Za drogo? Ustaw alerty cenowe na e-booki i kupuj taniej!

E-booki – rewolucja czystego tekstu

Książka papierowa i jej Kindlowy odpowiednik

Jeszcze jedno wspomnienie z dyskusji o e-bookach na Warszawskich Targach Książki sprzed dwóch miesięcy. Przedstawiciel któregoś z wydawnictw zacytował grafika, który nie wie jak ma przygotować te książki elektroniczne, że nie ma jeszcze standardów, jak taka książka ma wyglądać. Wskutek czego książki elektroniczne wyglądają brzydko.

Wyraźne jest tu niezrozumienie oczekiwań i potrzeb dzisiejszych czytelników e-booków. W wielu przypadkach przestaje się liczyć zaplanowany przez redaktora i wydawcę układ książki. Liczy się dostęp do treści.

Pliki EPUB i MOBI to plastyczne masy, które wlewają się w formę ekranu, na którym czytamy. Wyglądają dobrze w jednej i dwóch kolumnach, na ekranach 3, 6, 10 i 20 cali, niezależnie od wielkości tekstu i innych parametrów czcionki. Co więcej – na moim czytniku mogę sobie określić, w jaki sposób chcę widzieć ksiązkę – czy chcę mieć duży czy mały margines, dużą, czy małą interlinię, czcionkę szeryfową czy bezszeryfową. Są nawet czytniki, gdzie można sobie zdefiniować własne style (CSS), choć to już jednak z punktu widzenia większości czytelników będzie przesadą.

Dla edytorów to jest herezja, bo przecież w książce papierowej odpowiedni krój pisma i pozostałe parametry dobiera się bardzo starannie. Na pierwszy rzut oka da się odróżnić książkę złożoną „na kolanie” i taką, przy której ktoś posiedział. Ale ludziom wystarcza czysty tekst. Jeśli ktoś ściągnie sobie powieść z Chomika i wrzuci ją na czytnik, nie będzie narzekać, że brakuje marginesów, co najwyżej – że są literówki. Sytuacja to trochę analogiczna do MP3 – ściągający MP3 poświęcają jakość CD na rzecz wygody. Bo liczy się dostęp do muzyki. Podobnie jest z e-bookami.

Co pozostaje edytorom?

Najważniejsze to dostarczenie wolnego od błędów tekstu. Gdy patrzę na recenzje w Amazonie, ludzie są bezlitośni wobec literówek, zagubionych wierszy i innych błędów wskazujących na to, że książka nie była sprawdzana.

Ale co jeszcze?

  • Ilustracje – takie ich przygotowanie, aby działały na różnych urządzeniach.
  • Ozdobniki takie jak początki rozdziałów.
  • Zrobienie dobrej nawigacji. Spis treści to podstawa, ale również podlinkowanie tego, co w treści powinno być linkowane. Dziś już zupełnie inaczej czytałoby się książki takie jak „Gra w klasy” Cortazara (od pewnego momentu po każdym z krótkich rozdziałów podawany był numer rozdziału kolejnego). Może właśnie ta interaktywność jest kluczem do powieści przyszłości? Weźmy np. „Grę o tron” i inne powieści z tego cyklu – tam każdy rozdział jest pisany z punktu widzenia jednej osoby. A jakby tak w wersji e-bookowej przygotować nawigację, która pozwoli nam chodzić tylko po rozdziałach gdzie przeczytamy o danym bohaterze, np. o Jonie?

W przykładzie z ilustracji na początku artykułu wydawca nie do końca się spisał. Kupiłem wersję Kindlową klasycznej, zaczytanej pozycji z mojej dziedziny zawodowej, „Design of Everyday Things”. Rozdziały i nawigacja – wszystko działa ładnie – gorzej z ilustracjami, które zostały wskanowane w niskiej jakości. Co nie zmienia faktu, że dostęp do treści i różnych przykładów jest dla mnie najważniejszy.

Tak czy inaczej, niesłuszne jest narzekanie na „brzydotę” książek elektronicznych. Użytkownicy czytników oczekują przede wszystkim wolnej od błędów treści, po której da się poruszać. Pół etatu więcej dla korektora się przyda. A grafikom i operatorom DTP można w tym przypadku podziękować.

Czytaj dalej:

Artykuł był przydatny? Jeśli tak, zobacz 6 sposobów, na jakie możesz wspomóc Świat Czytników. Dziękuję!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki na czytniki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Hosting: Zenbox

17 odpowiedzi na „E-booki – rewolucja czystego tekstu

  1. Szymon Adamus pisze:

    Postrzeganie składu e-booka przez pryzmat składu książki papierowej prowadzi do wielu niejasności. To inna materia. Ot chociażby numeracja stron, która w przypadku treści z Amazona nie ma sensu, bo przecież Kindle i tak zmieni ich ilość i numerki nie będą się zgadzać (zrobi to nawet sam czytelnik, np. zmieniając wielkość czcionki).

