry paragrafowej? Wspomniane „Księgi Jakubowe” pełne były ilustracji, choć raczej luźno związanych z książką, a to coś z „Nowych Aten”, a to jakiś kabalistyczny schemat, a to pocztówka z XVIII-wieczną Warszawą… Ładnie to wyglądało na papierze, na sześciocalowym ekranie już nie tak.

    Ciekawy jestem, choć nie spodziewam się rewolucji. Ale liczę na zaskoczenie, liczę że 10 marca napiszę tu komentarz zaczynający się od „Łohohoho!” :-)

    0
  5. Gdy akcja powieści jest wciągająca nic mnie od niej nie odrywa, ale może mi łatwiej, bo głównie słucham. Niemniej ciekawa powieść trzyma i zachęca do kontynuowania, ewentualne wyszukiwania można zrobić potem. Np. skończyłem Ziarno Prawdy to obejrzałem sobie trajlery, obejrzałem nawet kawałek Ojca Mateusza, bo było o tym serialu w powieści. Ale to wszystko po zakończeniu. Jedyny autor przy którym wyszukiwałem na bieżąco to był Dan Brown. Facet pisze takie bzdury, że aż musiałem sprawdzić, potem dałem sobie spokój – czytam nie przejmując się, że przekręca fakty.

    0
  6. greenfrog pisze:

    „Autor przytacza tutaj powszechnie znany fakt, że w szkole Waldorf, gdzie uczą się dzieci dyrektorów Google, Apple czy eBaya nie ma kompletnie, tego co nazywamy „cyfrową szkołą” – cały proces nauki odbywa się analogowo, a mimo tego, dzieci osiągają lepsze wyniki niż te zanurzone w komputerach i tabletach.” Zapewne chodzi o szkołę waldorfską, bez związku z miejscowością Waldorf, czyli pedagogikę Rudolfa Steinera. Tak, nauka odbywa się tam zupełnie anagolowo, nie ma tam ocen i podręczników a edukacja zintegrowana prowadzona przez jednego nauczyciela trwa do matury! Przypuszczam, że dzieci właścicieli Google, Apple czy eBaya są jeszcze bardzo młode i w dalszych latach edukacji polegną w starciu z absolwentami klasycznej edukacji.

    0
    • Robert Drózd pisze:

      No tak. Mogłem sprawdzić w Wikipedii. Dzięki i poprawiam. :)

      0
      • asymon pisze:

        E tam, znowu źle ;-) Nie tobie się pomieszało, tylko Jacek Dukaj napisał o szkole Waldorf właśnie.

        Nie sprawdzę teraz, bo Książki czytam w wersji papierowej (hahaha!), ale jestem na 96% pewny, że Autor napisał tak, jak podałeś pierwotnie.

        0
        • Robert Drózd pisze:

          Heh, no fakt, zajrzałem jeszcze do tekstu i tam Dukaj powołuje się na konkretną „Waldorf School of Peninsula”.

          0
  7. flamenco108 pisze:

    W interaktywności ebooka wskazanej przez Dukaja upatruję jedynie powiązania z możliwością rozszerzenia przekazu o przypisy: większość autorów beletrystyki tego unika, ale przecież czytelnicy nie raz sprawdzają poziom merytoryczny powieści. Dziś oczywiście jest to znacznie łatwiejsze. Ale wszystkie wynalazki typu powieść+dołączone inne formy medialne (muzyka, film)+olinkowanie do stron www (które w każdej chwili mogą zniknąć) to pomysł tymczasowy, jak utwór, który w ten sposób powstaje. Bo Internet składa się (jest bazą danych) z informacji ciągle poprawianej, kasowanej, zmienianej, zmieniającej adresy – stąd nienaruszona hegemonia wyszukiwarki Google.
    Sam używam czytnika stale i jakoś już nie dostrzegam istotnych różnic między książką papierową a ebukiem – toż w trakcie czytania nie próbuję połączyć się z netem przez e-papier, bo to strata czasu i rozproszenie, szczególnie w tramwaju. Ale dobrze zrobione przypisy – owszem, bardzo chętnie, bo są znacznie wygodniej dostępne niż przypisy końcowe w tradycyjnej książce.

    0
  8. mmena pisze:

    Wydumany temat. Jaka walka? Chcesz papier, bierz papier, wolisz ebooka, bierz ebooka. Nie doszukujmy się problemów tam gdzie ich nie ma.
    ” I nie ma co się łudzić, że dościgniemy Zachód” – łudzić? A po co mielibyśmy doścignąć? Czytanie na papierze jest tak samo dobre i tak samo złe jak czytanie ebooka. Nie ma się co ścigać.