    Grafika i speca od DTP zwolnić, a na ich miejsce zatrudnić doświadczonego maniaka e-booków, który zna specyfikę e-książki :)

    Może za kilka lat będą nowe kierunki studiów – skład książki elektronicznej?

    0
  2. Massurro pisze:

    Myślę, że chodzi jeszcze o jedno. W całym tym składaniu tekstu do druku nie chodzi tylko o estetykę, ale przede wszystkim o optymalizację tekstu do czytania. Tekst ma być jak najlepszy do czytania, na co wpływa jego rozplanowanie na stronie wg wypracowanych przez te stulecia zasad. Wspomnę np. o kanalikach, sierotach czy szewcach. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że chodzi wyłącznie o wygląd, ale nie – chodzi o to, żeby tekst był jak najbardziej optymalny w odbiorze. Zatem „ruchomy układ” strony w e-bookach stawia zupełnie nowe wyzwania przed przygotowującymi publikację, którzy chcą pozostać wierni (książka, czy e-książka – to zobowiązuje) zasadom.

    Z drugiej strony taką typograficzną rewolucję wprowadził nam już internet, gdzie po prostu nie można dłużej przestrzegać wszystkich zasad (zyskując na łatwości odbioru), chyba że kosztem kompatybilności i elastyczności (tekst wg „papierowych” zasad typografii byłby albo niekompatybilny lub niekompatybilny zupełnie z platformami do jego odczytywania lub straciłby łatwość adaptacji).

    Stąd sądze, że wydawcy e-booków muszą szybko przeskoczyć nad swoim tradycyjnym podejściem do „treści-w-książkach” i wzorem internetu „olać” wszystko, ale zwrócić uwagę na to o czym wspomniał Robert. I to będzie z zyskiem dla nich i dla nas (ale ze stratą dla „zecerów”, jak mniemam). Kolejna rewolucja, jaką szykują nam nowe media i nośniki. Tradycja musi odejść do lamusa.

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Ruchomy układ strony w e-bookach to głównie wyzwanie dla twórców oprogramowania czytników, bo występowanie sierotek czy bękartów zależy od akurat używanego układu.

      Masz rację, że to wszystko zaczął internet – że nagle duża ilość typograficznych konwencji przestała być istotna dla czytelników, bo najważniejsze jest dotarcie do tekstu. Pewne rzeczy, takie jak zamiana cudzysłowów na drukarskie mogą być poprawiane automatycznie (co na tym blogu zapewnia wtyczka Bocian), ale o innych poza „zecerami” nikt nie myśli.

      0
    • Nawiązać chciałbym do wspominanych szewców i wdów. Mnie one w e-bookach do szału doprowadzają. Nie zgadzam się z Rafałem, że ludziom wystarczy czysty tekst. Tak samo jak przydomowy ogródek to nie jest kępa kwiatów wyrosłych z rzuconych na chybił-trafił pełną garścią nasion lecz przemyślana, może nie dla każdego zrozumiała, ale odwołująca się do jakichś podświadomych, estetycznych i logicznych archetypów kompozycja, tak książka nie jest tylko tekstem – ciągiem następujących po sobie słów. Oprócz warstwy językowej, książka odwołuje się też do innych wartości. Zasady typografii wypracowane przez stulecia przez wydawnictwa i drukarnie nie są sztuką dla sztuki, nie są czczą fanaberią, ani nie wynikają z technologii druku. NIE! Kryje się w nich głębokie zrozumienie percepcji słowa pisanego. Czytanie (szczególnie prozy) to rodzaj autohipnozy, a właściwie hipnozy, w którą autor (swoim tekstem) i wydawca (układem typograficznych) chcą wprowadzić Czytelnika w trans. Aby ten trans osiągnąć niezbędna jest pewna regularność, układ sprzyjający skupieniu, eliminacja elementów powodujących rozproszenie wywoływanych słowem pisanym wizji rodzących się w umyśle odbiorcy-Czytelnika. Pojedyncze znaki na końcu wiersza, szewce i wdowy w wymiarze akapitu, to nie są wymysły dla wymysłów – one spełniają określoną rolę transotwórczą. Pojedynczy znak na końcu wiersza, zestawiony z ruchem gałki ocznej dostarczającej informacji dla mózgu, powoduje brak ciągłości w odbiorze sensu wiersza, chwilowe rozproszenie, bo pojedynczy znak jest w 90 proc. przypadków niezwiązany bezpośrednio ze słowem poprzednim lecz następującym po nim, które to słowo znajduje się już w innym wierszu, wymagającym przerzucenia wzroku w dół i na lewo (mówią o alfabecie łacińskim). To samo dzieje się w przypadku szewców i wdów na poziomie strony tekstu i jego składowej – akapitu.

      Dla mnie idealny byłby format e-bookowy zachowujący prawidła typografii wypracowanej dla druku. Format taki musiałby jednak „myśleć” kategoriami strony ekranu, a nie strony tekstu. Musiałby zatem rozpoznawać typ urządzenia, na którym tekst jest wyświetlany i uwzględniać parametry indywidualne wprowadzone przez użytkownika (wielkość czcionki, jej krój).

      Ludzie, książki i czytelnictwo dużo tracą lekceważąc istotę typografii. Fakt że Internet ze swoim niechlujstwem w podawaniu tekstu zmieniła samo postrzeganie tekstu jest kiepskim argumentem. W efekcie bowiem przeciętny Czytelnik nie jest w stanie przyjąć tekstu dłuższego niż 1000 znaków.
      Artur Boratczuk

      0
  3. Petrus pisze:

    Zgadzam się z autorem posta (idealne wskazanie kierunku rozwoju dla wydawnictw) oraz poprzednimi komentarzami. Sam wkrótce wydaję tłumaczenie książki i powiem obiektywnie, że nasza, polska okładka, będzie lepsza niż te przygotowanie przez inne wydawnictwa na świecie. Także jak najbardziej doceniam i szanuję pracę grafików oraz specjalistów od składu tekstu. A jednak czytniki to jest nowy świat i nowe zasady.

    Jako ciekawostkę dodam, że niedawno zakupiłem piękne wydanie Rio Anaconda Cejrowskiego – oczywiście po przeczytaniu dużej części książki na Kindle (ściągniętej z chomikuj). Drukowana Rio Anaconda ma porządną twardą okładkę, gruby kredowy papier, kolorowe zdjęcia, a dodatkowo „smaczki” typograficzne. I co z tego? Lekturę i tak dokończyłem na Kindle, bo wygodniej. Sam jestem zdumiony. Piękno egzemplarza książki, zapach papieru itp. niegdyś ważne czynniki tracą znaczenie w obliczu użyteczności e-książki. Nawet nieprofesjonalnej (bo ta wersja Rio Anacondy nie ma interaktywnego spisu treści, nie ma poprawnie dodanych przypisów, zawiera błędy).

    0
    • Robert Drózd pisze:

      Twoja opowieść jest wskazówką dla wydawnictw, że mogliby np. sprzedawać e-booka w wersji tekstowej, która będzie kosztowała np. 20 złotych i za kolejne 20-25 złotych album z mapami i zdjęciami z książki, ale to już nie musi być 400 stron, a wystarczy 100. Wtedy najpierw czytam książkę, gdziekolwiek mi jest wygodnie, a potem siadam w fotelu i przeglądam relację fotograficzną.

      0
      • Diego pisze:

        Wydaje mi sie, że tą konieczność zastąpi przyszła generacja e-book readerów z kolorowymi wyświetlaczamia, gdyż pojawienie się tego typu urządzeń to tylko kwestia czasu. Co prawda mamy na rynku juz NOOK’a, ale nie uważam go za prawdziwą konkurencje dla e-papieru, jest to co najwyżej średniej klasy tablet IMHO.

        0
        • Petrus pisze:

          Za jakiś czas pewnie tak, książka multimedialna na czytniku będzie nowym produktem (coś alla magazyn na tablecie). Ale mimo wszystko dzisiejsze skromne czytniki uświadamiają nam, że w wielu książkach liczy się po prostu treść. Reszta (szata graficzna) to zbędny bajer, bez którego zwykle można się obejść. Nie byłoby dobrze, gdyby nic nie uległo zmianie, tzn. zmieniłby się rodzaj bajeru z drukowanego na elektroniczny, a my, czytelnicy, nie mielibyśmy wyboru (między prostą treścią, a treścią z bajerami).

          Czasem dodatki mają wartość. Ale danie czytelnikowi wyboru to znakomity pomysł. Tak jak napisał Robert.