    0
    • g pisze:

      Ale przecież Polacy muszą ciągle z czymś walczyć, a najlepiej z samymi sobą. Frankowcy vs. złotówkowcy, rowerzyści vs. kierowcy, papier vs. ebook, matki vs. „niematki”, cesarka vs. poród naturalny. Każdy temat jest dobry, by iść na noże. Jakaś paranoja ostatnio, nieustannie podkręcana przez media.

      Kiedyś w programie Najsztuba w Tok FM padło takie stwierdzenie, że łączy nas to co dzieli (jako naród). I chyba dużo w tym prawdy.

      0
      • Sholay pisze:

        Tiaaa, bo w Izraelu, USA, na Węgrzech czy w Argentynie takich dylematów nie ma.
        Polska jest krajem takim samym jak każdy inny. Tylko ograniczonym, postkolonialnym ćwierćinteligentom pokroju Najsztuba wydaje się inaczej.

        &

        1
  9. Mam kindla Voyage (wcześniej Classic) i tu jest taka funkcja „x-ray”, o którą jak mniemam chodzi Dukajowi. Nie mam jeszcze książek które by z tego korzystały, domniemywam tylko że można to wykorzystać do zrobienia takiej „mini-wiki” w obrębie książki, żeby wyjaśnić dokładniej miejsca/osoby. Mam słabą pamięć i często wracam, szukam o kim mowa, to chyba może być pomocne. U Dukaja jest też dużo nawiązań do rzeczywistych wydarzeń i tu znów można sporo dopowiedzieć nie rozpisując się w samej książce.

    BTW – uwielbiam Dukaja, kupiłem właśnie magazyn dla samego artykułu ;)

    0
  10. Ula pisze:

    No nie zgodzę się jednak z panem Dukajem.
    Wybrałam czytnik i ebooki nie ze względu na możliwość sprawdzania, cytowania, zaznaczania, sprawdzania, rozpraszania…
    Ebooki sa tańsze.
    Po prostu.
    Uwielbiam czytać ale nie jestem w stanie kupić sobie 10 książek na miesiąc. Pomijając to, że nie mam miejsca żeby je składować.
    Z bibliotek nie lubię korzystać – trzeba pójść, poszukać – zamówić, odebrać, po przeczytaniu znowu pójść i oddać.
    Z czytnikiem jest łatwiej – kupuje w internetowej księgarnik, klik klik i mam na czytniku.
    Co może być łatwiejsze?
    Kupiłam ostatnio zbrodnie i karę. Akurat tę książke wolałabym na papierze, ale…kosztuje 50 zl w księgarni a w promocji ebooki – 16 zl.
    Wyżej cenię sobie czytanie niż faktyczny stan posiadania.
    Od momentu zakupu czytnika przeczytałam gdzieś ok. 20 książek.
    Dla mnie to niebywałe. Nigdy nie byłoby mnie stać na ich kupno w przeciągu miesiąca.
    No i jeszcze ta wygoda, chcę czytać w nocy – biorę czytnik i czytam. Nie potrzebuję dodatkowe światełka. Nikomu nie przeszkadzam.
    Książki papierowe kupuję dziecku – ze względu na kolorowe obrazki, na to że może dotknąć papieru, otworzyć – zamknąć, książka ma swoją wagę, ale dziecię jest dopiero na początku drogi czytelniczej. Uczy się, potem zapewne też będzie czytnik…

    0
  11. MaK pisze:

    Nawiążę do tej informacji o wolumenie sprzedaży. Jestem ciekaw, czy Robert w ramach kontaktów z księgarniami byłby w stanie dowiedzieć się, jakie są maksymalne kwoty wydawane przez klientów i jak to się ma do średniej wartości pojedynczego zakupu (lub mediany) w skali roku (ciekawostkę stanowiłaby informacja, ile wydał najlepszy klient średnio przez rok). Oczywiście najchętniej zobaczyłbym podaną wprost informację o obrocie i liczbie transakcji, ale nie wierzę, że któryś z dużych graczy zdecyduje się na taki krok.

    0
    • Ale przecież problem sprzedaży ma bardzo prostą przyczynę – bariera wejścia.
      Kindle Touch na start 300 zł i dopiero można kupować książki, często w cenach kilka % niższych od wersji papierowych.
      Czytanie ebooków wychodzi po prostu drożej. Można uprawiać matematykę „kiedy to się zwróci”, ale faktem jest, że ceny ebooków są ogólnie na tyle wysokie, że nie stanowią realnej konkurencji dla fizycznych książek.