          Dla druku widzę jeszcze jedno zastosowanie w przyszłości, którego spopularyzowana elektronika nie zastąpi. Pięknie wydana książka dla dziecka. Tak jak zabawki drewniane mają inną jakość, wartość i znaczenie w rozwoju dziecka (polecane przez co bystrzejszych pedagogów, chociaż droższe, niż chiński plastik), tak pięknie wydana książka jest czymś, z czym warto, aby dziecko obcowało. Pomimo zalet czytnika. Wczoraj mój ośmioletni syn pobił rekord w samodzielnym czytaniu – trzy kwadranse, jeden rozdział Muminków. Właśnie na Kindle, gdzie mógł ustawić sobie duuużą czcionkę. Mamy tę książkę drukowaną i tej drukowanej wersji nie dałby rady czytać tak długo. Muminki (na razie bardzo mi się podobają, wartościowa książka) w tej wersji, jaką drukuje Nasza Księgarnia nie mają racji bytu na rynku (w przyszłości). Ale gdyby dać im oprawę graficzną jaką ma np. włoski Kapitan Fox (wydany u nas przez Zieloną Sowę) – to co innego. Czytnik nie zabije takiej książki (nawet multimedialny, z kolorowym e-inkiem); być może stanie się ona bardziej ekskluzywnym produktem, ale niezbędnym (jak zabawki z drewna i inne naturalne) w prawidłowym rozwoju dziecka.

          0
  4. mulat pisze:

    Liczę , że wydawcy książek przekonają się do e-book jak niektórzy wydacwcy muzyczni do mp3.

    0
  5. Mati2172 pisze:

    Witam. Czy do zapłaty na amazon.com wystarczy Karta debetowa VISA?

    0
  6. Nadszyszkownik Grzegorzelnik pisze:
    • Lda pisze:

      Niestety lipa, odbija refleksy świetlne… jak dla mnie dyskwalifikacja

      0
    • Robert Drózd pisze:

      Dlatego żaden ze znanych producentów jeszcze w to nie wchodzi, a Jeff Bezos stwierdził niedawno jasno, że jeszcze za wcześnie na ekrany hybrydowe.

      0
  7. Hypnos Tene pisze:

    Nie jetem do końca przekonany do wniosków Autora. Różnica w przyjemności czytania porządnie złożonej książki z amazona i, choćby zupełnie bezbłędnej, czystej treści z chomika to inne doświadczenia. Poza treścią liczy się też forma – i chociaż nie jest konieczna, aby z lektury czerpać przyjemność, znacznie ją zwiększa (lub zmniejsza).

    Podobnie w przypadku prac naukowych rodzaj użytej czcionki i układ przypisów (przypisy pod koniec to nie to co tygrysy lubią najbardziej) ma dla mnie znaczenie. Nie wszystko powinno być tą (stosunkowo niezłą) Caecelią!

    Jak napisał jeden z komentatorów powyżej, zasady zecerskie i – ogólnie – wydawnicze nie są jedynie fanaberiami.

    0
  8. Leszek pisze:

    A dla mnie ważne są przypisy i błyskawiczny dostęp do słownika – w ten sposób mogę przeczytać Pana Tadeusza i nie zastanawiać się dlaczego tytuł brzmi „czyli ostatni zajazd na Litwie” i co to takiego do diaska jest ten zajazd (knajpa czy co?!) – mam przypis wyjaśniający co i jak. Książki pisane starą polszczyzną, której wyrazy już dawno wypadły z obiegu muszą być tłumaczone – bez przypisów nie da się. Teoretycznie w normalnej książce też mogą być, ale na ogół ich nie ma. Powieści Sienkiewicza które mam na półkach zawierają pełno słów i zwrotów nad którymi ja się zastanawiam, a co dopiero moja 9-letnia córka (za Sienkiewicza jeszcze się nie bierze, ale to kwestia czasu), w ebooku z wolnych lektur mam powieści wzbogacone o wytłumaczenie większości słów i zwrotów które wypadły z użycia (a także nazw geograficznych i innych).
    Czytając książki po angielsku często się szybko zniechęcałem (teksty techniczne ok, ale beletrystyka – z tym trudniej…), bo ciągłe zaglądanie do słowników powodowało, że odechciewało mi się. Teraz wystarczy, że dotknę wyraz, którego nie rozumiem i mam natychmiast jego wyjaśnienie. Czytanie stało się przyjemnością!

    0
  9. sebas86 pisze:

    Jeśli człowiek mógł złożyć książke może też i maszyna. Tyle lat praktyki powinno zaowocować jakimś konkretnym oprogramowaniem do składu. Na pewno da się to zrobić, pytanie tylko kto będzie pierwszy. ;)

    0

Skomentuj mulat Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przed dodaniem komentarza zapoznaj się proszę z zasadami komentowania i polityką prywatności

Komentarze do tego artykułu można śledzić także w formacie RSS.