      Kiedyś czytałem, że autor dostaje kilka % z ceny książki, którą ja płacę w
      księgarni. Widzę więc nadzieję w self publishingu, bo dzięki temu przy większym wolumenie sprzedaży ebooka, autor mógłby zarobić więcej, a czytelnik zapłacić mniej. Ale to pieśń przyszłości bo nasycenie czytnikami jest w kraju małe, co blokują ceny ebooków i mamy błędne koło :(

      0
      • g pisze:

        To prawda, ze teraz cena ebooków poszła w górę, promocje słabsze i rzadziej. Ale jeśli komuś zależy na cenie, a nie na czytaniu ksiązki od razu po wydaniu, to na ebookach można dalej sporo zaoszczędzić. Trzeba tylko czekać i kupowac na promocjach 40-50%.
        Ja swojego Classica kupiłam ponad 2,5 roku temu i jestem pewna, że mi się już zwrócił. Trafiłam z nim na moment naprawdę ostrej walki cenowej i ciągle mam zapasy książek kupionych po 9,9pln. I to nie jest wcale jakiś trzeci szereg, ale topowi pisarze, głośne tytuły itd.

        0
        • sęk w tym, że starsze tytuły mają też promocje w papierowych wersjach :)

          0
          • g pisze:

            Jasne, ale jednak rzadko schodzą do takiego poziomu. No chyba, że widziałeś gdzieś np. Lód za 9,90 czy Skazanych za 10pln :) Teraz takie ceny na ebooki też nie są często, ale jednak można trafić, choćby Zdarzyło się w Publio za ok. 10-11pln.

            0
            • bumcykcyk pisze:

              W księgarni na mojej ulicy 'Król Bólu’ w sztywnej oprawie za 11.50 zł. Przecen dużo więcej, tylko klientów kilku dziennie. Pewnie na czynsz i opłaty nie zarobią..

              0
      • zipper pisze:

        Mnie się czytnik zwrócił po miesiącu.

        1
      • MaK pisze:

        Podpiszę się pod tym, co tu padło ze strony g i Sławka Borowego: można powiększać bibliotekę niewielkim kosztem zaopatrując się i w nowości, i w starsze pozycje. Kupiłem przez nieco ponad trzy lata – przede wszystkim w polskich księgarniach – już prawie 1100 e-booków i dało mi to średnią cenę zakupu 12,35 zł. Za najdroższą książkę zapłaciłem 71,40, ale to wyjątek, te droższe trzymają się raczej w granicach trzydziestu kilku złotych. Ciekawostką jest to że mediana z tych moich zakupów to równe 10 zł :)
        Twierdzę więc, że jeśli ktoś dużo czyta, to pieniądze wydane na czytnik zwrócą mu się szybko. Dla jasności dodam, że nadal kupuję tradycyjne książki i w ubiegłym roku w klasycznych księgarniach zostawiłem więcej niż pięć portretów Jagiełły.

        0
  12. Endi pisze:

    Korzystając z merytoryczności wpisu, mam pytanie techniczne do zorientowanych w zawiłościach duetu calibe/kibdle. Do tej pory książki z calibre wysyłałem mailem lub sendto kindle do amazonu i na czytnik. Ponieważ ilość książek przekroczyła moje możliwości percepcyjne, postanowiłem oprzeć się wyłącznie na calibre i wysyłce przez kabel. I tu pojawia się zonk. Nie potrafię zmusić ww. duetu do takiej współpracy, żeby kindle wyświetlał autora w postaci NAZWISKO IMIĘ. A nie potrafię ponieważ kindle nie odczytuję metadanych z calibre, tylko z uporem sięga po dane z pliku. Co więcej nawet zapisanie metadanych do pliku w calibre (polish book – dopracuj książkę) nie zmienia wartości odczytywanych przez kindla. Wiem, że mogę robić konwersję i wtedy zadziała, ale nie po to kupuję multiformat, żeby z mobi robić mobi. Pomożecie?

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Z metadanymi Calibre jest tak, że one zostaną zmienione w pliku dopiero po jego konwersji – czyli musiałbyś po zmianie przekonwertować np. MOBI do MOBI. Może jest inny sposób, ale go nie szukałem.

      0
      • Endi pisze:

        To wiem, chociaż z tego co pisze gość od calibre to metadane są uzupełniane w 3 przypadkach: konwersja, zapis na dyski i właśnie wysyłka do urządzenia. Tylko z książkami z naszych księgarni to nie działa – mają gdzieś głęboko zaszyte metadane. Calibre ma opcję „dopracuj książkę”, której zadaniem jest osadzenie metadanych w pliku – też nie działa. Szukałem innego sposobu pół nocy i nie znalazłem.
        Robert, robisz taką konwersję, czy zostawiasz taj jak jest i w kindlu nie szukasz po autorze?

        0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.